Raport był krótki, wydrukowany po francusku i po angielsku.
Próbując znaleźć w nim sens, ponownie przeczytałam akapit końcowy. W obu językach.
Otrzymano zgodność próbki DNA numer 7426 z obywatelką kanadyjską numer 64899, zidentyfikowaną jako Anique Pomerleau. Biała kobieta, data urodzenia 12.10.75. Nie jest osadzona.
Anique Pomerleau.
Moje oczy napotkały wzrok Rodasa. Wciąż wpatrywał się we mnie.
– Wyobraża pani sobie, jak to na mnie podziałało? Przez lata zupełnie nic, a potem nagle dostaję wiadomość, że znaleźli DNA nienależące do Nellie. Poprosiłem analityka, żeby przesłał ten profil przez CODIS.
Podobnie jak VICAP, CODIS (Łączony System Indeksowania DNA) to baza danych prowadzona przez FBI. Przechowuje się w nim profile sprawców, a do generowania tropów wykorzystuje dwa osobne indeksy.
Indeks skazanych zawiera profile poszczególnych osób, które popełniły rozmaite przestępstwa: od drobnych wykroczeń po gwałty i morderstwa, a indeks medyczno-sądowy – profile powstałe na podstawie substancji zebranych z miejsc zdarzenia, takich jak sperma, ślina czy krew. Kiedy jakiś detektyw bądź analityk wprowadza niezidentyfikowany profil, oprogramowanie CODIS bada oba indeksy w poszukiwaniu podobieństw.
Trafienie w obrębie indeksu medyczno-sądowego łączy jedno przestępstwo z innym, co może na przykład wskazywać na seryjnego sprawcę. W oparciu o takie wskazanie różne jednostki policji mogą koordynować swoje działania i dzielić się informacjami. Trafienie zachodzące pomiędzy indeksem medyczno-sądowym a indeksem skazanych sprawców dostarcza śledczym wskazówek dotyczących tego ostatniego. Podejrzanego. Nazwisko.
Anique Pomerleau.
– Ale ona nie jest Amerykanką. – Była to niemądra uwaga, jednak właśnie taka padła z moich ust. Chodziło mi o to, w jaki sposób Rodas uzyskał trafienie w obywatelkę kanadyjską. Nasi północni sąsiedzi korzystają z programu CODIS, ale mają też własną, krajową bazę danych o kodach DNA.
– W Stanach nie znaleźliśmy nikogo pasującego, postanowiłem więc wysłać profil do Kanady. Rutyna. Hardwick leży niecałą godzinę jazdy od granicy. – Rodas wskazał na raport, który trzymałam. – To pochodzi z Kanadyjskiego Krajowego Banku Danych DNA.
Wiedziałam o tym. Podczas swojej pracy w Laboratoire de Sciences Judiciaires et de Médecine Légale w Montrealu widziałam dziesiątki takich raportów. Pseudoefedryna i oksymetazolin, które wzięłam na przeziębienie, ograniczały nieco moją zdolność jasnego artykułowania myśli.
– W jaki sposób znalazł pan powiązanie ze mną? – uściśliłam swoją wypowiedź.
– Trafienie miało miejsce w Kanadzie, wydawało się zatem logiczne, żeby zacząć kopać tam. Mam kolegę w Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej. Wprowadził dane i znalazł niejaką Anique Pomerleau, która pasuje do kryteriów. Poszukiwana przez Sûreté du Québec nakazem z roku dwa tysiące czwartego.
– Chwileczkę. Mówi pan, że pięć lat po tym, jak Kanadyjczycy zaczęli szukać tej małej, ta Pomerleau zostawia swoje DNA na innym martwym dziecku w Vermoncie? – Tinker, król współczucia.
– To trop, nad którym ów detektyw wciąż pracuje, ale najwyraźniej niedawno wszedł też na AWOL. – Rodas posłał mu krzywy uśmiech. – Odnoszę wrażenie, że to osobna historia.
Poczułam lekkie pulsowanie w nadgarstku. Wpatrywałam się w delikatną niebieską żyłkę biegnącą pod moją skórą.
– Nikt nie pamiętał ani tej sprawy, ani sprawcy. Jednak koroner pomógł mi skontaktować się z pewnym patologiem, który pracuje tam od zawsze. Nazywa się Pierre LaManche. LaManche powiedział mi, że Pomerleau była podejrzana w sprawie dotyczącej zabójstw kilku młodych dziewcząt. Współwinnym był niejaki Neal Wesly Catts. Wtedy, w dwa tysiące czwartym, Catts albo się zastrzelił, albo zrobiła to Pomerleau. A potem zniknęła. Powiedziałem LaManche’owi o DNA znalezionym na ręce Nellie Gower oraz o trafieniu z VICAP-u wskazującym na waszą nierozwiązaną sprawę tu, w Charlotte. Poradził mi skontaktować się z doktor Brennan.
Anique Pomerleau.
Potwór.
Jedyna, której udało się uciec.
Starałam się, aby moja twarz była pozbawiona wyrazu. Wzrok skupiłam na naczyniu krwionośnym wijącym się w mym ciele.
– Sądzicie, że Pomerleau załatwiła zarówno Gower, jak i tę małą od Nance’ów – rzekł Tinker, znów stwierdzając rzecz oczywistą.
– Myślę, że istnieje taka ewentualność.
– I gdzie ona się przez cały ten czas ukrywa?
– Rozesłaliśmy za nią list gończy i nakaz aresztowania, ale nie spotkałem się w Kanadzie ze specjalnie miłym odzewem. Nie mam im tego za złe. Minęło już dziesięć lat. Być może Pomerleau nie żyje, może zmieniła nazwisko, a jedyne jej zdjęcie, jakim dysponujemy, pochodzi z tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku.
Pamiętałam o tym. Jedyna fotografia, którą mieliśmy. Zrobiona, kiedy Pomerleau miała około piętnastu lat.
– Więc tak. Po wyjeździe z Montrealu Pomerleau znika gdzieś na trzy lata, a potem znów wypływa i zabija dzieciaka w Vermoncie. – Z tonu jego głosu domyśliłam się, że Slidell nie traktuje tej teorii zbyt poważnie.
– Kiedy ostatni raz sprawdzałem, Karolina Północna wciąż leżała spory kawałek od tundry – powiedział Tinker. – Jak Pomerleau miałaby tam dotrzeć? – Kiedy nikt mu nie odpowiedział, ciągnął dalej. – DNA łączy tę Pomerleau z małą Gower. Ale co łączy Gower z Nance? Mówiłem to już wcześniej i powiem jeszcze raz. To smutne, ale dzieci są mordowane codziennie. Skąd pewność, że mamy do czynienia z jednym sprawcą?
Nagle ciśnienie w moich zatokach stało się nieznośne, na granicy eksplozji. Dyskretnie przycisnęłam rękę do policzka. Moja skóra wprost parzyła. Czyżby wirus brał jednak górę? Z powodu szoku wywołanego tym, co usłyszałam?
Gdy sięgałam po chusteczkę do nosa, Rodas wymieniał na palcach poszczególne punkty argumentacji, poczynając od prawego kciuka.
– Obie ofiary były płci żeńskiej. Obie były w wieku od jedenastu do czternastu lat. Obie zniknęły za dnia, z publicznej drogi: albo szosy, albo ulicy w mieście. Obie pozostawiono na ziemi w jakimś nieosłoniętym miejscu, w kamieniołomie, na polu. Obie leżały twarzą do góry, z wyprostowanymi ramionami i nogami, i starannie uczesanymi włosami.
– Upozowane – rzekł Barrow.
– Zdecydowanie.
Rodas podniósł lewą rękę.
– Obie ofiary były ubrane. Obie miały na palcach pozostałości jakiejś tkanki. Na żadnej nie widniały ślady urazów ani wykorzystania seksualnego. – Wyciągnął z kartonu plastikową koszulkę i położył ją na stole. W środku znajdowała się kolorowa fotografia rozmiarów pięć na siedem cali.
Barrow wygrzebał z pojemnika podobne zdjęcie i umieścił je obok pierwszego. Jakby na komendę, wszyscy nachyliliśmy się, by je zobaczyć.
Były to bez wątpienia fotografie klasowe, szkolne. Takie, jakie robimy sobie wszyscy, będąc dziećmi. Jakie uczniowie każdego roku, na zakończenie nauki, przynoszą do domu. Ich tła się różniły. Na jednej widać było pień drzewa, na drugiej pomarszczony czerwony aksamit. Ale wszystkie dzieci spoglądały prosto w aparat z tym samym zakłopotanym uśmiechem.
– Muszę przyznać – przyznał Tinker – że te małe są do siebie podobne.
– Podobne? – Slidell wypchnął powietrze ustami. – Wyglądają jak cholerne klony.
– Obie ofiary odznaczały się zbliżonym wzrostem i wagą – powiedział Rodas. – Nie nosiły grzywek, okularów, aparatów na zęby, które są w tej grupie wiekowej chyba dość powszechne.
To prawda. Obie dziewczynki miały jasną skórę, ostre rysy twarzy oraz długie ciemne włosy z przedziałkiem pośrodku, opadające na plecy. Gower zatknęła sobie kilka kosmyków za uszy.
Spojrzałam na Lizzie Nance. Studiowałam tę twarz tysiące razy. Zauważyłam szereg karmelowych piegów. Czarną plastikową opaskę na końcu każdego warkocza. Odrobinę szelmostwa w dużych zielonych oczach.
I poczułam ten sam żal. Tę samą frustrację. Kotłowały się we mnie też nowe emocje.
Nieproszone, w mej głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Wychudzone ciało zwinięte w kłębek na prowizorycznej ławce. Żółto-pomarańczowe płomienie tańczące na ścianie. Opryskany krwią kryształ, rzucający wolno kręcące się cienie na słabo oświetlony salon.
Mój wzrok powędrował obok Slidella na tył pomieszczenia.
Choć z miejsca, w którym siedziałam, nie mogłam tego zobaczyć, wiedziałam, iż okno wychodzi na parking przed budynkiem. Że widać z niego zabudowania centrum. A także drogę międzystanową, przemykającą się między trakcjami energetycznymi Northeast. Gdzieś dalej biegła odległa granica kanadyjska. Oraz ślepa uliczka niedaleko opuszczonego dworca kolejowego. Rue de Sébastopol.
Dźwięk ciszy przywrócił mnie rzeczywistości.
– Potrzebujesz przerwy? – Barrow przyglądał mi się uważnie z dziwnym wyrazem twarzy. Tak jak pozostali.
Kiwnęłam głową, szybko wstałam i wyszłam z pokoju.
Idąc śpiesznie korytarzem, widziałam w swoim umyśle kolejne obrazy. Psia obroża otaczająca smukłą szyję. Ciemne oczy uchodźcy, okrągłe i przerażone na białej twarzy w kostnicy.
Zamknęłam za sobą drzwi łazienki na klucz, podeszłam do umywalki i włożyłam ręce pod kran. Patrzyłam, a potem przestawałam, i znów patrzyłam, jak obmywa je woda. Pełną minutę.
Potem złożyłam dłonie i napiłam się jej.
Wreszcie wyprostowałam się i spojrzałam w lustro. Kobieta po drugiej stronie oddała mi spojrzenie, trupio blada niczym porcelana umywalki, której trzymała się kurczowo.
Przyglądałam się jej obliczu. Ani młode, ani stare. Włosy jasnopopielate, z odrobiną siwizny. Szmaragdowe oczy. Zdradzające co? Żal? Gniew? Przekrwienie i gorączkę?
– Weź się w garść. – Wargi w odbiciu wypowiedziały te same słowa. – Rób swoje. Dopadnij tę sukę.
Zakręciłam kran. Wydarłam z pojemnika papierowy ręcznik i osuszyłam twarz. Wydmuchałam nos.
Wróciłam do sali zebrań.
– …mówiłem, że to niezwykłe, że nie znaleziono dowodów na wykorzystanie seksualne – Tinker wydawał się podenerwowany.
Zajęłam ponownie swoje miejsce.
– Kto wie, co dla tych popierdoleńców jest seksualne, a co nie. – Slidell rozparł się w krześle, przeciągając zaciśniętą pięścią po blacie stołu.
– Jeśli sprawca jest kobietą, należy na całą zabawę spojrzeć zupełnie inaczej – powiedział Tinker.
– No tak, ale to nasza zabawa – żachnął się Slidell. Po chwili przerwy podjął: – Gower to przypadek z dwa tysiące siódmego roku?
– I co z tego?
Slidell rzucił Tinkerowi miażdżące spojrzenie.
– Gower zginęła w dwa tysiące siódmym. Jest więc trzyletnia przerwa między Vermontem a tym, co się stało wcześniej w Montrealu. Mija kolejne półtora roku i ginie Nance.
– Do czego zmierzasz?
– Linia czasu, ty głąbie. – Zanim Tinker zdołał rzucić mu ciętą ripostę, Slidell już wstał. – Ja tu skończyłem.
– Co za poranek – rzekł Barrow, próbując rozładować napięcie, eskalujące ku otwartemu konfliktowi. – Spotkamy się ponownie, gdy detektyw Slidell oraz pani doktor przejrzą akta Nance.
Barrow i Slidell wymienili spojrzenia. A potem Chudy wyszedł.
– I to by było na tyle. – Ledwie skinąwszy nam głową, Tinker odepchnął swoje krzesło do tyłu.
Rodas patrzył, jak tamten wychodzi przez drzwi, po czym podniósł pytająco brwi w stronę Barrowa. Barrow pokazał mu, by nie ruszał się z miejsca. Rodas oparł się z powrotem. Ja też.
Kilka minut później wrócił Slidell z folderem w ręku, do którego było przypięte zdjęcie.
Opadł na najbliższe krzesło, zdjął spinacz i umieścił fotografię obok dwóch pozostałych.
Znów poczułam uderzenie adrenaliny.
Dziewczynka miała brązowe oczy, lekko oliwkową skórę i długie kasztanowe włosy z wyraźnym przedziałkiem pośrodku. Jej wiek szacowałam na między dwanaście a trzynaście lat.
– Michelle Leal. W skrócie Shelly – rzekł Slidell. – Trzynastolatka. Mieszka z rodzicami i dwojgiem rodzeństwa w Plaza-Midwood. W zeszły piątek po południu matka wysłała ją do sklepu spożywczego na rogu Central i Morningside. Około szesnastej piętnaście kupiła tam mleko i M&M-sy. Nie wróciła do domu.
Większość weekendu spędziłam uziemiona, na prochach przeciwko przeziębieniu, odpływając od razu, gdy tylko włączałam telewizor. Jak przez mgłę przypomniałam sobie doniesienia o zaginionym dziecku, relację z poszukiwań, płaczliwy apel matki.
A teraz zobaczyłam twarz tej dziewczynki.
– Nie znalazła się – przełknęłam ślinę.
– Nie – odparł Slidell.
– Myślisz, że to ma związek?
– Popatrz na nią. Modus operandi też pasuje.
Podniosłam wzrok i napotkałam oczy Barrowa.
– Ty sądzisz, że tu chodzi o mnie – powiedziałam spokojnie.
Barrow spróbował posłać mi pocieszający uśmiech. Nie wyszło mu.
– Podejrzewasz, że Pomerleau dowiedziała się, gdzie mieszkam, przyjechała tutaj i zabiła Lizzie Nance. A teraz porwała Shelly Leal.
– Musimy wziąć tę możliwość pod uwagę – odparł cicho Barrow.
– Dlatego poprosiłeś, żebym tu przyszła z samego rana.
– To tylko jeden z powodów – Barrow mi przerwał. – W przypadku spraw z Archiwum X mamy mnóstwo czasu. Żadnej presji ze strony opinii publicznej, mediów, facetów na górze. Ale z Shelly Leal tak nie będzie.
Kiwnęłam głową.
– Może ta mała już nie żyje – powiedział Slidell. – A może nie. Gower znaleziono osiem dni po zniknięciu. Jeśli Leal żyje, mamy naprawdę wąskie okno czasowe.
Barrow znów wkroczył do akcji.
– Myślenie Pomerleau nie jest ci obce, wiesz, jaki ma sposób działania.
– Jestem antropologiem, nie psychologiem.
Barrow uniósł obie dłonie.
– Rozumiem. Ale byłaś tam. To jeden z powodów, dla których potrzebujemy twojej pomocy.
– A drugi?
– Sprawę Pomerleau prowadził pewien detektyw, niejaki Adrew Ryan. Podobno znasz faceta osobiście.
Gorąco zalało mi twarz. Nie wiedziałam, że tak się stanie.
– Chcemy, żebyś go znalazła.