– Nie zajmuję się śledzeniem miejsc pobytu detektywa Ryana.
Moje serce wciąż pompowało krew do policzków. Nie cierpiałam tego. Nienawidziłam faktu, że tak łatwo było mnie przejrzeć.
Barrow miał nawyk ciągłego chrząkania. Zrobił to znowu.
– Pracowałaś z tym Ryanem dość długo, prawda?
Skinęłam głową.
– Nie wiesz, dlaczego zniknął?
– Zmarła mu córka.
– Nagle?
– Tak. Przedawkowanie heroiny.
– Wiek?
– Dwadzieścia lat.
– To każdego zwaliłoby z nóg.
Zerknęłam na zegarek. Odruchowo. Przecież wiedziałam, która jest godzina.
– Mijają prawie dwa miesiące, a nikt nie ma zielonego pojęcia, dokąd ten Ryan mógł wyjechać.
Milczałam.
– Mówił ci kiedyś o swoich ulubionych miejscach? Takich, które chciał odwiedzić. Dokąd jeździł na wakacje?
– Ryan to nie jest typ wczasowicza.
– Facet ma niezłą reputację. – Rodas uśmiechnął się szeroko. – Według tego, co się tutaj parlez-vous, wyjaśnił każdą sprawę o morderstwo od czasów Czarnej Dalii.
– Elizabeth Short została zabita w Los Angeles.
Cień zawstydzenia zabarwił także policzki Rodasa. A może to było coś innego.
– Ryan rozpracowywał Pomerleau – rzekł Barrow. – Naprawdę powinniśmy go wykorzystać.
– Powodzenia. – Powiedziałam to zgryźliwie, ale nie reaguję dobrze na presję.
– LaManche odniósł wrażenie, że jesteście z Ryanem blisko.
Udało mi się zapanować nad impulsem, aby wstać i wyjść.
– Przykro mi. Źle to zinterpretował.
Nie, detektywie Rodas, to zostało dobrze zinterpretowane. Ryana i mnie łączyło coś więcej niż wspólne śledztwa. Także wspomnienia i uczucia. A raz nawet łóżko.
– Chodziło mi o to, że zdaniem LaManche’a, jeśli ktoś może znaleźć Ryana, to tylko ty.
– Wyprowadzić go z marazmu?
– Tak.
– To się zdarza tylko w książkach.
Oryginały akt nigdy nie opuszczają sali zebrań sekcji Archiwum X. Opowiedziawszy Slidellowi, Barrowowi i Rodasowi wszystko, co pamiętałam o Anique Pomerleau, zabrałam się do kserowania zawartości plastikowego pojemnika.
Slidell wyszedł zadzwonić. I już nie wrócił.
Tuż przed godziną pierwszą odezwał się mój telefon. Tim Larabee chciał, żebym zbadała szczątki znalezione w bagażniku jakiegoś subaru stojącego na szrocie.
Głowę miałam jak z ołowiu, gardło z gorącego żużlu. Byłam też bliska omdlenia z powodu oparów tonera kserokopiarki.
Chrzanić to.
Zaniosłam duplikat akt Nance na biurko Slidella. Potem wyszukałam jakieś pudełko, włożyłam do niego swoją kopię i wyszłam.
Zamiast udać się do wydziału medycyny sądowej na zachód od centrum miasta, wykonałam błagalny telefon do Larabee’ego, jako wymówki użyłam dręczącej mnie choroby. Potem skierowałam swoją mazdę w stronę enklawy przesadnie drogich domów, usytuowanych pod drzewami tak ogromnymi, że ich listowie zmieniało tamtejsze uliczki w tunele. Myers Park. Moja dzielnica.
Po paru chwilach zjechałam z Queens Road na kolisty podjazd przed pompatycznym ceglanym domem w stylu króla Jerzego, górującym nad Sharon Hall. Moim kompleksem mieszkalnym.
Minęłam wozownię i zatrzymałam się przed maleńką dwukondygnacyjną budowlą tkwiącą w narożniku posesji. „Przybudówka”, data powstania i pierwotny cel nieznane. Mój dom.
Weszłam do środka i zawołałam:
– Hej, Bird.
Brak kota.
Rzuciłam pudełko na kontuar i rozejrzałam się po kuchni. Żaluzje były przysłonięte, wpuszczały jednak złote promienie światła, kładące się na dębowej podłodze.
Lodówka pomrukiwała. Poza tym w mieszkaniu panowała cisza niczym w grobie.
Wepchałam się między przesuwnymi drzwiami, przecięłam jadalnię i wspięłam się na piętro.
Birdie leżał skulony na moim łóżku. Słysząc ruch, podniósł głowę znad łap. Wyglądał na zaskoczonego. Może poirytowanego. Trudno powiedzieć coś o kotowatych.
Walnęłam torebkę na fotel, a potem to samo zrobiłam z ubraniem. Wciągnąwszy na siebie dres, połknęłam dwie tabletki udrożniające drogi oddechowe i wsunęłam się pod kołdrę.
Z zamkniętymi oczyma nasłuchiwałam znajomych odgłosów, próbując nie myśleć o Anique Pomerleau. Próbując nie myśleć o Andrew Ryanie. Systematyczne kap, kap, kap z kranu w łazience. Miękkie zgrzyt, zgrzyt gałązki magnolii, trącej o szybę. Rytmiczne prrrrr powietrza, przepływającego przez drogi oddechowe Birdiego.
Nagle wszystko zmieniło się w piosenkę. „Nie przestawaj wierzyć…”
Otworzyłam oczy.
W pokoju panował półmrok. Cienie miały cienką szarą obwódkę.
– Chwileczkę…
Przeturlałam się na jeden bok. Lśniące pomarańczowe cyfry na zegarze pokazywały 4.45.
Jęknęłam.
Muzyka nagle ucichła. Sięgnęłam do torebki, wyszarpnęłam swój iPhone i sprawdziłam, kto dzwonił.
I znów jęknęłam.
Padając na skraj łóżka, wcisnęłam „oddzwoń”. Slidell odebrał natychmiast. Hałas w tle sugerował, że jest w samochodzie.
– Jo.
– Dzwoniłeś.
– Powiedz, że to nie jest jakaś nowa epidemia.
Mój otumaniony lekami umysł nie potrafił na to zareagować.
– Najpierw znika Ryan, a potem ty.
Coś podobnego.
– Nie ma za co, jeśli chodzi o te fotokopie – powiedziałam.
Slidell wydał z siebie odgłos, który zinterpretowałam jako podziękowanie.
– Sam dokonałeś aktu zniknięcia. – Wyszarpnęłam chusteczkę z pudełka i trzymałam ją przy nosie.
– Musiałem sprawdzić pewien trop w sprawie Leal.
– Jaki trop?
– Facet spacerujący po Morningside w piątek po południu zauważył, jak jakieś dziecko wsiada do samochodu. Jego zdaniem wyglądało na zdenerwowane.
– To znaczy?
– To znaczy, że ten bałwan ma iloraz inteligencji zupy z soczewicy. Ale zakres czasowy pasuje, a także opis dziecka, jaki gość przedstawił.
– Zapamiętał numer rejestracyjny?
– Dwie cyfry. Co się dzieje z twoim głosem, do diabła?
– To może być przełom.
– Albo halucynacje.
– Jak jest między tobą a Tinkerem?
– Facet przypomina to coś, co wypełzło z latającego talerza w Roswell.
Niechęć Slidella wcale mnie nie zdziwiła. Jego wiedza o domniemanym spotkaniu z UFO – owszem.
– Chodzi tylko o Tinkera?
– Wszystko to jedno wielkie gówno.
– Co masz na myśli?
– Ostatnio SBŚ stanowiło świetny żer dla mediów. A teraz jakiś dupek z Raleigh uznał, że rozwiązanie sprawy seryjnych morderstw na dzieciach będzie im świetnie pasowało do wizerunku.
W 2010 roku SBŚ zatrzęsło się w posadach z powodu skandalu, jaki wybuchł w dziale serologicznym i badań krwi tamtejszego laboratorium medycyny sądowej. Prokurator generalny Karoliny Północnej wszczął postępowanie, a jego wyniki okazały się szokujące. Fałszywe raporty laboratoryjne. Brak informowania o wykluczających się rezultatach badań. Kierownik jednostki, który kłamał w sprawie własnego wykształcenia i złożył fałszywe zeznania. Ogromna stronniczość w kierunku pożądanym przez organy ścigania.
Obrońcy sądowi w całym stanie zatańczyli z radości.
Zaczęły wpływać apelacje. Zmieniano wyroki skazujące. Rozpoczęły się lawinowe procesy sądowe, które miały kosztować Karolinę Północną miliony.
Media ogarnęło szaleństwo.
W końcu spadły głowy, w tym również szefa laboratorium. Władze ustawodawcze wprowadziły szereg reform. Zreorganizowano procedury, zmieniono przepisy. SBŚ wciąż walczyła o utraconą wiarygodność.
Czy Slidell miał rację? Czy biuro wtryniało się w nasze dochodzenie, aby poprawić swój wizerunek?
– Myślisz, że Tinkera przysłano na nasze poranne zebranie z powodów politycznych?
– Nie. Myślę, że on po prostu lubi ogóreczki konserwowe, które podają u nas na parterze.
– Sprawa Nance jest zamrożona od lat. Angażowanie się w dawne, nierozwiązane śledztwo nie byłoby dla SBŚ zbyt ryzykowne?
– Jeśli opinia publiczna zobaczy rozwiązanie sprawy, uzna ich za bohaterów. Jeśli nie, to i tak cała wina spadnie na nas, durniów, którzy wszystko chrzanią.
Musiałam mu przyznać, że miał trochę racji.
– Udział SBŚ nie jest wcale taki zły. Może Tinker będzie w stanie pomóc. Wiesz, spojrzeć na sprawę z innej perspektywy.
– Gnojek już wsiadł mi na plecy.
– To znaczy?
– To znaczy, że jestem na samej górze na jego liście szybkiego wybierania w komórce.
– Może ma ci coś ważnego do przekazania?
– Próbuje mi się wpieprzać do śledztwa.
Czując, że dalsza dyskusja o Tinkerze będzie mało produktywna, zmieniłam temat.
– Co sądzisz o Rodasie?
– Powinien się przebrać. To nie jest sezon polowań na niedźwiedzie.
– Ależ jest. W niektórych okręgach.
– Facet wydaje się okej.
– Na imię ma Umpie.
– Nie zalewaj.
– Nie zalewam.
– Więc może będę musiał zmienić o nim zdanie. Słuchaj, kiedy ja jestem zajęty sprawą Leal, ty mogłabyś wrócić na chwilę do Nance. Może coś ci się rzuci w oczy.
– Pewnie. – Zamknęłam na chwilę powieki. Ponownie zmięłam chusteczkę. – Sądzisz, że znajdziecie ją żywą?
– Muszę wracać na tamtą ulicę.
Trzy piknięcia i głucha cisza.
Birdie był w kuchni i wpatrywał się w swoją miskę. Napełniłam ją.
Nie miałam apetytu, ale zmusiłam się do jedzenia. Tuńczyk na grzance. Delikates.
Kiedy skończyłam, wzięłam akta sprawy Nance do jadalni i rozłożyłam je na stole. Zaczęłam od opisu śledztwa, który czytałam już wcześniej.
Leki wciąż szalały w moim krwiobiegu. Także poranne przypomnienie tego całego horroru mocno podziałało na moje nerwy. Zamiast Lizzie Nance wciąż widziałam stary dom przy rue de Sébastopol. Zatęchłą piwnicę, w której Pomerleau i Catts trzymali swoje ofiary.
Cała sprawa zaczęła się dość niewinnie, jak zresztą wiele innych. Lokalik, gdzie sprzedawano pizzę na kawałki. Przeciekające rury. Dawno zapomniane schody.
Nie wiadomo, dlaczego hydraulik zszedł do tej piwnicy. Jak udało mu się zauważyć ludzką kość udową, wystającą z podłoża.
Właściciel wezwał policję. Policja mnie.
Odkopałam trzy niekompletne szkielety; jeden w skrzyni, dwa pochowane bezpośrednio w płytkich grobach. Przywiozłam je do swojego laboratorium, do analizy. Młode dziewczyny.
Przestępstwo? Początkowo nikt tak nie myślał. Kości były prawdopodobnie bardzo stare, podobnie jak ów zaszczurzony budynek, pod którym leżały.
Izotopy radioaktywne dowiodły, że było to błędne mniemanie.
Nad tą sprawą pracował także Ryan. Oraz miejscowy gliniarz, Luc Claudel.
W końcu ustaliliśmy nazwiska zmarłych. I nazwiska ich zabójców.
Pytania jednak pozostały.
Kości nie dostarczyły najmniejszej wskazówki co do przyczyny śmierci. Czy dziewczyny umarły z głodu? Czy je wykorzystywano? A może utraciły wolę życia, spędzenia kolejnego dnia w piekle?
O jednej z więzionych dowiedzieliśmy się z ogłoszenia w gazecie. Nigdy nie znaleziono jej szczątków. Kimberly Harris. Hamilton? Hawking? Gdzie jest ta młoda kobieta, której nazwiska nie mogłam sobie przypomnieć. Czy spoczywa w jakimś nieoznakowanym grobie? Tak jak inne?
Jedna z ofiar przeżyła. Myślę o niej od czasu do czasu. Zadaję sobie pytanie: czy po latach tortur i izolacji można w ogóle przyjść do siebie? Po tym, gdy dzieciństwo przeradza się w szaleństwo?
Moje myśli nawiedzał również Andrew Ryan. Kolejne fragmentaryczne obrazy.
Rysy jego twarzy, wyłaniającej się z ciemności, rozpraszanej tylko żółtą lampką na mojej werandzie.
Jego łzy, gdy mówił o śmierci Lily. Zawstydzenie, że płacze.
Jego plecy znikające w mroku nocy.
Ryan nie poinformował swoich przełożonych, nie wziął urlopu. Nikomu nie powiedział, dokąd wyjeżdża i kiedy wróci. Czy wróci.
W tym także mnie.
Walczyłam z bólem, wyrzucając Ryana ze swoich myśli.
Teraz, gdy próbowałam się skoncentrować, wszystko wróciło.
Zamordowane dzieci w Montrealu. Zamordowane dzieci w stanie Vermont, a być może również w Charlotte. Coś nie do pomyślenia. Przerażająca możliwość, iż Anique Pomerleau znów działa.
Presja, aby zlokalizować mężczyznę, o którym chciałam zapomnieć. Aby przekonać go do powrotu do świata, który celowo porzucił.
Przetaczały się przeze mnie fale gorączki.
O dziewiątej się poddałam.
Po wzięciu gorącego, pełnego pary prysznica połknęłam dwie kolejne tabletki i opadłam z powrotem na łóżko.
Poleżałam na nim tylko przez chwilkę, nim zadzwonił telefon stacjonarny.
Głos w słuchawce spadł znienacka na mój otumaniony, pozostający pod wpływem leków mózg.