Rozdział 12

Przyszło polecenie, że sprawę Leal ma teraz prowadzić jedna osoba, nie żaden zespół zadaniowy. Slidell uzyskał szersze pole działania, ale nie mógł dobierać sobie pomocników. Miał współpracować tylko z Tinkerem, Ryana wykorzystywać co najwyżej nieoficjalnie. Gdyby podczas śledztwa wynikły jakieś powiązania z innymi sprawami, sytuacja miała zostać poddana ponownej ocenie.

Kiedy Ryan i gotujący się ze złości Slidell pojechali do siedziby policji, ja wróciłam do zakładu medycyny sądowej. Pojazdy prasowe zniknęły, pewnie w poszukiwaniu jeszcze bardziej krwawych tematów.

Pierścionka Leal nie było ani w prosektorium, ani na biurku Larabee’ego, w pojemniku. Szybkie zapoznanie się z jego raportem dowiodło, że nie wspomina się tam o biżuterii choćby jednym słowem.

Zastanawiałam się chwilkę, po czym założyłam rękawiczki, podeszłam do chłodni i sprawdziłam każdy centymetr worka na ciało, w którym spoczywała Leal. Znalazłam gałązki, liście, trochę żużlu, ale nie pierścionek.

Zadzwoniłam do Larabee’ego. Odezwała się poczta głosowa. Zostawiłam wiadomość.

Nie mając już więcej pomysłów, pojechałam do Centrum Policyjnego. Slidella nie zastałam ani w Archiwum X, ani w jego boksie w wydziale zabójstw. Ryana też nigdzie nie było widać. Kilku detektywów rozmawiało przez telefon. Facet nazwiskiem Porter omawiał kwestię odcisków palców z kimś, kogo nie znałam. Skierował mnie do sali konferencyjnej.

Miejsce to wyglądało jak plan filmowy w jakimś niskobudżetowym serialu o gliniarzach. W jednym rogu tkwił samotny telefon i komputer. Na całej ścianie wisiały zmywalne tablice, w większości zapisane. Tylko dwie były czyste.

Środek pomieszczenia zajmował wielki dębowy stół. Leżały na nim dwa komplety akt osób zaginionych oraz cztery z wydziału zabójstw. Foldery dotyczące Gower i Nance, dzięki pracy Rodasa oraz zespołu dochodzeniowego kierowanego przez Barrowa, były wręcz opasłe, zajmowały pudło i duży pojemnik. Pozostałe sprawiały wrażenie na tyle cienkich, że spokojnie mieściły się w brązowych, pomarszczonych teczkach, zapinanych na elastyczne taśmy.

Ryan przebijał się przez zawartość pudła od Rodasa. Siedzący obok niego Slidell studiował jakiś wydruk. Żaden nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.

Zbliżyłam się do tablic. Na sześciu, z łącznej liczby siedmiu, wisiały zdjęcia ofiar. Poniżej dużymi drukowanymi literami wypisano imię i nazwisko każdej z nich. A także miejsce, w których widziano je ostatni raz żywe oraz datę.

NELLIE GOWER, HARDWICK, VERMONT, 2007

LIZZIE NANCE, CHARLOTTE, 2009

AVERY KOSELUK, KANNAPOLIS, 2011

TIA ESTRADA, SALISBURY, 2012

COLLEEN DONOVAN, CHARLOTTE, 2013–2014

SHELLY LEAL, CHARLOTTE, 2014

Każda z tych dat wyznaczała początek wstecznej linii czasowej, według której analizowano aktywność dziecka od chwili jego zniknięcia. Niestety, niewiele danych zostało zapisanych chronologicznie. Na tablicach poświęconych Gower, Nance, Estradzie i Leal przypięto policyjne zdjęcia. Podeszłam bliżej, żeby zobaczyć fotografie Estrady, których wcześniej nie widziałam.

Podobnie jak w pozostałych przypadkach, Tia Estrada leżała twarzą do góry, całkowicie ubrana, z rękami przy bokach. Pod ciałem widać było brązową trawę i zeschłe liście, nad nim – szare niebo. W tle zobaczyłam stół piknikowy oraz coś, co wyglądało na podstawę ogrodowej altany.

Delikatny zapach brylantyny podpowiedział mi, że zbliżył się do mnie Slidell.

– Czy to jakiś kemping? – spytałam.

Slidell kiwnął głową.

– W rezerwacie Pee Dee. Wiesz, łódki, tłumy ludzi spryskanych środkiem przeciwko komarom. Jest tam parę przystani, miejsca na namioty i przyczepy kempingowe. No i latryny, żeby rodzinka mogła postawić klocka w towarzystwie ptaszków.

Ślicznie.

– Tam ją właśnie znaleziono?

– Ija.

– I nikt niczego nie widział?

– Była zima. Pusto.

– Przepytano sąsiadów?

– Przecież to zadupie.

– Nawet tam ludzie coś zauważają – rzuciłam szorstko. – Nikt nie pamięta, żeby sprzedawał komuś obcemu butlę na gaz? Nikt nie widział nieznanego samochodu na drodze? Zaparkowanego na poboczu?

Slidell patrzył na mnie bez mrugnięcia powiek.

– Wiesz, dlaczego ci kretyni nie chcą przyznać, że mamy tu do czynienia z seryjnym zabójcą?

Chociaż podzielałam zdanie Chudego, że jego szefowie są zaślepieni, nie miałam ochoty słuchać jego najnowszej teorii spiskowej.

– Nie znalazłam pierścionka Leal – powiedziałam. – Może jest na parterze, w magazynie dowodów rzeczowych?

Slidell wykrzywił usta, co miało oznaczać „no nie sądzę”. Potem rzekł:

– Wyciągnę raport policji, zobaczę, czy ten pierścionek gdzieś się nie pojawia.

– I poproś matkę, żeby dobrze poszukała w domu.

Slidell kiwnął głową.

– Nance powinna była mieć przy sobie strój baletowy, a przynajmniej buty. W aktach nic na ten temat nie ma.

Znów skinął głową.

– Powinniśmy przepytać tę Hull, czy w przypadku Estrady także czegoś nie brakuje. I zadzwoń do Rodasa, zapytaj o Gower.

Slidell wiedział, co miałam na myśli. Pamiątki. Trofea po zabójstwach. Podszedł do Ryana. Wyjaśnił mu sprawę. Ryan pokiwał głową. Wyciągnął swój telefon.

Gdy zbliżyłam się do ostatniej tablicy, Slidell dołączył do mnie.

– Ryan opowiedział ci o Anique Pomerleau? – spytałam. Minęła cała dekada, a ja wciąż nie mogłam spokojnie wymówić tego nazwiska.

– No.

– To dobrze.

– Zanim usiedliśmy sobie tutaj we dwóch, zadzwonił do swoich ziomków. Ja nie bardzo par-le-wu, ale wyglądało na to, że musiał się gęsto tłumaczyć.

Zastanawiałam się, jak sobie radził.

– Mówi, że spartolił sprawę Pomerleau. Ale domyślam się, że nieźle przypalił dupska kilku kolesiom w Kanadzie, żeby to naprawić.

Przez chwilę koncentrowałam się na swoim oddechu. Na moim pulsie. A potem spojrzałam na fotografię.

Było to policyjne zdjęcie profilowe zrobione na wiele lat przed horrorem, jaki wydarzył się w Montrealu. Twarz Pomerleau wydawała się delikatniejsza, stanowiła jakby embrionalną wersję tej, która na zawsze wryła mi się w mózg. Rozpoznałam ciężkie brwi, ciągnące się ukośnie nad głęboko osadzonymi oczyma. Wąski nos, pełne wargi, prowokująco kwadratowy podbródek.

– Ile miała wtedy lat, szesnaście? – zapytał Slidell.

– Piętnaście. W dziewięćdziesiątym roku właściciel sklepu w Mascouche przyłapał ją na kradzieży. Domagał się wniesienia zarzutów. To jedyne zdjęcie, jakie mieliśmy wtedy, w dwa tysiące czwartym.

– Ryan nie mógł się dokopać czegoś mniej starożytnego?

– Rodzice Pomerleau stracili wszystkie należące do niej rzeczy w pożarze, który wybuchł w dziewięćdziesiątym drugim. Nie mieszkała już wtedy w domu, rozrabiała w Montrealu.

– Kradła?

– Plus inne drobne przestępstwa, których nie pamiętam.

– Więc jej odciski palców są w aktach?

Kiwnęłam głową.

– Piętnaście lat? Mama i tata nie zmusili jej do powrotu w domowe pielesze?

– Kiedy Anique się urodziła, oboje byli po czterdziestce. W momencie, gdy rzuciła szkołę i wyrwała się do wielkiego miasta, mieli już serdecznie dość użerania się z nią.

Slidell wydął usta i potarł się po karku.

– Czyli przyjechała do Stanów gdzieś między dwa tysiące czwartym rokiem, po tym, jak ty i Ryan przymknęliście ją w Montrealu, a dwa tysiące siódmym, kiedy zostawiła swoje DNA na małej Gower. – Zmrużył oczy, jakby dokonywał skomplikowanych obliczeń. – Teraz ma trzydzieści dziewięć lat, na pewno posługuje się fałszywym nazwiskiem. I zakładam, że wie, jak się znaleźć w półświatku?

– Pomerleau jest zdeprawowana i miewa urojenia, ale jednocześnie jest cholernie bystra.

– A jedyne jej zdjęcie, jakim dysponujemy, liczy ponad dwie dekady. Nic dziwnego, że ciągle udaje jej się uciekać.

Nagle przyszła mi do głowy myśl. Podeszłam do tablicy z danymi Leal. Umieszczono na niej czarno-biały rysunek twarzy dziecka, bardzo podobny – aczkolwiek pozbawiony życia – do jej szkolnego portretu, znajdującego się powyżej. Domyśliłam się, że wizerunek ten wygenerowano komputerowo, dzięki programom takim jak SketchCop, FACES czy Identi-Kit, które selekcjonują zmienne cechy fizjonomiczne w oparciu o dane zebrane od poszczególnych osób, pamiętających konkretną twarz. Zakładałam, że naoczny świadek, którego Slidell namierzył na Morningside, też wniósł swój wkład w jego powstanie.

– Kto robił to zdjęcie kombinowane? – spytałam.

– Dostaliśmy je od łącznika FBI.

– Czy mógłby jeszcze trochę postarzyć policyjną fotografię Pomerleau? – Kiedy to powiedziałam, sama odczułam zdziwienie, że nikt o tym wcześniej nie pomyślał. A może ja coś przeoczyłam? Zanotowałam sobie, żeby to sprawdzić.

Slidell się uśmiechnął. Chyba.

– Nieźle, doktorko.

– Rodas mówił, że Gower nosiła na szyi klucz od domu, na łańcuszku. – Odezwał się Ryan z drugiej strony pomieszczenia. – Ale nigdy go nie znaleziono.

Podeszliśmy do niego ze Slidellem.

– A co z Estradą? – spytałam.

– W aktach ani słowa. – Ryan pokazał papiery rozłożone półkoliście wokół niego. – Hull też nic nie wie o brakujących drobiazgach. Powiedziała tylko, że jeszcze sprawdzi.

Spotkałam się wzrokiem z Ryanem. Popatrzył mi prosto w oczy, a potem zaczął dalej czytać protokoły przesłuchań.

– Zadzwonię w sprawie tego rysunku pamięciowego – Slidell odwrócił się i wytoczył z pokoju.

Opadłam na krzesło. Przeglądałam akta Estrady, dopóki nie znalazłam tego, czego szukałam.

Raport z jej sekcji zwłok zawierał jedną stronę tekstu oraz cztery kartki zeskanowanych kolorowych fotografii. Podpisał go doktor Perry L. Bullsbridge.

Slidell miał rację. Jeśli się wzięło pod uwagę fakt, że to była sekcja zamordowanego dziecka, Bullsbridge wykonał naprawdę syfiastą robotę. Jeśli się wzięło pod uwagę fakt, że to była sekcja jakiegokolwiek zamordowanego człowieka.

Przeczytałam fragment o deskryptorach fizycznych i stanie zwłok. Krótkie uwagi na temat zdrowia, higieny, odżywiania. Jedno zdanie o braku stwierdzonych urazów.

Sprawdziłam ciężar poszczególnych narządów wewnętrznych w protokole. Przeglądałam właśnie listę przedmiotów zabezpieczonych jako materiał dowodowy, gdy coś zwróciło moją uwagę.

– Z tchawicy Estrady wyciągnięto dwa włosy.

– No i? – Ryan nie podniósł wzroku.

– A Larabee wyjął dwa włosy z tchawicy Leal.

– Sądził, że należały do niej.

– Powiedział, że to dziwne, że włosy znalazły się tak głęboko w gardle.

Oczy Ryana spojrzały w moje.

– Co chcesz zasugerować?

– Nie wiem. – Bo nie wiedziałam. – Zbieg okoliczności?

– Przecież nie wierzysz w zbiegi okoliczności.

– Nie – potwierdziłam. – Nie wierzę.

Tego wieczoru Ryan pojechał do mnie; w restauracji Baku kupiliśmy sushi na wynos. Jedliśmy w kuchni pod nieruchomym spojrzeniem Birdiego. Co kilka minut Ryan rzucał kotu kawałek surowej ryby. Beształam za to obu. I tak w koło Macieju.

Sprzątaliśmy właśnie ze stołu, gdy zadzwonił Slidell. Odruchowo sprawdziłam godzinę. Dwudziesta pierwsza czterdzieści, a ten ciągle w pracy. Imponujące. Mniej korzystne wrażenie wywołały najnowsze informacje od niego.

Naoczny świadek, który prawdopodobnie widział Leal w sklepie spożywczym i którego Chudy przesłuchiwał przed tygodniem, podał cechy charakterystyczne samochodu oraz dwie cyfry z jego tablicy rejestracyjnej. Na ich podstawie wygenerowano ponad tysiąc dwieście możliwych pojazdów. Rozpoczęło się wydzwanianie.

Pierścionka Leal nie było ani na liście inwentarzowej wydziału Archiwum X, ani w magazynie dowodów rzeczowych. Brakowało go również na zdjęciach z miejsca zdarzenia.

Komputerowcy nadal pracowali nad odzyskaniem historii korzystania z wyszukiwarek, którą usunięto z laptopa Leal. Ciągle próbowali.

Rysownik FBI zgodził się postarzyć profilowe zdjęcie Pomerleau. Kiedy tylko znajdzie czas.

Jasna cholera. Szło nam super.

– Jutro planuję odwiedzić mamę – powiedziałam do Ryana, wycierając z talerza ryż i sos sojowy.

– Ja zostanę tutaj, przejrzę do końca te akta, ponaciskam na swoich ludzi, żeby intensywniej szukali Pomerleau.

– W porządku.

– Nie powinnaś przekazać Daisy najświeższych informacji?

– Na wypadek, gdyby ponownie zwiała? – spytałam, odkręcając kran.

– Przecież chętnie zmienia miejsce pobytu.

– Bardzo śmieszne.

Właściwie to było zabawne. Trochę.

Zabrałam komórkę do gabinetu i usiadłam na kanapie. Plecak Ryana zwisał z poręczy mojego fotela. Z gniazdka wystawała jego ładowarka. W jakiś niewytłumaczalny sposób widok jego rzeczy osobistych w mym domu wpłynął na mnie uspokajająco. I napełnił smutkiem.

Cieszyłam się, że Ryan zgodził się przenieść do pokoju gościnnego. Fajnie było mieć go pod swoim dachem. Po prostu przyjaciel, nic więcej. Czułam radość, że tu jest.

Wybrałam numer. Odebrała po pierwszym dzwonku.

– Jak miło, że dzwonisz – głos mamy miał intensywność głosu pitbulla sygnalizującego atak. – Już miałam zrobić to samo.

– Mamo…

– Chciałam być pewna.

– Jutro przyjadę do ciebie.

– Wielokrotnie dochodziłam do ślepych zaułków. „Daisy” – powiedziałam sobie – „diabeł tkwi w szczegółach. Skup się na detalach”.

Kiedy mama jest podekscytowana, nie można zbytnio polegać na jej umiejętności słuchania innych.

– Będę u ciebie jutro w południe.

– Słyszysz mnie, Tempe?

– Tak, mamo. – Wiedziałam, że próba przerwania jej tylko pogorszy sprawę.

– Wykryłam coś strasznego.

Poczułam ukłucie niepokoju.

– Strasznego?

– Zginie kolejna dziewczynka.