Okno mojej sypialni wychodzi na patio. Gdy następnego ranka otworzyłam okiennice, na jednej z ławek z kutego żelaza na dole zobaczyłam Ryana. Siedział pochylony do przodu, z łokciami na kolanach. Domyśliłam się, że pali. Przyglądałam się, jak opada mu głowa, a ramiona zaczynają unosić się i drgać w nierównych, drobnych podskokach.
Poczułam, że ściska mi się serce. A także, że jestem podglądaczką. Szybko się wycofałam.
Dokonawszy pospiesznej toalety, ubrałam się i zbiegłam do kuchni.
Kawa już się parzyła. Birdie jadł. Telewizor był włączony, ale bez fonii.
Rzuciłam okiem na ekran. Reporterka o idealnych włosach i nienaturalnie białych zębach, stojąca obok zbitej w harmonijkę ciężarówki, mówiła coś, prezentując dobrze przećwiczoną mieszaninę szoku i zatroskania.
Jadłam jogurt z granolą, gdy otworzyły się tylne drzwi. Uniosłam wzrok znad porannego wydania „Observera”. Ryan wydawał się spokojny, choć zdradzała go opuchlizna pod oczami.
– Dobra kawa. – Uniosłam swój kubek.
Dosiadł się do mnie do stołu.
– Widziałeś? – Pokazałam mu nagłówek. Wprawdzie w dolnej części, ale nadal na pierwszej stronie. Morderca Shelly Leal nie został ujęty.
– Slidell będzie wściekły – rzekł Ryan.
– Ten artykuł sugeruje, że Tinker i SBŚ pociągają za sznurki.
– A to coś ci mówi? – Ryan zmrużył oczy, odczytując nagłówek. – Leighton Siler?
– Nie. Musi być nowy w tej ekipie. – Skierowałam brodę w stronę Panny Doskonałe Włosy i Uzębienie. – Było coś w telewizji?
– Daisy nie pochwaliłaby twojej wulgarności.
No świetnie. Zatem kamera zrobiła mi zdjęcia, kiedy, odjeżdżając spod wydziału medycyny sądowej, pokazałam im środkowy palec.
– Będziesz dziś dalej przeglądać akta? – spytałam.
Ryan kiwnął głową.
– Nie ma nic, co by jednoznacznie łączyło te dzieci ze sobą. Żadnych wspólnych lekarzy, bibliotek, do których by chodziły, zajęć, hobby, letnich obozów, balów gimnazjalnych, nauczycieli, księży, pastorów, sklepów ze zwierzętami, alergii czy wysypek. W Internecie też zero informacji o Nance i Leal. Zamierzam skupić się na najdrobniejszych szczegółach, zobaczyć, czy znajdzie się jakiś detal, który przeoczyliśmy albo na który nie zwróciliśmy dostatecznej uwagi. Musi istnieć coś, co łączy każdą ofiarę z kolejną.
Kiedyś Ryan opisał mi tak zwany „wielki przełom”: wystarczy jedna wskazówka albo głębsza myśl, która nagle kieruje śledztwo we właściwą stronę. Jeden moment złączenia się synaps, gdy świadomość eksploduje, a poszukiwania obierają odpowiednią trajektorię. Ryan uważał, że w każdej sprawie zdarza się przynajmniej jeden „wielki przełom”. I mimo osobistego bólu zdecydowany był przeżyć go dla owych „biednych niewiniątek”. Jego zaangażowanie podniosło mnie na duchu.
Wycierałam miskę i kubek, gdy odezwał się telefon. Dzwonił Larabee z przypomnieniem o porannym spotkaniu. Do wydziału medycyny sądowej miał przyjechać prokurator, aby przyjrzeć się temu, co ustaliliśmy, w kontekście ewentualnych zeznań. Larabee miał się tam pojawić o ósmej, ja o dziewiątej.
Chodziło o sprawę śmierci pewnego aktora z Los Angeles, który przyleciał do Charlotte zagrać rolę królika w filmie długometrażowym. Po dwóch dniach zdjęciowych mężczyzna nie pojawił się na planie. Znaleziono go cztery tygodnie później w rowie obok torów w Chantilly. Ówczesny chłopak aktora został aresztowany i oskarżony o zabójstwo pierwszego stopnia.
Gdy skończyłam rozmowę z Larabeem, Ryan złapał mnie wzrokiem i wskazał na piętro. Kiwnęłam głową, zamyślona. I zirytowana. Nie miałam w planach na dzisiaj niańczenia jakiegoś prawnika.
Dziesięć minut później Ryan wrócił z mokrymi włosami, zaczesanymi do tyłu pod czapką z Kostaryki. Miał na sobie dżinsy i polo z krótkim rękawem, narzucone na koszulę.
W samochodzie rozmawialiśmy niewiele. Dzięki mojemu pasażerowi wnętrze wozu pachniało kosztownym egipskim czarnym mydłem piżmowym.
Wysadziłam Ryana w centrum policyjnym, a sama pojechałam do wydziału medycyny sądowej. Przeglądałam właśnie akta dotyczące Pana Króliczka, gdy w drzwiach pojawił się Larabee.
– Jak minął weekend? – zapytał.
– Dobrze. A tobie?
– Nie narzekam. Słyszałem, że Ryan jest w okolicy.
– Hm. – Zastanawiałam się, kto mu powiedział. Pewnie Slidell.
– Nie zgadniesz, co czekało na mnie na poczcie głosowej dzisiaj rano. – Larabee uwielbiał zmuszać mnie do przewidywania, co ma zamiar powiedzieć. Męczyła mnie ta zabawa.
– Telefonował do ciebie gigantyczny morski ślimak.
– Zabawne.
– Że zostanie tu przez tydzień.
– Dzwoniła Marty Parent.
Potrzebowałam chwili, żeby skojarzyć to nazwisko.
– Nowa analityk DNA w laboratorium policyjnym okręgu Charlotte-Mecklenburg?
– Przebojowa osoba. Bardzo wcześnie wstaje. Zostawiła wiadomość o siódmej cztery z prośbą, żebym oddzwonił.
Czekałam, nic nie mówiąc.
– Zrobię to, jak tylko skończę z tym Vinnym Gambinim. – Kiwnął głową w stronę małej sali konferencyjnej.
– Kto to jest?
– Connie Rossi.
Constantin Rossi pracował w biurze prokuratora, odkąd tylko sięgałam pamięcią. Był przenikliwy, zorganizowany, nie lubił marnować czasu. Ani zmuszać nas do wyciągania wniosków wykraczających poza fakty.
– Rossi jest w porządku – powiedziałam.
– Owszem.
Skończyłam o jedenastej i poszłam poszukać Larabee’ego. Znalazłam go w sali prosektoryjnej numer jeden, krojącego jakiś mózg.
– Co powiedziała ta Parent? – zapytałam.
Larabee spojrzał na mnie, z nożem w ręku, w fartuchu i rękawiczkach poplamionych krwią.
– Nie jestem pewny, czy to dobra, czy zła wiadomość. – Mówił przez trzywarstwową papierową maskę zawieszoną na uszach.
Poruszyłam palcami w geście „dawaj, co masz”.
Larabee odłożył nóż i obniżył maseczkę.
– Parent spędziła cały weekend, analizując tę plamkę na kurtce Leal.
– Żartujesz.
– Jest rozwiedziona, dziecko mieszka z byłym.
– Mimo wszystko.
– To córka. Ma dziesięć lat.
– Rozumiem. – Jako matka Katy, która kiedyś też miała dziesięć lat, zrobiłabym dokładnie to samo, gdyby jakiś maniak brał sobie na cel dziewczynki w tym wieku.
– Miałaś rację. Obiekt widziany w świetle alternatywnym okazał się odciskiem warg. Nasza próbka zawierała wosk pszczeli, olej słonecznikowy, olej kokosowy, olej sojowy…
– Balsam do ust.
– Tak jest.
– Ślina? – Czułam, że nieznacznie przyspiesza mi tętno.
W odpowiedzi Larabee się uśmiechnął.
– O cholera. Powiedz mi, że wyodrębniła DNA.
– Wyodrębniła DNA.
– Tak! – Naprawdę wykonałam gest pompowania jednym ramieniem.
– Jeszcze dzisiaj przepuści dane przez system.
– Także kanadyjski?
– Być może.
– Co to znaczy „być może”? Wynik musi wskazać na Pomerleau. – Byłam maksymalnie podekscytowana. Oto „wielki przełom” Ryana. Slidell dostanie z powrotem swój zespół zadaniowy.
– Mówi ci coś termin „amelogenina”?
Larabee miał na myśli grupę białek odpowiedzialnych za amelogenezę, czyli rozwój szkliwa zębów. Uważa się, że mają decydujące znaczenie podczas powstawania uzębienia.
Geny amelogeninowe, AMELX i AMELY, znajdują się w chromosomach płciowych: wersja X różni się nieco od wersji Y. Ponieważ kobiety są nosicielkami chromosomów XX, a mężczyźni XY, różnica ta pozwala zwykle określić płeć. Dwa prążki, a nieznany sprawca jest mężczyzną. Jeden prążek – sprawczyni należy do płci pięknej.
– Tak? – Ton mojego głosu dowodził, że pytanie Larabee’ego wywołało moje zdziwienie.
– Amelogenina wskazuje, że pozostawiona na ciele ślina należała do mężczyzny.
– Parent jest pewna? – Oczywiście, że była pewna. Przecież nie dzwoniłaby tylko dla kaprysu.
– Tak.
– A czy nie zdarza się, że wyniki badań amelogeniny dają błędny odczyt?
– Były przypadki fałszywego wskazania na kobietę jako sprawczynię. Prawdopodobnie dlatego, że allel specyficzny dla chromosomu Y został usunięty. Ale nigdy nie słyszałem o błędzie w drugą stronę.
Wiedziałam o tym. Szok sprawiał, że zadawałam idiotyczne pytania.
Larabee z powrotem założył maskę i chwycił za nóż.
– Dam ci znać, jeśli Parent dostanie informacje o trafieniu, albo w naszym systemie, albo w CODIS.
Wróciłam do swojego gabinetu. Usiadłam i wsłuchiwałam się w ciszę. Zdumiona. Rozczarowana. Głównie zdezorientowana.
Czyżby szefowie Slidella mieli rację? Zabójstwa Leal nic nie łączyło ze śmiercią Gower i Nance? Z innymi ofiarami? I czyżby jej morderca był mężczyzną?
Ale przecież istniał wiktymologiczny model oraz sposób działania sprawcy. Podobieństwo wieku i cech fizycznych ofiar. Porwania w biały dzień. Ułożenie zwłok, brak zamiaru ich ukrywania.
Musiał być jeden sprawca. To musiała być Pomerleau.
Jej nazwisko wywołało we mnie kolejną neuronową burzę. Krew sącząca się z dziury wielkości sporej monety, przez linię włosów, skroń, policzek. Mózg rozpryśnięty na ciemnej ścianie saloniku.
Słodki Jezu. Czy to możliwe?
Zadzwoniłam do Ryana.
– Oui.
Zrelacjonowałam mu, co powiedział mi Larabee.
– To może nic nie znaczyć. Ktoś przypadkowo otarł się twarzą o jej kurtkę.
– Ale odcisk ma wyraźne i czyste krawędzie.
– To znaczy?
– Nie powstał przypadkiem.
– Nie wiemy, jak dawno powstał. To mogły być tygodnie, nawet miesiące temu.
– Na nylonie? Po stronie zewnętrznej? Nie ma mowy. Zbyt wiele szczegółów. Do kontaktu doszło tuż przed śmiercią Leal.
Ryan długo milczał. Wiedziałam, że jego myśli podążają tymi samymi ścieżkami co wcześniej moje.
– Sądzisz, że ona ma wspólnika – powiedział.
– Kolejnego pokręconego świra, takiego jak Catts.
Znów nastąpiła długa pauza. Słyszałam męskie głosy w pokoju. Ostre.
– A co z tymi włosami, które Larabee znalazł w gardle Leal? – Ryan przeciął moje domysły na temat kłótni rozgrywającej się gdzieś w tle.
– Nic o nich nie wspomniał. – A ja byłam wtedy zbyt skoncentrowana na amelogeninie, żeby spytać.
– Slidell się wścieknie – powiedział Ryan.
– Gdzie on jest?
– Tutaj. Wyszukiwarka numerów rejestracyjnych podała mu tysiąc dwieście wyników. Właśnie skończył ponownie przesłuchiwać tego gościa, który widział małą na Morningside.
– Na co liczył?
– Że dowie się przynajmniej, w jakiej kolejności były numery na rejestracji, że tamten poda mu kolor wozu, czy był czterodrzwiowy czy dwudrzwiowy i tak dalej. Żeby mieć coś, co pomogłoby mu wyeliminować część danych.
– I jak mu poszło?
– Samochód był niebieski albo czarny. A siódemka na tablicy rejestracyjnej mogła być jedynką.
– Chudy na pewno nie jest zadowolony.
– To mało powiedziane. A potem jeszcze zjawił się Tinker. Od tej pory prowadzą ze sobą wojnę, który z nich ma większego.
– Co Tinker robi?
– Przegląda akta Leal i odbiera telefony z gorącej linii.
– Były jakieś interesujące?
– Głównie od oszołomów, jak zwykle. Nauczyciel, który chciał przedyskutować nieskromny sposób ubierania się współczesnej młodzieży. Facet wygłaszający tyradę przeciwko muzułmanom. Kobieta wygrażająca palcem tym, którzy nie chodzą do kościoła.
– Super. A jak twoje poszukiwania?
– Skończyłem już z Gower. Ten Rodas to solidny facet.
– Umpie.
– Co?
– Ma na imię Umpie.
– A potem zająłem się Koseluk i Estradą. Raporty, zeznania, wiadomości telefoniczne, cynki. I nic. Donovan zostawiłem dla ciebie.
– I co teraz?
– Przycisnę ludzi szukających Pomerleau, ponowię monity wysłane do Quebecu, Vermontu, na cały kraj. Tym razem poproszę o sprawdzenie ewentualnych pseudonimów i fałszywych nazwisk. Zrobiłem ich listę.
– Jak?
– Ludzie wcale nie są aż tak kreatywni. Mają skłonność od używania czegoś łatwego, zazwyczaj wariacji własnego imienia, nazwiska albo inicjałów. Ann Pomer. Ana Proleau. Coś w tym stylu.
– Warto spróbować.
– Następnie zajmę się danymi z wydziału komunikacji, z ubezpieczeń społecznych, zeznaniami podatkowymi. Dużo roboty, ale co mi tam.
– Dużo roboty to lepiej niż brak roboty. – Ileż to razy Ryan i ja powtarzaliśmy to zdanie przez wszystkie te lata?
Sprzeczka w tle rozgorzała ze zwiększoną siłą. Trzasnęły drzwi. Zastanawiałam się, czy to Slidell, czy może Tinker wyszedł gwałtownie z pokoju.
Ryan zignorował ten konflikt.
– Kiedy Pomerleau wymknęła się nam z sieci w dwa tysiące czwartym roku, rozesłaliśmy jej fotkę po całym kontynencie.
– Owszem – prawie się żachnęłam. – Policyjne zdjęcie profilowe, zrobione, gdy miała piętnaście lat.
– Zgadza się. Ale potem mieliśmy dziesiątki telefonów.
Przypomniałam sobie. Pomerleau widziano w Sherbrooke, w Albany, w Tampie, w Thunder Bay.
– Do czego zmierzasz? – spytałam.
– Tutaj nie mamy już pola manewru.
– I?
– Może trzeba spróbować gdzie indziej.
Skinęłam głową. Bez sensu. Przecież Ryan mnie nie widział.
– Musimy pojechać do Montrealu.