Rozdział 19

– O Boże – z gardła Bernadette wydobył się pojedynczy szloch.

– Tak mi przykro – powiedziałam. – Detektyw Ryan i ja nie mieliśmy o tym pojęcia.

– Przyszliście tu w sprawie kobiety, która porwała moje dziecko?

– Tak. Anique Pomerleau.

Bernadette uwolniła ręce z moich dłoni i jedną skierowała w stronę Jake. Nie uczynił żadnego ruchu, by ją chwycić.

– Więc chcieliście przepytać Tawny? – upewniła się.

– Porozmawiać z nią.

Położyła niechcianą rękę na poręczy fotela. Drżała.

– Nie ma jej tutaj. – Kobieta mówiła teraz głosem bez wyrazu, jakby w jej wnętrzu zatrzasnęły się jakieś drzwi. Zaczęła rwać nitkę wystającą z lamówki.

– A gdzie jest?

– Tawny odeszła z domu w dwa tysiące szóstym roku.

– Wie pani, gdzie teraz mieszka?

– Nie.

Spojrzałam na Ryana. Lekko skinął głową na znak, żebym kontynuowała.

– Przez cały ten czas nie miała pani żadnych wiadomości od córki?

– Raz zadzwoniła. Kilka miesięcy po wyprowadzce. Aby powiedzieć, że wszystko u niej dobrze.

– Nie poinformowała, gdzie jest?

– Nie.

– A pytała pani?

Bernadette wciąż pracowała nad wystającą nitką, która była teraz dwa razy dłuższa niż na początku.

– Zgłosiła pani zaginięcie?

– Tawny miała prawie dwadzieścia lat. Policja powiedziała, że jest dorosła. I może robić, co chce.

Zatem w aktach niczego nie będzie. Czekałam, aż Bernadette zacznie mówić dalej.

– To głupie, wiem. Ale uznałam, że właśnie dlatego przyszliście. Żeby mi powiedzieć o jej znalezieniu.

– Dlaczego wyjechała?

– Bo jest stuknięta.

Ryan i ja spojrzeliśmy ponad Bernadette na jej męża. Otworzył już usta, żeby kontynuować, ale coś w wyrazie naszych twarzy kazało mu je zamknąć.

Bernadette mówiła, nie odrywając oczu od nitki, którą okręcała sobie wokół palca.

– Tawny przeżyła pięcioletni koszmar. Każdy miałby potem problemy.

Mój wzrok ześliznął się w stronę Ryana. Zrobił delikatny ruch dłonią, oznaczający „wyciągnij to z niej”.

– Może nam pani o tym opowiedzieć? – spytałam łagodnie.

– O czym?

– O problemach Tawny.

Bernadette zawahała się – albo nie chciała dzielić się tym z nami, albo też nie była pewna, jak ująć to w słowa.

– Wróciła do mnie odmieniona.

Słodki Jezu! Oczywiście, że tak. Dziecko było gwałcone i torturowane przez cały okres dojrzewania.

– W jaki sposób odmieniona?

– Nadmiernie przestraszona.

– Czym?

– Życiem.

– Na miłość boską, Pszczółko – Jake wyrzucił do góry obie ręce.

Bernadette skierowała wzrok na męża.

– No cóż, ale z ciebie pan Pocieszyciel – odparła, a potem, zwracając się do mnie, dodała: – Tawny miała problemy z tak zwanym obrazem ciała.

– To znaczy?

– Moje dziecko żyło w warunkach niegodnych nawet psa. Bez światła. Bez normalnego jedzenia. To musiało zebrać żniwo.

Wyobraziłam sobie Tawny w moim gabinecie, opatuloną w trencz mocno związany w pasie.

– Nie dorastała jak normalna dziewczyna. Nigdy nie przeszła przez wiek dojrzewania.

– To oczywiste – powiedziałam.

– A potem jej ciało zaczęło, no nie wiem, nadrabiać wszystko w trybie przyspieszonym. Gwałtownie urosła. Miała duże piersi. – Bernadette wzruszyła jednym ramieniem. – Źle się czuła ze sobą.

– Była świrnięta – odezwał się Jake.

– Doprawdy? – Bernadette podniosła głos. – Bo nie lubiła, jak się ją widziało nago? Ależ niesamowite. Większość młodych dziewczyn tego nie lubi.

– Większość dziewczyn nie dostaje szajby, gdy ich matka niechcący zobaczy je w kiblu.

– Robiła postępy – odparła zimno.

– Widzicie, z czym mam tu do czynienia? – Jake skierował to pytanie do Ryana.

– Od samego początku dobrze wiedziałeś, jaka jest Tawny. – Ton głosu Bernadette był co najmniej cierpki.

– Och, i tu masz rację. Od tej pory nawet na moment nie przestajemy o niej gadać.

– Chodziła do terapeutki.

– Dziwka sama się powinna leczyć.

Bernadette parsknęła.

– Mój mąż, ekspert od psychologii.

– Ta szarlatanica zabrała dziewczynę do tamtej piwnicy, gdzie trzymano ją w klatce. Moim zdaniem to więcej niż pojebane.

To mnie zaskoczyło.

– Tawny i jej terapeutka odwiedziły dom przy ulicy de Sébastopol?

– Być może terapia była nieco zbyt ostra – powiedziała Bernadette bardziej miękko, niemal defensywnie. – Ale Tawny czuła się dobrze. Poszła na studia. Chciała pomagać ludziom. Uzdrowić cały świat. Kiedy zadzwoniła ten jedyny raz, powiedziała że wróciła do szkoły.

– Ale nie powiedziała, jakiej.

– Nie.

Zerknęłam na Ryana. Przyglądał się Jake’owi.

– Jak się dogadywaliście? – zapytał.

– Kto? Ja i Tawny?

Ryan kiwnął głową.

Głos Jake’a pozostał spokojny, ale układ zaciśniętych szczęk wskazywał, że jego irytacja nie dotyczy już tylko żony.

– Mieliśmy parę drobnych zatargów. Ona nie była łatwa.

– Drobnych zatargów? – żachnęła się Bernadette. – Nienawidziliście się.

Jake westchnął, ewidentnie mając już dość kolejnych oskarżeń.

– Wcale nie nienawidziłem Tawny. Próbowałem jej pomóc. Wytłumaczyć jej, że są w życiu pewne granice.

– Bądź szczery, Jake. Odeszła przez ciebie.

– Nigdy nie traktowała mnie jak ojca, jeśli o to ci chodzi.

– To ty ją odrzucałeś.

Kezerianowie mierzyli się wzrokiem, w którym gotowała się złość. Potem Bernadette zwróciła się do mnie.

– Tawny wyprowadziła się z domu po wielkiej kłótni z moim mężem. Poleciała na górę, spakowała swoje rzeczy i wyszła.

– Kiedy to było?

– W sierpniu dwa tysiące szóstego roku.

– O co się pokłóciliście?

– Czy to ma jakieś znaczenie? – Głos Jake’a nadal był spokojny, ale w jego oczach migotało coś trudnego do odczytania.

– Dokąd pojechała, jak pani myśli? – zapytałam Bernadette.

– Często wspominała o Kalifornii. I Australii. A także o Florydzie, zwłaszcza o Florida Keys.

– Mogła pojechać, dokąd tylko chciała, prawda, Pszczółko? – Jake wydął usta w pozbawionym humoru uśmiechu.

Na szyi Bernadette wykwitł rumieniec, plamiście czerwony na tle zupełnie bladej skóry. Milczała.

– W ramach pożegnania Tawny poczęstowała się pieniędzmi trzymanymi przez moją żonę w bieliźniarce.

– Ile zabrała? – Sama nie wiedziałam, dlaczego o to pytam.

– Prawie trzy tysiące dolarów. – Jake przyłożył dwa palce do czoła w szyderczym salucie pożegnalnym. – Adios i pierdolcie się.

Ryan zadał szereg kolejnych pytań. Czy Tawny kiedykolwiek wspominała o Anique Pomerleau? Czy podczas tych dwóch lat, kiedy mieszkała w Montrealu, zaprzyjaźniła się z kimś? Czy na studiach miała kogoś, komu ufała? Czy małżonkowie dysponują jakimiś nazwiskami albo numerami telefonów osób, z którymi córka pracowała, uczęszczała na zajęcia, miała jakiekolwiek kontakty? Czy rozmowa z Sandrą, jej siostrą, mogłaby być pomocna? Czy pokój Tawny pozostał nienaruszony tak, by warto go było zobaczyć? Odpowiedzią na każde pytanie było zdecydowane „nie”.

Ryan zakończył prośbą o telefon, gdyby Tawny się skontaktowała. Gdyby przypomnieli sobie coś, co powiedziała o swojej prześladowczyni albo o uwięzieniu. Rutyna.

Potem, położywszy nasze wizytówki na stoliku do kawy, ruszyliśmy do wyjścia.

Eskortowała nas pani Kezerian. Pan Kezerian nie.

W drzwiach zapewniliśmy Bernadette, że robimy wszystko, co możliwe, aby znaleźć porywaczkę jej córki.

– A Tawny? – spytała.

Ryan obiecał, że sprawdzi wszelkie informacje.

O Pomerleau nie padło ani jedno pytanie. Ani o to, gdzie teraz jest. W jaki sposób i dlaczego wypłynęła na powierzchnię.

To było wszystko.

Nigdy w życiu nie czułam się bardziej zniechęcona.

Gdy wyjechaliśmy w końcu z Dollard-des-Ormeaux, było wpół do piątej. W większości mijanych domów paliły się już światła, ciepłe żółte prostokąty na tle gęstniejącej ciemności. Tu i ówdzie elektryczne sople albo kolorowe żarówki sygnalizowały nadejście świąt, które jednym przyniosą radość, innym zaś przypomną o ich samotności.

Na Metropolitan ruch był spory, posuwaliśmy się wolno. Jechaliśmy na wschód, mając przed sobą tylne czerwone światła, za sobą – podwójne białe snopy, a ponad nami iluminację z halogenów łukowato rozwieszonych nad drogą.

Niczym w kadrze ze starych filmów sylwetka Ryana co rusz pojawiała się wyraźniej, po czym niknęła w cieniu. Milczał. Cisza panująca w jeepie stawała się coraz głębsza.

– To chyba nie są ich najszczęśliwsze dni – powiedziałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać.

– Na miejscu tej małej też bym uciekł.

– Sądzisz, że Jake mógł się wobec niej dopuścić przemocy fizycznej?

– Ten facet to arogancki drań.

– Nie o to pytałam.

– Myślę, że to niewykluczone.

Ja też tak sądziłam. I przyszła mi do głowy jeszcze jedna niezbyt przyjemna możliwość.

– Przypuszczasz, że dobierał się do Tawny?

– Takie spekulacje nie mają sensu.

– Naprawdę spróbujesz ją znaleźć?

– Tak. Ale nie jest dla mnie priorytetem.

– Nie uważasz, że mogłaby nam pomóc?

Ryan obrzucił mnie spojrzeniem, a potem znów popatrzył na drogę.

– Jakim kosztem? – Gorycz w jego głosie była tak wyraźna, że poczułam ją na swojej skórze.

Minęło kilka długich chwil.

– Czy to nie dziwne, że Kezerianowie nie okazali żadnego zainteresowania Pomerleau? – spytałam.

– Nie.

– Nie?

– Są zbytnio skoncentrowani na własnej operze mydlanej.

– Tak, ale…

– Nie tego się po nas spodziewali.

Oparłam się wygodniej w fotelu. Za szybą czyste dotąd dzienne niebo przesłoniły gęste chmury. Nie migotały żadne gwiazdy nad głową. Światła stopu samochodów z przodu rozmazywały się karmazynowymi smugami na masce naszego wozu.

Obok nas zatrzymało się gwałtownie żółte mini – stanęło równolegle do jeepa. Kierowca prowadził je łokciem, jednocześnie pisząc coś na komórce. Esemesa albo e-maila. Może tweetował na temat hamburgera, którego zjadł na kolację. Imponujące. Wielozadaniowiec.

Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie dziewczynkę o bardzo białej skórze, zapadłych oczach, z warkoczem wijącym się wzdłuż kręgów, mocno wystających z powodu wieloletniego niedożywienia. Obraz ten ustąpił innemu: małej ciemnowłosej dziewczyny w trenczu i berecie. Młodej kobiecie na łodzi w jakimś wietrznym porcie.

Gdy Tawny McGee została wreszcie uwolniona, miała siedemnaście lat. Wyobraziłam ją sobie leżącą gdzieś na słońcu, ze śmiechem spożywającą obiad z kobietami w jej wieku. Pchającą dziecięcy wózek. Spacerującą z psem rasy golden retriever albo bernardynem. Wolną od awantur podobnych do tej, której właśnie byliśmy świadkami. Ciągłych konfliktów.

Czy optymizm Bernadette był uzasadniony? Że jej córka ma się dobrze? A może to Jake miał rację, twierdząc, że Tawny została złamana już na zawsze?

Rozumiałam pragnienie Ryana, aby skupić się na dochodzeniu, dla którego wyrwałam go z Kostaryki. Pomerleau była odpowiedzialna za koszmar, który pozbawił Tawny dzieciństwa. I być może zdrowia psychicznego.

Mimo to zastanawiałam się, gdzie jest teraz Tawny i co robi.

Ryan wysadził mnie przed moim mieszkaniem. Bez pożegnania. Obiecał tylko, że rano zadzwoni.

Zatelefonowałam do lokalu Angela’s i zamówiłam małą pizzę ze wszystkim poza cebulą. Potem poszłam do dépanneur na rogu po kawę i kilka rzeczy na śniadanie. Nie było sensu robić większych zapasów, skoro niedługo miałam wrócić na południe. Z zakupami w ręku odebrałam pizzę i skierowałam się do domu.

Jadłam, oglądając program Situation Room z prowadzącym Wolfem. Pizza była dobra. Rozmowa w telewizji w żaden sposób nie poprawiła mi nastroju.

Nagle poczułam się absolutnie wykończona. Wymagająca wysiłku podróż do Kostaryki, a potem obciążające psychicznie dni w Charlotte. Długie godziny wczorajszego dnia, wreszcie nocny lot. A dzisiaj czytanie poruszających do głębi akt i skakanie po wyspie, żeby odwiedzić ludzi, dla których byliśmy nieproszonymi gośćmi.

Czy ustaliliśmy choćby jeden pożyteczny fakt? A może po prostu zmarnowaliśmy czas?

Wyciągnęłam się na kanapie i odtworzyłam w myślach obie rozmowy.

Violette’owie byli całkiem rozbici. To zrozumiałe. I tak niewiele od nich oczekiwaliśmy.

To samo matka Pomerleau. Nie dało się jej zrozumieć. Co takiego powiedziała? Że jej córka jest na cmentarzu Saint-Jean-Baptiste. Tam została pochowana Marie-Joëlle Bastien, nie Anique. Anique żyje.

Tawny McGee była jedyną osobą, która moim zdaniem mogła okazać się dla nas pomocna, ale nie udało nam się z nią spotkać. Bernadette i Jake nie mieli pojęcia o jej aktualnym miejscu pobytu. Sami byli dość żałośni.

Może ta terapeutka? Czy zapisaliśmy jej nazwisko? Nietrudno byłoby je ustalić. Ale przecież Tawny żyje i kobieta mogłaby powołać się na klauzulę poufności. Gdyby jednak miała kontakt ze swoją podopieczną, może zgodziłaby się przekazać Tawny informację?

Wolf oświadczył, że pożary w Australii przybierają na sile.

Ryan mówił, że Pomerleau jest w Vermoncie. Jake Kezerian podszedł do niego, wściekły. Rzucił mu w twarz jakiś papier. Ryan podniósł go i umieścił w jaskrawożółtym folderze.

Wolf gadał coś o wskaźnikach ekonomicznych.

Kezerian skrzyżował ręce na piersi. Rozstawił nogi.

Grandmère grandpère”.

Niebo za Ryanem zmieniło się w zieloną kwiatową sieć. Bluszcz, oplatający nicość, meandrujący w pozbawionej form przestrzeni.

Ryan otworzył dokument.

Bluszcz naprężył się i zwinął jak wąż.

Ryan podniósł wzrok. Z wolna jego twarz zmieniła się w oblicze siostry Uśmieszek. Simone.

Ce que vous voulez?” – zapytał Kezerian. Czego chcecie?

„Świętego Jana” – powiedziała Simone.

Odwrócona sytuacja. Pielęgniarka mówiła po angielsku, Kezerian po francusku.

Maladie d’Alzheimer”. – Kezerian.

„Nie jest pochowana”. – Simone.

Qui est avec les saints?” – Kto jest ze świętymi?

Simone powoli kręciła głową na boki.

Otworzyłam oczy.

Wolfa zastąpił Anthony Bourdain.

Przewinęłam swój sen.

Żonglowałam fragmentami, które moje id zapisało i przechowywało.

Pasowały do siebie.

Jezu. Czy to możliwe?

Rzuciłam się po telefon.