– O Boże – z gardła Bernadette wydobył się pojedynczy szloch.
– Tak mi przykro – powiedziałam. – Detektyw Ryan i ja nie mieliśmy o tym pojęcia.
– Przyszliście tu w sprawie kobiety, która porwała moje dziecko?
– Tak. Anique Pomerleau.
Bernadette uwolniła ręce z moich dłoni i jedną skierowała w stronę Jake. Nie uczynił żadnego ruchu, by ją chwycić.
– Więc chcieliście przepytać Tawny? – upewniła się.
– Porozmawiać z nią.
Położyła niechcianą rękę na poręczy fotela. Drżała.
– Nie ma jej tutaj. – Kobieta mówiła teraz głosem bez wyrazu, jakby w jej wnętrzu zatrzasnęły się jakieś drzwi. Zaczęła rwać nitkę wystającą z lamówki.
– A gdzie jest?
– Tawny odeszła z domu w dwa tysiące szóstym roku.
– Wie pani, gdzie teraz mieszka?
– Nie.
Spojrzałam na Ryana. Lekko skinął głową na znak, żebym kontynuowała.
– Przez cały ten czas nie miała pani żadnych wiadomości od córki?
– Raz zadzwoniła. Kilka miesięcy po wyprowadzce. Aby powiedzieć, że wszystko u niej dobrze.
– Nie poinformowała, gdzie jest?
– Nie.
– A pytała pani?
Bernadette wciąż pracowała nad wystającą nitką, która była teraz dwa razy dłuższa niż na początku.
– Zgłosiła pani zaginięcie?
– Tawny miała prawie dwadzieścia lat. Policja powiedziała, że jest dorosła. I może robić, co chce.
Zatem w aktach niczego nie będzie. Czekałam, aż Bernadette zacznie mówić dalej.
– To głupie, wiem. Ale uznałam, że właśnie dlatego przyszliście. Żeby mi powiedzieć o jej znalezieniu.
– Dlaczego wyjechała?
– Bo jest stuknięta.
Ryan i ja spojrzeliśmy ponad Bernadette na jej męża. Otworzył już usta, żeby kontynuować, ale coś w wyrazie naszych twarzy kazało mu je zamknąć.
Bernadette mówiła, nie odrywając oczu od nitki, którą okręcała sobie wokół palca.
– Tawny przeżyła pięcioletni koszmar. Każdy miałby potem problemy.
Mój wzrok ześliznął się w stronę Ryana. Zrobił delikatny ruch dłonią, oznaczający „wyciągnij to z niej”.
– Może nam pani o tym opowiedzieć? – spytałam łagodnie.
– O czym?
– O problemach Tawny.
Bernadette zawahała się – albo nie chciała dzielić się tym z nami, albo też nie była pewna, jak ująć to w słowa.
– Wróciła do mnie odmieniona.
Słodki Jezu! Oczywiście, że tak. Dziecko było gwałcone i torturowane przez cały okres dojrzewania.
– W jaki sposób odmieniona?
– Nadmiernie przestraszona.
– Czym?
– Życiem.
– Na miłość boską, Pszczółko – Jake wyrzucił do góry obie ręce.
Bernadette skierowała wzrok na męża.
– No cóż, ale z ciebie pan Pocieszyciel – odparła, a potem, zwracając się do mnie, dodała: – Tawny miała problemy z tak zwanym obrazem ciała.
– To znaczy?
– Moje dziecko żyło w warunkach niegodnych nawet psa. Bez światła. Bez normalnego jedzenia. To musiało zebrać żniwo.
Wyobraziłam sobie Tawny w moim gabinecie, opatuloną w trencz mocno związany w pasie.
– Nie dorastała jak normalna dziewczyna. Nigdy nie przeszła przez wiek dojrzewania.
– To oczywiste – powiedziałam.
– A potem jej ciało zaczęło, no nie wiem, nadrabiać wszystko w trybie przyspieszonym. Gwałtownie urosła. Miała duże piersi. – Bernadette wzruszyła jednym ramieniem. – Źle się czuła ze sobą.
– Była świrnięta – odezwał się Jake.
– Doprawdy? – Bernadette podniosła głos. – Bo nie lubiła, jak się ją widziało nago? Ależ niesamowite. Większość młodych dziewczyn tego nie lubi.
– Większość dziewczyn nie dostaje szajby, gdy ich matka niechcący zobaczy je w kiblu.
– Robiła postępy – odparła zimno.
– Widzicie, z czym mam tu do czynienia? – Jake skierował to pytanie do Ryana.
– Od samego początku dobrze wiedziałeś, jaka jest Tawny. – Ton głosu Bernadette był co najmniej cierpki.
– Och, i tu masz rację. Od tej pory nawet na moment nie przestajemy o niej gadać.
– Chodziła do terapeutki.
– Dziwka sama się powinna leczyć.
Bernadette parsknęła.
– Mój mąż, ekspert od psychologii.
– Ta szarlatanica zabrała dziewczynę do tamtej piwnicy, gdzie trzymano ją w klatce. Moim zdaniem to więcej niż pojebane.
To mnie zaskoczyło.
– Tawny i jej terapeutka odwiedziły dom przy ulicy de Sébastopol?
– Być może terapia była nieco zbyt ostra – powiedziała Bernadette bardziej miękko, niemal defensywnie. – Ale Tawny czuła się dobrze. Poszła na studia. Chciała pomagać ludziom. Uzdrowić cały świat. Kiedy zadzwoniła ten jedyny raz, powiedziała że wróciła do szkoły.
– Ale nie powiedziała, jakiej.
– Nie.
Zerknęłam na Ryana. Przyglądał się Jake’owi.
– Jak się dogadywaliście? – zapytał.
– Kto? Ja i Tawny?
Ryan kiwnął głową.
Głos Jake’a pozostał spokojny, ale układ zaciśniętych szczęk wskazywał, że jego irytacja nie dotyczy już tylko żony.
– Mieliśmy parę drobnych zatargów. Ona nie była łatwa.
– Drobnych zatargów? – żachnęła się Bernadette. – Nienawidziliście się.
Jake westchnął, ewidentnie mając już dość kolejnych oskarżeń.
– Wcale nie nienawidziłem Tawny. Próbowałem jej pomóc. Wytłumaczyć jej, że są w życiu pewne granice.
– Bądź szczery, Jake. Odeszła przez ciebie.
– Nigdy nie traktowała mnie jak ojca, jeśli o to ci chodzi.
– To ty ją odrzucałeś.
Kezerianowie mierzyli się wzrokiem, w którym gotowała się złość. Potem Bernadette zwróciła się do mnie.
– Tawny wyprowadziła się z domu po wielkiej kłótni z moim mężem. Poleciała na górę, spakowała swoje rzeczy i wyszła.
– Kiedy to było?
– W sierpniu dwa tysiące szóstego roku.
– O co się pokłóciliście?
– Czy to ma jakieś znaczenie? – Głos Jake’a nadal był spokojny, ale w jego oczach migotało coś trudnego do odczytania.
– Dokąd pojechała, jak pani myśli? – zapytałam Bernadette.
– Często wspominała o Kalifornii. I Australii. A także o Florydzie, zwłaszcza o Florida Keys.
– Mogła pojechać, dokąd tylko chciała, prawda, Pszczółko? – Jake wydął usta w pozbawionym humoru uśmiechu.
Na szyi Bernadette wykwitł rumieniec, plamiście czerwony na tle zupełnie bladej skóry. Milczała.
– W ramach pożegnania Tawny poczęstowała się pieniędzmi trzymanymi przez moją żonę w bieliźniarce.
– Ile zabrała? – Sama nie wiedziałam, dlaczego o to pytam.
– Prawie trzy tysiące dolarów. – Jake przyłożył dwa palce do czoła w szyderczym salucie pożegnalnym. – Adios i pierdolcie się.
Ryan zadał szereg kolejnych pytań. Czy Tawny kiedykolwiek wspominała o Anique Pomerleau? Czy podczas tych dwóch lat, kiedy mieszkała w Montrealu, zaprzyjaźniła się z kimś? Czy na studiach miała kogoś, komu ufała? Czy małżonkowie dysponują jakimiś nazwiskami albo numerami telefonów osób, z którymi córka pracowała, uczęszczała na zajęcia, miała jakiekolwiek kontakty? Czy rozmowa z Sandrą, jej siostrą, mogłaby być pomocna? Czy pokój Tawny pozostał nienaruszony tak, by warto go było zobaczyć? Odpowiedzią na każde pytanie było zdecydowane „nie”.
Ryan zakończył prośbą o telefon, gdyby Tawny się skontaktowała. Gdyby przypomnieli sobie coś, co powiedziała o swojej prześladowczyni albo o uwięzieniu. Rutyna.
Potem, położywszy nasze wizytówki na stoliku do kawy, ruszyliśmy do wyjścia.
Eskortowała nas pani Kezerian. Pan Kezerian nie.
W drzwiach zapewniliśmy Bernadette, że robimy wszystko, co możliwe, aby znaleźć porywaczkę jej córki.
– A Tawny? – spytała.
Ryan obiecał, że sprawdzi wszelkie informacje.
O Pomerleau nie padło ani jedno pytanie. Ani o to, gdzie teraz jest. W jaki sposób i dlaczego wypłynęła na powierzchnię.
To było wszystko.
Nigdy w życiu nie czułam się bardziej zniechęcona.
Gdy wyjechaliśmy w końcu z Dollard-des-Ormeaux, było wpół do piątej. W większości mijanych domów paliły się już światła, ciepłe żółte prostokąty na tle gęstniejącej ciemności. Tu i ówdzie elektryczne sople albo kolorowe żarówki sygnalizowały nadejście świąt, które jednym przyniosą radość, innym zaś przypomną o ich samotności.
Na Metropolitan ruch był spory, posuwaliśmy się wolno. Jechaliśmy na wschód, mając przed sobą tylne czerwone światła, za sobą – podwójne białe snopy, a ponad nami iluminację z halogenów łukowato rozwieszonych nad drogą.
Niczym w kadrze ze starych filmów sylwetka Ryana co rusz pojawiała się wyraźniej, po czym niknęła w cieniu. Milczał. Cisza panująca w jeepie stawała się coraz głębsza.
– To chyba nie są ich najszczęśliwsze dni – powiedziałam, nie mogąc już dłużej wytrzymać.
– Na miejscu tej małej też bym uciekł.
– Sądzisz, że Jake mógł się wobec niej dopuścić przemocy fizycznej?
– Ten facet to arogancki drań.
– Nie o to pytałam.
– Myślę, że to niewykluczone.
Ja też tak sądziłam. I przyszła mi do głowy jeszcze jedna niezbyt przyjemna możliwość.
– Przypuszczasz, że dobierał się do Tawny?
– Takie spekulacje nie mają sensu.
– Naprawdę spróbujesz ją znaleźć?
– Tak. Ale nie jest dla mnie priorytetem.
– Nie uważasz, że mogłaby nam pomóc?
Ryan obrzucił mnie spojrzeniem, a potem znów popatrzył na drogę.
– Jakim kosztem? – Gorycz w jego głosie była tak wyraźna, że poczułam ją na swojej skórze.
Minęło kilka długich chwil.
– Czy to nie dziwne, że Kezerianowie nie okazali żadnego zainteresowania Pomerleau? – spytałam.
– Nie.
– Nie?
– Są zbytnio skoncentrowani na własnej operze mydlanej.
– Tak, ale…
– Nie tego się po nas spodziewali.
Oparłam się wygodniej w fotelu. Za szybą czyste dotąd dzienne niebo przesłoniły gęste chmury. Nie migotały żadne gwiazdy nad głową. Światła stopu samochodów z przodu rozmazywały się karmazynowymi smugami na masce naszego wozu.
Obok nas zatrzymało się gwałtownie żółte mini – stanęło równolegle do jeepa. Kierowca prowadził je łokciem, jednocześnie pisząc coś na komórce. Esemesa albo e-maila. Może tweetował na temat hamburgera, którego zjadł na kolację. Imponujące. Wielozadaniowiec.
Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie dziewczynkę o bardzo białej skórze, zapadłych oczach, z warkoczem wijącym się wzdłuż kręgów, mocno wystających z powodu wieloletniego niedożywienia. Obraz ten ustąpił innemu: małej ciemnowłosej dziewczyny w trenczu i berecie. Młodej kobiecie na łodzi w jakimś wietrznym porcie.
Gdy Tawny McGee została wreszcie uwolniona, miała siedemnaście lat. Wyobraziłam ją sobie leżącą gdzieś na słońcu, ze śmiechem spożywającą obiad z kobietami w jej wieku. Pchającą dziecięcy wózek. Spacerującą z psem rasy golden retriever albo bernardynem. Wolną od awantur podobnych do tej, której właśnie byliśmy świadkami. Ciągłych konfliktów.
Czy optymizm Bernadette był uzasadniony? Że jej córka ma się dobrze? A może to Jake miał rację, twierdząc, że Tawny została złamana już na zawsze?
Rozumiałam pragnienie Ryana, aby skupić się na dochodzeniu, dla którego wyrwałam go z Kostaryki. Pomerleau była odpowiedzialna za koszmar, który pozbawił Tawny dzieciństwa. I być może zdrowia psychicznego.
Mimo to zastanawiałam się, gdzie jest teraz Tawny i co robi.
Ryan wysadził mnie przed moim mieszkaniem. Bez pożegnania. Obiecał tylko, że rano zadzwoni.
Zatelefonowałam do lokalu Angela’s i zamówiłam małą pizzę ze wszystkim poza cebulą. Potem poszłam do dépanneur na rogu po kawę i kilka rzeczy na śniadanie. Nie było sensu robić większych zapasów, skoro niedługo miałam wrócić na południe. Z zakupami w ręku odebrałam pizzę i skierowałam się do domu.
Jadłam, oglądając program Situation Room z prowadzącym Wolfem. Pizza była dobra. Rozmowa w telewizji w żaden sposób nie poprawiła mi nastroju.
Nagle poczułam się absolutnie wykończona. Wymagająca wysiłku podróż do Kostaryki, a potem obciążające psychicznie dni w Charlotte. Długie godziny wczorajszego dnia, wreszcie nocny lot. A dzisiaj czytanie poruszających do głębi akt i skakanie po wyspie, żeby odwiedzić ludzi, dla których byliśmy nieproszonymi gośćmi.
Czy ustaliliśmy choćby jeden pożyteczny fakt? A może po prostu zmarnowaliśmy czas?
Wyciągnęłam się na kanapie i odtworzyłam w myślach obie rozmowy.
Violette’owie byli całkiem rozbici. To zrozumiałe. I tak niewiele od nich oczekiwaliśmy.
To samo matka Pomerleau. Nie dało się jej zrozumieć. Co takiego powiedziała? Że jej córka jest na cmentarzu Saint-Jean-Baptiste. Tam została pochowana Marie-Joëlle Bastien, nie Anique. Anique żyje.
Tawny McGee była jedyną osobą, która moim zdaniem mogła okazać się dla nas pomocna, ale nie udało nam się z nią spotkać. Bernadette i Jake nie mieli pojęcia o jej aktualnym miejscu pobytu. Sami byli dość żałośni.
Może ta terapeutka? Czy zapisaliśmy jej nazwisko? Nietrudno byłoby je ustalić. Ale przecież Tawny żyje i kobieta mogłaby powołać się na klauzulę poufności. Gdyby jednak miała kontakt ze swoją podopieczną, może zgodziłaby się przekazać Tawny informację?
Wolf oświadczył, że pożary w Australii przybierają na sile.
Ryan mówił, że Pomerleau jest w Vermoncie. Jake Kezerian podszedł do niego, wściekły. Rzucił mu w twarz jakiś papier. Ryan podniósł go i umieścił w jaskrawożółtym folderze.
Wolf gadał coś o wskaźnikach ekonomicznych.
Kezerian skrzyżował ręce na piersi. Rozstawił nogi.
„Grandmère i grandpère”.
Niebo za Ryanem zmieniło się w zieloną kwiatową sieć. Bluszcz, oplatający nicość, meandrujący w pozbawionej form przestrzeni.
Ryan otworzył dokument.
Bluszcz naprężył się i zwinął jak wąż.
Ryan podniósł wzrok. Z wolna jego twarz zmieniła się w oblicze siostry Uśmieszek. Simone.
„Ce que vous voulez?” – zapytał Kezerian. Czego chcecie?
„Świętego Jana” – powiedziała Simone.
Odwrócona sytuacja. Pielęgniarka mówiła po angielsku, Kezerian po francusku.
„Maladie d’Alzheimer”. – Kezerian.
„Nie jest pochowana”. – Simone.
„Qui est avec les saints?” – Kto jest ze świętymi?
Simone powoli kręciła głową na boki.
Otworzyłam oczy.
Wolfa zastąpił Anthony Bourdain.
Przewinęłam swój sen.
Żonglowałam fragmentami, które moje id zapisało i przechowywało.
Pasowały do siebie.
Jezu. Czy to możliwe?
Rzuciłam się po telefon.