Rozdział 22

Deszcz ze śniegiem zacinał w blaszany dach nad naszymi głowami.

Mruczał generator.

Aparat technika kryminalistycznego klikał miękko.

Zwłoki unosiły się tuż pod powierzchnią, głową do góry, przechylone na bok; ciemię dotykało jednej ze ścian beczki. Twarz owijały długie jasne włosy, zasłaniając jej rysy niczym mokry kostium ciało surfera.

Nie. Nie unosiły się. Były zatopione w gęstym brązowym paskudztwie.

Przed oczyma mignął mi obraz. Dowód rzeczowy w jednej ze spraw w Centre des sciences de Montréal. Ciała zakonserwowane dzięki zastąpieniu wody i tłuszczu w tkankach polimerami. Plastynacja. Nieco inny proces niż ten tutaj, ale efekt przerażająco podobny.

Pierwsza odezwała się Karras. Energicznie i chłodno. Wykonywała swoje zadanie, nie przyjechała się z nikim zaprzyjaźnić.

– Zorganizowałam już transport beczki wraz z zawartością.

– Jak długo ona tu jest? – zapytał Rodas.

– Będę wiedzieć więcej dopiero po zbadaniu zwłok. Oraz to, czy ofiara jest mężczyzną, czy kobietą.

– Racja.

– Chętnie pomogę – powiedziałam.

– Nasz zakład jest zamknięty dla publiczności. – Jakby zwracała się do laika.

Poinformowałam ją o swoich kwalifikacjach.

– Biorąc pod uwagę stan zachowania zwłok, obecność antropologa nie powinna być konieczna.

– Pierwsze wrażenie bywa mylące.

– Czyżby?

– Wiem, że jestem poza swoim terenem. – Starałam się złagodzić swój poprzedni niedelikatny komentarz. I wcześniejsze grubiaństwo. – I rozumiem, że…

– Prawdopodobnie nie.

Spokojnie.

– Mogę przynajmniej obserwować?

– Doktor Brennan i detektyw Ryan pracują nad sprawami zabójstw potencjalnie wiążących się ze śmiercią Nellie Gower. – Interweniował w moim imieniu Rodas.

– Więc o to chodzi? – Karras poklepała krawędź beczki dłonią w rękawiczce.

– Zapewne.

Przyglądała mi się chłodno.

– Zna się pani na sekcjach zwłok?

– Znam.

– Kiedy wyjmiemy ciało z tego syropu, bardzo szybko ulegnie rozpadowi.

– Owszem.

– Zamierzam pracować całą noc.

– Ja też. – Wytrzymałam jej spojrzenie.

– W Burlington.

– Weź jeepa – powiedział do mnie Ryan. – Ja zostanę i pomogę tutaj.

Tak też zrobiliśmy.

Siedziba głównego lekarza sądowego stanu Vermont znajduje się w kompleksie medycznym Fletcher Allen na zachodnim krańcu Burlington. Samo Burlington leży na zachodnim krańcu Vermontu, dokładnie po drugiej stronie stanu względem St. Johnsbury. Na szczęście to mały stan.

Mimo wszystko podróż była okropna. Zupełnie nie znałam jeepa Ryana. A wraz ze zmrokiem temperatura spadła jeszcze bardziej, deszcz ze śniegiem spowodował gołoledź, zablokował wycieraczki, ograniczył widoczność, sprawił, że drogi stały się zdradliwie niebezpieczne.

Dotarłam o godzinie 6.40. Karras i beczka były już na miejscu.

Budynek nie przypominał tych, w których dane mi było pracować, włącznie z siedzibą medyka sądowego w Charlotte oraz tą należącą do LSJML. Mieściły się w nim liczne sale prosektoryjne, każda z wykładaną kaflami podłogą, suchościeralną tablicą, metalowo-szklanymi gablotami, kontuarami ze stali nierdzewnej oraz stołem pośrodku.

Gdy Karras zdjęła wierzchnie okrycie, okazała się dużą kobietą o grubych kończynach i kołyszących się piersiach. Wątpiłam, by się tym specjalnie przejmowała. Jej sposób bycia wskazywał, że do szczęścia wystarczą jej bawełniane figi i wygodne buty.

Po zwykłej procedurze logowania się i wpisywania danych beczka została sfotografowana za pomocą promieni rentgenowskich, przy użyciu skanera o nazwie Lodox, który pozwala na oglądanie nagrania video w czasie rzeczywistym. Wraz z Karras przyglądałyśmy się poszczególnym fragmentom zwłok: kości, czaszka i zęby odbijały się na biało, tkanki miękkie – na szaro, powietrze w jelitach oraz w drogach oddechowych – na czarno.

W beczce znajdowały się zwłoki jednej osoby; nogi zgięte w kolanach, ramiona wciśnięte w brzuch. Nic nieprzepuszczającego promieni rentgenowskich. Żadnych sprzączek od paska, zamków błyskawicznych, zegarków czy biżuterii. Żadnych wypełnień dentystycznych. Ani pocisków. Nie zauważyłam też widocznych oznak urazu szkieletowego.

Po zakończeniu zdjęć rentgenowskich technik zawiózł beczkę wózkiem transportowym do sali sekcyjnej. Pobierał próbki syropu, podczas gdy Karras dyktowała swoje obserwacje dotyczące elementów i stanu beczki.

Zrobiwszy milion kolejnych fotografii, technik umieścił siatkę nad odpływem podłogowym, po czym wszyscy razem położyliśmy na niej beczkę. Męcząc się co niemiara i klnąc, na czym świat stoi, wyswobodziliśmy ciało i przenieśliśmy je na stół.

Gdy skończyliśmy, całą naszą trójkę pokrywał gęsty, syropowaty pot. Tu i ówdzie do naszej skóry poprzyklejały się liście.

Karras dyktowała i robiła jeszcze więcej zdjęć, technik tymczasem rozłożył siatki nad wielkimi pojemnikami ze stali nierdzewnej, do których spływały resztki syropu. Miano go później przekazać do zbadania. Być może jakaś roślina, pyłek kwiatowy albo owad podpowiedzą, kiedy ofiara zmarła.

Po zakończeniu fazy przygotowawczej Karras odesłała technika do domu. Może ze względu na trudne warunki drogowe. A może było to wotum zaufania do mnie? Zwróciła uwagę na moje komentarze dotyczące radiologii. Doceniła moją pomoc w przemieszczaniu ciała i manewrowaniu nim.

Poszłyśmy wziąć prysznic i przebrać się w czyste ciuchy.

O godzinie 8.40 byłyśmy już w okularach ochronnych, nowych rękawiczkach i fartuchach. Szybko umyłam włosy szamponem, ale swędziały mnie pod czapeczką chirurgiczną, oddzielającą je od twarzy.

Ofiara w beczce była płci żeńskiej. Leżała na stole naga, z włosami zlepionymi na twarzy; syrop skapywał z jej ciała miękkimi kliknięciami. Pod wpływem bursztynowego płynu, w którym zanurzono zwłoki, skóra przybrała nienaturalnie brązową barwę.

Zaczekałam, aż Karras poda do dyktafonu wzrost, wagę i płeć, wstrzymując się z określeniem wieku do chwili, gdy dojdziemy do uzębienia. Patrzyłam, jak bada skórę głowy, rozsuwając – kępka po kępce – dające się wyodrębnić włosy.

Po kilku minutach powiedziała:

– Proszę popatrzeć.

Stanęłam u jej boku. Kleista od syropu niebieska folia na podłodze nasunęła się na ochraniacze na mych butach.

Ofiara miała jasne włosy, z centymetrowymi ciemnymi odrostami przy czaszce. Ufarbowane amatorsko, zapewne w domu, preparatem z pudełka.

Karras uniosła kilka pasemek i odsłoniła owalną lezję, długą na około dwa cale i szeroką na cal. Skóry nie było, spod jajowatego obrażenia prześwitywała żółtawa kość.

– Co to jest?

Brak odpowiedzi. Kobieta zdecydowanie nie była gadułą.

– Otarcie spowodowane kontaktem z beczką? – zasugerowałam.

– Głowa opierała się o wnętrze od drugiej strony.

– Gryzonie? – Sama w to nie wierzyłam.

– Nie widać żłobień po zębach ani w kościach, ani w tkankach. Poza tym była zbyt głęboko pod powierzchnią. I jak myszy mogłyby wyjść z beczki, nawet gdyby napoczęły jej skórę na głowie?

– Są inne obrażenia?

– Dwa. Proszę mi podać powiększalnik.

Podałam.

– Krawędzie wydają się gąbczaste, nieostre. Co może być wywołane działaniem syropu.

Przeanalizowałam w myślach różne możliwości.

– Coś z zewnątrz? Oparzenie? Ekspozycja na żrące chemikalia?

– Ani okoliczne włosy, ani tkanki nie są uszkodzone.

– Roztocza? Kleszcze? Pluskwy? Wszy? Pająk pustelnik brunatny?

– Nie zauważyłam jajeczek ani odchodów. Ale przypuszczam, że w niektórych miejscach mogło dojść do zakażenia, już martwiczego.

– Odpowiedź autoimmunologiczna? Coś w rodzaju pęcherzycy? – Miałam na myśli zespół chorób dermatologicznych, które objawiają się pęcherzami na skórze i błonach śluzowych.

– Hm.

– Proces zakaźny? Leiszmanioza? MRSA? – Staphylococcus aureus, gronkowiec złocisty odporny na metycylinę.

Kolejne nic nieznaczące mruknięcie.

– Egzema? Łuszczyca krostowa? Jedno i drugie może prowadzić do ropienia.

– Będziemy mieć lepszy ogląd, gdy zdejmę skórę głowy.

Koniec dyskusji.

Karras dokonała pomiarów, podyktowała wyniki do mikrofonu, zrobiła zapiski w diagramie. Następnie, za pomocą palca wskazującego, spróbowała usunąć włosy z twarzy. Tkwiły tam mocno.

Wycofałam się, gdy przesuwała szkło powiększające nad szyją, ramionami, piersią i brzuchem, a także obiema nogami ofiary, w poszukiwaniu pieprzyków, tatuaży, znamion, blizn i świeżych ran.

– Halo. – Podniosła prawą rękę leżącej. Potem lewą. Przywołała mnie gestem.

W powiększalniku zobaczyłam grupkę punktowych odbarwień po wewnętrznej stronie prawego łokcia.

– To samo na lewym?

– Trzy.

– Ślady po zastrzykach? – Ale coś tu nie pasowało.

– Jeśli nawet, to dość nietypowy układ.

Karras dalej badała zwłoki. Skóra ich dłoni wydawała się szorstka i popękana, paznokcie w złym stanie. Ręce człowieka pracy, pomyślałam.

– Na obu nadgarstkach pasma zaczerwienienia.

– Po opatrunkach?

– Możliwe.

Minęło kilka sekund.

– Pracowała pani kiedyś nad czymś takim? – zapytała Karras.

– Raz miałam ciało w beczce z asfaltem. Ale z syropem klonowym nie.

– Domyśla się pani, jak długo tam tkwiła? – Mówiąc to, zaglądała pod prawą pachę.

– Jest w dobrym stanie – odpowiedziałam. – Brakuje trochę skóry na końcu nosa, na goleniach i paru palcach u nóg. To wszystko.

– To prawdopodobnie punkty kontaktowe.

Znów kilkusekundowa pauza. Potem nagle Karras podjęła swoją pierwszą próbę nawiązania rozmowy, niekoniecznie na temat przeprowadzanej akurat sekcji.

– Mieszkam koło starego cmentarza. Jest mały, parę grobów. Między innymi młodego chłopaka, którego pochowano tam pod kamieniem z napisem, że zmarł w Anglii w roku tysiąc siedemset czterdziestym siódmym. I że wysłano go do domu w beczce z miodem.

– Wtedy jeszcze nie stosowano balsamowania.

– Aleksander Wielki. – Zajrzała pod lewą pachę. – Zmarł w trzysta dwudziestym trzecim roku przed naszą erą. Jego ciało zakonserwowano w trumnie wypełnionej miodem.

– Tak. – Ukryłam zaskoczenie, że o tym wiedziała.

– Nie pamiętam, dlaczego to zrobiono.

– Aleks wykorkował w Babilonie, ale trzeba go było przewieźć do Macedonii.

Nie zaśmiała się. Złota zasada: jeśli dowcip wymaga tłumaczeń, przestaje być dowcipem. Dałam spokój.

– Asyryjczycy używali miodu do balsamowania zwłok – powiedziałam. – Podobnie jak Egipcjanie.

– Jak to działa? – Karras przesunęła się w dół stołu, w kierunku stóp. Zaczęła rozsuwać palce i sprawdzać przestrzeń między nimi.

– Miód składa się głównie z monosacharydów i H2O. Większość cząsteczek wody wiąże się z cukrami, dlatego dla mikroorganizmów pozostaje ich bardzo niewiele. W takim środowisku rozwój bakterii jest utrudniony.

– Nie mają dostępu do zewnętrznych powłok ciała, we wnętrznościach nie zachodzą procesy aerobowe. Rezultat: nie dochodzi do rozkładu. Syrop może mieć taki sam efekt?

– Najwyraźniej. – Właśnie o to chodziło Rodasowi, gdy wygłaszał swój wykład na temat klonów i ich soku.

Zabrzęczała moja komórka. Podeszłam do kontuaru i sprawdziłam, kto dzwoni. Slidell.

– Muszę odebrać.

Żadnej reakcji.

Ściągnęłam rękawiczkę i wcisnęłam przycisk.

– Matka mówi, że Leal miała comiesięczne dolegliwości.

Na ów przestarzały eufemizm Slidella moje oczy powędrowały w kierunku sufitu.

– Nie pytałem o szczegóły, ale wygląda na to, że ta mała cierpiała na silne bóle brzucha. Raz matka zabrała ją na pogotowie. Jej zdaniem dlatego szukała pomocy w Internecie.

– Podała ci jakieś wskazówki dotyczące hasła?

Po drugiej stronie sali Karras pobierała to, co znajdowało się pod paznokciami ofiary.

– Kilka. Przekazałem Pastoriemu.

– Czy matka jakoś regulowała korzystanie Shelly z Internetu?

– Twierdzi, że tak, ale odniosłem inne wrażenie.

Karras podeszła do kontuaru i otworzyła zestaw do odcisków palców. Nie chcąc ujawniać przed nią poufnych informacji, odwróciłam się plecami i ściszyłam głos.

– Rozesłałeś wszystkim to przerobione zdjęcie Pomerleau?

– Wydałem uaktualniony list gończy zaraz po tym, jak przesłałem ci maila.

– Jakieś wyniki? – zapytałam.

Karras wróciła do stołu.

– Od razu odezwał się Geraldo z telewizji. Chce zaprosić Pomerleau do swojego programu.

Pozostawiłam to bez komentarza.

– Co się tam u was dzieje? – spytał Slidell.

Usłyszałam za sobą jakiś ruch. Wiedziałam, że Karras macza w tuszu każdy palec, a potem przykłada go do arkusza.

– Powiem ci później.

– Gdzie Ryan?

– Przeszukuje szopę cukrową.

– Co to niby miało znaczyć?

– Na razie.

Doszedł mnie metaliczny grzechot, a potem szum wody uderzającej o stal nierdzewną. Odwróciłam się. Karras używała dyszy wodnej do usunięcia włosów z twarzy. Zlepione pasma ustępowały powoli, przesuwając się ku skroniom.

Rysy twarzy stały się widoczne.

Zaniemówiłam.