Wystrzeliłam w kierunku okna w holu, żeby spojrzeć w dół, na werandę. Spod okapu wystawał fragment ramienia w koszuli w kratę. Oraz męski but marki Rockfort na gumowej podeszwie, stary i znoszony.
Zbiegłam po schodach. Zweryfikowałam tożsamość mojego gościa, mrużąc oko przystawione do judasza. Slidell znów dłubał wykałaczką w zębie trzonowym.
Gdy otworzyłam drzwi, opadła mu ręka.
– Barrow chce, żeby Lonergan napluła na patyk.
Przeanalizowanie tej wypowiedzi zajęło mi chwilę.
– Lonergan to ciotka Colleen Donovan? – spytałam.
– No.
Poczułam ukłucie strachu.
– Znaleziono szczątki?
– Nie.
– To po co pobierać teraz DNA od Lonergan?
– Ta dama nie prowadzi tak zwanego ustabilizowanego życia. Barrow chce mieć jej dane w aktach. Sama wiesz. W razie gdyby zniknęła, zapominając zostawić namiary.
W razie gdyby znaleziono zwłoki Colleen.
Wzrok Slidella powędrował ku wnętrzu salonu za moimi plecami.
– Cześć, kocie.
Odwróciłam się. Birdie obserwował nas ze środka pokoju. Lubił Slidella. Nie wypowiadam się na temat gustu kotowatych.
– Pomyślałem sobie, że może chciałabyś ze mną pojechać.
Znałam prawdziwy powód tej propozycji. Slidell nie znosi płynów ustrojowych innych osób. Brzydzi się kontaktem niezbędnym, by je pozyskać.
– Rozmawiałeś z Larabeem? – zapytałam.
– Poinformował mnie o Pomerleau, gdy brałem patyczki higieniczne. Domyślam się, że nie będziemy palić jej świeczek.
Trudno było zaprzeczyć.
– Rodas ma jakieś teorie, kim może być ten jej pomagier?
– Nie – odparłam.
– To w drogę. Będziesz miała okazję zapoznać mnie z nowinami.
Laura Lonergan mieszkała przy Park Road, niedaleko zamożnych przedmieść. W sensie geograficznym. Bo w sensie ekonomicznym jej adres znajdował się od nich o całe lata świetlne.
Po drodze Slidell wręczył mi wydruk:
DOSTĘPNA 24/7. Masaże. Usługi towarzyskie. Dla dojrzałych mężczyzn, którzy pragną seksownej, zmysłowej kobiety. Naturalne loki, sterczące piersi, jędrny tyłeczek!!! Zadzwoń teraz! Czarni wykluczeni. Nie odpowiadam na esemesy i numery zastrzeżone.
Księżniczka.
Wiek: 39.
Lokalizacja: przedmieścia Charlotte.
Jedno zdjęcie przedstawiało kobietę w stringach, biustonoszu typu push-up, wijącą się na łóżku niczym wąż boa. Na kolejnym uśmiechała się z kąpieli, niekoniecznie sięgającej jej pod samą szyję.
– Skąd to masz? – spytałam.
– Z backpage.com. Zakładka Osoby do towarzystwa, Charlotte.
– Ma bardzo szerokie horyzonty.
– Wszyscy mamy swoje ograniczenia.
– Używa ksywki Księżniczka?
– To czystej krwi arystokratka.
– Domyślam się, że marketing w Internecie jest łatwiejszy niż chodzenie po ulicy. – Położyłam reklamę na centralnej konsoli.
– W tym też ma doświadczenie.
Slidell zwolnił. Sprawdził coś w notatniku.
Wzdłuż ulicy ciągnęły się jedno- i dwupiętrowe budynki mieszkalne; wiele z nich przerobiono na siedziby małych firm. Lokal Lonergan stał jako szósty. Po ceglanej ścianie wiła się jakaś wielkolistna roślina. Może kudzu.
– Spodziewa się nas? – spytałam.
– Nie – Slidell przełączył bieg na tryb parkingowy. – Ale jest u siebie.
Wysiedliśmy i weszliśmy do holu wielkości znaczka pocztowego. Powietrze pachniało pleśnią i dywanami, których nie trzepano od dekady. A także chemikaliami do ondulacji i farbowania włosów.
Po prawej, za wewnętrznymi drzwiami znajdowało się biuro rachunkowe, ale nie widać było choćby jednego pracownika lub klienta. Na wprost przed nami otwierała się wąska klatka schodowa. Na lewo od niej jakiś korytarz prowadził do kolejnego, ciągnącego się równolegle do tyłów budynku.
Zakład Lonergan mieścił się na pierwszym piętrze, obok salonu piękności, naprzeciwko wizażystki, która zajmowała się również manikiurem. Jedne i drugie drzwi były zamknięte. Nic nie wskazywało na obecność żywego człowieka.
Tabliczka na drzwiach Lonergan oferowała masaże i prosiła klientów, aby pukali. Co też Slidell uczynił.
Czekaliśmy. Mój wzrok błądził tu i tam. Spoczął na pajęczynie, która mogłaby zainteresować czasopismo „Architectural Digest”.
Slidell zapukał jeszcze raz.
Zza drzwi dobiegł nas kobiecy głos, słów nie dało się rozróżnić.
Gestem ręki Slidell kazał mi się odsunąć na bok, tak aby zejść z pola widzenia. Potem znów zabębnił, tym razem z wigorem. Rozległ się grzechot i drzwi się otworzyły.
Laura Lonergan mogłaby pozować do portretu zatytułowanego Oblicze metamfetaminy. Wiecheć zniszczonych włosów koloru pomarańczowego. Ziemista skóra usiana strupami. Głęboko zapadnięte policzki z powodu braku uzębienia.
Uśmiechała się z zaciśniętymi ustami, niewątpliwie po to, by ukryć szkaradne zęby, które jej jeszcze pozostały. Jedną ręką drapała się w pierś, prawie nie naruszając położenia różowej tuniki z poliestru. Uniosła podbródek, jednocześnie przesuwając jedno z ramion tak, by zasłonić brodawki. Wstydliwa uwodzicielka.
– Daruj sobie, Księżniczko – Slidell wyciągnął odznakę.
Lonergan studiowała ją tak długo, że wydawało się, iż minął tydzień. Potem się wyprostowała.
– Jesteś gliniarzem.
– Geniusz z ciebie.
– Nieczynne. – Lonergan cofnęła się i zaczęła zamykać drzwi.
Slidell powstrzymał ją jedną mięsistą dłonią.
– Już czynne – powiedział.
– Nie muszę z wami rozmawiać.
– Owszem. Musisz.
– Co ja takiego zrobiłam?
– Daruj sobie odgrywanie niewiniątka.
– Jestem masażystką.
– Jesteś ćpunką i dziwką.
Oczy Lonergan lustrowały uważnie cały korytarz. Powiedziała bardziej ulegle:
– Nie możesz do mnie tak mówić.
– Mogę.
Gdy się nad tym zastanawiała, na jej czole pojawiły się bruzdy.
– A może byś trochę zluzował?
– Może.
Lonergan przez chwilę rozważała, co to mogłoby znaczyć.
– Taa?
– Taa.
– Nie przymkniesz mnie?
– To zależy od ciebie.
Rozbiegane oczy zwęziły się. Spojrzały na mnie. Z powrotem na Slidella.
– Trzydziestodziewięciolatka jest super. Ale kosztuje.
Poczułam pilną potrzebę wyszorowania się mydłem przeciwbakteryjnym.
– Wejdźmy do środka – warknął Slidell.
Lonergan nie ustąpiła.
– Łapiesz, o co mi chodzi, Księżniczko?
– Wszystko mi jedno. – Próbowała udać obojętną, ale marnie jej to wyszło.
Drzwi prowadziły bezpośrednio do niewielkiego salonu. Lonergan przeszła przez niego i opadła na kanapę z narzutą imitującą lamparcie futro. Jedną nogę w wąskich spodniach wyciągnęła przed siebie, drugą zarzuciła na poręcz.
Naprzeciwko sofy stały dwa rozpadające się krzesła z wikliny oraz stolik do kawy z dziesiątkami śladów po papierosach. Dalej, pod przeciwległą ścianą (która była czerwona), ustawiono biurko z telewizorem i plastikową lampką, owiniętą taśmą izolacyjną. Pod ścianami leżały czarne foliowe worki na śmieci, wypakowane po brzegi skarbami, których nie umiałam sobie wyobrazić. Nieosłonięta halogenowa żarówka rzucała słabe światło ze stojącej lampy, przekrzywionej o dwadzieścia stopni.
Przez drzwi po prawej widziałam aneks kuchenny, kontuar i stół, pełne brudnych naczyń i pustych pojemników na żywność. Przypuszczałam, że sypialnia i łazienka są na tyłach lokalu. Nie miałam najmniejszej ochoty ich oglądać. Obrzuciłam wzrokiem krzesła. Zdecydowałam się zostać w pozycji stojącej.
Slidell umieścił jeden ze swoich potężnych pośladów na krawędzi biurka. Skrzyżował ramiona. Gapił się.
– To zajmie cały dzień? – Lonergan dotknęła strupa na brodzie. – Mam sprawy do załatwienia.
– Mów o Colleen.
– O Colleen?
– Twojej siostrzenicy.
– Wiem, że to moja siostrzenica. Przyszliście przekazać mi złe wiadomości?
Slidell tylko patrzył.
– Gdzie jest Colleen?
– Ty mi powiedz.
– Nie wiem.
– Miałaś od niej ostatnio jakieś informacje?
– Żadnych, odkąd odeszła.
– Kiedy to było?
Zniszczona twarz zwiotczała, gdy kobieta szperała w rumowisku swojej pamięci.
– Nie wiem. Chyba w Boże Narodzenie. – Znów drapała strup, rozsmarowując teraz krew wokół niego. – No tak. Była tu na święta. Kupiłam jej sześciopak. Ona mnie taki sam. Miałyśmy z tego ubaw.
– Dokąd pojechała?
– Do znajomych. Chciała żyć na kocią łapę z facetem. Kto to może wiedzieć, do cholery?
– Trudno mi sobie wyobrazić, że odeszła, skoro się nią tak wspaniale opiekowałaś itepe.
– Zmęczyła się sypianiem na kanapie.
– Zmęczyła się patrzeniem, jak ćpasz i pieprzysz się z klientami.
– To nie było tak.
– Jestem pewien, że wspólnie odmawiałyście różaniec.
– Colleen też nie była aniołkiem – powiedziała defensywnie. – Rozkładała nogi, jeśli facet wydawał jej się tego wart.
– Miała szesnaście lat – rzuciłam ostro. Nie mogłam się powstrzymać. Ta kobieta była odpychająca.
– Colleen da sobie radę. Pewnie teraz tańczy gdzieś w Vegas – odparła Lonergan gwałtownie. Ale słyszałam w jej głosie znak zapytania.
Slidell wyciągnął z kieszeni marynarki pustą plastikową fiolkę. Podał mi ją.
– Potrzebna jest nam twoja ślina – powiedział do Lonergan.
– Nie ma mowy.
– Procedura jest bezbolesna. – Wyciągnęłam z fiolki wymazówkę i pokazałam jej. – Potrę tym wewnętrzną stronę pani policzka. To wszystko.
Lonergan zsunęła nogę spoczywającą dotąd na poręczy, zrównała ją z tą na podłodze, po czym obie wyciągnęła do przodu, nachyliła się i objęła rękoma kolana. Jej głowa kiwała się z boku na bok.
Slidell wwiercał się w nią jednym ze swych spojrzeń twardego gliniarza. Na próżno, skoro i tak gapiła się w podłogę.
– To tylko sztuczka, żeby mi udowodnić, że biorę – nadal wpatrywała się w swoje buty. Miały obcasy wyższe od kół mojego samochodu.
– Żeby o tym wiedzieć, nie trzeba nam wacika. – Ton Slidella wskazywał, że jego cierpliwość się kończy.
– Porzygam się.
Slidell zwrócił się do mnie.
– Świadek stwierdza, że nie czuje się dobrze. Powinienem rozejrzeć się po lokalu i zobaczyć, że jest tu coś, od czego boli ją brzuch. – Odepchnął się i wstał.
Kiedy Lonergan poderwała głowę do góry, chrząstka jej gardła wystawała niczym zwoje w sprężynie Slinky.
– Nie.
Czekaliśmy.
– Dlaczego to robicie? – Płochliwe oczy skakały po całym pokoju, aż spoczęły na mnie, mniej groźnym wrogu.
– Musimy mieć pani DNA do naszych akt – powiedziałam łagodnie.
– W razie gdyby Colleen…
– To potrwa tylko jedną sekundę. – Naciągnęłam rękawiczki chirurgiczne i podeszłam bliżej. Spodziewałam się, że Lonergan odwróci głowę. Że zaciśnie szczęki. Może nawet napluje na mnie. Ona tymczasem otworzyła usta, odsłaniając zęby tak zepsute, że zastanawiałam się, czy może jeszcze przeżuwać.
Potarłam wnętrze policzka, zabezpieczyłam wymazówkę w fiolce i oznaczyłam ją pisakiem. Slidell wziął próbkę bez słowa komentarza. Potem okręcił się na pięcie i ruszył ku drzwiom.
Patrząc na Lonergan, czułam, jak w piersiach narasta mi coś na kształt litości. Ta kobieta nie miała niczego. Jej siostra nie żyła. Siostrzenica zaginęła, też pewnie była martwa. Nie posiadała teraźniejszości ani przyszłości. Jedynie uzależnienie, które w sposób nieunikniony odbierze jej życie.
– Wiem, że martwi się pani o Colleen – powiedziałam miękko.
Jej parsknięcie miało wyrażać apatię. Ale usłyszałam w nim poczucie winy i pogardę dla samej siebie.
– Zrobiła pani dla niej, co pani mogła, Lauro.
– Gówno zrobiłam.
– Nie poddała się pani.
– Taa, jasne. Zostawiałam dla niej włączone światło na ganku.
– Ale nie odpuściła pani. – Desperacko poszukiwałam czegoś, co mogłoby ją pocieszyć. – Dzwoniła pani i dopytywała się, jak idzie sprawa siostrzenicy.
– Nie, nie dzwoniłam.
– W aktach dotyczących Colleen zapisano, że w sierpniu telefonowała pani w sprawie najnowszych informacji.
Lonergan wpatrywała się we mnie ze szczerym zakłopotaniem.
– Dzwoniłam? Do kogo?
– Do Pata Tasata.
– Pierwsze słyszę.
– A zna pani niejaką Sarah Merikoski?
Jedno kościste ramię uniosło się i opadło.
– Może.
– To ona zgłosiła zaginięcie pani siostrzenicy. Sprawą zajmował się detektyw Tasat.
– Paniusiu, ja zbyt wiele nie kojarzę. Ale jednego może pani być pewna: nigdy w życiu nie wsypałam nikogo glinom.
Czy mówiła przez nią metamfetamina? Czyżby Tasat coś źle zrozumiał? A może coś mu umknęło?
– Colleen ma więcej niż jedną ciotkę? – zapytałam.
– Gdyby ta mała miała jakiś wybór, to mieszkałaby w tej norze? – Chudym jak u śmierci ramieniem omiotła pomieszczenie.
Przez mój system nerwowy przebiegł impuls.
Uniosłam wzrok na Slidella.
Słuchał uważnie.