Wszystkie zdjęcia wyglądały na zrobione dość dawno. Jedno było pozowane. Kobieta, siedząca z małym dzieckiem na kolanach oraz kilkuletnim malcem przy boku. Jej długie czarne włosy, zaczesane na tył głowy, podtrzymywała czerwona aksamitna opaska. Patrzyła prosto w obiektyw dużymi brązowymi oczami. Smutnymi oczami.
Dwie pozostałe fotografie były ujęciami z ukrycia. Ta sama kobieta szła z dwiema małymi dziewczynkami, trzymając je za ręce. Wyglądały na trzy i pięć lat. Na drugim zdjęciu cała trójka siedziała na jakimś murku. Te same dzieci, tyle że starsze, może sześć i osiem lat.
Obie dziewczynki miały ciemne oczy i włosy swojej matki. Na obu fotkach nosiły warkocze, mocno przewiązane kokardkami.
W moim umyśle wyświetliła się seria migawek. Leal. Donovan. Estrada. Koseluk. Nance. Gower.
Pospieszyłam z powrotem do kuchni. Slidell zaglądał do lodówki.
– Widziałeś te zdjęcia w sypialni?
– To pewnie żona i dzieci. – Trzasnął drzwiami, zamykając je.
– Ale czy zauważyłeś podobieństwo…
– Mówisz mi, jak mam wykonywać swoją pracę?
Było to ostre, nawet jak na Slidella. Ponieważ wiedziałam, że jest pod silną presją Salter oraz że tarcia z Tinkerem każą mu być nadmiernie defensywnym, odpuściłam.
– Zaczynasz wyrabiać sobie jakiś obraz tego, kim jest Ajax?
– Świrem na punkcie Bollywoodu. – Jego ton był daleki od przepraszającego, ale już bardziej umiarkowany.
– Chodzi ci o te płyty DVD?
Slidell kiwnął głową.
– Ubiera się byle jak. Odżywia się zdrowo. Lubi baseball. – Uniosłam pytająco jedną brew. Na nic, skoro Slidell na mnie nie patrzył. – Ma w kablówce pakiet głównych rozgrywek ligowych.
Zlustrowałam kontuar kuchenny za centralnym blatem. Ani jednego okruszka, ani jednej smugi. Brak jakichkolwiek pojemników czy słoiczków. Jedynie przenośny telefon w ładowarce.
Slidell odwrócił się do mnie i zauważył, na co patrzę.
– Tak. Wcisnąłem ponowne wybieranie. Ostatni telefon wykonano do szpitala Mercy.
– Są jakieś numery w pamięci aparatu?
– Nie.
– A wiadomości?
– Nie.
– Miałeś rację, że to mieszkanie jest nieskazitelne.
– Gnida ma każdy możliwy spray i środek do czyszczenia, jaki da się kupić. – Slidell wskazał kciukiem na spiżarkę, której wcześniej nie zauważyłam.
– Korzysta z usług agencji sprzątającej mieszkania?
– Żaden z sąsiadów nigdy nie widział, by ktoś tu wchodził albo stąd wychodził poza Ajaxem. Właściwie, cholera, jego też prawie nie widywali.
– A ogrodnik?
– Nie ma.
– Co z pocztą? – Przy tylnych drzwiach do mieszkania zauważyłam małą białą skrzynkę.
– Tylko rachunki za media. Ulotki. Katalogi. Nic osobistego.
– Coś świadczy o tym, że utrzymywał kontakt z rodziną?
– Rodzina jest w Indiach.
– Tam też mają telefony i pocztę.
– Nie zalewaj.
– Katalogi mogą znaczyć, że robił zakupy online. – Na skrzynce była nalepka.
– Ja nie robię zakupów online, a i tak dostaję te same śmieci.
– Kiedy weszliście, system alarmowy był włączony? – Na nalepce widniało logo. ADT.
– No.
– Ajax podał ci kod?
– Przekonałem go, że leży to w jego najlepiej pojętym interesie.
– Więc nastawiał alarm, kiedy wychodził z domu.
– Do czego zmierzasz?
– Jeżeli firma ADT prowadzi dokumentację, mogliby nam powiedzieć, kiedy Ajax wchodził i wychodził z mieszkania.
– Mogą tylko powiedzieć, że ktoś wchodził i wychodził z domu.
– Czyli totalna porażka – powiedziałam.
– Żartujesz? Podwójne trafienie. – Slidell zdjął rękawiczki. – Po pierwsze wiemy, że ten dom to nie jest miejsce zbrodni.
Zabrzęczał jego telefon. Chudy wyszarpnął go zza paska i spojrzał na ekran. Westchnął, a następnie uniósł aparat do ucha.
– Slidell, słucham.
Metaliczny głos. Kobiecy. Piskliwy.
– Taa?
Głos znów zapiszczał.
– Pewnie zaszło nieporozumienie.
Znów pisk.
– Już jadę. – Przypiął telefon z powrotem. – Salter chce mnie wyznaczyć do nagrody gliniarza roku. – Slidell spojrzał na mnie, oczy miał nabiegłe krwią od zmęczenia i niepokoju. Potem ruszył w kierunku drzwi.
– A po drugie? – zapytałam.
– Co? – Odwrócił się.
– Jaka jest ta druga rzecz, którą ustaliliście?
– Ten kutas ma inne lokum do prowadzenia swojej paskudnej działalności.
Kiedy Slidell tłumaczył się przed Salter, ja pojechałam do wydziału medycyny sądowej.
Kości, które Larabee chciał, żebym zbadała, wcale nie były takie bezproblemowe. Szkielet okazał się wprawdzie bardzo niekompletny, ale niewątpliwie należał do człowieka. Mężczyzny w średnim wieku, pozbawionego zębów, prawdopodobnie rasy białej. Fragmenty kory drzewnej, odbarwienie kości i przylegające do nich włókna wskazywały, że przeleżał on w trumnie wiele lat.
Larabee’ego nie było w pracy. Napisałam wstępny raport i zostawiłam go na biurku. Decyzja o wszczęciu śledztwa będzie już należeć do szefa.
Slidell zadzwonił późnym popołudniem. Był w takim humorze, że w porównaniu z nim ten poranny można było uznać za radosny i beztroski.
Jeszcze przed godziną dwunastą Salter odebrała dwa telefony. Jeden od prawnika Ajaxa, Jonathana Rao – oskarżał on policję w Charlotte o pozbawienie jego klienta konstytucyjnych praw do obrony. Drugi od sędzi, która wystawiła nakaz przeszukania – Rao ochrzanił również sam Wysoki Sąd.
Ponieważ oba telefony były nieprzyjemne, nieprzyjemna okazała się również Salter. Rzuciła się na Slidella, ale po chwili nieco złagodniała i kazała mu ponownie przesłuchać Ajaxa. W bardzo białych i delikatnych rękawiczkach, takich z koziej skórki. Sesja nie dała jednak niczego. Nieliczne odpowiedzi, których Ajax udzielił, zostały przefiltrowane przez Rao. O godzinie trzeciej obaj wyszli z komendy. Był to ostatni raz, gdy ktoś rozmawiał z Hametem Ajaxem.
Slidell dostał zapisy wideo z Walmartu i sklepu Harris Teeter z dnia, w którym zaginęła Leal. Jak dotąd nigdzie nie zauważył Ajaxa ani jego samochodu. Planował kontynuować tę robotę do końca, do ostatniej klatki filmów.
Ja sporządziłam dwa raporty i o piątej dałam sobie spokój. Wróciwszy do domu, zjadłam z Birdem kurczaka z Bojangles i obejrzałam powtórkę Kości. Z jakiegoś powodu mój kot nie cierpi Hodginsa.
Slidell zadzwonił ponownie o dziewiątej.
– Jest na nagraniu.
– Którym?
– Z Walmartu i z kina Manor. – Miał posępny głos. Najwyraźniej Chudy nie życzył sobie ujrzeć tam Ajaxa.
– Leal ostatni raz widziano o godzinie szesnastej piętnaście w sklepie spożywczym na Morningside.
– Ajax był wtedy w Walmarcie przy Pineville-Matthews Road. Wszedł tam o piętnastej pięćdziesiąt dwie. Wyszedł o siedemnastej sześć.
– Godzina szczytu, a miejsca te dzieli co najmniej dziesięć mil.
Oboje zamyśliliśmy się niewesoło nad tym faktem.
– Chyba miałaś rację – westchnął Slidell. – Może ten palant nie pracuje sam.
Może… Tylko może…
Milczałam.
Tej nocy sen nie chciał przyjść. Leżałam w ciemności, słuchając, jak krople wody uderzają o szybę i spadają na parapet. Delikatnego tykania zegarka przy łóżku.
Myśli pędziły jedna za drugą.
To niemożliwe.
Przypomniałam sobie wszystko, co wiedziałam o seryjnych zabójcach. Ich ofiary zwykle podpadają pod wspólny typ. Wysoka blondynka. Nastoletni chłopiec o krótkich brązowych włosach. Cher. Prostytutka. Bezdomny stary dziwak z wózkiem pełnym chłamu.
Inny człowiek nic dla mordercy nie znaczy. Jest nieważny, jest wyłącznie elementem starannie zaplanowanego przedstawienia. Baletu. Liczy się tylko taniec solo. Każdy wymach nogą i piruet musi być wykonany z precyzją.
Morderca jest zarazem tancerzem i choreografem, cały czas sprawującym kontrolę. Ofiary pojawiają się na scenie i z niej schodzą, zmieniają się jak epizodyści z baletowej trupy.
Myślałam o Pomerleau. O Cattsie. O szalonym tangu, które pozostawiło po sobie tyle trupów w Montrealu.
Myślałam również o Ajaxie. Do jakiej chorej melodii tańczył? Czy uczył się od Pomerleau? Czy sam komponował swoją partyturę?
Kogo mógł podświadomie uśmiercać? Córki? Żonę? Opiekunkę do dzieci, która uwiodła go i zrujnowała mu życie?
Birdie wskoczył mi na łóżko. Zagarnęłam go bliżej. Umościł się wygodnie i dotknął głową mojej ręki. Kiedy go podrapałam, zaczął mruczeć.
W chwili zniknięcia Shelly Leal Ajax robił zakupy. Czy miał wspólnika? Kogoś ze szpitala? Jeśli nie, to gdzie? Czy było jakieś miejsce, w którym zabijał, jak uważał Slidell?
A może…
Pomyślałam o domu przy Sunrise Court. Tak architektonicznie poprawnym, a jednak dziwnym. Pozbawionym życia. Sterylnym.
Wyobraziłam sobie Ajaxa rozwiązującego krzyżówki w łóżku. Płacącego rachunki przy biurku. Oglądającego rozgrywki baseballa albo film na DVD na kanarkowym fotelu. Samotnego. Zawsze samotnego. Typowy wzorzec w przypadku seryjnych morderców.
Wróciłam w myślach do każdego pomieszczenia. Próbowałam przypomnieć sobie choćby jedną rzecz świadczącą o tym, że Ajax miał jakieś życie poza domem i szpitalem. W szafie nie było ani jednej sztuki damskiej odzieży. Żadnej karteczki na lodówce z napisem: Zadzwonić do Toma. Żadnego zdjęcia z przyjaciółmi lub współpracownikami. Zaznaczenia w kalendarzu, że spotyka się z Irą na lunch. Nic, co by sugerowało czyjąś obecność w życiu Ajaxa, osoby, którą by obchodził. On także nie troszczył się o nikogo.
Nie. To nie była prawda. Miał w domu trzy zdjęcia. Stare zdjęcia. Czyje? Zapewne żony i córek. Czy ta kobieta służyła jako model dla jego ofiar? Albo jedna z dziewczynek? Dlaczego?
W szpitalu Mercy nikt nie znał Ajaxa naprawdę. Nie znali go również sąsiedzi. Nie pamiętano go ani w New Hampshire, ani w Wirginii Zachodniej.
Znów ta niepokojąca myśl. Czyżbyśmy się mylili? Może Ajax jest niewinny?
Nękaliśmy człowieka, który odciął się od reszty świata z pogardy do samego siebie? Człowieka, który popełnił ohydny błąd i stracił wszystko? Człowieka niezdolnego wybaczyć sobie własnych czynów? Który nie mógł ufać samemu sobie poza domem i miejscem pracy?
Nie ma usprawiedliwienia dla seksualnego wykorzystywania dziecka. Ale czy ktoś poszedł tym tropem dalej? Porozmawiał z osobami, które aresztowały Ajaxa i go oskarżały? Tamta opiekunka ma dziś ponad trzydzieści lat. Czy ktoś rozmawiał także z nią?
Rano zapytam o to Slidella.
Na dworze padał delikatny deszcz. We wnętrzu przybudówki panowały cisza i ciemność.
Mój umysł nie chciał się wyłączyć.
Nieustannie zerkałam na zegar.
23.20
00.10.
2.47.
Z głębokiego snu obudził mnie mój iPhone. Pokój spowijał półmrok. Cyfry na zegarze wskazywały 5.40.
Mama!
Z walącym sercem odebrałam telefon.
Mama wcale nie umarła.
Hamet Ajax tak.