Rozdział 34

Slidell podjechał pod mój dom samochodem i pozdrowił mnie dość kwaśnym spojrzeniem. Nie przeszkadzało mi to.

Wręczył mi styropianowy kubek z białą plastikową pokrywką. Jego ciepława zawartość mgliście przypominała w smaku kawę.

Gdy jechaliśmy, horyzont przeszedł z czerni w perłowy róż. Drzewa i budynki nabrały kształtów, z przerw między nimi sączyła się szarość.

Im stawało się jaśniej, tym Slidell wyglądał gorzej. Dolną część jego twarzy pokrywał kilkudniowy zarost, worki pod oczami były tak wielkie, że mogłyby pomieścić małe ssaki. Ubranie miał zmięte, w gryzących się kolorach, poplamione kawą, które śmierdziało papierosami i potem.

Wprowadził mnie w bieżącą sytuację głosem zgrzytliwym od nadmiaru tytoniu i braku snu.

Odebrawszy swój samochód, Ajax pojechał nim do szpitala. Tego dnia zgłosił się na podwójny dyżur, co praktykowano wcale nie tak rzadko. Pół godziny po przyjeździe do pracy nagle wyszedł. To było zdecydowanie nietypowe.

Ajax powiedział swojej przełożonej, doktor Joan Cauthern, że jest ofiarą prześladowania ze strony policji. Że cały dzień nie było go w domu, dlatego musi wziąć prysznic i sprawdzić, czy wszystko w porządku. Zapewnił Cauthern, że wróci przed dziewiętnastą.

Grupa obserwacyjna pojechała za Ajaxem ze szpitala Mercy na ulicę Sunrise Court. O 17.22 lekarz wprowadził samochód do garażu. I już stamtąd nie wyszedł.

Gdy Ajax nie pojawił się w pracy o obiecanej godzinie, Cauthern zaczęła dzwonić. Wielokrotnie, przez całą noc. Nad ranem odczuwała już poważny niepokój. Przed wyjściem Ajax oddychał ciężko i zachowywał się dziwnie nerwowo, w sposób, którego nigdy wcześniej u niego nie zauważyła. O czwartej, kiedy na pogotowiu zrobiło się spokojnie, Cauthern pojechała do niego do domu sprawdzić, czy nie zachorował.

Grupa obserwacyjna zauważyła pojazd zatrzymujący się na podjeździe przed posesją Ajaxa o godzinie 4.20. Wysiadła z niego kobieta i nacisnęła dzwonek przy drzwiach. Wybrała numer na telefonie komórkowym. Znowu zadzwoniła do drzwi. Ponieważ nikt jej nie otworzył, kobieta udała się do garażu. Nasłuchiwała z uchem przyciśniętym do bramy. Podeszła kilka kroków z boku i zajrzała przez okno. Po czym, wymachując ramionami, zaczęła biec w kierunku radiowozu.

Policjanci zbliżyli się do niej. Kobieta sprawiała wrażenie bardzo poruszonej. Przedstawiła się jako Joan Cauthern, przełożona Ajaxa w szpitalu Mercy.

W garażu stoi samochód z włączonym silnikiem, powiedziała Cauthern funkcjonariuszom. Obawiała się, że w wozie jest Ajax.

Słysząc odgłosy silnika, policjanci wyważyli drzwi do garażu. Za kierownicą hyundaia sonaty znaleźli nieprzytomnego dorosłego mężczyznę. Próbowali go reanimować, ale ofiara nie reagowała. Wezwali pomoc. Wezwali Slidella.

Ambulans już odjechał, jego miejsce zajęła furgonetka medyka sądowego. Były tam również samochód Larabee’ego i auto techników. Radiowóz z błyskającymi światłami. I jakiś lexus, który – jak przypuszczałam – należał do Cauthern. Drzwi garażu stały otworem, paliło się w nim światło. Światła włączone były również w całym domu.

Po podjeździe wprowadzono nosze na kółkach. Leżał na nich czarny worek na ciało, rozsunięty, gotowy. Obok stali ci sami technicy kryminalistyki, którzy pracowali w tym miejscu niecałą dobę wcześniej. Jeden trzymał kamerę wideo, drugi nikona.

Slidell i ja wysiedliśmy. Niebo nabrało barwy zamglonej szarości. Koloru samotnych pokojów w domu Ajaxa, pomyślałam.

Powietrze było zimne i wilgotne. Pokryty szronem trawnik pulsował na czerwono i niebiesko. Gdy szliśmy po nim ze Slidellem, czułam, że moje wnętrzności zmieniają się w bryłę z granitu.

Larabee stał między hyundaiem a ścianą garażu. Obok niego zobaczyłam Joego Hawkinsa, śledczego z wydziału medycyny sądowej. Pomiędzy nimi, na podłodze, leżały akcesoria do analizowania miejsca zbrodni. Hawkins robił zdjęcia.

Drzwi samochodu od strony kierowcy były otwarte. Ujrzałam Ajaxa pochylonego nad kierownicą, z głową odwróconą w bok; na jednym policzku zaskorupiły się wydzielina z nosa i ślina. Ręce zwisały mu bezwładnie obok kolan. Na dywaniku, przy jego stopach, leżały szylkretowe okulary. Ów makabryczny widok rozświetlał flesz podczas robionych przez Hawkinsa zdjęć.

– Doktorze – w ten sposób Slidell oznajmił nasze przybycie.

Larabee odwrócił się. W jednej z ubranych w rękawiczki dłoni trzymał termometr. Hawkins dalej robił fotki.

– Detektyw Slidell. Doktor Brennan. Na pewno podoba wam się ten rześki zimowy świt.

– Co tu mamy? – zapytał Slidell, otwierając swój notatnik.

– Prawdopodobne zatrucie tlenkiem węgla.

– Facet sam się zabił?

– Osoby, które jako pierwsze pojawiły się na miejscu zdarzenia, nie zauważyły żadnych śladów włamania do domu i garażu. Nie ma też listu pożegnalnego. Obrażenia są minimalne.

– Minimalne?

– Otarcia na czole i prawym uchu. Spowodowane zapewne uderzeniem głowy o kierownicę.

– Zapewne?

– Zapewne.

– Czyli samobójstwo.

– Będę wiedział więcej po sekcji zwłok.

Większość ofiar zatrucia tlenkiem węgla to samobójcy lub pechowcy. Bardzo niewielu ginie zamordowanych w ten sposób. Larabee o tym wiedział, dlatego był ostrożny.

– Kiedy przyjechała Cauthern, drzwi garażu były zamknięte? – spytał Slidell.

– Tak słyszałem.

– I maska samochodu nie była uniesiona, tak?

– Tak.

– Ofiara ma smar na rękach?

– Nie.

Slidell omiótł wzrokiem tę niewielką przestrzeń, w której się znajdowaliśmy.

– Nigdzie nie ma narzędzi.

– Zgadzam się, detektywie. To nie wygląda na wypadek.

– Czas zgonu?

– Na podstawie temperatury ciała umieściłbym go między północą a drugą nad ranem. Jak zwykle, to tylko szacunki.

– Ile to trwa?

– Zatrucie tlenkiem węgla?

Slidell kiwnął głową.

– Niedługo.

Slidell zmarszczył brwi.

– Wystarczy bardzo niewiele CO, aby poziom karboksyhemoglobiny w organizmie osiągnął pułap śmiertelny.

Zmarszczenie brwi nie ustępowało.

Trzeba przyznać Larabee’emu, że nie okazał zniecierpliwienia. Ale ujął rzecz prosto. Bardzo prosto.

– Karboksyhemoglobina zaburza dystrybucję tlenu do komórek.

– Poproszę o trochę więcej na ten temat.

– Okej. – Larabee zdobył się na nieco dłuższy wykład. – Hemoglobina to cząsteczka występująca w czerwonych ciałkach krwi. Jej zadaniem jest transportowanie tlenu w organizmie. Jednak hemoglobina wykazuje silne właściwości wiążące z tlenkiem węgla, CO. Jeśli występują w ciele jednocześnie, hemoglobina chętniej łączy się właśnie z CO. Wtedy powstaje karboksyhemoglobina, która nie potrafi wykonywać swojego zadania właściwie.

Larabee darował sobie omawianie faktu, że hemoglobina ma aż cztery miejsca wiązania, aby zmaksymalizować pobór tlenu z krwi tętniczej przepływającej przez płuca oraz dostarczanie go do tkanek i organów. Że przy jednoczesnym występowaniu tlenu i tlenku węgla we krwi prawdopodobieństwo, że hemoglobina zwiąże się z tym drugim, a nie z pierwszym, jest od dwustu do trzystu razy wyższe. Że jej połączenie z CO spowoduje uwalnianie się cząsteczek O2 występujących w innych miejscach wiązania hemoglobiny. I że w rezultacie jeśli nawet stężenie tlenu we krwi wzrośnie, O2 pozostanie związany z hemoglobiną, a jego transport do komórek – wstrzymany. Wszystko to doprowadzi w konsekwencji do niedotlenienia, częstoskurczu serca, zwiększonego ryzyka wystąpienia dławicy piersiowej, arytmii oraz obrzęku płuc. Tlenek węgla to naprawdę paskudna rzecz.

– To znaczy ile? – naciskał Slidell.

– Wysokie stężenie karboksyhemoglobiny we krwi może być wywołane skażeniem powietrza już niewielką ilością CO.

– Czyli to się wdycha.

– Tak.

Byłam pewna, że Slidell zna podstawowe informacje i pracował kiedyś przy bardzo podobnych sprawach. Zastanawiało mnie to jego nietypowe zainteresowanie fizjologią zatrucia tlenkiem węgla.

Mój mózg podsunął mi szereg danych statystycznych dotyczących stężenia CO we krwi. Objawów zatrucia. Dziwne. Pozostałość po dawno ukończonych studiach doktoranckich. Jeden do trzech procent to norma. Siedem do dziesięciu procent: norma u palaczy. Dziesięć do dwudziestu procent: ból głowy, problemy z koncentracją. Trzydzieści do czterdziestu procent: ostry ból głowy, nudności, wymioty, omdlenie, letarg, przyspieszone tętno i oddech. Czterdzieści do sześćdziesięciu procent: dezorientacja, uczucie osłabienia, brak koordynacji. Sześćdziesiąt procent: śpiączka i śmierć.

Slidell westchnął.

– A tak w przybliżeniu?

– Co? – Larabee kucnął, aby obejrzeć dłonie Ajaxa.

– Ile to trwa?

– Wdychanie powietrza skażonego tlenkiem węgla na poziomie zaledwie zero przecinek dwa procent może podnieść stężenie karboksyhemoglobiny we krwi do ponad sześćdziesięciu procent w ciągu trzydziestu do czterdziestu pięciu minut.

– I to zabija?

– To zabija.

Slidell zapisał to sobie, a potem pomachał notatnikiem.

– I tutaj mamy z tym do czynienia?

– Pracujący silnik w niewielkim garażu. Zamknięte drzwi i okna. Zdecydowanie. – Larabee mówił, nie podnosząc wzroku. – Wystarczyło zaledwie pięć, dziesięć minut.

– Więc Ajax zszedł ze świata zaraz po tym, jak przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Zakładając, że to on przekręcił kluczyk.

– Zakładając.

– I że kiedy znalazł się w samochodzie, wciąż oddychał.

– To też.

– Podejrzewam, że tak właśnie było. Widzisz to? – Larabee podniósł jedną z dłoni Ajaxa.

Slidell rzucił na nią okiem z miejsca, w którym stał.

– Opad krwawy. Spowodowany zwisem ramion.

– Tak. Ale mówię o paznokciach.

Slidell zgiął się, żeby lepiej widzieć.

– Są jasnoróżowe.

– Właśnie. Co wskazuje, że żył.

Wyobraziłam sobie wiśniowoczerwone narządy i krew, które zobaczy Larabee, gdy zrobi cięcie Y. Wątroba, płuca, żołądek, nerki, serce i śledziona, wiśniowoczerwone w formalinie. Ciągle wiśniowoczerwone, kiedy pokroi się je na drobne fragmenty i umieści pod mikroskopem.

– Przypomnij mi. Kiedy zaczynają się pojawiać te plamy opadowe?

– Sinica. W ciągu dwóch godzin po śmierci. Apogeum przypada na sześć do ośmiu godzin po. – Larabee wstał. – Ale tutaj jest zimno. To spowalnia proces.

– Sinica w palcach. To znaczy, że nikt nie ruszał ciała, tak?

– Tak.

– I nie ma rigor mortis. – Slidell wymówił „rygor”.

– Nieznaczne stężenie pośmiertne da się zaobserwować w mniejszych mięśniach twarzy i szyi. Ale to wszystko.

– Kiedy zaczyna się rygor?

– Po mniej więcej dwóch godzinach. Jednak i ten proces spowalnia niska temperatura. – Larabee stał. – Przeprowadzę pełne badania toksykologiczne.

– W poszukiwaniu czego?

– Wszystkiego, co uda się znaleźć. Ludzie często biorą mnóstwo leków przed popełnieniem samobójstwa.

– Jak wygląda sytuacja w domu?

– Według pierwszych oględzin łóżko jest pościelone, telewizor i radio wyłączone, przy zlewie stoi jeden kubek po kawie, czysty i odwrócony do góry dnem.

– Żadnego listu pożegnalnego?

– Żadnego listu.

– Nic, co wskazywałoby na obecność jakiegoś gościa?

– Przynajmniej ja nie słyszałem.

– Skończyłem czynności wstępne – Larabee odwrócił się do Hawkinsa. – Joe?

Hawkins zrobił jeszcze ze dwa zdjęcia pod różnym kątem; lampa błyskowa zapisała świetliście białego Ajaxa na moich siatkówkach. Oparty o kierownicę, wyglądał jak człowiek ucinający sobie drzemkę, jak pijak po nocy w mieście.

Wyszliśmy ze Slidellem na zewnątrz. Hawkins podjechał noszami jak najbliżej auta. Następnie pochylił Ajaxa do przodu i złapał go za ramiona. Ten osunął się bezwolnie. Hawkins objął go rękoma pod pachami, a Larabee chwycił ciało za nogi, zanim stopy zetknęły się z podłożem. Razem przenieśli zwłoki do worka.

Błysk wspomnienia. Wyjmowanie Pomerleau z beczki w Vermoncie, wspólnie z Cheri Karras.

Hawkins zaniósł jeszcze okulary Ajaxa i umieścił je koło jego głowy, po czym zapiął worek. Następnie podjechał ruchomymi noszami do furgonetki, przeładował ich zawartość i zatrzasnął drzwi.

Obserwowałam, jak się oddala. Czułam zimno w środku i wokół siebie.

– Chcę zobaczyć, co ten gnojek miał w bagażniku wozu.

Odwróciłam się. Slidell nakładał rękawiczki. Wyszarpnął kluczyk ze stacyjki, obszedł tył hyundaia i wetknął go do zamka.

Klapa bagażnika otwarła się, wydając dziwny miękki odgłos.

Z wnętrza buchnął zapach. Słodki, drażniący.

Znajomy.