16
Gdy Ilaria i Gianni wrócili ze szkoły, powiedziałam, że niczego nie ugotowałam, nie chciało mi się, niech sami coś przygotują. Nie wiem, co sprawiło, że bez protestów udali się do kuchni: czy mój wygląd, czy raczej to, co wyczytali w przygaszonym głosie. Potem cicho, jakby skrępowani, usiedli w kącie salonu. Po jakimś czasie Ilaria podeszła, położyła mi dłonie na skroniach i zapytała:
– Boli cię głowa?
Zaprzeczyłam i mruknęłam, że nie chcę, by mi ktoś przeszkadzał. Wyszli do swojego pokoju, żeby odrobić zadania, obrażeni moim zachowaniem, rozgoryczeni odrzuconym uczuciem. W pewnym momencie zorientowałam się, że zrobiło się ciemno, przypomniałam sobie o dzieciach i poszłam sprawdzić, co kombinują. Spały na jednym łóżku, w ubraniach, ramię przy ramieniu. Nie budziłam ich, zamknęłam drzwi.
Musisz zareagować. Zabrałam się za porządki. Gdy skończyłam, zrobiłam kolejną rundę po mieszkaniu, polując na wszystko, co kłóciło się z ładem. Błysk, determinacja, aktywność. W łazience napotkałam bałagan w szafce z lekami. Usiadłam na podłodze i zaczęłam oddzielać te przeterminowane od tych jeszcze dobrych. Kiedy stare farmaceutyki znalazły się już w koszu na śmieci, a w szafce zapanował porządek, wybrałam dwa pudełka ze środkiem nasennym i zaniosłam do salonu. Położyłam je na stole i nalałam sobie koniaku. Z pełną szklanką w jednej ręce i garścią tabletek w drugiej podeszłam do okna, buchało od niego wilgotnym i ciepłym powietrzem znad rzeki i drzew.
Wszystko jest przypadkiem. Jako młoda dziewczyna zakochałam się w Mariu, chociaż mogłam w każdym innym, bo to tylko ciało, któremu przypisujemy zbyt wielkie znaczenie. Szmat życia razem i już myślisz, że tylko z tym mężczyzną będzie ci dobrze, przyznajesz mu decydującą rolę, a to jedynie piszczałka, która wydaje fałszywe dźwięki, tak naprawdę wcale go nie znasz, on sam siebie nie zna. Jesteśmy splotem okazji. Marnujemy życie, bo jakiś facet w odległej przeszłości chciał się w nas spuścić i dlatego był miły, wybrał nas spośród innych kobiet. Banalne pożądanie bierzemy za nie wiadomo jaką uprzejmość. Kochamy jego chucie i tak się dajemy zaślepić, że wierzymy, że on chce rżnąć tylko nas i żadną inną. Och, jaki on wyjątkowy, i my też jesteśmy dla niego wyjątkowe. Tej miłości do chuja nadajemy imię, personalizujemy ją, nazywamy swoim kochaniem. Do diabła ze wszystkim, co za pomyłka, niczym niepoparte przekonanie. Kiedyś pieprzył mnie, teraz pieprzy inną, a czego się spodziewałam? Czas mija, jedna odchodzi, druga przychodzi. Podniosłam dłoń do ust, by łyknąć tabletki, by zasnąć gdzieś na dnie własnej świadomości, w jej najciemniejszym zakamarku.
Wtedy z gąszczu drzew na placyku wyłoniła się ciemna postać Carrana z nieodzownym futerałem na plecach. Niepewnym krokiem, bez pośpiechu, przemierzył wolną od samochodów przestrzeń – upał przegonił ludzi z miasta – i znikł w bryle budynku. Po chwili usłyszałam zgrzyt kół zębatych i warkot poruszającej się windy. Nagle przypomniałam sobie, że ciągle mam jego prawo jazdy. Otto zamruczał coś przez sen.
Poszłam do kuchni, wysypałam tabletki do zlewu, wylałam też koniak i zabrałam się za poszukiwania. Dokument muzyka znalazłam na stoliku, wsunięty pod telefon. Obróciłam go w rękach, przyjrzałam się zdjęciu. Miał na nim czarne włosy, a głębokie bruzdy biegnące od nosa aż do kącików ust jeszcze się nie pojawiły. Zerknęłam na datę urodzin, próbowałam sobie przypomnieć, jaki mamy dzień miesiąca, i dotarło do mnie, że właśnie kończy pięćdziesiąt trzy lata.
Biłam się z myślami. Miałam ochotę zejść na czwarte piętro, zapukać do drzwi i pomimo późnej pory wcisnąć mu się do mieszkania pod pretekstem zwrotu prawa jazdy. Jednocześnie bałam się, bo go nie znałam, bałam się nocy, ciszy panującej w kamienicy, dusznych i wilgotnych oparów z parku, odgłosów nocnych ptaków.
Postanowiłam, że zadzwonię, nie zamierzałam rezygnować, ale potrzebowałam więcej śmiałości. Odszukałam numer w książce telefonicznej i ułożyłam w głowie życzliwą rozmowę: dzisiaj rano, na viale dei Marinai znalazłam pańskie prawo jazdy; przyniosę teraz, jeśli nie jest za późno; przyznam się panu, że mój wzrok padł na datę urodzin; pragnę złożyć panu życzenia wszystkiego najlepszego, z całego serca, naprawdę, dopiero minęła północ, założę się, że jestem pierwsza.
Co za śmieszność. Nigdy nie umiałam słodko przemawiać do mężczyzn. Grzecznie i uprzejmie tak, ale bez ciepła, bez kokieterii. Zadręczałam się tym, gdy byłam nastolatką. Ale teraz dobiegam czterdziestki, pomyślałam, czegoś chyba się nauczyłam. Podniosłam słuchawkę z bijącym sercem i natychmiast odłożyłam wściekle. Nie było sygnału, same szumy. Jeszcze raz wzięłam ją do ręki i wybrałam numer, ale zakłócenia nie minęły.
Zamknęłam powieki, straciłam wszelką nadzieję: samotność w tę gorącą noc zmasakruje mi serce. I wtedy ujrzałam przed oczami męża. Już nie przytulał bezimiennej kobiety. Wiedziałam, że to Carla, że ma piękną twarz, kolczyki w uszach i młode, bezwstydne ciało. Byli w tej chwili nadzy, pieprzyli się bez pośpiechu, mieli przed sobą całą noc, zupełnie jak przez kilka minionych lat, gdy nic o nich nie wiedziałam. Każdy mój udręczony jęk był odpowiedzią na ich jęki uniesienia.
Zdecydowałam: koniec z cierpieniem. Na ustach ich nocnych rozkoszy złożę pocałunek zemsty. Nie jestem kobietą, która rozleci się pod ciosami porzucenia i samotności, rozklei do szaleństwa, na śmierć. Odprysło ze mnie tylko kilka kawałków, poza tym mam się dobrze. Jestem cała i cała zostanę. Oddam każdemu, kto mnie skrzywdzi. Jestem jak ósemka mieczy, jak osa gotowa żądlić, jak czarna żmija. Jestem jak niezniszczalne stworzenie, które przechodzi przez ogień i nie doznaje poparzeń.