30

Weź się w garść, natychmiast, myśl o rozwiązaniach. Nie ulegaj bezsensowności dnia, trzymaj w kupie kawałki życia, jakby był w nich jakiś plan. Uśmiechnęłam się do Ilarii i skinęłam, żeby poszła za mną. Teraz to ona była dziewiątką mieczy, dzierżyła w ręce nóż, tak bardzo wzięła sobie do serca zadanie, że aż zbielały jej knykcie.

Ja poniosłam porażkę, ale może jej się uda, pomyślałam. Wróciłyśmy pod drzwi wejściowe.

– Ty spróbuj przekręcić klucz – poprosiłam.

Ilaria przełożyła nóż z prawej ręki do lewej, wyciągnęła dłoń, ale nie sięgała zamka. Wtedy chwyciłam ją w pasie i podniosłam na tyle, na ile było trzeba.

– W tę stronę? – zapytała.

– Nie, w drugą.

Mała rączka, wątłe paluszki. Próbowała kilka razy, ale nie miała wystarczająco dużo siły. Nie przekręciłaby nawet, gdyby klucz się nie zaciął.

Postawiłam ją na podłodze, była rozczarowana, ponieważ nie stanęła na wysokości nowego zdania, które jej powierzyłam. Złość wyładowała na mnie.

– Dlaczego każesz mi robić coś, co należy do ciebie? – wyrzuciła mi z urazą.

– Bo ty jesteś w tym lepsza.

– Nie umiesz otworzyć drzwi? – przestraszyła się.

– Nie.

– Tak jak wtedy?

Popatrzyłam na nią pytająco.

– Kiedy?

– Gdy pojechaliśmy na wieś.

Poczułam ukłucie w piersi. Jak mogła zapamiętać, nie miała więcej niż trzy lata.

– Czasami zachowujesz się głupio i przynosisz nam wstyd – dodała dla wyjaśnienia.

Pokręciłam głową. Wcale nie, zazwyczaj właściwie obchodzę się z kluczami. Otwieram drzwi bez problemu, nie boję się, że się zatną. Chociaż niekiedy gubię się od razu, zwłaszcza gdy mam do czynienia z obcym mi zamkiem, na przykład elektronicznym – jak w pokoju hotelowym: wtedy chowam dumę do kieszeni i idę na recepcję po pomoc. Na widok karty magnetycznej zawsze wpadam w popłoch, wystarczy sama myśl, że mogą się pojawić trudności, i od razu ruchy tracą swoją płynność, a bywa, że naprawdę nie potrafię otworzyć.

Ręce gubią nabytą umiejętność, palce nie wiedzą, jak właściwie chwytać, jak poprawnie naciskać. Tak jak wtedy. Co za upokorzenie. Gina, matka małej wrednej Carli, dała mi klucze do ich domku na wsi, żebyśmy przyjechali na weekend z dziećmi. Wyruszyłam sama, bo Mario miał coś do zrobienia, chciał dołączyć następnego dnia. Na miejsce dotarłam późnym popołudniem, po dwóch godzinach spędzonych w aucie, wkurzona na korki, na dzieci, które bez przerwy się kłóciły, i na Ottona, który był wtedy szczeniakiem i ciągle ujadał. Przez całą drogę myślałam o tym, jak głupio marnuję czas: nie czytam, przestałam pisać, nie udzielam się towarzysko, nie mam więc swoich spotkań, konfliktów, sympatii. Gdzie się podziała kobieta, którą w młodości planowałam zostać? Zazdrościłam Ginie, że pracuje z Mariem. Zawsze mieli coś do obgadania, mój mąż częściej rozmawiał z nią niż ze mną. Carla też już zaczynała mnie drażnić, była taka pewna tego, co ją czeka, że ośmielała się nawet na drobną krytykę, twierdziła, że za bardzo troszczę się o dzieci, o dom, chwaliła pierwszą książkę i oznajmiała: na twoim miejscu myślałabym przede wszystkim o własnym powołaniu. Nie tylko była piękna, ale na dodatek matka wpoiła w nią przeświadczenie, że czeka ją świetlana przyszłość. Zawsze wtrącała swoje trzy grosze, chociaż miała dopiero piętnaście lat: często udzielała mi lekcji i serwowała mądrości na tematy, o których nie miała bladego pojęcia. Już sam jej głos doprowadzał mnie do szału.

Poirytowana własnymi myślami zaparkowałam przed domem. Co ja tu robię z dwójką dzieci i szczeniakiem? Podeszłam do drzwi i chciałam je otworzyć. Ale mi się nie udało, chociaż próbowałam wielokrotnie – tymczasem się ściemniło, a Gianni i Ilaria marudzili ze zmęczenia i głodu. Nie zamierzałam jednak dzwonić do Maria, duma mi na to nie pozwalała, nie chciałam, żeby leciał mi z pomocą po całym dniu ciężkiej pracy. Dzieci i mały Otto zjedli ciastka i zasnęli w samochodzie. Ja wróciłam pod drzwi i dalej się z nimi mocowałam, jeszcze raz i jeszcze, aż mi palce zdrętwiały, w końcu się poddałam, usiadłam na schodkach i ugięłam pod ciężarem nocy.

O dziesiątej rano przyjechał Mario. Ale nie sam. Razem z nim, ku mojemu zaskoczeniu, pojawiły się też właścicielki domu. Co się stało, jakim cudem, dlaczego nie zadzwoniłaś? Wybełkotałam coś, wściekła na męża, bo żartował sobie z mojej nieudolności, żeby ukryć konsternację, i odmalował mnie jako kobietę wielkiej fantazji, nieradzącą sobie jednak z prozaicznymi problemami, jednym słowem jako idiotkę. Pamiętam, że ja i Carla spojrzałyśmy na siebie, wtedy wydawało mi się, że porozumiewawczo, jakby dziewczyna chciała mi powiedzieć: zbuntuj się, powiedz, jak jest w rzeczywistości, że to ty codziennie borykasz się z prozaicznym życiem, z obowiązkami, z dziećmi. Zaskoczył mnie jej wzrok, ale najwyraźniej nie zrozumiałam jego prawdziwego znaczenia. A może jednak tak, bo był to wzrok młodej dziewczyny, która się zastanawia, jak by postąpiła z tym urzekającym mężczyzną, gdyby się znalazła na moim miejscu. Tymczasem Gina włożyła klucz do zamka i bez żadnego problemu otworzyła drzwi.

Na lewej ręce poczułam ostrze noża do papieru, otrząsnęłam się więc.

– Zamyśliłaś się – powiedziała Ilaria.

– Nie, po prostu doszłam do wniosku, że masz rację.

– W czym?

– Po prostu masz rację. Dlaczego wtedy nie udało mi się otworzyć drzwi?

– Już ci mówiłam, bo czasami głupio się zachowujesz.

– To prawda.