38
Tamtego wieczoru, gdy wróciłam z dziećmi do domu, po raz pierwszy od chwili porzucenia uświadomiłam sobie, że w powietrzu unosi się przyjemny zaduch zamkniętego pomieszczenia. Długo przekomarzałam się z dziećmi, zanim w końcu zagoniłam je do łazienki i do łóżek. Oczyściłam twarz z makijażu i właśnie miałam się szykować do spania, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Sprawdziłam przez wizjer, to był Carrano.
Po dniu, w którym zajął się pochówkiem Ottona, widywałam go rzadko i zawsze w obecności dzieci, wymienialiśmy więc tylko kurtuazyjne powitania. Zazwyczaj miał minę zrezygnowanego człowieka i garbił się, jakby się wstydził swojej wysokiej postury. W pierwszej chwili nie chciałam mu otwierać, bałam się, że znowu dopadnie mnie chandra. Zaraz jednak zauważyłam, że uczesał się jakoś inaczej, bez przedziałka, a szpakowate włosy ma świeżo umyte, pomyślałam więc o czasie, który poświęcił na pielęgnację wyglądu, zanim zdecydował się wejść na moje piętro i stanąć przed moimi drzwiami. Doceniłam też ciche pukanie, żeby dzwonek nie obudził dzieci. Przekręciłam klucz.
Od razu, w nieśmiałym geście, pokazał mi butelkę białego wina i z zakłopotaniem podkreślił, że to ten sam rocznik pinota z Buttrio, który mu przyniosłam. Odparłam, że chwyciłam pierwsze lepsze, nie zamierzałam sugerować żadnych preferencji. Nie cierpiałam białego wina, zawsze bolała mnie po nim głowa.
Wzruszył ramionami, nie wiedział, co odpowiedzieć, stał tak w wejściu, z butelką w rękach, na której już zaczęła skraplać się para. Wdzięcznym ruchem wzięłam wino, gestem zaprosiłam go do salonu i poszłam do kuchni po otwieracz. Gdy wróciłam, on już siedział na kanapie i bawił się pogryzionym aerozolem na owady.
– Nieźle go urządził ten wasz wilczur – skomentował. – Dlaczego tego nie wyrzucisz?
Były to całkiem niewinne słowa, dla zabicia ciszy, mimo to wzmianka o Ottonie nie spodobała mi się. Nalałam trochę wina do lampki i powiedziałam:
– Pij i idź, późno już, a ja jestem zmęczona.
Przytaknął ze skrępowaniem, chyba nie wierzył, że mówię poważnie, i czekał, aż zrobię się bardziej gościnna i życzliwa. Westchnęłam z niezadowoleniem i rzuciłam:
– Rozmawiałam dzisiaj z weterynarzem. Twierdzi, że Otto został otruty strychniną.
Pokręcił głową z wyrazem niekłamanego smutku.
– Ludzie potrafią być okrutni – mruknął i w pierwszej chwili miałam wrażenie, że czyni aluzje do weterynarza, dopiero potem dotarło do mnie, że chodzi mu o bywalców parku. Spojrzałam na niego z uwagą.
– A ty? Groziłeś mojemu mężowi, mówiłeś, że otrujesz psa. Dzieci mi powiedziały.
Na jego twarzy najpierw pojawiło się zaskoczenie, a potem szczere poczucie krzywdy. Machnął ręką w powietrzu, jakby chciał przegonić moje słowa. Usłyszałam, jak mamrocze:
– Źle mnie zrozumiano, co innego miałem na myśli. Słyszałem pogłoski, że ktoś chce otruć wilczura. Ciebie też ostrzegałem...
Nagle wyprostował się i dodał oschle:
– Sama zresztą wiesz, że twój mąż uważa się za pana świata.
Nie zamierzałam mu tłumaczyć, że wcale tego nie wiedziałam. Miałam inną opinię o mężu, ale ulotniła się wraz z nim, podobnie jak sens, który od dawna nadawał mojemu życiu. A stało się to tak nagle jak na filmach, gdy znienacka w samolocie lecącym na dużej wysokości pojawia się dziura. Nawet nie zdążyłam zachować dogorywającej sympatii.
– Ma swoje wady – odparłam cicho. – Jak wszyscy zresztą. Czasami jesteśmy dobrzy, a niekiedy podli. Gdy przyszłam do ciebie, czy nie posunęłam się za daleko? Normalnie takie rzeczy nawet by mi do głowy nie przyszły. Zero miłości, zero pożądania, czyste zezwierzęcenie. A przecież nie jestem złą kobietą.
Te słowa dogłębnie zraniły Carrana. Zapytał z rozczarowaniem:
– W ogóle ci na mnie nie zależało?
– Nie.
– I teraz też nie zależy?
Pokręciłam głową, siląc się na uśmiech, który miał go zachęcić do spojrzenia na sprawę jak na zwykły splot wydarzeń, jak na przegraną w karty.
Odstawił kieliszek, wstał.
– Dla mnie ta noc była bardzo ważna – odparł. – A dzisiaj jest jeszcze ważniejsza.
– Przykro mi.
Uśmiechnął się i zaprzeczył ruchem głowy na znak, że mi nie wierzy, nie jest mi przykro, mówię tak tylko, żeby uciąć temat. Mruknął:
– Niczym się od męża nie różnisz, zresztą długo byliście razem.
Ruszył w stronę wyjścia, a ja za nim, powoli. W progu wręczył mi pojemnik, który mimowolnie wziął ze sobą. Myślałam, że trzaśnie drzwiami, on jednak zamknął je za sobą cicho.