40
Kiedy kilka dni później Lea Farraco znowu mnie odwiedziła, od razu wiedziałam, że Mario nie zamierza kontaktować się ze mną bezpośrednio, nawet przez telefon. „Na posła nie spada kara”, powiedziała moja przyjaciółka: po ataku na ulicy mój mąż stwierdził, że lepiej ograniczyć spotkania. Ale chciał widywać się z dziećmi, tęsknił za nimi i pytał, czy wysłałabym je do niego na weekend. Obiecałam Lei, że porozmawiam z Giannim i Ilarią i im zostawię wybór. Pokręciła głową z dezaprobatą:
– Nie rób tego, Olgo. O czym miałyby niby decydować?
Nie słuchałam jej, pomyślałam, że rozwiążemy kwestię we trójkę, dyskutując, konfrontując się, i decyzję podejmiemy jednogłośnie bądź wolą większości. Dlatego porozmawiałam z nimi od razu, jak wrócili ze szkoły: powiedziałam, że ojciec chce ich zaprosić do siebie na sobotę i niedzielę, wyjaśniłam, że od nich zależy, czy pojadą, czy nie, i ostrzegłam, że najprawdopodobniej poznają tam nową żonę ich rodziciela (tak właśnie się wyraziłam).
Ilaria zapytała bez ogródek:
– A co ty chcesz, żebyśmy zrobili?
Wtrącił się Gianni:
– Głupia jesteś, przecież powiedziała, że sami mamy zadecydować.
Byli wyraźnie poruszeni, poprosili o chwilę do namysłu. Zamknęli się w pokoju i długo kłócili. Gdy wyszli, Ilaria spytała:
– Czy będzie ci przykro, jeśli pojedziemy?
Gianni szturchnął ją ostro w bok i zawyrokował:
– Zostajemy z tobą.
Ogarnął mnie wstyd, że wystawiłam dzieci na próbę uczucia. W piątek po południu kazałam im się porządnie umyć, wystroiłam je jak od święta, przygotowałam im dwa plecaki i zawiozłam je do Lei.
Po drodze cały czas powtarzały, że nie chcą mnie zostawiać, setki razy pytały, co będę robić w sobotę i w niedzielę, potem wsiadły do auta Lei i odjechały, zabierając ze sobą rozemocjonowane oczekiwanie.
Poszłam na spacer i do kina, potem wróciłam do domu, kolację zjadłam na stojąco i usiadłam przed telewizorem. Późnym wieczorem zadzwoniła Lea, powiedziała, że spotkanie ojca z dziećmi było piękne i wzruszające, z pewnym zażenowaniem zdradziła mi adres Maria: mieszkał z Carlą w dzielnicy Crocetta, w pięknym domu należącym do jej rodziny. Na koniec zaprosiła mnie do siebie na sobotnią kolację. Nie miałam ochoty, ale się zgodziłam, bo przerażała mnie perspektywa pustego dnia, który wieczorem jak pętla zaciśnie się na szyi.
Do Farraców przyszłam za wcześnie. Starali się zabawić mnie miłą konwersacją, a ja siliłam się na serdeczność. W pewnym momencie rzuciłam okiem na stół i odruchowo policzyłam krzesła i nakrycia. Sześć. Zdrętwiałam: dwie pary, ja i ktoś jeszcze. Dotarło do mnie, że Lea postanowiła się o mnie zatroszczyć i zaplanowała spotkanie, które mogło przerodzić się w romans, tymczasową relację, a może trwały związek, kto wie. Moje podejrzenia potwierdziły się, gdy przyszli małżonkowie Torreri, których poznałam rok wcześniej na kolacji, jeszcze jako żona Maria, oraz weterynarz, doktor Morelli, do którego zwróciłam się po śmierci Ottona. Morelli, dobry kolega męża Lei, miły w obyciu, wdrożony we wszystkie ploteczki o wykładowcach na politechnice, najwyraźniej został zaproszony, żeby zadbać o mój dobry nastrój.
To mnie dobiło. Oto moja przyszłość, pomyślałam. Towarzyskie wieczorki. Wizyty w obcych domach w roli kobiety chcącej sobie na nowo ułożyć życie. Zdanej na łaskę innych nieszczęśliwych mężatek, dwojących się i trojących, żeby zaproponować mi mężczyzn, których same uważają za atrakcyjnych. Zmuszonej zaakceptować reguły gry, skrępowanej niewyznaną prawdą, że na widok tych mężczyzn czuję zakłopotanie ze względu na ich oczywistą dla pozostałych rolę, by przezwyciężyć mój chłód, zbliżyć się, wzniecić ogień w sobie i we mnie – uwodziciele na próbę, mężczyźni samotni jak ja, jak ja obcy i speszeni, udręczeni porażką i pustką minionych lat, porzuceni, zdradzeni, w separacji, po rozwodzie, wdowcy.
Cały wieczór milczałam, rozstawiłam wokół siebie niewidzialne zasieki, na żartobliwe wypowiedzi weterynarza nie odpowiadałam ani śmiechem, ani uśmiechem, raz czy dwa cofnęłam nogę, by uniknąć kontaktu z jego kolanem, a gdy dotknął mojego ramienia i z nieuzasadnioną poufałością szepnął mi coś na ucho, zesztywniałam.
Nigdy więcej, myślałam, nigdy więcej. Nie będę krążyć po domach znajomych, którzy bawią się w swatów, organizują spotkania, a potem podpatrują, co z tego wyniknie, czy on robi, co do niego należy, czy ty właściwie reagujesz. Przedstawienie dla par, zabawny temat do rozmowy, gdy mieszkanie pustoszeje, a na stole zostają już tylko resztki. Podziękowałam Lei i jej mężowi i pożegnałam się z towarzystwem w chwili, gdy właśnie miało się przenieść do salonu.