41
W niedzielę wieczorem Lea przywiozła mi dzieci. Poczułam ulgę. Były zmęczone, ale zadowolone.
– Co robiliście? – spytałam.
– Nic – odpowiedział Gianni.
Zaraz jednak wyszło na jaw, że byli w wesołym miasteczku, że pojechali do Varigotti nad morze, że na obiad i kolację poszli do restauracji. Ilaria rozłożyła ręce i powiedziała:
– Takie duże lody jadłam.
– Dobrze się bawiliście? – dociekałam.
– Nie – odparł Gianni.
– Tak – przyznała się Ilaria.
– Była Carla?
– Tak – powiedziała Ilaria.
– Nie – zaprzeczył Gianni.
Przed snem córka spytała z lekkim niepokojem w głosie:
– Puścisz nas znowu za tydzień?
Gianni spojrzał na mnie ze swojego łóżka, był spięty. Zapewniłam, że puszczę.
W nocy, gdy w mieszkaniu panowała absolutna cisza, a ja próbowałam pisać, przyszło mi do głowy, że moje dzieci będą z tygodnia na tydzień coraz bardziej umacniać w sobie obecność ojca. Przejmą jego gesty, ton głosu i wymieszają z moimi. Nasza zerwana więź złączy się w nich na nowo, splecie, zacieśni i będzie trwała, chociaż pozbawiona racji bytu. Powoli dopuszczą też do siebie Carlę – pomyślałam i napisałam. Ilaria będzie się jej ukradkiem przyglądać, żeby potem naśladować sposób, w jaki się maluje, w jaki chodzi, w jaki się śmieje, jak dobiera kolory, aż w końcu wymiesza ją z tym, co moje, z moimi gustami, z moimi wypracowanymi albo roztargnionymi gestami. W Giannim zrodzi się pożądanie i będzie o niej śnił z głębin płynu owodniowego. Do moich dzieci zakradną się rodzice Carli, rzesze jej przodków ustawią się obok moich, obok przodków Maria i zasilą wielopokoleniowy gwar. Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej docierał do mnie absurd zaimka „mój”: „moje dzieci”. Przestałam pisać dopiero, gdy usłyszałam odgłos języka wylizującego ścianki plastikowej miski. Wstałam i poszłam sprawdzić: była pusta i sucha. Nasz wilczur miał wierną i czujną duszę. Położyłam się do łóżka i zasnęłam.
Następnego dnia zaczęłam szukać pracy. Nie umiałam zbyt wiele, ale dzięki podróżom Maria sporo czasu spędziłam za granicą i władałam biegle co najmniej trzema językami. Z pomocą przyjaciół męża Lei wkrótce zostałam zatrudniona w agencji wynajmu samochodów, gdzie miałam się zająć międzynarodową korespondencją.
Dni stały się jeszcze bardziej męczące – praca, zakupy, gotowanie, sprzątanie, dzieci, pragnienie, by znowu pisać, listy spraw do załatwienia, które tworzyłam wieczorem: kupić nowe garnki, umówić hydraulika, bo kapie z umywalki, zlecić naprawę rolet w salonie, iść do sklepu po dres dla Gianniego i nowe buty dla Ilarii, bo urosła jej noga.
Od poniedziałku do piątku biegałam bez wytchnienia, ale też bez obsesji, które dręczyły mnie przez ostatnie miesiące. Gładko nawlekałam dni na nitkę, bez zbędnych refleksji, w coraz zgrabniej udawanej równowadze psychicznej, do chwili, gdy przekazywałam dzieci Lei, a ona z kolei wiozła je do Maria. Wtedy otwierała się przede mną weekendowa pustka i czułam się tak, jakbym balansowała na skraju głębokiej studni.
Powroty dzieci w niedzielne wieczory przerodziły się w rutynową kronikę przykrości. Oboje przyzwyczaili się do migrowania z mojego mieszkania do Maria i szybko przestali zwracać uwagę na to, co może mnie zranić. Gianni zaczął wychwalać kuchnię Carli, a nienawidzić mojej. Ilaria opowiadała, jak to bierze prysznic razem z nową żoną swojego ojca, i oznajmiła, że ona ma ładniejszy biust od mojego, dziwiła się, dlaczego dziewczyna ma jasne owłosienie łonowe, szczegółowo opisała jej bieliznę i kazała mi przysiąc, że jak tylko jej też urosną piersi, dostanie staniki w takim samym kolorze i tej samej jakości. Oboje nauczyli się nowego słówka – nie ode mnie – i wtrącali je bez ustanku: praktycznie. Ilaria skarciła mnie nawet, że nie chcę kupić luksusowego kuferka, z którym obnosiła się Carla. Pewnego dnia, podczas kłótni o nowy płaszczyk, który się mojej córce nie podobał, wykrzyczała: „Jesteś zła, Carla jest lepsza od ciebie”.
W końcu nie wiedziałam, czy jest mi lepiej, gdy dzieci są ze mną, czy gdy ich nie ma. Zauważyłam na przykład, że chociaż nigdy nie troszczą się o to, jak wielką sprawiają mi przykrość opowieściami o Carli, pilnują zazdrośnie, żebym zajmowała się tylko nimi i nikim więcej. Raz, gdy Ilaria i Gianni mieli dzień wolny od szkoły, zabrałam ich ze sobą do pracy. O dziwo, byli cicho jak myszki. Kiedy kolega z pracy zaprosił całą naszą trójkę na obiad, grzecznie siedzieli przy stole, bez kłótni, bez porozumiewawczych uśmieszków, bez zakamuflowanych docinków, w skupieniu, w milczeniu i nie brudząc obrusu. Dopiero później zrozumiałam, że przez cały czas bacznie obserwowali mężczyznę, jak się do mnie zwraca, jak się o mnie troszczy oraz jak ja mu odpowiadam, bo wyczuli – tak jak tylko dzieci potrafią – że coś między nami iskrzy, nawet jeśli tylko minimalnie, ot, zwyczajna rozrywka w przerwie obiadowej.
– Zauważyłaś, jak cmokał pod koniec każdego zdania? – zapytał Gianni z rozbawieniem i nutką sarkazmu.
Pokręciłam głową: nie, nie zauważyłam. Żeby mi pokazać, o co mu chodzi, zaczął cmokać komicznie co drugie słowo i wydymać wargi. Ilaria śmiała się do łez i po każdym pokazie bezdźwięcznie prosiła o więcej. Po chwili ja też się roześmiałam, chociaż byłam nieco zdezorientowana ich złośliwą rozrywką.
Wieczorem Gianni przyszedł do mojej sypialni po całusa na dobranoc, przytulił się znienacka i głośno cmoknął mnie w policzek, śliniąc przy okazji. Potem razem z siostrą, śmiejąc się do rozpuku, wrócili do swojego pokoju. Od tamtego momentu zaczęli mnie krytykować dosłownie za wszystko. Jednocześnie otwarcie wychwalali Carlę. Zadawali mi zagadki, których ona ich nauczyła, żeby mi udowodnić, że nie potrafię odpowiedzieć, podkreślali, jak im dobrze w nowym domu Maria i jak brzydko i niechlujnie jest u nas. Zwłaszcza Gianni stał się nieznośny. Krzyczał bez powodu, niszczył rzeczy, bił się z kolegami z klasy, tłukł Ilarię, a czasami wściekał się sam na siebie i gryzł się po rękach.
Pewnego listopadowego dnia, gdy razem wracali ze szkoły, kupili sobie ogromne lody. Nie wiem dokładnie, o co poszło. Może Gianni szybko pochłonął swoją porcję i zażądał, żeby Ilaria się z nim podzieliła: był łasuchem, na dodatek wiecznie głodnym. Faktem jest, że tak mocno popchnął siostrę, że wpadła na szesnastolatka i pobrudziła mu koszulę czekoladą i bitą śmietaną.
Chłopak początkowo zajął się swoją plamą, ale nagle wściekł się i rzucił na Ilarię. Wtedy Gianni walnął go plecakiem prosto w twarz, wgryzł się w jego rękę i puścił dopiero, gdy wyrostek zaczął go okładać wolną ręką.
Wróciłam z pracy, otworzyłam drzwi i od razu usłyszałam głos Carrana. Rozmawiał z dziećmi w salonie. Przywitałam się dość lodowato – dziwiła mnie jego obecność, jak śmiał tu wejść. Ale gdy zobaczyłam, w jakim stanie jest Gianni – podbite oko, rozerwana dolna warga – od razu o nim zapomniałam i z przerażeniem podbiegłam do syna.
Dopiero po chwili dowiedziałam się, że Carrano przechodził obok, zobaczył moje dzieci w tarapatach, odciągnął Gianniego od rozsierdzonego chłopaka, uspokoił wrzeszczącą Ilarię i oboje odprowadził do domu. Tutaj zabawił ich historyjkami o bijatykach z własnego dzieciństwa. Dzieci były nimi tak zafascynowane, że uciszyły mnie i poprosiły o więcej.
Na koniec podziękowałam mu za tę przysługę i za wszystkie pozostałe. Rozpromienił się, ale popełnił błąd i na pożegnanie powiedział o jedno zdanie za dużo:
– Chyba są jeszcze za mali, żeby sami wracali ze szkoły.
– Za mali czy nie, nie mam innego wyjścia – odparłam.
– Ja mógłbym się nimi czasami zająć – zaproponował nieśmiało.
Jeszcze raz mu podziękowałam, dużo chłodniej. Oznajmiłam, że sama sobie dam radę, i zamknęłam drzwi.