43
Po tym wieczorze przez wiele dni borykałam się z narastającą frustracją Gianniego i Ilarii. Mieli mi za złe, że zostawiam ich z obcymi ludźmi, że sama spędzam czas z obcymi. Robili mi ostre wymówki, bez uczucia, bez miłości.
– Nie włożyłaś mi do torby szczoteczki do zębów – oburzała się Ilaria.
– Przeziębiłem się, bo kaloryfery tam nie działały – wyrzucał mi Gianni.
– Zwymiotowałam tuńczyka, bo kazali mi go zjeść – dodała z pretensją Ilaria.
Aż do weekendu byłam przyczyną całego zła. Gianni wbijał we mnie ironiczne spojrzenie. Czyżby odziedziczył je po mnie i dlatego tak go nienawidziłam? A może to wzrok Maria? Albo naśladuje Carlę? I ponuro milczał, Ilaria zaś z byle powodu wyła, rzucała się na podłogę, gryzła mnie i kopała, bo nie mogła znaleźć ołówka, bo jedna strona w komiksie się naderwała, bo ma kręcone włosy i to przeze mnie, a ona by chciała proste, jak taty, jego są naprawdę ładne.
Nie protestowałam, przeżyłam gorsze próby. Zresztą doszłam do wniosku, że ironia, milczenie i wrzaski to ich – może cichaczem uzgodniony – sposób na utrzymanie stresu w ryzach i wymyślenie jakichkolwiek powodów, które by go przytłumiły. Bałam się tylko, że sąsiedzi w końcu zadzwonią na policję.
Któregoś ranka byliśmy mocno spóźnieni, ja do pracy, dzieci do szkoły. Ilaria o wszystko miała pretensje, złościła się, wkurzała na buty, które nosiła od ponad miesiąca i teraz, znienacka, zaczęły ją uwierać. Wyszliśmy z mieszkania, a ona rzuciła się we łzach na posadzkę i zaczęła kopać nogami w drzwi, które właśnie zamknęłam. Płakała, krzyczała, że stopy ją bolą, że nie może tak iść do szkoły. Pytałam cierpliwie, nie naciskając, gdzie ją boli. Gianni śmiał się i powtarzał raz za razem: przytnij sobie palce, skróć stopę, to but przestanie uwierać, ja syczałam: dosyć, cisza, idziemy, bo już późno.
W pewnym momencie piętro niżej rozległ się zgrzyt przekręcanego zamka i odezwał zachrypnięty od snu głos Carrana:
– Potrzebna pomoc?
Spłonęłam ze wstydu, jakbym została przyłapana na czymś odrażającym. Zatkałam buzię Ilarii dłonią i mocno przytrzymałam. Drugą ręką zmusiłam ją, by wstała. Dziewczynka od razu zamilkła, zaskoczona moim stanowczym zachowaniem. Gianni wpatrzył się we mnie pytająco, a ja poszukałam w gardle normalnego tonu.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam. – I przepraszam.
– Jeśli mógłbym coś zrobić...
– Wszystko w porządku, nie przejmuj się. I jeszcze raz dziękuję. Za wszystko.
Gianni spróbował zakrzyknąć „Ciao, Aldo”, ale w porę wcisnęłam jego głowę w swój płaszcz, tak że zakrył nos i usta.
Drzwi się zamknęły, a ja z goryczą stwierdziłam, że Carrano wzbudza we mnie popłoch. Chociaż wiedziałam, czego się po nim spodziewać, nie wierzyłam tej wiedzy. Facet z czwartego piętra stał się w moich oczach strażnikiem tajemnych mocy, skrywanych przez skromność, przez grzeczność, przez dobre wychowanie.