44
Przez cały ranek nie mogłam się skupić. W biurze sprzątaczka przesadziła z jakimś środkiem czyszczącym, bo w rozgrzanym od kaloryferów powietrzu unosiła się intensywna i kwaśna woń mydła i czereśni. Przez kilka godzin odpowiadałam na korespondencję w języku niemieckim, ale bez weny, cały czas zaglądając do słownika. W pewnym momencie z sali, w której przyjmowaliśmy klientów, dobiegł mnie męski głos. Słyszałam go wyraźnie, był lodowaty i urażony, bo usługa, która niemało kosztowała, nie spełniła za granicą oczekiwań. Mimo to miałam wrażenie, jakby dochodził skądś daleko, nie z odległości kilku metrów, lecz z zakamarków mojej pamięci. To był głos Maria.
Uchyliłam drzwi i wyjrzałam. Siedział przy stole, na tle kolorowego plakatu przedstawiającego Barcelonę. Był w towarzystwie Carli, która sprawiała wrażenie dojrzalszej i odrobinę grubszej, niż ostatnio: wyglądała uroczo, choć już nie tak pięknie. Patrzyłam na nich tak, jakbym oglądała film w telewizji, ze znanymi mi aktorami, którzy odgrywają kawałek mojego życia. Mario wydał mi się całkiem obcy, jak człowiek, który tylko przypadkowo miał rysy bliskiej mi kiedyś osoby. Gęste włosy zaczesał do tyłu, żeby uwydatnić wysokie czoło i brwi. Jego twarz była bardziej pociągła, a silnie zarysowany nos, wargi i policzki tworzyły miły dla oka obraz, bardziej, niż zapamiętałam. Ubyło mu z dziesięć lat, zniknęły ciężkie wypukłości w pasie, na torsie i na brzuchu, wyglądał na wyższego.
Poczułam coś na podobieństwo lekkiego, ale zdecydowanego dotknięcia w środek czoła i spociły mi się ręce. Było to jednak zaskakująco miłe doznanie, jak wtedy, gdy cierpienie wywołuje w nas film albo książka, a nie życie. Łagodnym tonem zwróciłam się do pracownicy, która była moją dobrą koleżanką:
– Jakieś problemy z państwem?
Carla i Mario błyskawicznie odwrócili się w moją stronę. Carla aż wstała, była wyraźnie przestraszona. Mario dalej siedział, ale podniósł rękę do nosa i zaczął go tarmosić palcem wskazującym i kciukiem, jak zawsze, gdy coś go niepokoiło. Kontynuowałam z ostentacyjną wesołością:
– Jak miło was widzieć.
Podeszłam do Maria i wtedy Carla odruchowo wyciągnęła rękę, żeby go do siebie przysunąć, ochronić. Mój mąż podniósł się z wahaniem, najwyraźniej nie wiedział, czego może się spodziewać. Podałam mu rękę na powitanie, pocałowaliśmy się w policzki.
– Pięknie wyglądacie – mówiłam i uścisnęłam dłoń również Carli. Nie odwzajemniła uścisku, jej palce były tak wilgotne, jak dopiero co rozmrożone mięso.
– Ty też nieźle się trzymasz – odparł Mario niepewnie.
– Owszem – odpowiedziałam z dumą. – Nie czuję już bólu.
– Chciałem zadzwonić, żeby porozmawiać o dzieciach.
– Numer się nie zmienił.
– Powinniśmy omówić też separację.
– Kiedy tylko zechcesz.
Nie wiedział, co jeszcze dodać, włożył więc nerwowo ręce do kieszeni płaszcza i zapytał ogólnikowo, co u nas słychać.
– Nic nowego – odrzekłam. – Dzieci pewnie ci mówiły, że było ze mną źle i że Otto zdechł.
Mario aż się wzdrygnął:
– Zdechł?
Dzieci bywają bardzo tajemnicze. Przemilczały fakt przed ojcem, może nie chciały sprawiać mu przykrości, a może doszły do wniosku, że nic, co należało do dawnego życia, już go nie zainteresuje.
– Został otruty – dodałam.
– Kto to zrobił? – zapytał ze złością.
– Ty – odpowiedziałam spokojnie.
– Ja?
– Tak. Odkryłam, że jesteś nieuprzejmy dla innych. A ludzie czasami źle reagują.
Przyjrzał mi się uważnie, żeby wybadać, czy przyjacielska atmosfera zaraz ulegnie zmianie, czy mam zamiar dalej robić sceny. Uspokoiłam go, przyjmując obojętny ton głosu:
– A może Otto był tylko kozłem ofiarnym. Mnie się upiekło, a jemu nie.
W tym momencie odruchowo wyciągnęłam rękę i mimowolnie strzepnęłam z jego ramienia kilka drobinek łupieżu, jak przez wszystkie minione lata. On cofnął się gwałtownie, przeprosiłam więc, wtrąciła się Carla i z większą dbałością dokończyła przerwaną przeze mnie czynność.
Zanim się pożegnaliśmy, Mario obiecał, że zadzwoni, żeby umówić się na spotkanie.
– Zapraszam, jeśli też masz ochotę – zwróciłam się do Carli.
Mario nie dopuścił jej do głosu, nawet na nią nie spojrzał, uciął krótko:
– Nie.