47
Trzy dni później, po powrocie z pracy, na wycieraczce pod drzwiami znalazłam chusteczkę, a w niej malutki przedmiot, który z trudem rozpoznałam. Kolejny podarunek od Carrana. Przywykłam już do tych cichych oznak sympatii: ostatnio zostawił pod drzwiami guzik i spinkę do włosów, którą bardzo lubiłam. Tym razem był to jednak wyjątkowy dar – biała końcówka aerozolu na owady.
Usiadłam w salonie, dom wydał mi się tak pusty, jakby tu nikt nie mieszkał, tylko jakieś kukły z bibuły albo ubrania, które nigdy nie zaznały żywego ciała. W końcu wstałam i ruszyłam do schowka po pojemnik pogryziony przez Ottona w noc poprzedzającą tamten potworny sierpniowy dzień. Przyjrzałam się śladom zębów, dotknęłam ich, by poczuć zagłębienia pod palcami. Spróbowałam zamocować rozpylacz, ale gdy go nacisnęłam, nic się nie stało, poczułam tylko słabą woń trucizny.
Dzieci były u Maria i Carli, miały wrócić za dwa dni. Wzięłam prysznic, starannie się umalowałam, włożyłam ładną sukienkę i poszłam zapukać do Carrana.
Długo obserwował mnie przez wizjer: wyobraziłam sobie, że stara się uspokoić serce, zrzucić z twarzy wzruszenie wywołane nieoczekiwaną wizytą. To właśnie jest życie, pomyślałam: fala radości, ukłucie bólu, intensywna rozkosz, żyły pulsujące pod skórą. Nic bardziej prawdziwego nie da się o nim opowiedzieć. Żeby wzbudzić jeszcze większe podekscytowanie, zaczęłam okazywać niecierpliwość, ponownie nacisnęłam guzik dzwonka.
Carrano otworzył drzwi, był rozczochrany, w nieładzie i z rozpiętym paskiem u spodni. Wygładził rękami ciemną bluzę i naciągnął tak, żeby zasłoniła pasek. Gdy na niego patrzyłam, trudno mi było uwierzyć, że ten człowiek potrafi dobywać słodkie i ciepłe brzmienia i dostarczać muzyką rozkoszy.
Zapytałam o ostatni dar i podziękowałam za poprzednie. Wykręcał się, był bardzo lakoniczny, powiedział, że znalazł końcówkę rozpylacza w bagażniku, i pomyślał, że może mi pomóc w uporządkowaniu uczuć.
– Była między łapami albo w sierści Ottona, a może nawet w jego pysku – dodał.
Z wdzięcznością pomyślałam o minionych miesiącach, w których dyskretnie starał się naprawić mój świat i uczynić go godnym zaufania. Teraz nadszedł czas na największą przysługę. Chciał dać mi do zrozumienia, że nie powinnam się niczego wstydzić, że każdy gest ma swoje dobre i złe strony, krótko mówiąc, że pora wrócić do zależności łączących ze sobą czas i przestrzeń. Dając mi końcówkę rozpylacza, chciał uniewinnić siebie, uniewinnić mnie i przypisać śmierć Ottona przypadkowej nocnej zabawie wilczura.
Postanowiłam się dostosować. Ze względu na wrodzoną umiejętność balansowania między sylwetką przeciętnego i bezbarwnego faceta a postacią wirtuoza grającego nuty tak świetliste, że aż wzruszenie ściska za gardło, a życie nabiera sensu, w tym momencie był najbardziej odpowiednią dla mnie osobą. Rzecz jasna nie wierzyłam do końca, że rozpylacz naprawdę pochodzi z mojego środka na owady i że on go znalazł w swoim bagażniku. Mimo to intencje, z jakimi mi go podarował, dodały mi skrzydeł i sprawiły, że poczułam się jak fascynujący cień za matową szybą.
Uśmiechnęłam się, zbliżyłam usta do jego warg i pocałowałam go.
– Bardzo cierpiałaś?
– Tak.
– Co się wydarzyło tamtej nocy?
– Dopadło mnie tak wielkie przygnębienie, że rozsadziło powłokę całego otoczenia.
– I co potem?
– Spadłam.
– Gdzie?
– Nigdzie. Nie było żadnej pustki, żadnej przepaści. Nic nie było.
Przytulił mnie i przez chwilę trzymał w ramionach, nic nie mówiąc. Chciał mi w milczeniu przekazać, że dzięki tajemniczym zdolnościom umie nadać sens, stworzyć poczucie spełnienia i radości. Udałam, że mu wierzę, dlatego kochaliśmy się długo i spokojnie, przez wiele dni i miesięcy.