4

Mario nie pojawił się w następnych dniach. Chociaż narzuciłam sobie pewne reguły i na pierwszym miejscu postawiłam zakaz wydzwaniania do wspólnych znajomych, nie wytrzymałam i skontaktowałam się z nimi.

Odkryłam, że nikt nic nie wie o moim mężu, jakby go od dawna nie widzieli. Z goryczą oznajmiłam im, że Mario porzucił mnie dla innej kobiety. Myślałam, że ich zaskoczę, odniosłam jednak wrażenie, że nikt specjalnie się nie zdziwił. Gdy pytałam, niby od niechcenia, czy wiedzą coś o jego kochance, ile ma lat, czym się zajmuje, czy już wcześniej u niej pomieszkiwał, otrzymywałam zdawkowe odpowiedzi. Pewien kolega z politechniki, niejaki Farraco, próbował mnie pocieszyć:

– To kwestia wieku. Mario ma czterdzieści lat. Zdarza się.

Nie wytrzymałam i wysyczałam:

– Tak? Tobie też się zdarzyło? Zdarza się każdemu w waszym wieku? Każdemu bez wyjątku? To dlaczego jeszcze mieszkasz z żoną? Daj mi pogadać z Leą, może jej powiem, że tobie też się zdarzyło!

Nie powinnam tak reagować. Drugą zasadą w kolejności było „nie obrażać”. Ale nie umiałam się pohamować, w jednej chwili krew zaczynała wrzeć, ogłuszała mnie, paliła w oczy. Rozsądne tłumaczenia innych i moje pragnienie, by zachować spokój, wkurzały mnie. Oddech zbierał się w gardle, gotował na wściekłe słowa. Pałałam żądzą agresji: najpierw pokłóciłam się z naszymi męskimi znajomymi, potem z ich żonami albo partnerkami, w końcu ścierałam się z każdym, bez względu na płeć, kto chciał mi pomóc w zaakceptowaniu tego, co mnie spotkało.

W tym zadaniu najdłużej wytrwała Lea, żona Farraca, kobieta z predyspozycją do mediacji i poszukiwania nowych możliwości, tak mądra i wyrozumiała, że obrażanie się na nią byłoby grzechem przeciwko nielicznej grupie ludzi dobrej woli. Mimo to nie potrafiłam się pohamować i wkrótce jej też przestałam ufać. Doszłam do przekonania, że zaraz po rozmowie ze mną leci do mojego męża i jego kochanki, żeby zdać im relację z tego, jak reaguję, jak sobie radzę z dziećmi i z psem, ile jeszcze czasu potrzebuję, by się pogodzić z nową sytuacją. Zerwałam z nią kontakt i w ten sposób pozbawiłam się przyjaciółki, do której mogłabym otworzyć usta.

Zaczęłam się zmieniać. Już po miesiącu przestałam się malować, a eleganckie słownictwo, mające nikogo nie urazić, porzuciłam na rzecz sarkazmu przeplatanego ordynarnymi wybuchami śmiechu. Powoli, pomimo dużych oporów, uległam też wulgaryzmom.

Brzydkie słowa pchały mi się na język, jakbym w ten sposób chciała pokazać nielicznym ocalałym znajomym, którzy mnie jeszcze – choć ozięble – pocieszali, że nie dam się zwieść ich pięknej gadce. Jak tylko otwierałam usta, czułam potrzebę wyśmiewania Maria i jego dziwki, obrzucania ich błotem i poniewierania nimi. Nie mogłam znieść myśli, że on wie o mnie wszystko, a ja o nim nie wiem nic. Czułam się jak ślepiec obserwowany przez tych, których sam chciałby podglądać. Czy to możliwe – zastanawiałam się z rosnącą goryczą – że tak podli ludzie jak Lea donoszą na mnie mojemu mężowi, a ja nie mogę się dowiedzieć, z jaką kobietą się teraz pieprzy, dla kogo mnie rzucił, co ona takiego ma, czego mi brakuje? To wszystko wina zdrajców, fałszywych przyjaciół, którzy zawsze stają po stronie ludzi korzystających z życia i swobody, a nigdy po stronie nieszczęśników. Dobrze o tym wiedziałam. Wolą nowe pary, wiecznie radosne, wiecznie w ruchu, aż do nocy, zaspokojone, bo gżące się od rana do wieczora. Całują się, gryzą, liżą i ssą, żeby rozkoszować się smakiem kutasa i cipki. Wyobrażałam sobie Maria i jego nową kobietę wyłącznie w takich sytuacjach. W dzień i w nocy myślałam tylko o jednym. Zaczęłam się zaniedbywać: przestałam się czesać, przestałam się myć. Zadawałam sobie nieznośny ból i dalej się zastanawiałam, ile razy się rżną, jak i gdzie. Wkrótce ostatni życzliwi znajomi się wycofali, bo trudno było dłużej mnie znosić. Zostałam sama, przerażona własną rozpaczą.