Nadawca: Lloyd, Kevin
Odbiorca: Stockton, Derrick; Vogel, Alexandra; Greyson, Carmen
Temat: Pomoc z randką
Słuchajcie, mam dziś wieczorem trzecią randkę z dziewczyną, która naprawdę mi się podoba (zupełna nowość!). Wypadła mi pilna rozmowa, więc muszę przebrać się w biurze. Co powinienem włożyć??? Nie zdążyłem też nigdzie zrobić rezerwacji. POMOCY!
Zajęłam miejsce na parapecie w biurze Kevina, Carmen usiadła na jego biurku i skrzyżowała nogi, a Derrick opierał się o ścianę i przechylił głowę. Wszyscy wpatrywaliśmy się w Kevina.
Carmen odezwała się jako pierwsza.
– Ten strój podoba mi się najmniej ze wszystkich trzech.
– Zgadzam się – odezwaliśmy się z Derrickiem chórem.
Kevin przewrócił oczami.
– Uważam, że najlepsze są dżinsy i sweter. Serio. Ona wie, że jesteś prawnikiem. Nie musisz się więc ubierać jak prawnik – dodałam.
– Czyli pierwszy zestaw? – Kevin posapywał, usiłując wyswobodzić się z marynarki.
– Tak mi się wydaje – odpowiedziałam.
– Odpuścić garnitur? – potwierdził Kevin.
– Odpuścić garnitur – powtórzyła Carmen, a ja pokiwałam głową.
– No dobra. Sweter i dżinsy. Gotowe. Derrick, dokąd powinniśmy pójść?
Derrick podniósł wzrok znad telefonu.
– Czemu pytasz akurat mnie?
– Bo jesteś… playboyem. Myślę, że umiałbyś zrobić wrażenie na randce. Dokąd zabierasz dziewczyny na trzecią randkę?
Skrzywiłam się w duchu.
– Jestem? – Derrick spojrzał na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.
Podniósł wzrok i popatrzył w sufit.
– Hmm… niech pomyślę.
– Zaprosić ją potem do siebie? – zapytał Kevin. – Jest taka… porządna. Jak ty, Alex.
Zarumieniłam się i obserwowałam, jak Carmen ogląda paznokcie, wyraźnie zirytowana, że to nie ją się prosi o porady randkowe.
– Nie jestem aż taka porządna – zaprotestowałam.
Kevin i Derrick żartobliwie jęknęli.
– I od bardzo dawna nie byłam na trzeciej randce.
– Tak! Oczywiście, zaproś ją – poinstruowała Carmen. – Dzięki temu poczuje się pożądana. Zawsze może odmówić. Pewnie powinna, jeśli chce cię zdobyć. Ale jeśli nie spróbujesz, pomyśli, że ci się nie podoba.
Kevin pokiwał głową, jakby wysłuchiwał od wspólnika wskazówek dotyczących transakcji.
Jezu. Jak dobrze, że nie jestem singielką – pomyślałam. Tyle absurdalnych zasad. Ale tak naprawdę dręczyła mnie zazdrość: żałowałam, że ja też nie doświadczyłam randkowania w mieście takim jak Nowy Jork, z kontem, które pozwalałoby mi zaszaleć.
– Masz zarezerwowany stolik dla dwóch osób w Il Buco, na moje nazwisko – oznajmił Derrick, po czym schował telefon do kieszeni.
– Tak! Wiedziałem, że coś wymyślisz! Jesteś wielki. Dziękuję!
– Użyłem po prostu apki OpenTable – wyjaśnił Derrick oschłym tonem.
Jordan, Matt i ja pracowaliśmy do późna przez cały tydzień. Sobotę i niedzielę dało się odróżnić od dni powszednich tylko dlatego, że w moim wagonie w metrze było pusto, a w biurze panowała nieco większa niż zwykle cisza. W końcu nadszedł poniedziałek, a wraz z nim głęboki ból pleców i skurcz w szyi. Kiedy spojrzałam w lustro, zobaczyłam zmatowiałe, zapadnięte oczy i musiałam się nieco pochylić, aby się upewnić, że wyglądają tak strasznie, jak mi się wydawało. Tak. Udało mi się jednak przebrnąć przez pierwszą rundę negocjacji przy swojej pierwszej fuzji i wyszłam z tego względnie bez szwanku. Leciała mi już ślinka na myśl o pizzy, którą mieliśmy zaraz zjeść z Samem, i nie mogłam się doczekać ciepłej kąpieli… Nagle z tych rozmyślań wyrwał mnie dzwonek telefonu. Jordan.
– Cześć.
Wsunęłam słuchawkę między ucho a ramię i pisałam dalej.
– Jest ze mną Matt. Dałem cię na głośnomówiący.
– Cześć, Matt.
Przerwałam pisanie. Multitasking podczas rozmów z Jordanem był jeszcze akceptowalny, ale wspólnikowi musiałam poświęcić uwagę. Wzięłam głęboki oddech i przełączyłam na tryb głośnomówiący. Musiałam rozmasować skronie i zadbać o to, żeby mózg nie wylał mi się przez uszy.
– Wieczorem jemy w Marei kolację z Didierem i facetami z National Banku. Dasz radę przyjść? – Matt zadał to pytanie swobodnym tonem, ale wiedziałam, że Didier Laurent, dyrektor banku do spraw fuzji i transferów, był jego najlepszym klientem.
Wyczerpanie błyskawicznie zniknęło po nagłym skoku adrenaliny. Wiedziałam, że powinnam odmówić. Powinnam wrócić do domu, do Sama. Nie widywaliśmy się od siedmiu dni. Potrzebowałam snu. Zdawałam sobie jednak sprawę, jak rzadko początkujący prawnicy są zapraszani na kolację z klientem, i musiałam wykorzystać każdą szansę, żeby przekonać do siebie Matta, jeśli chciałam stać się częścią zespołu M&A. Poza tym zdążyłam się już zorientować, że nikt w firmie nigdy nie prosił o coś niższego rangą pracownika. Lara tak naprawdę nie prosiła mnie o analizę umów najmu, a Jordan nie prosił o sporządzenie projektu umowy zakupu aktywów. Wspólnicy mówili prawnikom, co ci mają robić… i dodawali na końcu polecenia znak zapytania, żeby lepiej się poczuć.
– Jasne. Możesz na mnie liczyć – oznajmiłam.
– Jesteś najlepsza, Skippy – powiedział Jordan. – Widzimy się na dole o wpół do siódmej.
Wysiadłam z windy w momencie, w którym Jordan i Matt opuszczali tę naprzeciwko. Odwróciliśmy się i wyjrzeliśmy przez okna w holu.
– Cholera, leje – zauważył Matt. – Skip, możesz nam załatwić parasole? My się upewnimy, że podjedzie po nas samochód.
Przeszłam przez hol i zbliżyłam się do stanowiska ochrony Klasko.
– Cześć, Lincoln. Czy mogę od ciebie pożyczyć trzy parasole?
Ochroniarz nie podniósł wzroku. Wpatrywał się w ekran, który miał przed oczami.
– Lincoln?
W końcu zwrócił na mnie uwagę.
– Czy mogę pożyczyć trzy parasole?
– Oczywiście, nie ma problemu.
Zaciekawiłam się, co go tak zainteresowało, i wyciągnęłam szyję. Duży, płaski monitor został podzielony na jakieś czterdzieści prostokątów, w których wyświetlał się na żywo obraz z sal konferencyjnych, biur i korytarzy. Zrobiłam krok naprzód i zbliżyłam się do Lincolna.
– O rany. To wszystko obrazy z Klasko? – zapytałam.
Podał mi parasole, a ja przysunęłam się bliżej i stanęłam za jego fotelem, zafascynowana tym widokiem.
– Tak. Zawsze patrzę.
– Przerażające – zażartowałam.
Lincoln krótko się uśmiechał, ale nagle zmarszczył brwi.
– Nigdy nie mówię, co widziałem. Chcę tylko zapewnić wam bezpieczeństwo.
– Daj spokój, Lincoln. Co dziś dobrego w telewizji? – zapytałam.
Lincoln wskazał ekran, na którym wyświetlał się obraz ze stołówki. Nancy Duval siedziała, zasłaniając oczy, ramiona jej się trzęsły. Wyraźnie płakała, choć obraz był zbyt nieostry, żeby mieć co do tego pewność. W pewnej chwili włożyła sobie lody do ust. Otaczały ją rzędy pustych stołów.
– O rany! – Zbliżyłam się, żeby uważniej przyjrzeć się obrazowi. – Mam nadzieję, że dostajesz odpowiednie honorarium. W przeciwnym wypadku prosilibyśmy się o to, żebyś zaczął nas szantażować!
– Dostaję – odpowiedział z powagą.
– Skippy! – zawołał Matt, stukając w zegarek w teatralnym geście. – Nasza Jakość już tu jest!
Nie miałam pojęcia, o czym mówi, ale pospiesznie pożegnałam Lincolna.
– Dziękuję za parasole. Znikamy stąd!
Kiedy podeszliśmy do escalade’a, który na nas czekał, zauważyłam w oknie pasażera mały biały znak z napisem „Nowa Jakość Usług Samochodowych”. Prawie nie odzywaliśmy się do siebie w drodze do restauracji. Pisaliśmy i odbieraliśmy góry maili.
– Właśnie napisał Didier – oznajmił Jordan, kiedy podjechaliśmy pod restaurację. – Jeden z jego analityków utknął w biurze. Zaprosimy innego młodego prawnika z Klasko, żeby zajął jego miejsce? Derricka?
Nie wiedziałam, że Derrick zajmuje się M&A. Nie wspominał o tym, nie widziałam też jego nazwiska na tablicy Matta. Bardzo bym chciała, żeby nam towarzyszył i chronił mnie przed niezręczną ciszą podczas spotkania z klientem, nawet gdyby to oznaczało, że nie jestem jedynym zaproszonym pierwszoroczniakiem.
– Właśnie do niego napisałem – oznajmił Matt, otwierając drzwi samochodu. – Dotrze za parę minut.
Westchnęłam z ulgą i wysiadłam.
Powitaliśmy KJ-a i Taylora, młodszych członków zespołu National Banku, pod samymi drzwiami steakhouse’u. Obaj mieli na sobie nieskazitelne granatowe garnitury, które różniły tylko delikatne prążki Taylora i nietypowy różowy krawat KJ-a. Ich szefa, Didiera, jeszcze nie było.
Kiedy KJ i Taylor wyciągnęli ręce, żeby przybić żółwika Mattowi i Jordanowi, zauważyłam srebrne spinki. Wyraźnie się zastanawiali, czy i mnie powinni powitać w taki sposób. Czy ci faceci kiedykolwiek byli na służbowej kolacji z kobietą? Szeroko się uśmiechnęłam, wygładziłam jedwabną bluzkę i pewnym siebie gestem wyciągnęłam rękę.
– Alex Vogel.
KJ pierwszy uścisnął moją dłoń. Nic nie powiedział, ale trzymał ją odrobinę za długo.
– Miło wreszcie połączyć twarz z głosem! – odezwał się Taylor.
– Mam wrażenie, że dobrze już was znam z tych wszystkich maili! – Roześmiałam się.
Zauważyłam, że Matt się rozluźnił: wiedział już, że oczaruję klientów.
– Nie sądziłem, że tak wyglądasz – przyznał KJ, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
Natychmiast na policzkach poczułam ciepło, którego miejsce po chwili zajęło skrępowanie. Jednocześnie w tyle mojej czaszki pojawiła się jednak irytacja.
– Tak? A sądziłeś, że jak wyglądam?
Uratował go Matt, który poklepał go po plecach i zapytał, gdzie się podziewa Didier. Jordan spojrzał na mnie i lekko pokręcił głową, dając znak, żebym dała spokój z tą uwagą. Spełniłam polecenie.
– Utknął w biurze. Jakiś pilny telefon. Poprosił, żebyśmy zaczęli bez niego – oznajmił KJ.
– Świetnie, bo umieram z głodu! – Roześmiałam się i dotknęłam jego ramienia, starając się rozładować napięcie, które unosiło się między nami.
Ruszyłam do stolika w ślad za resztą grupy, podziwiając po drodze porcje parującego makaronu pokrytego kawałkami czarnej trufli oraz przegrzebków usmażonych idealnie na złoto. Dotarłam jako ostatnia do dużego okrągłego stołu i zajęłam miejsce, wskazane mi przez Matta, pomiędzy nim a KJ-em, który właśnie coś mówił.
– …i ledwo, kurwa, rozumiałem, o co jej chodzi. A do tego ten jej trądzik… – Wzdrygnął się z obrzydzeniem, a następnie wrócił do opisywania wyglądu specjalistki w dziedzinie private equity, z którą współpracowali przy poprzedniej transakcji.
Odwrócił się do mnie, a ja głośno się roześmiałam, próbując w ten sposób dać do zrozumienia, że nie musi się w żaden sposób ograniczać. Starałam się stłumić nieprzyjemne poczucie, że zdradzam własną płeć.
Matt zwrócił się do mnie:
– Zamówiłem dla nas parę butelek czerwonego wina. Dla ciebie wziąłem kieliszek sauvignon blanc, bo założyłem, że będziesz jadła rybę.
– O rany, nie wiedziałam, że będziemy dziś podróżowali w czasie!
Przechylił głowę na bok, wyraźnie zdezorientowany.
– Powrót do lat pięćdziesiątych! Będę mogła zamówić sama czy też niekoniecznie?
– Zabawna dziewczyna – ocenił. – Co zjesz?
– Strzępiel – odpowiedziałam po sprawdzeniu menu.
Wyczuliśmy, że ktoś nad nami stanął, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam Derricka. Miał na szyi muszkę w czerwono-niebieskie paski i szeroko się uśmiechał.
Matt wstał i uścisnął mu dłoń.
– Cześć! Witaj! Cieszę się, że dałeś radę przyjechać!
Derrick okrążył stół i ze wszystkimi się przywitał. Odnotowałam z niekłamanym podziwem, jak bardzo przysłużyło mu się wychowanie w rodzinie dyplomatów. Był pewny siebie i opanowany, a jego sposób bycia sprawiał, że ludzie swobodnie się przy nim czuli. Kiedy podszedł do dwóch pustych krzeseł, wybrał to bliżej Taylora i usiadł.
– Żartujesz? – Taylor podniósł głos podczas rozmowy z Jordanem. – Te mistrzostwa świata zostały kupione…
– Chyba TY żartujesz! Jankesi mają najlepszą drużynę, jaką da się kupić, a mimo to nie zdołali się przebić. Nie da się kupić dobrej drużyny. Kasa pomaga, ale chodzi o coś więcej. – Jordan pochylił się do przodu i złożył ręce na klatce piersiowej, tak jakby chciał podkreślić, że to do niego należy ostatnie słowo. KJ również nachylił się ku niemu, wykorzystując okazję, żeby popisać się baseballową wiedzą. W milczeniu obserwowałam tę osobliwą bitwę na męskość.
Spojrzałam na Derricka, który próbował zajmować się kartą drinków do czasu, aż nasi towarzysze zmienią temat. Podniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały, a potem się wyprostował.
– Co pijemy, chłopcy? – zapytał.
Matt ledwo podniósł wzrok znad menu.
– Zamówiłem wino dla całego stolika, ale wybierz, co zechcesz.
Derrick, KJ i Taylor przywołali kelnera i złożyli zamówienia, a ja przez cały ten czas uważnie przyglądałam się Derrickowi. Od momentu, kiedy udzielaliśmy Kevinowi porad randkowych, minął zaledwie tydzień, ale tych kilka dni źle się z nim obeszło. Miał opuchniętą twarz – zakładałam, że od alkoholu – i przekrwione z niewyspania oczy.
Kelner przyniósł zamówioną przez Matta butelkę, zaprezentował nam ją, a następnie nalał mu odrobinę na spróbowanie. Obserwowałam, jak mój szef wsuwa nos do kieliszka i bierze głęboki oddech, a następnie przez chwilę przepłukuje usta winem, po czym pije pierwszy łyk. Z przekonaniem skinął głową i skupił się na rozmowie.
– To dla Didiera? – zapytał Derrick, wskazując puste miejsce obok siebie.
Matt pokiwał głową.
– Wygląda na to, że będę miał dziś bezpośredni dostęp do grubej ryby – zażartował Derrick.
Poczułam, jak siedzący obok mnie Matt lekko tężeje, co tylko potwierdziło moje przypuszczenia dotyczące naszej roli podczas tej kolacji. W świecie wielkich firm prawniczych początkujący prawnik musi znać swoje miejsce: ma być obecny, ale nie może się znajdować w centrum zainteresowania. Może pić, ale nie wolno mu się upić. Musi się cechować poczuciem humoru, ale nie może bez przerwy rzucać żartami. Rola duszy towarzystwa ściśle wiązała się ze statusem – i pozycją wspólnika. Najwyraźniej Derrick nie zdawał sobie z tego sprawy.
– Mam nadzieję, że nikomu nie będzie przeszkadzało, jeśli otworzę wieczór kilkoma szotami – oznajmił.
Zauważyłam, jak Jordan i Matt wymieniają lekko poirytowane spojrzenia.
– Sauvignon blanc dla pani. – Kelner postawił przede mną kieliszek i obszedł stół z kolejnymi zamówieniami.
– I sześć szotów tequili Patrón! – zawołał Derrick, zdecydowanie za głośno.
Obserwowałam go z uwagą, zastanawiając się, czy przed kolacją nie zdążył już wypić paru drinków. Kelner zerknął na Matta, a ten dyskretnie pokręcił głową i zasygnalizował, że to zamówienie powinno zostać pominięte. Kelner mrugnął, dając znak, że zrozumiał, i wrócił do nalewania wina.
– Zdrowie – powiedział Matt, unosząc w górę kieliszek. – Za naszych ulubionych klientów.
My też sięgnęliśmy po kieliszki, ale gdy tylko je odstawiliśmy, Jordan podszedł do Matta i szepnął mu coś do ucha, informując o jakimś otrzymanym przed chwilą mailu. Zerknęłam na KJ-a i Taylora, żeby sprawdzić, czy zauważyli, że przy stoliku wciąż trwa praca, obaj postanowili jednak wykorzystać tę okazję, żeby sprawdzić własne telefony.
Nagle Derrick uderzył pięścią w stół i wypił duży łyk drinka. Wszyscy spojrzeli w jego stronę, zaskoczeni tym teatralnym pokazem męskości.
– Zamieniłbym tego palanta na Nancy bez zmrużenia oka – wyszeptał mi do ucha Jordan, po czym wrócił na swoje miejsce.
Cicho się zaśmiałam i przypomniałam sobie jego wyraz twarzy, kiedy obserwował Nancy jedzącą sałatkę podczas naszego wspólnego lunchu. Delikatnie przesunęłam swój kieliszek w stronę środka stołu, oddalając go od swojej dłoni. Uświadomiłam sobie, że powinnam przestrzegać zasad widniejących w firmowym podręczniku Kontakty z klientami, który wręczono nam pierwszego dnia. Jedna z nich mówiła, że podczas spotkań biznesowych należy wypić maksymalnie dwa drinki.
Utkwiłam wzrok w Derricku i próbowałam posłać mu ostrzegawcze spojrzenie, ale zbył mnie, przewrócił oczami i protekcjonalnie machnął ręką w moją stronę.
– Co za banda pijaków! – Tubalny głos oderwał moją uwagę od Derricka.
Natychmiast rozpoznałam Didiera. Nie sposób byłoby go z nikim pomylić. W jego idealnej angielszczyźnie dało się wychwycić jedynie minimalny ślad francuskiego akcentu. Podniosłam wzrok, spodziewając się, że zobaczę eleganckiego, przystojnego Francuza w dobrze skrojonym garniturze. Didier okazał się jednak spory. A właściwie gruby. I wysoki. Miał z metr dziewięćdziesiąt, czerwoną twarz – już na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest to tylko chwilowy rumieniec – duże niebieskie, przekrwione oczy i jasne, prawie siwe włosy. Obszedł stolik, podając wszystkim rękę, nawet KJ-owi i Taylorowi, a następnie zatrzymał się przy mnie.
Utkwił we mnie wzrok.
– To zapewne Alexandra.
– Zgadza się! Miło cię wreszcie poznać. – Przylepiłam uśmiech do twarzy i podałam mu rękę, którą niespodziewanie podniósł i przyłożył sobie do ust. Zadrżałam, czując na skórze krople potu osadzone nad jego górną wargą, ale z całych sił oparłam się pokusie wyrwania dłoni.
– Enchanté, mademoiselle – powiedział.
Matt odchrząknął, lekko skrępowany.
– Madame czy mademoiselle? – kontynuował.
Odsunęłam rękę i szeroko się uśmiechnęłam.
– Mademoiselle.
– Parlez-vous français?
– Didier, usiądź, proszę. – Matt wydawał się bardziej zdesperowany niż gościnny. Wskazał mu puste miejsce po drugiej stronie stolika, wyraźnie starając się zakończyć ten dziwaczny flirt.
– Powinienem usiąść przy jedynej osobie z zespołu Klasko, której jeszcze nie poznałem – nalegał Didier, wskazując mnie głową.
– Poznałeś już Derricka? – zapytał Matt, a w jego głosie wychwyciłam wyzwanie.
Didier zwrócił się do Derricka.
– Pracujesz w zespole M&A?
Derrick potrząsnął głową, a Francuz znów spojrzał na mnie.
– Przesiądę się – zaproponował KJ i ustąpił mu miejsca. Nie wiedziałam, jak zdołam przetrwać całą kolację obok tego człowieka, ale czułam na sobie wzrok Matta i zrozumiałam, że powinnam dbać o to, by nasz klient był zadowolony.
Kelner zaczął nalewać Didierowi wino z jednej z butelek, które stały na stole, Francuz jednak stanowczo pokręcił głową.
– Chcę spróbować tego, co pijesz – powiedział i pochylił się w moją stronę.
Pachniał papierosami i ginem. Poczułam, jak moja górna warga zaczyna się krzywić, i odkaszlnęłam, żeby to ukryć. KJ i Taylor roześmiali się, najwyraźniej przyzwyczajeni do wygłupów swojego szefa. Derrick sprawiał wrażenie, jakby zamierzał interweniować w moim imieniu, ale po chwili zrezygnował. Jordan uniósł kieliszek w moją stronę i lekko się uśmiechnął. Nie potrafiłam określić, czy życzył mi szczęścia, gratulował, że skupiłam na sobie uwagę Didiera, czy z góry dziękował za wzorowe zachowanie, ale cokolwiek chciał przekazać, wywnioskowałam, że czeka mnie rodzaj sprawdzianu.
Wyprostowałam się i milcząco dałam współpracownikom do zrozumienia: Poradzę sobie z tym. Stałam się nagle czujna i wyczekiwałam w napięciu, trochę tak jak w tych chwilach tuż przed rozpoczęciem zawodów pływackich. Dziwiło mnie, że moje ciało wytwarza w takim momencie adrenalinę, ale jednocześnie zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi jej brakowało.
Didier sięgnął po mój kieliszek, wcisnął do niego nos i wziął głęboki oddech. Wypił duży łyk i zaczął rozprowadzać płyn po ustach. Uważnie obserwowałam, jak jasna czupryna opada mu na oczy, i zastanawiałam się, jak to możliwe, że jest wart przynajmniej czterdzieści milionów, a mimo to nie funduje sobie regularnych wizyt u fryzjera.
Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
– Ach tak. Sauvignon blanc. Cudowna cytrusowa nuta. Uwielbiam ten aromat limonki. Tylko Francuzi znają się na winie.
Zwróciłam się do kelnera, który na szczęście właśnie przechodził obok naszego stolika.
– Czy mogę prosić o kartę win? – Spojrzałam na Didiera. – Ja akurat wolę kalifornijskie białe. Zachowaj to, a ja zamówię jakieś inne.
Jordan zamarł, wyraźnie zdenerwowany.
Didier gromko się jednak roześmiał i poklepał dłońmi po brzuchu.
– Wie, co lubi!
Tak jak myślałam. Mały chłopiec w stroju bankiera, który chce tylko, żeby ktoś mu się przeciwstawił.
Przerwało nam pojawienie się przystawek, które kelnerzy z teatralną nabożnością ustawiali na stole. Matt zamówił niemal wszystkie dania z karty. Obserwowałam, jak ląduje przed nami więcej jeżowców, wędlin, ostryg i kawioru, niż kiedykolwiek zdołalibyśmy zjeść.
Jordan wykorzystał tę okazję, żeby zamówić kolejną rundę drinków.
– Skippy? – zapytał. Potrząsnęłam głową, ale skrzywił się z niezadowoleniem i zwrócił do kelnera: – Ona też się napije.
Kiedy przyszła wreszcie pora na desery, wszyscy pili już czwartą albo piątą kolejkę i nikomu nie spieszyło się do wyjścia na ulewę, która rozszalała się za oknem. Udawałam, że sączę wino – na szczęście nikt nie zauważył, że mój kieliszek przez cały czas jest prawie pełny. KJ i Didier chcieli, żebyśmy po kolacji poszli do baru, a Taylor łatwo dał się przekonać. Matt wykonał w powietrzu gest przywołujący kelnera i wkrótce mogłam obserwować, jak bez mrugnięcia okiem podpisuje rachunek na 3200 dolarów. On również z groteskową pretensjonalnością dopisał obok swojego imienia i nazwiska słowo „prawnik”.
– Skippy! Pij! – Jordan wskazał mój kieliszek.
– Czemu dopisujecie „prawnik” przy swoich nazwiskach? – zapytałam, kiedy już się upewniłam, że nasi towarzysze są zajęci rozmowami.
– Co takiego robimy? – Zmarszczył brwi i przysunął się bliżej.
– Dopisujecie „prawnik” przy nazwiskach.
Jordan zerknął na rachunek Matta i się roześmiał.
– Nie robimy tak.
Najwyraźniej uznał temat za zamknięty. Ponieważ kolacja dobiegła końca, wypiłam duży łyk wina, żeby zmyć z siebie wszystkie te niezręczne rozmowy, w których musiałam uczestniczyć.
Didier, KJ i Taylor zgromadzili się przy drugim końcu stołu i czytali mail, który właśnie do nich przyszedł, a Derrick zaczął wyliczać wszystkie kluby, do których mógł nas wprowadzić.
– …Goldbar, Death & Co. albo Acme. Na pewno mogę nam załatwić wstęp do Acme – oznajmił z przekonaniem.
Matt i Jordan przyglądali mu się z zaciśniętymi szczękami, ale zdawało się, że ich nie zauważa. Matt odchrząknął i odezwał się cicho:
– Derrick, jesteś tu gościem. Zachowuj się stosownie do sytuacji.
Atmosfera przy stole natychmiast się zmieniła. Upewniłam się, że nasi klienci nie usłyszeli tych słów, i z ulgą odnotowałam, że są pogrążeni w rozmowie.
Derrickowi zrzedła mina. Chciałam stanąć w jego obronie, ale nie wiedziałam, jak to zrobić, żeby nie przekroczyć pewnych granic albo nie zawstydzić go jeszcze bardziej.
KJ przerwał pełną napięcia ciszę.
– Chodźmy stąd! – zaproponował, rozluźniając krawat i dołączając do nas.
Derrick przeprosił i utrzymując kontakt wzrokowy z serwetką, którą miał na kolanach, powiedział, że musi już wracać do domu. Nikt się z nim nie spierał.
– Ja też. Muszę wcześnie wstać, żeby podomykać różne sprawy związane z Hat Trickiem – oznajmiłam, posyłając zgromadzonym przy stoliku mężczyznom przepraszający uśmiech. Cieszyłam się, że mam dobrą wymówkę.
– Nie! Chodź z nami, Skippy! Nie możesz jeszcze iść! – zawołali chórem.
Zrobiło mi się przykro, kiedy usłyszałam, jak różnie zareagowali na pożegnanie moje i Derricka. Zaczęłam tłumaczyć, że jest cała masa spraw i dokumentów do przygotowania, a potem dodałam jeszcze kłamstwo o zajęciach ze spinningu o siódmej rano.
Kiedy wyszliśmy na ulicę, już nie padało. Derrick ruszył przed siebie chodnikiem pokrytym kałużami. Rozglądał się za taksówką i kompletnie mnie ignorował.
Przez chwilę stałam nieruchomo i nie wiedziałam, czy powinnam cokolwiek powiedzieć.
– D? Co tam się stało?
– Co? – Wyciągnął rękę, żeby zatrzymać taksówkę. Prawie nie zwracał na mnie uwagi.
– Chodzi mi o to… Wszystko w porządku?
Nie spojrzał na mnie. Stałam obok niego i obserwowałam tył jego głowy. Patrzył na zachód, w stronę Central Park South.
– Nic mi nie jest. Widocznie popełniłem błąd i niesłusznie zaprezentowałem swoją autorską wersję „czarnego na kolacji”. Przykro mi, że nie wszystkim podobał się mój występ.
– Jezu. O czym ty mówisz? Czy ty…
– O czym mówię? Zaproszono mnie na tę kolację tylko ze względu na kolor skóry. Nie bądź taka naiwna, Alex. Nawet nie zajmuję się fuzjami i transferami.
– Nie doceniasz siebie, Derrick – zaprotestowałam. – Zostałeś zaproszony, bo ludzie cię lubią.
Gwałtownie się obrócił i spojrzał mi w oczy.
– Ty też zostałaś tam zaproszona tylko dlatego, że jesteś kobietą. Atrakcyjną, dobrze wychowaną kobietą, wzorem wszelkich cnót. Myślisz, że zawsze zapraszają pierwszoroczniaków na takie kolacje?
Zmrużyłam oczy, po czym zamarłam. Boże. On ma totalną rację.
– W kółko przerabiam to samo gówno. Było tak, kiedy robiłem w lecie praktyki w Los Angeles, ale miałem nadzieję, że gdy zostanę ich pracownikiem, zaczną traktować mnie jak innych. Zwłaszcza w Nowym Jorku. Jednak nie. Trudno! Po prostu zapomniałem, którego czarnego dziś odgrywam. Wszyscy prawnicy spodziewają się, że będę czarnym playboyem. Wspólnicy za to oczekują czarnego intelektualisty.
– Nikt niczego nie oczekuje – zaprotestowałam bez przekonania.
– To i tak nie ma znaczenia, bo nie mogę zostać zwolniony. To ten jeden plus z bycia ich czarnym listkiem figowym. – Odwrócił się w stronę ulicy, ułożył odpowiednio kciuk i palec wskazujący, a następnie zagwizdał. Taksówka gwałtownie się przy nas zatrzymała.
– Uważaj na siebie i wracaj do domu, Skippy – pożegnał mnie.
Moje nowe przezwisko zabrzmiało w jego ustach jak obelga. Mieszkał w West Village i choć wiedział, że ma po drodze, nie zaoferował mi podrzucenia.
Przez chwilę stałam nieruchomo, odprowadzając wzrokiem taksówkę Derricka. W końcu wybudziłam się z tego transu i postanowiłam przywołać własną.
– Skippy! Dołącz do nas! – Matt i Didier wychodzili właśnie z restauracji razem z resztą grupy.
Poczułam w gardle rodzaj smutku. Derrick pogrzebał moje nadzieje na to, że dzisiejsze zaproszenie wynikało z faktu, iż naprawdę odpowiada im moje towarzystwo. Chodziło o wizerunek. Dopiero teraz to zrozumiałam.
– To nie była prośba – mówił dalej Matt, szeroko się uśmiechając.
Może rzeczywiście zależało im na moim towarzystwie, choćby po to, bym dalej zabawiała Didiera. A ja naprawdę chciałam się przekonać, jak to jest, kiedy można imprezować do upadłego i nie myśleć o rachunku. W jaki sposób osoba, która ma nieograniczony budżet, spędziłaby wieczór w Nowym Jorku.
– Tylko pamiętaj, o tym, co dzieje się na mieście z klientami, po prostu się nie rozmawia – ostrzegł i przyłożył palec do ust.
Pokiwałam głową, dając znak, że absolutnie rozumiem.
Dwie godziny później siedzieliśmy w ciemnym kącie Boom Boom Roomu w Standard Hotelu. Kiedy Matt machnął bramkarzowi przed nosem czarną kartą AmEx, zostaliśmy wpuszczeni poza kolejką, a następnie przewiezieni na czternaste piętro, gdzie zaprowadzono nas do otoczonego pluszowymi czerwonymi kanapami stolika w rogu pomieszczenia. Jako jedyni mieliśmy na sobie stroje biznesowe – otaczało nas morze obcisłych dżinsów, krótkich sukienek i silikonowych dekoltów. Pijąc trzeciego szota na polecenie Jordana, ledwo utrzymywałam głowę na szyi, która pod wpływem wódki stała się miękka jak wosk. Ostrzeżenie dotyczące maksimum dwóch drinków w kółko odtwarzało się w mojej głowie.
– Pewnie ciężko ci w pracy, kiedy wszyscy cię w kółko podrywają – wybełkotał KJ, nachylając się nad Jordanem, żeby ze mną porozmawiać.
Potrząsnęłam z dezaprobatą głową, niezadowolona, że mi to pochlebia. Na trzeźwo czułabym się urażona, że nie traktuje się mnie profesjonalnie, teraz jednak takie myśli zostały stłumione przez płytko pogrzebane kompleksy z podstawówki. Nadal byłam tą wygadaną dziewczynką o szerokich ramionach, choć popularność gwarantowała wtedy szczupła sylwetka, a chłopcy woleli bierne, ciche rówieśnice.
– Wcale tak nie jest.
– Powiedz jej – warknął na Jordana Taylor.
– Co mam jej powiedzieć? – zapytał Jordan oschłym tonem, patrząc prosto przed siebie.
– Carmen za to podrywają – dodałam, żeby odwrócić od siebie uwagę.
– Kim jest Carmen? – Taylor szturchnął Jordana i spojrzał na niego pytająco, ale ten pokręcił głową ledwo zauważalnym ruchem.
Spojrzałam na niego z pewną zazdrością. Jak on to robi? Wlewa w siebie wino i szoty przez cały wieczór. Matt oparł głowę o poręcz po drugiej stronie kanapy, a skąpo odziana kelnerka uzupełniła drinka w jego nieruchomej dłoni. Nagle Didier opadł swoim potężnym cielskiem obok mnie, a krawędź jego lewego uda znalazła się na mojej prawej nodze. Prychnął, a następnie wcisnął sobie do nosa pozostałości tego, co przed chwilą zażył. Nie chciałam się z nim stykać i usiłowałam się spod niego wyswobodzić – bez powodzenia.
– Poznałeś tę całą Carmen? – zapytał Didiera Taylor.
Francuz pokiwał głową.
– Zajmuje się zakupem Trinity.
Nagle zesztywniał mi kark i gwałtownie podniosłam głowę. Naprawdę? Nie wspominała o tym.
– Seksowna? – dopytywał KJ.
Z zaciekawieniem spojrzałam na Didiera, chociaż nie czułam się najlepiej z tym, że byłam ciekawa jego odpowiedzi.
– Tak. Ale w taki sposób, który sprawia, że chcesz traktować ją jak szmatę. – Didier miał spokojny głos i wydawał się trzeźwiejszy niż jeszcze kilka minut temu. Lekko mu się odbiło i poczułam zjełczały, chemiczny zapach. – Ty za to jesteś seksowna w sposób, który sprawia, że wszyscy chcą się tobą zaopiekować – krzyknął do mnie, ale muzyka wyła tak głośno, że ledwo go usłyszałam.
– Masz problemy – wymamrotałam.
– Nawet sobie nie wyobrażasz. – Ramiona podskakiwały mu, kiedy się śmiał. – Ale wiesz, pierdolę to, że jesteś seksowna. Nikogo z nas to nie obchodzi. Dostajesz dobre transakcje, bo wykonujesz solidną pracę. Gdybyś była po prostu ładna, podrywałbym cię, ale bym z tobą nie pracował.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jakaś część mnie miała ochotę zwrócić mu uwagę, że nie może odzywać się do mnie w taki sposób. Że to zwykłe molestowanie albo mobbing. Nie miałam jednak poczucia, że Didier mnie molestuje. Traktowałam to raczej jak komplement. Nie wiedziałam nawet, czy w przypadku klienta w ogóle mogła być mowa o mobbingu, w końcu mnie nie zatrudniał. Czułam, że ta sytuacja powinna mnie niepokoić, a mimo to nie potrafiłam dostrzec minusów związanych z zainteresowaniem klienta. Choć moją trzeźwość umysłu ograniczał alkohol, przyszłość jawiła mi się w jasnych barwach: przydzielanie do najlepszych transakcji, wysokie oceny, łatwiejsza droga do sukcesu niż w sytuacji, w której Didier nie znałby mojego imienia albo liczyłby na wzajemność. Nagle alkohol uderzył mi do głowy i zamknęłam na chwilę oczy.
– W górę czy w dół? – zapytał Francuz.
Spojrzałam na niego pustym wzrokiem.
– Co?
Roześmiał się.
– Słodka jesteś.
To flirt. Owszem, flirt z grubym, starym Francuzem, którego nigdy bym nie tknęła. Ale jednak flirt. Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się, kiedy wyjął buteleczkę z advilem z kieszeni marynarki, a potem szklaną fiolkę z kieszeni spodni.
– W górę? – powiedział, unosząc fiolkę, w której znajdował się biały proszek. – Czy w dół? – Wskazał buteleczkę.
Utkwiłam wzrok w fiolce.
– Co to jest?
– Co jest, kurwa, Didier? – Nagle Jordan się nade mną nachylił, a w jego głosie pobrzmiewała irytacja. – Ona nie potrzebuje tego gówna.
– Co to jest? – Wydęłam wargi.
– Jest taka słodka – jęknął Didier, ale Jordan chwycił mnie za ramię i pociągnął, wyswabadzając przy tym moją spódnicę spod nogi Francuza i podnosząc mnie z kanapy.
Didier skupił się tymczasem na piersiach kelnerki, która uzupełniała lód w naszym wiaderku.
– To nie był advil – krzyknął przez ramię Jordan, przedzierając się w stronę baru pomiędzy kołyszącymi się ludźmi, którzy otaczali nas ze wszystkich stron. – To xanax. I koka. Nie potrzebujesz ani jednego, ani drugiego.
– Och. – Pozwoliłam, by Jordan prowadził mnie przez tłum, a basy wibrowały w mojej klatce piersiowej. Spojrzałam na krótkowłosą wokalistkę, która wyrzucała w górę nogi w kabaretkach, wtórując metalicznemu rytmowi trąbki. – Nie zażywam narkotyków – dodałam niemal przepraszającym tonem.
Nie spodziewałam się, że odnoszący największe sukcesy prawnicy na Manhattanie rozluźniali się za pomocą czegokolwiek innego niż alkohol. Bankierzy, owszem. Ale prawnicy? Zaskoczyło mnie to. Może to wcale nie jest takie złe, skoro wszyscy ci faceci robią to w środku tygodnia, a potem wracają do swoich małych dzieci i willi w Westchester.
– Wiem, wiem, Skip. Narkotyki są źle widziane w elitarnych klubach – oznajmił z szyderczym uśmiechem.
Moi rodzice nie należeli do żadnych elitarnych klubów, ale nie zdążyłam go poprawić, bo w końcu zdołał przepchnąć się do baru i zamówić nam po wodzie. Przyłożyliśmy usta do dużych szklanek i odchyliliśmy głowy. Zaczęłam łapczywie ssać kostkę lodu, a potem wyplułam ją z powrotem do szklanki, nie zważając na to, czy zachowuję się jak dama.
– Ty i Matt bierzecie kokę?
– Następne pytanie. – Jordan się uśmiechnął.
Przewróciłam oczami.
– Ty i Matt jesteście jak… – Splotłam palce i uniosłam je w górę.
Jordan roześmiał się i pokiwał głową.
– Rozumiesz to. Nie wiedziałem, czy to zrozumiesz.
Wpatrywałam się w niego, czekając, co dalej powie.
– Rozumiesz, na czym polegają relacje z klientami. Sprawiłaś, że Didier cię polubił. A obowiązkiem Matta jest zadbanie o to, żeby Didier był zadowolony.
– Mam pytanie – wymamrotałam.
– Dawaj.
– Pamiętasz, jak… Jak myślisz, dlaczego Carmen powiedziała wam, że cała moja rodzina studiowała na Harvardzie? I że… ufundowała tam bibliotekę.
– Hmm. A pytałaś Carmen?
– Tak. Powiedziała, że chodziło o przedstawienie mnie w dobrym świetle.
Jordan pokiwał głową, tak jakby się tego spodziewał.
– Słuchaj, Skip. W tej branży najgorzej jest być kimś, komu dano na tacy to, na co wszyscy inni musieli zapracować. Przez to ludzie zakładają, że nie jesteś taka inteligentna czy pracowita jak cała reszta. Wystarczy spojrzeć na Petera. To dlatego… – Jordan zarejestrował dezorientację malującą się na mojej twarzy i zamilkł. – Szoty! – oznajmił, starając się zmienić temat.
– Co z Peterem?
– Nieważne, Skip. Szoty.
Przewróciłam oczami i niechętnie skapitulowałam.
– Nigdy nie odpowiadasz na moje pytania. I żadnych szotów. Nie wolno nam pić szotów. Poza tym powinniśmy ograniczyć się do dwóch drinków! Z dziesięć razy powtarzali nam to na szkoleniu.
– Jedne zasady są dla całej reszty, a inne dla M&A. Matt zapewnia firmie więcej transakcji niż ktokolwiek inny. Obowiązują nas inne reguły. – Jordan przywołał barmana. – Dwa szoty Casamigos, por favor.
– Didier powiedział, że wykonuję dobrą pracę – powiedziałam.
– Owszem. Przestań domagać się komplementów. – Jordan wręczył mi szota. – Zwykle ludzie, którzy pracują u nas pierwszy rok, aranżują nam tylko spotkania i przygotowują pokazy slajdów. Ty wykonujesz prawdziwą, solidną robotę. A my ci na to pozwalamy. Bo jesteś dobra. – Przypomniał sobie, co przed chwilą powiedział, i powtórzył: – Przestań domagać się komplementów.
P: W oparciu o to, co pani słyszała, jakie miała pani uprzedzenia w stosunku do Gary’ego Kaplana przed pierwszym spotkaniem? Jak pani go sobie wyobrażała?
O: Nie mogę powiedzieć, żebym miała jakiekolwiek uprzedzenia na temat tego, jaką będzie osobą. Nie miałam ich. Zakładałam natomiast, że pod względem zawodowym jest kimś odnoszącym ogromne sukcesy i inteligentnym, wiedziałam, że powinnam postarać się wykonywać dla niego jak najlepszą pracę, jeśli nadarzy się taka sposobność. Przypuszczałam, że osoba o pozycji takiej jak Gary może zagwarantować komuś sukces albo złamać karierę.
P: Czy powiedziałaby pani, że wyobrażenia i uprzedzenia na temat Gary’ego Kaplana wpłynęły na późniejszy ogląd jego osoby?
O: Raz jeszcze zaznaczę, że nie miałam pojęcia, jaki jest i jak będzie się zachowywał. Wiedziałam tylko, że to ważny klient.
P: Ale twierdziła pani, że znała jego reputację. Czy po prostu pominęła pani tę informację i skupiła się na kwestiach zawodowych?
O: Powiedziałabym raczej, że słyszałam różne rzeczy na jego temat i wszystkie te rzeczy mogły zostać obalone lub potwierdzone po naszym spotkaniu. Staram się czekać z oceną do czasu, aż rzeczywiście kogoś poznam. Mam nadzieję, że wszyscy to robimy.
P: A zatem przyszła pani na pierwsze spotkanie z panem Kaplanem bez uprzedzeń na temat tego, kim jest i jak należy się wobec niego zachowywać?
O: Już odpowiedziałam na to pytanie. [Pauza]. Wiedziałam, że to ważny klient firmy, i być może skłoniło mnie to do większej… elastyczności niż zwykle.
P: Czy w państwa pierwszym spotkaniu uczestniczył ktoś jeszcze?
O: Tak. Peter Dunn.
P: Proszę opisać swoje pierwsze spotkanie z Garym Kaplanem.
[Świadek naradza się z prawnikiem].
O: Swoją odpowiedź sformułuję w taki sposób, żeby nie złamać tajemnicy adwokackiej.
P: Przypomnę, że tajemnica adwokacka obejmuje jedynie kontakty dotyczące udzielania lub uzyskiwania porad prawnych, które mają charakter poufny.
O: Dziękuję. Zdaję sobie sprawę, co obejmuje tajemnica adwokacka.
P: Czy może nam pani zrelacjonować tamto spotkanie, a także swoje wrażenia z nim związane?