ROZDZIAŁ 13

Zrobiłam dokładnie tak, jak sugerował Peter, i pojechałam do jego domku narciarskiego w czwartek po południu po pracy. To miejsce okazało się równie wspaniałe, jak przypuszczałam: górska chata wypełniona orientalnymi dywanami i meblami obitymi brązową skórą. Pluszowa wykładzina równoważyła nieco niezwykłe rozmiary pomieszczeń. Kamienny kominek zwabił nas do salonu, w którym czekała na nas oszałamiająca panorama gór. Przespałam cztery z pięciu i pół godziny drogi i kiedy zwiedzaliśmy dom, wciąż byłam lekko nieprzytomna.

– Nie wierzę. To takie dziwne – powiedziałam, stając w drzwiach głównej sypialni. Wpatrywałam się w stojące na stoliku nocnym zdjęcie Petera i jego pięknej, jasnowłosej żony. – Mamy jeszcze cztery inne pokoje do wyboru!

– Sugerujesz, że powinniśmy spać na łóżkach piętrowych? – Sam się uśmiechnął.

– No dobra, trzy pokoje – przyznałam i przewróciłam oczami.

Sam wcisnął jakiś guzik na ścianie, a rolety podniosły się z jękiem, odsłaniając ogromny, zabudowany balkon z lampami grzewczymi, wielkimi fotelami i szklanym stolikiem. Za nim rozpościerał się widok na Killington Mountain. Zbocze góry i pokryte śniegiem trasy lśniły w świetle księżyca. Odłożyłam torbę i otworzyłam drzwi balkonowe, a Sam uruchomił lampy. Stanął za mną, otoczył ramieniem mój brzuch i położył mi podbródek na ramieniu.

– Możemy zostać w tym pokoju? Ładnie proszę? – jęknął.

Roześmiałam się i odwróciłam do niego.

– Sam? – szepnęłam, ukrywając twarz w jego klatce piersiowej. – A co, jeśli ta praca mnie zmienia? – To pytanie mnie zaskoczyło.

Pocałował mnie w policzek.

– Kochałem cię, zanim zaczęłaś tam pracować. Kocham cię teraz. I będę kochał cię później – zapewnił, mocno mnie obejmując. – A w międzyczasie muszę po prostu zacisnąć zęby i znosić korzyści płynące z twojej pracy.

Wzięłam głęboki oddech. Wierzyłam mu i po raz pierwszy od długiego czasu – zbyt długiego – doceniłam jego dobroć i przypomniałam sobie o wszystkich powodach, dla których się w nim zakochałam. Spojrzałam w jego ciepłe, troskliwe oczy i uświadomiłam sobie, że nigdy nie dotknąłby kobiety bez jej zgody w miejscu publicznym i nigdy by mnie nie zdradził. Pociągnęłam go na łóżko Petera.

Ostatecznie konieczność zaspokojenia podstawowych potrzeb wygrała z seksem, więc szybko się ubraliśmy i wsiedliśmy do samochodu. Wiedzieliśmy, że wszystkie restauracje w miasteczku są zamykane o wpół do jedenastej, więc weszliśmy do pierwszej przytulnej włoskiej knajpki, którą zobaczyliśmy. Kiedy czekaliśmy na kelnera, który wskazałby nam stolik, Sam przycisnął brzuch do moich pleców. Objęłam go wokół uda i przyciągnęłam bliżej.

– Dla ilu osób przygotować stolik? – powitał nas uprzejmie kelner.

Poczułam, jak Sam do mnie przywarł, i odwróciłam się do niego.

– Może zamówimy jedzenie na wynos? – zapytałam, dyskretnie do niego mrugając.

Piliśmy już drugą butelkę czerwonego wina, a pizza zdążyła niemal zamarznąć. Wysunęliśmy ramiona z jacuzzi i zjedliśmy parę gryzów, a następnie znów zanurzyliśmy się w ciepłej wodzie. Chciałam opowiedzieć mu o tym, co się wydarzyło na przyjęciu bożonarodzeniowym Stag River, ale ten wieczór był tak idealny, że nie miałam ochoty go psuć. Zamiast tego narzekałam na intrygi biurowe.

– …i pierwszoroczniacy trzymają się tylko we własnym gronie. Strasznie dziwne. I wiedzą o sobie wszystko.

– Skąd wiedzą? – Sam był pijany, ale wydawał się zaciekawiony.

Ja byłam jeszcze bardziej pijana.

– Nie mam pojęcia. Wiem tylko to, co przekazuje mi Carmen.

– Carmen – powtórzył Sam.

– Jest przerażająca tylko na początku. Poznasz ją na przyjęciu świątecznym Klasko! – Wypiłam kolejny łyk wina i przytuliłam się do Sama, który odchylił szyję i spojrzał w niebo. – Nie znosisz tego, że pracuję w wielkiej korporacji prawniczej – dodałam. Wydęłam wargi i umieściłam palce przy strumieniu spienionej wody.

Sam patrzył w gwiazdy.

– Zaczynasz powoli przypominać Ikara – wymamrotał.

– Co? – Zmarszczyłam brwi i wypiłam kolejny łyk.

Sam potrząsnął głową.

– Opowiadasz głupoty – oznajmił. – Nie chodzi o to, że pracujesz w wielkiej firmie! Po prostu nie znoszę tego, że jesteś wiecznie zestresowana. – Spojrzał na górujący nad nami dom. – Jak myślisz, ile Peter zarabia rocznie?

Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam skłamać, ale ostatecznie uległam pokusie zobaczenia reakcji Sama.

– Cztery do sześciu. W zależności od tego, ile ma transakcji w ciągu roku.

– Milionów? – zapytał Sam, choć znał odpowiedź na to pytanie. Wciągnął w płuca zimne powietrze i jęknął. – Ale serio, kto potrzebuje tyle pieniędzy? To przecież… jakiś absurd. Można dobrze żyć za dużo mniej.

Jeśli myślisz, że to dużo, powinieneś zobaczyć, ile co roku zarabiają nasi klienci.

– No i oczywiście nie zapewni ci to szczęścia. Mówił, że nigdy nie korzysta z tego miejsca. Ale tak naprawdę nie chce utknąć z rodziną gdzieś na szczycie góry. – Sam prychnął. – Sześć milionów rocznie. Ja pierdolę.

Uznałam, że pierdolenie to najlepsze, co w tej sytuacji możemy zrobić. Chciałam mu udowodnić, że pociąga mnie, choć nie ma ani grosza. A częściowo chciałam udowodnić to sobie.

Ta noc w Vermoncie była magiczna: czuliśmy się tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie do tamtych pierwszych dni w Cambridge, kiedy rozkoszowaliśmy się tym, że mogliśmy odkrywać siebie nawzajem. Gdy Sam obudził się następnego ranka, dostrzegłam w jego oczach pożądanie i miłość, których – nagle zdałam sobie z tego sprawę – brakowało mi w ciągu ostatniego miesiąca. Nienawidziłam siebie za satysfakcję, jaką odczuwałam na myśl o tym, że zjednałam go sobie na nowo w ciągu dnia po tylu miesiącach zaniedbań. Wiedziałam, że skoro przyszło mi to tak łatwo, w końcu znudzę się naprawianiem naszych relacji.

Mieliśmy przed sobą cały piątek, a ponieważ nie zaplanowaliśmy na ten dzień niczego szczególnego, Sam przyciągnął mnie do siebie pod kołdrą, a ja poddałam mu się z poczucia obowiązku, ale nie byłam w szczególnym nastroju. Wiedziałam już z góry, jak potoczy się reszta tego weekendu. Wiedziałam, że będzie się dłużył w nieskończoność. Sam nie chciał wypożyczać sprzętu narciarskiego tylko na dwa dni. Uważał masaże za zbyt drogie. Uznał, że skoro zasugerowałam w czwartek jedzenie na wynos, zadowolę się siedzeniem w szlafroku i jedzeniem pizzy na kanapie przez kolejnych czterdzieści osiem godzin. Zaczęłam czuć narastające podenerwowanie i wydzielałam sobie czas spędzany nad krzyżówką z „New York Timesa”, tak żeby starczyła mi ona na całą drogę do domu. Tęskniłam za napięciem towarzyszącym ciągłej pracy. Bardzo się do niego przyzwyczaiłam i zaczęłam go potrzebować.

Sam z entuzjazmem zabrał się za pochłanianie kolejnych odcinków Breaking Bad, którego żadne z nas nie oglądało w telewizji. Ja tymczasem pracowałam nad prezentacją na Miami – poświęciłam na nie część piątku i większość soboty. Na koniec przygotowałam szkice maili zamykających transakcję, którą właśnie podpisaliśmy.

– Al, ten serial jest niesamowity! Chodź ze mną pooglądać! – Sam wydawał się strasznie podekscytowany, kiedy przyszedł dolać sobie wody między odcinkami.

– Chciałabym – odpowiedziałam, wskazując na komputer, choć wiedziałam, że pewnie zdołałabym wykroić trochę czasu, żeby z nim pooglądać. W Miami będzie fajnie. Zmusiłam się do odprężenia i korzystania ze spokojnego tygodnia. Wiedziałam, że taki stan rzeczy nie potrwa długo.

– Szybka rundka, a potem spotkamy się z Didierem i pójdziemy na kolację – powiedział Jordan, wciskając L, kiedy już drzwi wyłożonej skórą windy się zamknęły.

– Gdzie jemy kolację? – zapytał Matt, nie podnosząc wzroku.

– Joe’s – odpowiedziałam. W jednej ręce trzymałam telefon, a drugą pociągnęłam w dół czerwoną sukienkę, którą starannie wybrałam na tę okazję. Była zarazem konserwatywna i swobodna, co stanowiło dość rzadkie połączenie, a do tego wydawała mi się na tyle ładna, żeby pójść w niej na kolację po służbowych drinkach.

Winda się zatrzymała, a mechaniczny głos poinformował nas, że dotarliśmy do holu. Wszyscy szaleńczo stukaliśmy w klawiatury, bo wiedzieliśmy, że to nasze ostatnie chwile w żelaznej klatce i zaraz będziemy musieli odłożyć telefony.

– Twarze pokerzystów – poinstruował nas Matt, rozciągając szyję.

Chromowane drzwi ukryły się w ścianach windy, wypuszczając nas prosto do morza mężczyzn z drinkami w dłoniach oraz bardzo niewielu kobiet, głównie kelnerek. Miejsce nowojorskich krawatów Ferragamo i garniturów Zegna zajęła moda charakterystyczna dla Miami: mokasyny Tod’s i lniane spodnie Ralpha Laurena – kolekcja letnich strojów z Wall Street. Klimatyzacja działała na pełen regulator, dzięki czemu mogliśmy zapomnieć, jak lepkie jest powietrze poza naszym kokonem ochronnym. Kobieta z iPadem powiedziała coś do Matta, a następnie wręczyła nam plakietki, które Matt i Jordan przypięli sobie na piersi. Wahałam się przez chwilę, a następnie umocowałam swoją poniżej kołnierza, tuż pod szyją, żeby nie zachęcać do nieodpowiednich spojrzeń.

– Wódka z lodem. Czysta szkocka. – Jordan potwierdził nasze zamówienia i przeniósł wzrok na mnie. – Skip?

– Wódka z sokiem żurawinowym.

Jordan pokręcił głową.

– Tylko czyste drinki.

Odczekałam chwilę, żeby sprawdzić, czy żartuje.

– Wódka z wodą sodową? – zapytał.

Wzruszyłam ramionami i pokiwałam głową. Jordan przywołał pierwszą kelnerkę, którą zobaczył, i złożył zamówienie.

– Patrz i ucz się – oznajmił, pochylając się nade mną. – Matt to prawdziwy mistrz. Staje się dokładnie tą osobą, którą chce spotkać jego rozmówca.

– Pan Jaskel! – Po naszej lewej rozległ się tubalny głos.

Matt mocno uścisnął rękę dużego mężczyzny, ani na chwilę nie tracąc z nim kontaktu wzrokowego.

– Świetna prezentacja.

– Nie widziałem nawet slajdów, zanim tu przyjechaliśmy. To wszystko ich zasługa. – Matt wskazał na mnie i Jordana. – Alex Vogel, Jordan Sellar… – a następnie przedstawił mężczyznę: – John Dornan.

Zerknęłam na jego plakietkę: „Dyrektor naczelny i szef zespołu M&A w J.P. Morgan”.

– Jaskel! – wtrącił się dyrektor naczelny Oakwood Private Equity, kiedy kelnerka wróciła z naszymi drinkami.

Rzuciliśmy się na nie łapczywie, a ja zaczęłam wsłuchiwać się w panujący wkoło gwar.

– Jego decyzje będą sprzyjały wielkim bankom.

– Stopy procentowe wzrosną. Nigdy bym na niego nie zagłosował, ale jakaś część mnie ma nadzieję, że wygra.

– To strategia sztangi.

– Wszystko w porządku, dzięki. To tylko woda. Nie piję zbyt wiele. A mojej żonie to odpowiada. – Matt uśmiechnął się skromnie do Margaret Nichols, szefowej M&A w Wells Fargo, po czym wypił łyk wódki z lodem.

Stąd te czyste drinki. Jordan i ja też posłaliśmy jej szerokie uśmiechy.

– Mądra kobieta – oznajmiła.

– Otaczają mnie takie. Poznałaś Alex Vogel? – zapytał Matt, popychając mnie w kierunku mojej „siostry w genitaliach”.

Uśmiechnęłam się uprzejmie i zamieniłam z Margaret parę słów o Bostonie, jej rodzinnym mieście.

– Chętnie spotkam się na lunch, kiedy wrócimy – zwróciła się do mnie, kiwając głową z aprobatą.

Wymieniłyśmy wizytówki i ruszyłyśmy dalej. Odetchnęłam z ulgą, starając się udawać trzeźwą. Matt i Jordan na zmianę uzupełniali mi drinki, prowadząc swobodne pogawędki ze wszystkimi ludźmi, których znali.

– Dołączcie do nas jutro na jachcie.

– Zostańcie z nami na weekend.

– Przyjdźcie dziś do Prime sto dwanaście – zaproponował łysiejący mężczyzna.

– Bardzo byśmy chcieli, ale mamy rezerwację w Joe’s – odmówił uprzejmie Jordan.

– W Joe’s nie przyjmują rezerwacji – oznajmił mężczyzna, poprawiając spinki.

– W Joe’s nie przyjmują rezerwacji od ciebie – uściślił Matt.

Mężczyzna się roześmiał i podał mu rękę.

– Zjedzmy razem lunch w Nowym Jorku.

– W ciągu ostatnich trzech lat przeprowadziliśmy więcej fuzji niż jakakolwiek inna firma prawnicza na świecie. Oto moja wizytówka.

Jordan uśmiechnął się przepraszająco.

– Obawiam się, że żadne z nas nie może dziś imprezować. Mamy lot z samego rana. Zjedzmy razem lunch w Nowym Jorku. – Szczupły mężczyzna spojrzał na mnie z powątpiewaniem, a ja pokiwałam głową.

– To woda – zapewniłam.

Jordan mrugnął do mnie.

– Szybko się uczysz – szepnął, kiedy mężczyzna się oddalił.

Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Byłam zachwycona tą konferencją.

– Prześlę żonie pozdrowienia. Zabrałbym ją tu, ale nie znosi Miami – zwrócił się do drobnej, wyraźnie przybitej kobiety Matt.

– Dziś piję tylko wodę – powiedział Jordan i wskazał swoją szklankę. Rozmawiał właśnie z żoną sekretarza skarbu.

– Dzieci są dla mnie całym światem. Tęsknię za nimi, nawet kiedy wyjeżdżam na weekend! – Matt pokazał drobnej kobiecie zdjęcia w swoim telefonie.

– Chyba wyczerpałem już limit ściemy na dziś – wyszeptał wreszcie Jordan do mnie i do Matta.

– Czy ktoś widział Gary’ego Kaplana? – zapytał Matt.

Każdy włos na moim ciele stanął dęba. Jordan potrząsnął głową.

– Skippy, zamów nam samochód. Spotkałem już wszystkich, z którymi powinienem zamienić parę słów, z wyjątkiem dyrektora finansowego Oculusa – poprosił Matt.

Odwróciłam się do Jordana.

– Przeszkadzało mi, kiedy Gary dotknął mnie na przyjęciu Stag River – powiedziałam, ośmielona czterema wódkami z wodą sodową, które pochłonęłam.

Jordan uważnie mi się przyjrzał.

– Rozejrzyj się, Skip. Widzisz tu jakiekolwiek młode dziewczyny? Nie. Niewiele z nich się zaprasza. Każdy młody facet w tym pomieszczeniu przynosi szefowi drinki. Większość w ogóle nie została zaproszona. Jako szef możesz wymyślać własne zasady. Ale na razie wszyscy młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety, muszą znosić całe to gówno. – Miał swobodny ton, ale jego słowa zabrzmiały ostro.

Zacisnęłam zęby, zatrzymałam mijającą nas kelnerkę i poprosiłam, żeby załatwiła dla nas transport do Joe’s Stone Crab. Zamierzała już skierować mnie do stanowiska recepcji, ale nagle zmieniła zdanie.

– Numer pokoju? – zapytała.

Wiedziałam, że organizowanie transportu nie należy do jej obowiązków, ale odkąd dołączyłam do Klasko, zaczęłam oczekiwać, że obsługa będzie odpowiadała na moje potrzeby.

– Tysiąc czterysta trzynaście.

– Ach. Panna Vogel – powiedziała, kiedy już wpisała mój numer pokoju do iPada. – Natychmiast podstawimy państwu nasz firmowy samochód. To rozwiązanie zdecydowanie szybsze od wzywania taksówki. Mogą państwo ruszyć, gdy tylko będą państwo gotowi.

Nigdy dotąd nie mieszkałam w hotelu, w którym po weryfikacji traktowaliby mnie lepiej ze względu na nazwisko. Bardzo chciałam być ponad to, oprzeć się wszystkim urokom tego pięknego miejsca i nie rozkoszować się pełnym szacunku spojrzeniem kelnerki. Chciałam ze zblazowaniem podchodzić do plakietek ludzi, którzy nas mijali. Ale nie mogłam opanować szerokiego uśmiechu, który zagościł na mojej twarzy.

Siedziałam na tylnej kanapie hotelowego rolls-royce’a phantoma, wciśnięta między Didiera i Jordana. Czekaliśmy na Matta, który wypatrzył w międzyczasie dyrektora finansowego Oculusa i poszedł się z nim przywitać. Widziałam, że Didier nie ograniczał się tego wieczoru do alkoholu – na przemian pocierał sobie nogawkę i ocierał pot znad górnej wargi. Patrzył przez okno na podjazd i pożerał wzrokiem niczego niepodejrzewające kobiety, które mijały nasze auto z przyciemnianymi szybami. Jordan tymczasem spojrzał z nachmurzoną miną na wyświetlacz swojego telefonu. Za sprawą wódki, którą wypiłam, miałam poczucie, że do nich pasuję. Choć jeden z nich był narkomanem, a drugi pracoholikiem, rozumieliśmy się na poziomie zawodowym i lubiliśmy się na poziomie osobistym. Kiedy się odwróciłam, żeby wyjrzeć przez okno, przednie drzwi się otworzyły, po czym Matt wsunął się do środka i zajął miejsce obok kierowcy.

– Prosimy do Joe’s Stone.

Kierowca pokiwał głową i ruszyliśmy.

– Gdzieś ty się, kurwa, podziewał? – zagrzmiał Didier.

Matt spojrzał na nas i przewrócił oczami.

– Mam dobrą i złą wiadomość – oznajmił.

Jordan przestał na chwilę pisać i podniósł wzrok.

– Zła jest taka, że nie idziemy do klubu ze striptizem po kolacji.

Odetchnęłam z ulgą.

– Ja idę, więc pierdol się – rzucił Didier. Miał po pijaku zdecydowanie ostrzejszy francuski akcent.

– W porządku – odpowiedział Matt. – Nie idziemy, bo dobra wiadomość jest taka, że wieczorem dołączy do nas Doug Capshaw, a ja nie zabiorę go do klubu ze striptizem.

Wszyscy spojrzeli na niego z uwagą.

– Dyrektor Oculusa? – zapytał Jordan.

– Tak jest.

Widziałam tylko tył jego głowy, ale byłam przekonana, że się uśmiecha.

– Dyrektor finansowy to mój stary kumpel. Przedstawił mnie.

Didier poderwał się i chwycił Matta od tyłu za ramiona.

– Będę dzięki tobie bogaty! Bogatszy! – ryknął.

– Zorganizujmy mu udany wieczór – powiedział spokojnie Matt.

– Jest fajny? Powinniśmy zabrać go do klubu? A może po prostu spotkać się w hotelowym barze? – zapytałam z podekscytowaniem.

Wiedziałam, że jako osoba najmłodsza stażem i znajdująca się najniżej w służbowej hierarchii będę musiała zaplanować ten wieczór.

– Jest fajny. I młody. Zarezerwujmy gdzieś stolik – poinstruował mnie Matt.

– Zajmę się tym. – Natychmiast zabrałam się za pisanie maila do recepcji. – To będzie długa noc!

Tak, jakbym o to poprosiła, Didier wyjął z kieszeni marynarki małą torebkę strunową i umieścił kreskę koki na płaskiej części swojej dłoni, pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym, a następnie mi ją zaproponował. Uprzejmie pokręciłam głową, a on wzruszył ramionami i sam ją wciągnął.

– Też chcę – powiedział Matt.

Didier wręczył mu torebeczkę, a Matt wysypał sobie odrobinę jej zawartości na rękę. Kierowca nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

– Jordan?

– Mam swoją – oznajmił Jordan, nie podnosząc głowy. Sięgnął do kieszeni.

Kierowca patrzył przed siebie, a samochód sunął przez Collins Avenue, spowalniany przez ruch i tłumy imprezowiczów.

– Nie wierzę, że ludzie czekają godzinami, żeby tu zjeść – powiedział Matt, obserwując turystów, którzy stali w długiej kolejce za oknem. – Nie uważam nawet, by jedzenie było szczególnie dobre. Bywam tu tylko dlatego, że lubię wchodzić poza kolejką.

Jordan parsknął, a ja z namaszczeniem ssałam czarno-białe szczypce kraba, rozpaczliwie usiłując wydostać słodkie ścięgna. Didier gapił się na mnie lubieżnie, sącząc szkocką. Zastanawiałam się, czy goście z sąsiednich stolików zdążyli się już zorientować, że nie jesteśmy szczególnie trzeźwi.

– Ileż ja bym dał, żeby być na miejscu tego kraba – wymamrotał do mnie Didier.

– Uważam, że jesteś odrażający – odpowiedziałam sucho, posyłając mu niemal niezauważalny uśmiech.

– Wiesz, że samica kraba kamiennego musi zrzucić szkielet zewnętrzny przed kopulacją z samcem? Z początku wydaje się ostra i nieprzyjemna, ale potem wszystko się zmienia. Taka jest natura. I właśnie to dzieje się w naszym przypadku. Po prostu czekam, aż poddasz się własnej naturze i przestaniesz być taka drażliwa.

Spojrzałam na niego.

– To prawda?

– To, że jestem idiotą, nie oznacza, że jestem idiotą.

– Ty naprawdę jesteś idiotą – powiedziałam i przewróciłam oczami.

Matt i Jordan roześmiali się, ale Didier wyglądał na przygnębionego.

– Moja żona też tak myśli. I zdecydowanie uważa mnie za odrażającego – oznajmił.

Wszyscy na niego spojrzeliśmy. Potrząsnął głową i się uśmiechnął.

– Rozwodzimy się.

Popatrzyłam na Matta i Jordana, starając się ocenić, czy o tym wiedzieli, ale na ich twarzach malowała się nie mniejsza konsternacja. Wpatrywaliśmy się w Didiera w nadziei, że lada chwila wybuchnie śmiechem. Tak się jednak nie stało.

– Cholera – powiedział Matt i wypił łyk drinka.

– Jak się trzymasz? – Położyłam dłoń na przedramieniu Francuza. W milczeniu umieścił na niej swoją rękę.

– Cieszę się, że jestem tu z wami – oznajmił. – Dobrze się trochę rozerwać.

– Czy mogę…? – Pojawiła się kelnerka.

– Jeszcze jedna kolejka – poprosił szybko Jordan.

– Kiedy do tego doszło? – zapytał Matt.

– Co się stało? – Nigdy nie zadałabym tego pytania, gdyby ust nie rozwiązała mi wódka.

– Parę tygodni temu. Bezpośrednio po zamknięciu Falcona – oznajmił Didier, zerkając na Matta. – Byłem ciągle nieobecny – mówił dalej, tym razem patrząc na mnie.

– Mieliście intercyzę? – zapytał Jordan.

Didier pokiwał głową, a moi koledzy odetchnęli z ulgą.

– To nieistotne. Oddam jej, co tylko zechce – wymamrotał Didier. Poczułam lekkie łaskotanie gardła. Nigdy nie widziałam go tak przygnębionego i bezbronnego.

– Słuchaj, spławmy tego faceta z Oculusa i chodźmy gdzieś – zaproponował Matt. – Sami. Dokądkolwiek zechcesz.

Didier potrząsnął głową. W tej samej chwili pojawiła się nasza następna kolejka.

– Nie. To wielka szansa. Robienie kasy mnie uszczęśliwia. To jedna z niewielu rzeczy, które… – Zamilkł i spojrzał w przestrzeń.

Ścisnęłam jego ramię.

– Przykro mi – szepnęłam.

– Dzięki, Skip. – Uśmiechnął się do mnie. – Spędźmy po prostu świetny wieczór. Naprawdę tego potrzebuję.

„Tak”. „Jasne”. „Załatwione” – odpowiedzieliśmy jednocześnie Jordan, Matt i ja.

– Pójdę się ogarnąć – oznajmił Didier, wstając z miejsca.

– Czyli naje…? – zapytał Jordan.

Didier pokiwał głową i poszli razem do męskiej toalety. Zostaliśmy z Mattem sami przy stoliku.

– Szkoda – powiedziałam, pijąc duży łyk wódki. – Nawet nie wiedziałam, że jest żonaty.

– Ja też nie!

Spojrzałam na Matta ze zdziwieniem.

– Żartuję. Wiedziałem. Ale tylko dlatego, że raz o tym wspomniał. Nigdy o niej nie mówi i nie nosi obrączki. Piszę właśnie mail do Douga Capshawa. Gdzie się z nim umawiamy?

– W Basement w Edition Hotel. Zarezerwowałam stolik na twoje nazwisko. Nie będzie miał problemów – dodałam, po czym wypiłam kolejny duży łyk, rozkoszując się ciepłem wódki rozlewającym się po moim ciele.

– To miejsce jest połączone z kręgielnią i lodowiskiem! – zawołał Doug, przekrzykując muzykę.

Pochylił się w moją stronę, a jego jasne loki przypadkiem musnęły mój policzek. Miał na sobie jasne dżinsy, cienką szarą bluzę z kapturem i tenisówki. Jego skórę pokrywały blizny, prawdopodobnie po młodzieńczym trądziku, które pasowały do niego tak, jak kilkudniowy zarost pasuje do innego typu mężczyzn. Wręczył mi szklaneczkę z jasnym płynem. Zbliżyłam ją sobie do nosa.

– Tequila? – zawołałam.

– Mezcal. Tequilę produkuje się tylko w Jalisco. Każda tequila to mezcal, ale nie każdy mezcal to tequila. – Kiedy recytował te fakty, wyobraziłam sobie, jak podnosi rękę w trzeciej klasie i mówi tym samym tonem. Trzymał się ode mnie na bezpieczną odległość. W jego skrępowaniu i fakcie, że się do mnie nie kleił, było coś ujmującego.

– To tak jak szampan i wino musujące – krzyknęłam.

Z entuzjazmem pokiwał głową. Przysunęłam sobie szklaneczkę do ust i odchyliłam głowę, a po chwili trzasnęłam nią o nasz stół, lepki od soku i alkoholu. Wierzchem dłoni otarłam resztkę mezcalu spływającą mi po podbródku, zaczęłam ssać limonkę i niecierpliwie czekałam, aż kwas przykryje wędzony posmak.

Doug wpatrywał się we mnie z wybałuszonymi oczami.

– No co? – zawołałam, gdy tylko wyjęłam z ust limonkę.

– To nie był szot! To szklanka tequili warta sześćdziesiąt dolarów! – odkrzyknął.

– To mezcal! – Pokazałam mu język, a on się roześmiał. – Ale smakuje jak tequila. A ja nie znoszę tequili! Musiałam ją szybko przełknąć – powiedziałam. Poczułam, jak ciepło rozlewa się po mojej klatce piersiowej i brzuchu. – Poza tym to my płacimy, więc co za różnica, jak szybko ją piję?

– Czemu wypiłaś, skoro nie znosisz tequili? – krzyczał mi prosto do ucha, a ja ledwo cokolwiek słyszałam.

Utkwiłam w nim wzrok. Bo mam dbać o to, żebyś był zadowolony.

– Bo ją zamówiłeś! – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.

Spojrzał przez ramię na Matta, Jordana i Didiera, który rozmawiali z kelnerką.

– Trzymasz się z imponującą ekipą.

– Najlepsi w branży. Po prostu pozwolili mi do siebie dołączyć.

– Wiesz, że Matt uchodzi za jednego z najlepszych prawników M&A w kraju? – zapytał Doug.

Przyłożyłam sobie palec do ust, wskazałam Matta, dotknęłam dłońmi głowy i rozłożyłam palce tak, jakby jego głowa miała wybuchnąć, gdyby usłyszał taki komplement.

Doug roześmiał się i pokiwał głową. Nie był tak pijany jak my.

– Nie wydajesz się zaskoczona, że sprawdzałem prawników M&A.

– Nasza praca polega również na znajomości potencjalnego rynku – odpowiedziałam z powagą, lekko kołysząc głową w takt muzyki. – Bardzo byśmy chcieli reprezentować Oculusa.

– Pójdę tam poznać tych facetów, za których ręczysz.

Patrzyłam, jak podchodzi do Matta, który siedział na stołku z poduszką po drugiej stronie naszego stołu. Matt spojrzał na mnie i uśmiechnął się, kiedy Doug powiedział coś miłego na mój temat.

Zajęłam miejsce na kanapie obok Didiera. Obserwował pokaz świateł z didżejki i nie zauważył mojej obecności. Wstałam, żeby nalać sobie kolejną wódkę z sokiem żurawinowym, kiedy ktoś poklepał mnie po ramieniu.

– Hej, kochanie. – Kelnerka o bujnych kształtach, z długimi, jedwabistymi blond włosami stała obok mnie razem z drobniutką dziewczyną z czarnymi włosami mocno upiętymi w kok. Miały na sobie krótkie, obcisłe czarne sukienki, a piersi prawie wylewały im się z dekoltów.

– Och, dziękuję, niczego nam nie trzeba – powiedziałam, wskazując drinki na naszym stole.

– Kim są twoi towarzysze? – zapytała ta ciemnowłosa, po czym zerknęła na naszą grupę.

– Co z nimi? – zapytała blondynka.

Nalałam sobie wody, żeby zwilżyć gardło, które bolało mnie od ciągłego przekrzykiwania muzyki.

– W jakim sensie? – zawołałam.

– To single? Jesteś z nimi? – odezwały się jednocześnie.

Pokiwałam głową i wyjaśniłam:

– Nie. To znaczy jestem tu z nimi. Pracujemy razem. Coś w tym stylu.

– Czym się zajmujecie?

Nadal bolało mnie gardło.

– Jesteśmy prawnikami. A on bankierem. – Wskazałam na prawo, na Didiera, który siedział niedaleko i wpatrywał się w parkiet.

– Bez jaj! Dobrze się ustawiłaś, dziewczyno! – powiedziała ta wyższa, klepiąc mnie w ramię.

– Ten łysiejący i ten z ładnymi włosami są żonaci. Nie wiem, jak z tamtym, ale czuję, że jest w związku – wyjaśniłam, dyskretnie wskazując Douga. Na koniec spojrzałam na Didiera. – A ten to singiel. – Uznałam, że w tej sytuacji lekkie podkoloryzowanie nie zaszkodzi.

Wydawały się trochę rozczarowane faktem, że Jordan ma żonę, ale przechyliłam głowę i raz jeszcze wskazałam Didiera.

– Ten bankier to najlepsza partia. Jego była to idiotka. Rozpieścił ją do niemożliwości. Poza tym to najmilszy…

Porzuciły mnie bez słowa i przysunęły się do Didiera, a ja odwróciłam się i zaczęłam przeciskać przez tłum, zmierzając do damskiej toalety.

– Hej – zwrócił się do mnie wysoki blondyn z mocną opalenizną, zastępując mi drogę.

Wpadłam na niego, zanim zdążyłam się zatrzymać. Podniósł szklankę, żeby wypić łyk drinka, a ja dostrzegłam przy tej okazji tarczę jego zegarka. Chwyciłam go za rękę, przyciągnęłam ją sobie do twarzy, zamknęłam jedno oko i zmarszczyłam brwi.

– Wskazuje dobrą godzinę?! – zapytałam.

Starając się nie roześmiać, pokiwał głową.

– Kurwa. – Pobiegłam do naszego stolika. – Mamy lot za trzy godziny! – Jęknęłam i pociągnęłam Matta za ramię, ale kompletnie mnie zignorował i wciągnął kolejną kreskę, pozostawiając na stoliku ślad białego proszku. Spojrzałam na Jordana w nadziei, że przyjdzie mi z pomocą.

Doug Capshaw otaczał Didiera ramieniem i coś mówił, a Francuz kiwał głową i wpatrywał się w kelnerki, z którymi wcześniej rozmawiałam. Tańczyły tuż przy nim.

– Halo, chłopaki! Musimy iść! – starałam się przekrzykiwać muzykę.

Wszyscy podnieśli na chwilę wzrok, po czym znowu mnie zignorowali.

– To nie jest śmieszne. Spóźnimy się na samolot. – Nigdy w życiu nie spóźniłam się na samolot.

– Moja asystentka przebukuje nam bilety – powiedział Matt, nawet na mnie nie patrząc. Czerwone lampki z didżejki rozświetlały mu twarz.

– Czekaj, mam własny samolot! – oznajmił Doug, tak jakby dopiero sobie to uświadomił.

Moi koledzy natychmiast przerwali to, co robili, przyglądali mu się przez chwilę, po czym rzucili się na niego i zaczęli poklepywać go po plecach i całować po głowie. Wypuściłam powietrze. To niesamowite, jak wiele trosk znika, kiedy pieniądze przestają stanowić problem.

Podeszłam do Didiera.

– W górę – oznajmiłam, a on z entuzjazmem przygotował mi kreskę kartą kredytową. A później już niczego nie pamiętałam.

Obudziłam się w swoim mieszkaniu. Ze snu wyrwał mnie szum wody pod prysznicem i krzątanie się Sama po łazience. Leżałam na kołdrze i miałam na sobie tylko czarną bieliznę. Czułam się tak, jakbym przeżyła wypadek. Otarłam ślinę z policzka. Powinnam już wstawać – pomyślałam. Nie mogłam się jednak ruszyć.

Sam wyszedł z łazienki, spowity w obłok pachnącej pary. Miał ręcznik przewiązany wokół talii.

– Hej – powiedział, wycierając włosy drugim ręcznikiem.

Wymamrotałam coś na powitanie i zaczęłam w duchu przeklinać, że nie pamiętam swojej pierwszej, a prawdopodobnie i ostatniej podróży prywatnym samolotem. Po chwili znów zapadłam w sen.

Kiedy ponownie otworzyłam oczy, leżałam na brzuchu, z policzkiem wciśniętym w materac, a Sam stał nade mną z kubkiem kawy. Miał teraz na sobie dżinsy, niebieską koszulę i marynarkę – chyba wybierał się na jakieś spotkanie. Zamknęłam jedno oko, żeby widzieć go wyraźniej, a potem znów je otworzyłam.

– Co?

– Jak było w Miami? – zapytał. Jego ton wydawał się dość ostry.

– Dobrze. Jestem wykończona – odpowiedziałam i znów zamknęłam oczy.

– Pewnie się świetnie bawiłaś.

Był o coś zły, ale ja wciąż nie wytrzeźwiałam, miałam kaca i nie mogłam się skupiać na tym, o co mu chodzi. Po głowie kołatały mi się luźne obrazy: opuszczanie pokładu samolotu, jazda Uberem, zmaganie się z kluczem do mieszkania… Pamiętałam, jak zakradam się na palcach do sypialni i rozbieram, a potem padam na łóżko obok Sama. Nie obudził się, kiedy wróciłam. Mogłam udawać, że na wyjeździe tylko pracowałam i w ogóle się nie bawiłam. O to by się przecież nie gniewał.

– Niespecjalnie. Miałam masę pracy. Jestem wykończona. – Modliłam się, żeby pozwolił mi znów zasnąć. Przyłożyłam dłoń do czoła, poczułam, że jeśli tego nie zrobię, to wybuchnie mi mózg. – Co robiłeś, kiedy mnie nie było? Wszystko w porządku? – W myślach błagałam tylko, żeby nie skupiał się na tym, jak fatalnie wyglądam. Wypuściłam powietrze w poduszkę i poczułam własny oddech. Cuchnął wódką. Skrzywiłam się i zaczęłam oddychać przez nos.

– Tak. Muszę się przygotować do ostatniego spotkania z inwestorami w przyszłym tygodniu. Mam mówić o potencjalnym finansowaniu venture capital i rozwodnieniu kapitału. To ważna sprawa…

Pomyślałam, że przymknę oczy tylko na chwilę. Liczyłam na to, że nadal będzie mówił, ale natychmiast zamilkł. Siłą otworzyłam powieki, żeby udowodnić, że nadal słucham. Sam potrząsnął głową, zaśmiał się z wyraźnym rozczarowaniem i wyszedł.

Zamierzałam znów zamknąć oczy, kiedy przystanął i jeszcze na chwilę zajrzał do sypialni.

– Aha, masz na plecach napis: „Jestem najgorsza”, a przy nim dość dokładny, zrobiony markerem rysunek penisa. – Odwrócił się i wyszedł z pokoju, a po minucie usłyszałam dźwięk zamka w drzwiach.

– Cholera – szepnęłam. Jordan.

Zanurzyłam głowę w poduszce. Choć czułam się tak, jakby metalowy pręt przedzielał moje dwie półkule, wybuchnęłam śmiechem. Dotknęłam brzucha i poczułam, jak moje mięśnie się napięły, a następnie głęboko westchnęłam, próbując się uspokoić.

Na moment ogarnęła mnie panika i zaczęłam się zastanawiać, czy mój telefon bezpiecznie wrócił z Miami, ale leżał na stoliku nocnym, podłączony do ładowarki. Chwyciłam go i zadzwoniłam do Jordana.

– Skippyyyyyyyyy – wychrypiał w telefon.

– Echhhh. – Jęczeliśmy tak do siebie przez kilka minut. – Jesteś palantem, wiesz? Pomalowałeś mi plecy markerem.

Milczał przez chwilę.

– Nie zamierzam przepraszać za rzeczy, których nawet nie pamiętam.

– Mam na plecach napis „Jestem najgorsza”, a do tego rysunek penisa.

Jordan wybuchnął śmiechem.

– O mój Boże. Totalnie to pamiętam. Przepraszam, Skip.

– Sam zobaczył to dziś rano – dodałam. Teraz już też się śmiałam.

– Kiepsko, stara! Jessica myśli, że cały ten czas przeharowałem.

– Wybierasz się dziś do biura? – zapytałam. Miałam nadzieję, że zaprzeczy i że będę mogła spędzić piątek w łóżku. Wiedziałam, że Matt na pewno nie dotrze do pracy z Westchester.

– W żadnym wypadku. Czy możesz tylko zerknąć na podstawowe ustalenia, które Matt wysłał dziś rano?

– Jasne, zajmę się tym – oznajmiłam, po czym odłożyłam słuchawkę.

Spędziłam nad tym dwie godziny i odesłałam dokument Jordanowi. Przejrzałam skrzynkę mailową, na szczęście jednak nie znalazłam w niej żadnych pilnych spraw. Przewróciłam się na bok i zamierzałam znów zasnąć, lecz adrenalina nagromadzona w czasie weekendu nie pozwoliła mi zmrużyć oka. Zamiast tego poszłam pod prysznic. Wyszłam z rozgrzanej łazienki czysta i odświeżona, choć trochę kręciło mi się w głowie. Raz jeszcze sprawdziłam skrzynkę, ale było w niej tylko kilka maili ze sprawami administracyjnymi. Przypuszczałam, że Matt i Jordan poszli spać.

Dzień rozciągał się przede mną jak długie, czarne płótno. Siedząc na rogu łóżka, szukałam na drewnianej podłodze kurzu, a na suficie pajęczyn – ale bezskutecznie. Sprzątaczka, która odwiedzała nas raz w tygodniu, miała i tak przyjść w poniedziałek. Wiedziałam, że wypierze też wszystkie moje rzeczy z wyjazdu do Miami. Robienie zakupów również wydawało się pozbawione sensu, bo w tygodniu jadłam zwykle w biurze, a Sam lubił kupować własne jedzenie. Byłam zbyt skacowana, żeby iść na siłownię. Sięgnęłam po telefon i przejrzałam wiadomości. Pierwszych dwadzieścia wymieniłam z Samem, rodzicami i ludźmi z Klasko. Przyjaciele ze studiów nie odzywali się od tygodni: zmęczyło ich czekanie na moje odpowiedzi. Zbyt łatwo było nie odpisywać ludziom mieszkającym w innych miastach, zwłaszcza wtedy, gdy ich maile nie wydawały się szczególnie pilne – w przeciwieństwie do służbowych. Wzięłam głęboki oddech, usiłując stłumić nieprzyjemne poczucie, że nie mam życia poza pracą, po czym odświeżyłam skrzynkę.

Tym razem odnotowałam z ulgą, że przyszło kilka nowych maili od Matta. Prosił, żebym przygotowała dokumenty do wysłania klientom, z którymi się spotkaliśmy, oraz potencjalnym klientom, których poznaliśmy w Miami. Napięcie w mojej klatce piersiowej zelżało, kiedy otworzyłam laptop i rzuciłam się w wir bieżących obowiązków, witając z ulgą spokojne poczucie celu i sensu.