Wyglądało na to, iż Margrét nie ma pojęcia, że jest obserwowana. Siedziała wciśnięta w małą kanapę, obok ogromnego pluszowego zwierzaka, którego dotąd nawet nie dotknęła. Jakby chcąc znaleźć coś godnego uwagi, wodziła zielonymi oczami po surowo umeblowanym pokoju. Prawie wcale nie patrzyła w oczy młodej kobiety, Silji, która siedziała na krześle obok i zadawała proste pytania, by sprowokować rozmowę. Kobieta uśmiechała się co chwilę, uważając przy tym, by nie zerkać zbyt często w kierunku dużego lustra, które wisiało na ścianie, naprzeciwko sofy. Za to dziewczynka wciąż bez skrępowania wpatrywała się w swoje odbicie, nie zdając sobie sprawy, że po drugiej stronie lustra ktoś się znajduje. Nie wypowiedziała jeszcze ani słowa. Na pytania odpowiadała, jedynie przytakując lub zaprzeczając ruchem głowy. I tak nie miało to dużego znaczenia, bo pytania Silji nie były związane z tym, o co tak naprawdę chodziło. Miały na celu zbudowanie zaufania między nimi i wypełnienie czasu oczekiwania na spóźnionego przedstawiciela policji.
– Tak nie może być! Gdzie jest ten przeklęty gliniarz? – denerwował się dziadek dziewczynki, który ją tutaj przywiózł. Miał około sześćdziesięciu lat, a jego kręcone włosy były tak siwe, że wydawały się przezroczyste. Przyjechał nieogolony, w okropnie wygniecionej koszuli polo ubranej tyłem na przód i z kołnierzykiem postawionym na sztorc. W normalnych okolicznościach Freyja zapytałaby go, czy aby kołnierzyk nie uciska jego dolnej żuchwy? Ale ci, którzy tutaj lądowali, byli w tak opłakanym stanie psychicznym, że nikt nie zwracał uwagi na drobiazgi tego rodzaju. Przecież mężczyzna miał większe problemy niż nieogolona twarz czy koszula ubrana tyłem do przodu, nie wspominając już o kołnierzyku. Zamordowano mu synową. Syn nie wrócił jeszcze z zagranicy, a oni, czyli dziadkowie, mieli pod opieką trójkę przerażonych dzieci i niewielkie pojęcie, jak się nimi należycie zająć. Gdy mężczyzna mówił, aż zapluwał się z emocji, a małe kropelki śliny lądowały na wypolerowanym stole do obrad. Błyszczały na nim przez chwilę, potem zastygały, a wszyscy obecni udawali, że tego nie widzą. – Czy macie zamiar bez końca zadawać jej pytania o szkołę i przyjaciół? Czy nie widzicie, jak się czuje? Jakie ma to znaczenie, do cholery? Nie ma ważniejszych spraw do omówienia?
Siedzący wokół stołu skierowali oczy ku Konráðowi Bjarnasonowi, przedstawicielowi prokuratury generalnej. Wspólnie dali w ten sposób do zrozumienia, że to właśnie on powinien udzielić mężczyźnie odpowiedzi. Freyja nie miała zbyt dużego doświadczenia we współpracy z Konráðem, ale z poprzednich spraw wiedziała, że nie należało się po nim wiele spodziewać. Był typem elegancika, który co rano wcierał w skórę oliwkę, jakby wierząc, że uchroni go to przed odpowiedzialnością. Konráð spuścił wzrok na swój niestosowny do okoliczności, bo zbyt kolorowy krawat. Strząsnął z niego niewidoczny pyłek. Kiedy wiadomo już było, że nie doczekają się żadnych wyjaśnień z jego strony, pozostali utkwili wzrok we Freyi. Nie mogła jak Konráð milczeć i czekać, aż przerzucą uwagę na następną osobę, bo jeśli wszyscy zachowywaliby się w podobny sposób, musieliby tkwić tu aż do wieczora. Zastanawiała się, jak mogłaby udobruchać dziadka dziewczynki. Przecież nie zacznie go przepraszać za cały ten pośpiech ani za brak czasu na przygotowanie przesłuchania. Dla niego nie miało to znaczenia. Nie było jednak sensu wyrywać się z gadką o przygotowaniach, skoro nie znała nawet nazwiska człowieka, który miał poprowadzić śledztwo. Od szefa policji dostała polecenie, by przejąć dziewczynkę i zwołać naradę, którą poprowadzić miał już dalej ich przedstawiciel. Ten, na którego właśnie czekano.
Freyja odchrząknęła, wyprostowała plecy i przybrała najbardziej neutralny wyraz twarzy, na jaki było ją stać. Czuła, jak źle związane w koński ogon włosy zsuwają się jej na kark. Miała tak samo mało czasu na zadbanie o swój wygląd, jak dziadek Margrét. Kiedy w sobotni poranek zadzwonił telefon z policji, siedziała w kuchni z na wpół otwartymi oczami nad pierwszą poranną kawą. Czas, który mogłaby wykorzystać na staranne wyszykowanie się, musiała poświęcić na zawiadomienie wszystkich członków komisji – psycholożki Silji, która miała zadawać dziewczynce pytania, przedstawiciela Urzędu do spraw Nieletnich oraz lekarki i pielęgniarki, które nie były na stałe zatrudnione w schronisku. Freyja zaprosiła je na wypadek, gdyby okazało się, że dziewczynka była molestowana przez mordercę. Poza tym chciała być przygotowana na każdą okoliczność. Człowiek, który bestialsko zamordował młodą kobietę w jej własnym łóżku, mógł być zdolny do wszystkiego. Wkrótce okazało się, że nie było to konieczne, gdyż dziewczynka przeszła wcześniej obdukcję lekarską. Ale Freyja dowiedziała się o tym po fakcie, kiedy obie kobiety były już na miejscu, a za udział w przesłuchaniu obiecano im wynagrodzenie. Na wszelki wypadek zostały.
Sprawa była bardzo poważna, musieli więc stanąć na wysokości zadania. Policja zwracała się do nich o wsparcie głównie wtedy, gdy w grę wchodziły przestępstwa na tle seksualnym, i to wyłącznie na nieletnich. Schronisko miało zbyt małe doświadczenie w przypadkach takich jak ten.
Zdecydowano się na taką nietypową procedurę, ponieważ dziewczynka za żadne skarby nie chciała przekroczyć progu komisariatu policji ani też odpowiadać na pytania w domu dziadków. W grę wchodził więc rodzaj kompromisu i musieli się wykazać, bo wiadomo było, że kolejna dobra okazja nadarzy się nieprędko. Jeśli Freyja zaprzepaści szansę, będzie to jej wina i prawdopodobnie otrzyma naganę z urzędu. Schronisko było powołane przez ten urząd, a ona jako dyrektor odpowiadała za prowadzenie go i za sprawy, które się tu toczyły. Stanowisko objęła dopiero cztery miesiące temu i dzisiejsze przesłuchanie było chyba najważniejszym ze wszystkich, które do tej pory organizowała, jeśli w ogóle można mówić o hierarchii w tego typu sprawach. Przeważnie polegało to na ustaleniu, czy życie tego lub innego niewinnego dziecka nie zostało zniszczone i, gdy można było odrzucić wszelkie podejrzenia, odczuwano zawsze wielką radość. Na szczęście zdarzało się to często. Ale nie na dzisiejszym przesłuchaniu. To jedno było pewne.
Przedstawiciel Urzędu do spraw Nieletnich podniósł znacząco brwi. Freyja w lot zrozumiała aluzję. Zbyt długo zwlekała z odpowiedzią. Z wymuszonym uśmiechem na twarzy spojrzała na dziadka. Po drugiej stronie szyby mała Margrét wierciła się na sofie i wpatrywała w drzwi wyjściowe pokoju przesłuchań. Z twarzy dziadka można było wyczytać, że jego cierpliwość się skończyła. Co było oczywiste.
– Rozumiem, że rozmowa psychologa z Margrét może się panu wydawać sztampowa – wyjaśniła Freya. – Ale pytania nie są bez sensu, chociaż mogą tak brzmieć. Silja jest psychologiem i ekspertem w przesłuchaniach dzieci, które znajdują w sytuacjach kryzysowych, tak jak pańska wnuczka. To jest bardzo ważne, aby nawiązały dobry kontakt, zanim przejdą do sedna sprawy.
Mężczyzna z niezadowoleniem pokręcił głową i głęboko zasmuconym głosem dodał:
– Mam nadzieję, że wiecie, co robicie? Już wystarczy tych problemów.
– Może nam pan zaufać. – Kątem oka widziała, jak po drugiej stronie lustra Silja popukała w swoje ucho, gdzie ukryty był mikrofon, jakby chciała się przekonać, czy działa. Nic dziwnego, oczekiwała lawiny pytań, a zamiast tego panowała cisza. Freyja włączyła mikrofon.
– Silja, policjant jeszcze się nie zjawił. Kontynuuj rozmowę, jeśli uważasz, że to coś da. Inaczej będziemy musieli zrobić przerwę albo przełożyć przesłuchanie na inny termin. – W reakcji na jej słowa kobieta po drugiej stronie lustra uniosła kciuk na znak, że odebrała wiadomość. Z głośników usłyszeli jeszcze jedno pytanie, tym razem o domowe zwierzątko.
– Margrét, masz może psa albo chomika?
Dziewczynka zaprzeczyła, potrząsając głową z burzą rudych loków. Jeden z nich zaczepił się w kąciku ust. Wyciągnęła go paluszkami koloru kości słoniowej. Skórę miała nieprawdopodobnie jasną, jakby nigdy nie przebywała pod gołym niebem.
Dziadek bacznie obserwował wnuczkę. Freyi, która widziała ich idących za rękę na przesłuchanie, wydawał się tak samo zakłopotany jak wtedy. Schronisko znajdowało się w willi, dysponowało tylko dwoma miejscami do parkowania i kiedy przyjechali, oba były zajęte. Musiał więc zaparkować ulicę dalej i przedzierać się przez zaspy świeżo spadłego śniegu. Ciężko im było iść, dziewczynka wciąż przystawała i wpatrywała się bezradnie w dom, w którym miało się odbyć przesłuchanie. Za każdym razem dziadek pochylał się nad nią, by dodać otuchy. Teraz wzdychał i wyglądał, jakby żałował, że jej nie posłuchał i nie zawrócił.
– Dzieci miały kiedyś kota, który zdechł. Ktoś go przejechał. Wtedy wydawało się, że to największe nieszczęście, jakie mogło spotkać biedactwa.
Freyja pochyliła się do mikrofonu.
– Silja. Ani słowa więcej o zwierzętach. Ona miała kiedyś kota, który zginął pod kołami samochodu.
Psycholożka ponownie dała znak, że zrozumiała. Przysłuchiwali się, jak zmienia temat rozmowy i pyta Margrét, czy ma sanki i czy ostatnio na nich jeździła. Freyja spojrzała na wiszący na ścianie zegar, po czym postanowiła zaczekać jeszcze dziesięć minut. Jeśli policjant do tej pory się nie zjawi, będą musieli przełożyć zebranie. Nie można było w nieskończoność obciążać dziecka. Za dużo było do stracenia. Pierwsze przesłuchanie jest często bardzo znaczące. Potem i tak będzie musiała przyjść ponownie. I znowu. I znowu. Dziesiątki innych osób będą chciały wysłuchać jej zeznań: policja, oskarżyciel, obrońca tego, który na koniec zostanie skazany za przestępstwo. Musiałby się zdarzyć cud, aby za jednym posiedzeniem udało się wydobyć z niej wszystkie informacje, tak żeby wszyscy byli zadowoleni.
Leżący na stole telefon Freyi się rozświetlił. Widziała, że dzwoni pośrednik z biura nieruchomości, który szukał dla niej mieszkania. Strasznie ją kusiło, żeby odebrać. Toczyły się teraz prawdziwe boje o lokale na wynajem, więc te, które się zwalniały, szły jak świeże bułeczki. Wiedziała, że jeśli teraz nie zareaguje, mieszkanie przejdzie jej koło nosa, jednak za nic nie wypadało jej odebrać. W najbliższym czasie będzie musiała zadowolić się więc dziuplą brata. Różnica między jego klitką a mieszkaniem, które do niedawna dzieliła ze swoim chłopakiem, była porażająca. Nic dziwnego. Jej eks to ustawiony finansista, a brat – więzień w Litla-Hraun. Ona sama też niczego w tym eleganckim mieszkaniu nie miała. Rozstając się z nim, opuściła je w takim samym stanie nieposiadania, w jakim się do niego wprowadziła. Tylko dzięki temu, że brat był w specyficznej sytuacji życiowej, nie wylądowała dotąd na ulicy. Musiał odsiedzieć jeszcze niecały rok, a jej z kolei potrzebny był czas, aby znaleźć sobie własny kąt. Mogła w zasadzie poznać jakiegoś mężczyznę i wprowadzić się do niego. Ale szanse na to przedstawiały się marnie, biorąc pod uwagę jej życie uczuciowe w ostatnich miesiącach. Już bardziej prawdopodobne wydawało się, że sam prezydent przyjedzie osobiście ułaskawić jej brata.
Freyja wielokrotnie wychodziła z koleżankami do miasta, baru czy na dyskotekę, chcąc znaleźć kogoś interesującego. Była całkiem atrakcyjną kobietą, a w razie potrzeby potrafiła ładnie się ubrać i umalować. W zasadzie nie było żadnych przeszkód, by kogoś poznać. Dwa razy spotkała mężczyzn, którzy się jej podobali. Obaj przystojni i, jak się wydawało, w podobnej sytuacji życiowej jak ona. Każdego z nich to ona pierwsza zagadnęła i po wypiciu wspólnie kilku drinków zabrała ze sobą do domu. Pierwszy, kiedy usiadła koło niego na wyleniałej sofie brata, załamał się psychicznie. W największej tajemnicy zwierzył się, że jest homoseksualistą i że odczuwa strach przed wyjściem z szafy. Jako masażysta obawiał się, że mógłby stracić całą męską klientelę. Freyja tylko westchnęła głęboko i namówiła go do zrobienia tego, co właściwe. Nie miała jednak pojęcia, czy wcielił jej rady w życie, bo już więcej go nie zobaczyła.
Za drugim razem poszło jej trochę lepiej. Przynajmniej na początku. Mężczyzna był stolarzem, powiedział, że na imię ma Jónas i niedawno sprowadził się do miasta z Egilsstaðir. Na szczęście okazał się heteroseksualny i kiedy przeszli do rzeczy, mimo że stojąc, czuli się nieco speszeni, to już w pozycji horyzontalnej funkcjonowali jak dobrze naoliwione tłoki maszyny. Rano, kiedy się przebudziła, już go przy niej nie było, zniknął bez pożegnania i od tamtej pory ślad po nim zaginął. Tym większe było jej rozczarowanie, że tej nocy zasnęła spełniona, z przeświadczeniem, że udało się jej spotkać mężczyznę przynajmniej wartego grzechu. Najwyraźniej nie działało to w obie strony.
Zegar na ścianie wskazywał, że z dziesięciu minut, które sobie dała, minęła już połowa. Z głośników dochodził dźwięczny, ale smutny głos Margrét. Ku zaskoczeniu wszystkich dziewczynka postanowiła powiedzieć coś sama od siebie.
– Dlaczego tam jest takie duże lustro? – Ludzie siedzący wokół stołu narad, zwrócili się w stronę okna w małym pokoiku przesłuchań. Dziewczynka wpatrywała się w nie, jakby patrzyła im prosto w oczy. Silja odwróciła się i również wpatrywała się w zebranych. Siedziała bliżej lustra i dziewczynka nie mogła zobaczyć wyrazu jej twarzy, gdy posłała Freyi znaczące spojrzenie. Zostali przyłapani na gorącym uczynku, co się czasem zdarzało. W takich sytuacjach lepiej było powiedzieć prawdę. To nie byłoby sprawiedliwe: wymagać od dziecka prawdy, a samemu kłamać. Lustro zamontowano niedawno, wcześniej zaś śledzono rozmowy z dziećmi poprzez ekran telewizora. Wkrótce po tym, jak Freyja objęła stanowisko i musiała być świadkiem kilku takich przesłuchań, dokonała zmiany. Monitor pobudzał uczuciowość, wywołując automatycznie skojarzenie z serialami telewizyjnymi, ale tym samym odciągał uwagę od sedna sprawy. Nowe rozwiązanie spotkało się z ogólną aprobatą i pozwoliło im lepiej wczuć się w to, co działo się na żywo, w realnym wymiarze, z dzieckiem i pytającym, a nie w pomniejszonym do wielkości telewizora odbiciu.
Silja odwróciła się ponownie do Margrét. Mówiła powściągliwie jak wcześniej, tylko uśmiech przygasł.
– To takie praktyczne magiczne lustro. Druga strona jest jak okno. W ten sposób wielu ludzi może przysłuchiwać się naszej rozmowie bez konieczności gnieżdżenia się tu z nami. Nie wydaje ci się to sprytne?
Margrét pokiwała głową. Przygryzając dolną wargę, zmarszczyła brwi.
– Czy ktoś tam teraz jest? – zapytała zaniepokojona i zła.
– Tak. – Silja poruszała długopisem, jakby szła przed orkiestrą dętą z najmniejszą na świecie batutą. Freyja znała ją na tyle, żeby wiedzieć, że robi tak, gdy narasta w niej napięcie.
– Kto?
– No, na przykład twój dziadek.
Margrét spojrzała na lustro, po czym spuściła wzrok.
– Nie chcę już z tobą dłużej rozmawiać. Chcę do domu. – Dziewczynka podniosła nagle oczy na Silję. – Do babci i dziadka. Nie chcę jechać do mojego domu.
– Ale dopiero zaczęłyśmy rozmawiać. Nie możemy posiedzieć tu trochę dłużej? Nie będziesz musiała znowu przyjeżdżać, przynajmniej przez jakiś czas.
Oczy dziewczynki były jak z lodu.
– Nie chcę już tu być. Chcę z dziadkiem pojechać do domu.
Freyja włączyła mikrofon.
– Silja, już wystarczy. Policjanta ciągle nie ma i sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Musimy powtórzyć zabawę, kiedy będzie w lepszym nastroju.
Nierzadko, w trudnych sprawach, należało przerwać pierwsze przesłuchania dzieci. Albo były w złym stanie, albo psychologom nie udawało się nawiązać wystarczająco dobrego kontaktu. W obu przypadkach słusznie uważano, że lepiej powoli i rozważnie przystąpić do przesłuchania, a także wiedzieć, kiedy skończyć, by nie przegrać sprawy, i po czasie móc je wznowić.
Jednak przedstawiciel prokuratury, Konráð, odchrząknął i powiedział:
– Proponuję, by kontynuować. Człowiek, na którego czekamy, chyba zaraz tu będzie. Jest niezwykle ważne, żeby udało się nam przekonać ją do mówienia. Chcę tylko przypomnieć, że tu chodzi o morderstwo, a ona jest jedynym jego świadkiem.
– Ona ma na imię Margrét. – Głos pielęgniarki brzmiał niebywale szorstko. Współpracowała z nimi od początku istnienia schroniska. W ciągu tych siedemnastu lat była świadkiem niejednego tragicznego zdarzenia i Freyja obawiała się, że odcisnęło się to na jej psychice. Już prawie wcale się nie uśmiechała i łatwo traciła cierpliwość, gdy tylko coś się jej nie podobało. Tak jak w tej chwili. – Przynajmniej tyle mógłby pan zapamiętać.
– Jak również to, że nie jesteśmy w żadnym wypadku zobowiązani do przesłuchiwania dziewczynki tutaj. Prokurator, który wydał nakaz, zaproponował tylko, by spróbować takiego rozwiązania. Wydaje mi się, że powinniśmy trzymać się poprzedniego planu i przesłuchać dziewczynkę w komisariacie. – Twarz Konráða zrobiła się purpurowa, co fatalnie współgrało z jego kolorowym krawatem.
Jóhann z Urzędu do spraw Nieletnich kopnął Freyję dyskretnie pod stołem. Nie musiał tego robić, sama zdawała sobie sprawę, że są o krok od zaprzepaszczenia szansy. Jako pracownik urzędu był w pewnym sensie jej zwierzchnikiem. Żeby oczyścić atmosferę, mówiła powoli i bez emocji.
– Postarajmy się zachować spokój. Wszyscy dobrze wiemy, jak ważne są zeznania świadka. Nie zapominajmy jednak o tym, że jako specjaliści w tego typu sprawach wiemy, kiedy najlepiej przerwać przesłuchiwanie dziecka. Chcę również przypomnieć, że nie ponosimy winy za tę sytuację. Gdzie jest policjant, który miał zadawać pytania? Przecież nie wiemy prawie nic o sprawie i dochodzeniu. Powiedziano nam tylko tyle, że mamy się stawić o godzinie dziesiątej, co też zrobiliśmy, tak samo Margrét i jej dziadek. Wasz człowiek zawiódł, panie Konráðzie, nie my. – Freyja miała nadzieję, że nie zacznie marudzić, że jest z prokuratury, więc nie odpowiada za nieprzybycie przedstawiciela policji. Dla niej to była ta sama para kaloszy.
Nie tak już czerwony na twarzy jak wcześniej Konráð podniósł telefon i pospiesznie wybrał z pamięci numer. Czekał zniecierpliwiony, aż ktoś odbierze. Ten, który nie miał dzisiaj szczęścia i odebrał, zebrał niezłą burę. W ten sposób Konráð złamał jedną z niewielu reguł, które przedstawiono na początku zebrania. Lustro nie było całkiem dźwiękoszczelne, dlatego też, kiedy dziecko siedziało po jego drugiej stronie, ludzie cały czas zobowiązani byli mówić zniżonym głosem. Hałas w pobliżu mikrofonu mógł przeszkadzać zadającemu pytania, a nawet uszkodzić mu słuch.
– Proszę mówić ciszej. – Freyja pomachała ręką przed twarzą Konráða, tak aby ściągnąć jego uwagę. Ale odwrócił się od niej i dalej wrzeszczał do telefonu.
Freyja widziała, jak Margrét podniosła głowę i wpatrywała się w lustro. Silja zrobiła to samo i wykrzywiła twarz. Oczywiście była zdenerwowana, miała za zadanie zapewnić Margrét spokój i dobre samopoczucie. Uniosła ręce do góry. Freyi wydawało się, że czyta z ruchu jej warg: „Co się dzieje?”.
Poprzez krzyki Konráða przebijał się cichutki płacz, który narastał z minuty na minutę aż do szlochu wypełniającego cały pokój. Konráð zamilkł, opuścił telefon i wpatrywał się w stojącą teraz dziewczynkę. Jej ciałko drżało.
Nim Silja zdołała uspokoić dziewczynkę, ta zaczęła poruszać ustami, jakby chciała coś powiedzieć, i wtedy z głośników wydobył się cichy szept:
– Czy tam jest ten czarny człowiek? Czy on jest po drugiej stronie lustra?
Dziewczynka skuliła się w sobie i starała się nie patrzeć w szybę.
– Nie, Margrét. Tam są tylko dobrzy ludzie. Kim jest czarny człowiek? – Silja położyła ostrożnie dłonie na jej ramionach, próbując znów usadowić na sofie. Bezskutecznie.
– On skrzywdził moją mamę. – Słaby głos przepełniony był cierpieniem, które przeszywało do szpiku kości wszystkich przysłuchujących się w sali zebrań.
– Margrét, widziałaś tego człowieka?
– Tak. Był czarny.
Silja spojrzała na lustro. Freyja nachyliła się do mikrofonu i dała zielone światło do dalszej rozmowy. Silja pokiwała głową tak delikatnie, że jej ruch był prawie niewidoczny. Podjęła rzeczowo, bez zbędnego pośpiechu:
– Teraz musisz dobrze pomyśleć, Margrét. Był czarny, bo było ciemno w środku, czy dlatego, że był czarnoskóry?
– Ja nie wiem, co to jest czarnoskóry?
– Skóra. Czy miał czarną skórę?
– Tak.
Silja oblizała wargi i ciągnęła ostrożnie dalej:
– Widziałaś jego ręce?
Margrét pokiwała głową. Pociągnęła nosem i niezręcznie otarła rękoma łzy z policzków.
– Głowę. Widziałam głowę.
– Widziałaś jego twarz?
– Nie. Nie twarz. Tylko tył głowy. Miał dużą głowę. – Margrét odwróciła się do wszystkich tyłem. – Chcę do dziadka. Nie powiem już nic więcej. Nie chcę już więcej mówić. Już nigdy.
Silja próbowała jeszcze nawiązać do rozmowy, ale dziewczynka zamilkła na dobre. Przesłuchanie się skończyło, właśnie teraz, kiedy wydawało się, że zmierza w dobrym kierunku. Zrozumieli, że zaprzepaścili szansę. Wszystko poszło nie tak, jak zaplanowano. Dziewczynka usiadła i głośno oddychała.
I wtedy zjawił się policjant. Gdy spojrzał na Freyję, poczerwieniał. Ta otworzyła ze zdziwienia usta, zapominając o wszystkim wokół. Powoli docierało do niej, że to przecież nie kto inny jak Jónas, stolarz z Egilsstaðir. Wpatrywali się w siebie. Ona naburmuszona jak gradowa chmura, on jak skamieniały. Patrząc wciąż na nią, zwrócił się do pozostałych słowami:
– Nazywam się Huldar i jestem z policji. Przepraszam za spóźnienie, ale coś się w międzyczasie wydarzyło.