Służąc w policji, Huldar zdążył przywyknąć do różnych rzeczy. Na przykład w czasie służbowych spotkań z ludźmi rzadko czuł się mile widzianym gościem. Przeważnie dawano mu odczuć, że rozmowy z nim nie należą do przyjemnych, a na twarzach rozmówców widział zniesmaczenie, zupełnie jakby roztaczał wokół siebie przykry zapach. Z oczu większości można było również wyczytać, że to jego wina, iż tak się zachowywali. Względnie wina tego funkcjonariusza, który zawsze mu towarzyszył. Od czasu, kiedy zaczął pracę w policji, przestało mu zależeć na tym, co ludzie o nim myślą, może poza paroma wyjątkami. Mogli mu napluć w twarz czy obrzucić go obelgami, bo i tak wszystko spływało po nim jak woda po kaczce. Złe spojrzenia czy złośliwe uśmiechy nie wyprowadzały go z równowagi. Z sześciorga rodzeństwa był najmłodszy i do tego był jedynym chłopcem. Pięć starszych sióstr już się o to postarało, żeby nie był zbyt wrażliwy na cudzą krytykę. Chociaż nie były nigdy tak upierdliwe, jak przeciętny obywatel po paru głębszych.
Dlatego też poczuł się niemile zaskoczony, gdy zaczerwienił się po wejściu do małego pokoju obrad. Przy pięknie polakierowanym stole siedziało sześć osób, z zachowaniem parytetu płci. Wpatrywały się w niego bez słowa. Ale to nie sposób, w jaki go przyjęli, sprawił, że się zawstydził. Przeklinał w duchu samego siebie, że nie upewnił się wcześniej, kto będzie na zebraniu. Imię „Freyja” z pewnością zapaliłoby w nim lampkę ostrzegawczą. Miałby czas do namysłu i mógłby przygotować się do ponownego spotkania lub zadzwonić do niej i poprosić, by na czas przesłuchań dziewczynki o wszystkim zapomnieli. Zamiast tego musiał znosić jej jadowity wzrok i liczyć się z roztrząsaniem ich intymnych spraw w obecności reszty zebranych. Nie, to było wykluczone. Zastanawiał się, czy nie powinien poprosić, by wyszli na krótką chwilę i porozmawiali w cztery oczy. Ale wyraz jej twarzy dowodził, że nie była tym zainteresowana.
– Co to, do cholery, ma znaczyć, żeby przychodzić tak późno? – oburzył się mężczyzna w opiętym garniturze, który wyglądał, jakby zbiegł się w praniu. Jego przykusy strój był na pewno bardzo modny. Ulicami sunęły rzesze młodych mężczyzn w takim samym umundurowaniu, pracowników kancelarii prawniczych i banków. To samo można było powiedzieć o jego fosforyzującym krawacie. Niebywale na czasie. Ale włosy miał wypielęgnowane aż za bardzo, by udawać mogły zamierzony, nonszalancki styl. Pomiędzy świecącym krawatem a szpanerską szopą włosów widać było twarz – trudną do opisania, a tym bardziej do zapamiętania. Twarz, o której przestępcy mogą tylko marzyć. Ani brzydka, ani ładna, ani też wulgarna czy delikatna. Pozbawiona jakichkolwiek blizn czy znamion. Tylko oczy, nos i usta, wszystko idealnie na swoim miejscu. Dopiero po pewnym czasie Huldar zorientował się, że widział już kiedyś tego mężczyznę. Gdy przypomniał sobie, że na imię miał Konráð i był z prokuratury, poczuł jeszcze większe zażenowanie, że ich współpraca zaczęła się tak niefortunnie.
Z drugiej strony, ucieszył się nawet, że na niego krzyczał, bo dzięki temu nie musiał rozmawiać z Freyją. Doskonale rozumiał zdenerwowanie prokuratora, w końcu nic tak nie przywoływało do porządku, jak groźby i nagana. Nie tak dawno jego szefostwo wzięło udział w kursie zarządzania, który poświęcono stosowaniu kar i nagród. Niestety, dotychczasowe doświadczenia wykazały wyraźnie, że metody te raczej nie działały. Ciężko było mu wyobrazić sobie, że pochwała miałaby mieć na niego taki sam wpływ, jak obraźliwe słowa. Nie oznaczało to jednak, że mógłby się odszczeknąć, w każdym razie nie w tej sytuacji. Czasami trzeba było podejść do sprawy w białych rękawiczkach, co w tej chwili wydało mu się najlepszym rozwiązaniem. Prokuratorowi było przecież obojętne, czy spóźnił się, bo ktoś umarł, czy może miał jakiś inny powód.
– Jak wspomniałem, coś się w międzyczasie wydarzyło. – Huldar zrezygnował z tłumaczenia się i opowiadania o swoim beznadziejnym szefie Egillu, który nie mógł się do samego końca zdecydować, kogo przydzielić do tej sprawy. On sam przywykł już, że pomijany jest przy rozdzielaniu odpowiedzialnych zadań, więc i tym razem na nic nie liczył. W jego wydziale w pierwszej kolejności pod uwagę brano funkcjonariuszy starszych, bardziej doświadczonych, ale i nie na krótko przed emeryturą. Z tego też powodu nie robił sobie żadnych nadziei na awans w policji. Różnił się też od swoich kolegów sposobem myślenia i w tym, że nie stosował się bezkrytycznie do odgórnych nakazów. Dlatego też nie był lubiany przez szefostwo. Kiedy jego koledzy zastanawiali się nad ewentualnym kandydatem, któremu powierzą tym razem prowadzenie śledztwa, on siedział odprężony nad kubkiem gorącej kawy. Nikt nie wymieniał głośno jego imienia. Nie miał bladego pojęcia, że rozpatrywano właśnie jego kandydaturę. I nie on jeden był zaskoczony decyzją, którą szef podjął z takim ociąganiem.
Zbiorowe milczenie przerwał wreszcie starszy mężczyzna. Ubrany niestarannie i niestosownie do okoliczności, z potarganymi włosami i spoczywającymi na blacie ogromnymi dłońmi, z palcami splecionymi jak do modlitwy:
– Dosyć tego. Wychodzimy z Margrét.
Huldar zorientował się, że to dziadek dziewczynki, któremu powierzono tymczasową opiekę nad dziećmi. Ich ojciec rano przyleciał z Ameryki, ale policja odebrała go z lotniska i przetransportowała prosto do komisariatu, by złożył zeznania. Huldar był pewien, że przesłuchanie jeszcze trwało. Gdyby jego szef nie robił cyrku z ukrywaniem nominacji, mógłby sam je poprowadzić, a tak będzie musiał zadowolić się samym raportem.
Po drugiej stronie szyby widział płaczącą Margrét i ciemnowłosą kobietę w żółtej sukience, która próbowała uspokoić dziecko. Z głośników ustawionych pośrodku stołu obrad wydobywał się cichutki szloch przeplatający się ze słowami pocieszenia. Po tym, co widział w domu dziewczynki, nie był zdziwiony jej zachowaniem. Kiedy nie udało się przekonać małej do przekroczenia progu komisariatu, prokurator podjął decyzję o przesłuchaniu w schronisku. To był żałosny widok, więc Huldar tym bardziej cieszył się z takiego rozwiązania. Kompletnie nie widział się na miejscu kobiety, która teraz wycierała łzy Margrét, a zarazem uświadomił sobie, jak straszliwie nieprzyjemny jest pokój przesłuchań w komisariacie. Płacz dziecka rozdzierał słuchającym serca, więc Freyja nachyliła się do głośników i wyciszyła je.
W pokoju zapanowała dziwna cisza i nikt już nie zwracał uwagi na Huldara. Wszyscy bez wyjątku wpatrywali się w Margrét i kobietę w żółtej sukience. Jakby na ogromnym płaskim ekranie oglądali program telewizyjny, tyle że bez fonii.
Nikt się nie odzywał, ale wszyscy myśleli o tym samym. Co zobaczyła i usłyszała dziewczynka? Nikt też nie wiedział, jak długo leżała pod łóżkiem i jak się tam znalazła. Mało prawdopodobne było, że schowała się tam po zabójstwie. Natomiast można było podejrzewać, że miała wiele informacji o nocnym zajściu. Jej bracia, których zastano na jezdni przed domem, niczego w nocy nie słyszeli, więc jako świadkowie byli bezużyteczni. Po tym, jak zakończono ich przesłuchanie, zamknięto ten rozdział sprawy. Zeznania chłopców pokrywały się i pomimo swojego młodego wieku opisali wszystko zrozumiale. Obudzili się z rana. Drzwi od ich pokoju były zamknięte na klucz, więc próbowali pukać i wołać o pomoc, ale bezskutecznie. W końcu wydostali się przez okno na zewnątrz, po czym sąsiadka zabrała ich do siebie. Kobieta zeznała, że spała tej nocy jak kamień, ale jej małżonek parokrotnie budził się z powodu bliżej nieokreślonych hałasów. Huldar i jego koledzy zgodnie przypuszczali, że to Elisa próbowała krzyczeć, zanim morderca zdołał zdusić w niej życie. Tylko parę metrów dzieliło od siebie oba domy i sypialnie. Krzyki dobiegające przez otwarte okno musiały do świadków dotrzeć. Inni sąsiedzi, z którymi rozmawiano, niczego podejrzanego nie słyszeli, bo też ich dom położony był o wiele dalej. Z domu nie dochodziły żadne odgłosy rozmów, a chłopcy smacznie spali.
Wszystko wskazywało na to, że Margrét była jedynym świadkiem zbrodni, nie licząc oprawcy oczywiście. Nie było łatwo namówić ją do wyjścia spod łóżka i by ją w końcu stamtąd wyciągnąć, Huldar musiał użyć siły. Udało mu się wynieść ją z pokoju tak, aby nie widziała zwłok matki ze strasznym ekwipunkiem na głowie. Po kilku bezowocnych próbach wydobycia z niej chociażby jednego słowa lekarz sądowy nakazał zostawić ją w spokoju i zadzwonić po karetkę pogotowia. Był zaniepokojony jej stanem psychicznym i uznał, że dość już wycierpiała. Gdy dzieci przebadano w szpitalu, Urząd do spraw Nieletnich powierzył je opiece dziadków, do czasu powrotu ich ojca. Wszyscy biorący udział w śledztwie czuli podskórnie, chociaż nikt nie śmiał tego powiedzieć głośno, że najlepiej będzie skończyć przesłuchanie jeszcze przed spotkaniem z ojcem. Podejrzewano, że mógłby stwarzać więcej problemów niż dziadek i babcia. Na pewno był w szoku i potrzebował czasu, by oswoić się z tym, co się stało. W przypadku większości morderstw popełnianych na kobietach w ich domach podejrzewano ich małżonka lub partnera, wszystko jednak wskazywało na to, że mężczyzny nie było w kraju, kiedy zamordowano jego żonę, choć formalnie jeszcze tego nie potwierdzono. Jednak potwierdzenie nie oznaczałoby końca jego problemów, bo gdyby wyszło na jaw, że małżeństwo przechodziło kryzys, nie można byłoby wykluczyć, że posłużył się kimś wynajętym.
Te spekulacje przypomniały Huldarowi, jak ważne było możliwie szybkie zakończenie przesłuchania. Wyglądało jednak na to, że im się nie uda. Dziadek wstał już od stołu i nie sprawiał wrażenia, że pozwoli im na kontynuowanie pracy. Jeszcze zanim Huldar spróbował delikatnie dać mu do zrozumienia w czym rzecz, starszy mężczyzna przejął pałeczkę.
– To poniżej wszelkiej krytyki. Nie mogę dłużej tak siedzieć i przyglądać się temu w spokoju. Jak mogę się do niej dostać? – Patrzył smutno na wnuczkę i wydawało się, że za chwilę przejdzie przez dzielącą ich szybę.
– Proszę pójść za mną. – Kobieta, której Huldar nie znał, wskazała mężczyźnie drzwi. Oblicze miała zacięte, chociaż do twarzy bardziej byłoby jej z uśmiechem. Kurze łapki wokół oczu i zmarszczki wokół ust tworzyły jakby kanciaste klamry, przez co odnosiło się wrażenie, że wszystko, co mówiła, było zamknięte w nawias. Przechodząc koło Huldara posłała mu nienawistne spojrzenie, nawet myślał przez chwilę, że sprzeda mu kuksańca. Z identyfikatora na piersiach wynikało, że to pielęgniarka.
– I co my teraz zrobimy, do cholery? – Konráð z prokuratury wyglądał tak, jakby nie mógł się zdecydować, czy jest zły, czy bezradny.
– Udało się z niej coś wydusić? – W przeciwieństwie do Konráða Huldar wydawał się oazą spokoju. Dawno temu nauczył się techniki obracania cudzej złości we własny spokój i opanowanie. Jego siostry już się o to postarały. Dzięki temu był górą w większości kłótni, niestety nie tych, do których dochodziło w jego życiu prywatnym. Już jako dorosły próbował stosować tę sztuczkę w swoich paru nieudanych związkach, ale z opłakanym skutkiem. Wszystko diabli brali, bo najwyraźniej czegoś brakowało w cudownym sposobie, który działał we wszystkich innych sytuacjach, tylko nie w damsko-męskich przepychankach. Nim się w tym zorientował, jego byłym kobietom udawało się wszystko przeinaczyć. A kiedy czuł się zapędzony w kozi róg, z jego ust padały słowa, których wcale nie zamierzał wypowiedzieć, w efekcie jego związki powoli, ale nieuchronnie się rozpadały, chociaż próbował je reformować. Podejrzewał, że rozmowa z Freyją, która z pewnością wkrótce go czekała, będzie w tym samym stylu. Jeśli oczywiście dziewczyna znajdzie czas, by z nim porozmawiać. W zasadzie wiedział już, że decyzja o poprzestaniu na jednorazowych nocnych przygodach, co miało zastąpić szukanie kobiety, przy boku której mógłby się ustatkować, będzie go dużo kosztowała. Najpierw cały ten epizod z Karlottą, żoną jego kolegi Ríkharðura, a teraz jeszcze to. Chociaż czuł, że niespodziewane spotkanie z Freyją to i tak czysta przyjemność w porównaniu z tragiczną porażką, jaką zeszłej jesieni zakończył się romans z Karlottą. Już na samą myśl o tym czuł ciarki na plecach.
– Oczywiście, że nie udało się jej o nic zapytać. Bo to pan miał zadawać pytania. – Freyja mówiła takim tonem, jakiego używały jego byłe, gdy chciały dać mu do zrozumienia, że są śmiertelnie obrażone.
Mając to na uwadze, postanowił nie odpowiadać i zwrócił się do prokuratora:
– Panie Konráðzie, przecież jest pan tak samo, a może nawet bardziej zorientowany w sprawie. Nie mógł pan zacząć, gdy czekaliście na mnie? – Kiedy mówił, starał się nie patrzeć na Freyję, bo lekceważenie widoczne na jej twarzy wyprowadzało go z równowagi. Jakby widział swoje siostry. Zdusił w sobie straszliwą chęć na nikotynową gumę do żucia. – Przecież można było zadać parę prostych i oczywistych pytań pod moją nieobecność. Skoro to wszystko jest nagrywane, mógłbym sobie później odsłuchać.
Kobieta, którą Huldar kojarzył jako lekarkę pracującą w schronisku, postanowiła dorzucić swoje pięć groszy. Występowała jako biegła w procesach sądowych o molestowanie, do czego jej mechaniczny sposób mówienia zdawał się wyjątkowo pasować. Teraz jednak w jej głosie wyczuwało się zaciekłość.
– Albo też mógł pan przyjść w wyznaczonym czasie.
– Tak, oczywiście. – Huldar uznał, że nie będzie im tłumaczył, jak bardzo sam był tym wszystkim zaskoczony i że przybył naprawdę tak szybko, jak mógł. Usprawiedliwianie się było niestosowne, dlatego wolał wziąć winę na siebie, niż oskarżać innych.
– Zanim się zamknęła w sobie, wyciągnęliśmy z niej tylko to, że mamy do czynienia z czarnoskórym mordercą – powiedział Konráð. – Ale radziłbym podejść do tego raczej z dystansem, bo o konkrety nie zdążyliśmy zapytać.
– Czarnym? – Huldar musiał się powstrzymywać, by nie wzbudzić zgorszenia radością, jaką w tym momencie poczuł. Bał się, że źle go zrozumieją. Jego ulga nie miała nic wspólnego z rasą zabójcy, a jedynie z faktem, że jeśli to, co dziecko zeznało, było prawdą, znalezienie sprawcy nie będzie trudne. Na Islandii nie mieszkało wielu czarnoskórych i znacząca większość z nich była porządnymi ludźmi. Szukał w pamięci spraw, w które uwikłani byliby czarnoskórzy przestępcy. Bezskutecznie. Ale oczywiście wiadomo było, że wcześniej czy później coś takiego się zdarzy.
– I ma dużą głowę. Nie zapominajmy o tym. – Freyja skierowała swoje słowa do Konráða, tak jakby Huldara wcale tam nie było.
– Duża głowa? – Huldar zmarszczył brwi. – Czy macie to nagrane?
Wszyscy wpatrywali się we Freyję, więc musiała odpowiedzieć:
– Tak. Mogę panu potem udostępnić nagrania – mówiła, jakby pluła słowami. Na twarzach pozostałych malowało się zdziwienie.
Konráð przerwał tę krępującą scenę.
– Nawet nie opłaca się tego słuchać. To w żadnym wypadku nie wystarczy – wycedził. – Musimy określić plan działania. Co będzie następnym krokiem? – Spojrzał na swój telefon komórkowy, tak jakby miał tam znaleźć odpowiedź. – Zawsze możemy jeszcze zawieźć małą na komisariat wbrew jej woli i tam dokończyć przesłuchanie. W zasadzie nie powinniśmy dłużej zwlekać.
– Tak. Zgadzam się. – Huldar kątem oka dostrzegł Freyję wychodzącą pospiesznie z pokoju. Po chwili pojawiła się po drugiej stronie szyby. Rozmawiała z kobietą w żółtej sukience. Margrét zniknęła, prawdopodobnie wyszła z dziadkiem.
– Nie radziłabym tego robić. – Lekarka znów brzmiała jak robot z sali sądowej. – Dziewczynka jest w szoku i czuje się bezsilna. Wiele ryzykujecie, jeśli zwiększycie jej niepewność, bo trudno będzie wtedy uznać, że powiedziała wam prawdę. Już sama nie wiem, ile razy trzeba to panom powtarzać – dodatkowo wskazała ruchem ręki, że pije do Huldara i Kónraða, przedstawicieli prokuratury i policji – że dzieci w tym wieku odpowiednio zmanipulowane będą mówić to, czego się od nich oczekuje. Jeśli chcecie zrobić jej mętlik w głowie i tym samym sprowokować jakieś fantastyczne zeznania, proszę bardzo. Ale na waszą odpowiedzialność, ja się pod tym nie podpisuję. Życzę również powodzenia w sądzie, kiedy obrońca oskarżonego, jeśli uda się wam w ogóle znaleźć winnego, podważy jej zeznania. Przecież, jeśli dobrze zrozumiałam, nie macie innych świadków zbrodni.
– To się jeszcze okaże – stwierdził Huldar, chociaż sam do końca nie był o tym przekonany. Wydawało się oczywiste, że przesłuchania męża, przyjaciół zmarłej, współpracowników i innych ludzi miały na celu przybliżenie osoby ofiary i dostarczenie informacji, które mogłyby ich nakierować na motyw tak przerażającej zbrodni. A jednocześnie potwierdzić, że przesłuchiwani nie byli bezpośrednio związani z tym, co zaszło dzisiaj w nocy. Huldar złapał się na tym, że przez szybę dzielącą pokoje wpatruje się we Freyję. Bezsprzecznie była bardzo atrakcyjna, lecz nie wygląd przykuwał tym razem jego uwagę, a jej gestykulacja. Ona i kobieta w żółtej sukience omawiały najwyraźniej coś bardzo ważnego. Ta, która rozmawiała z Margrét, skrzyżowała ręce na piersiach i wydawała się bardzo poruszona. Nic dziwnego, jej zadaniem było utrzymać i zapewnić spokój dziecka. Spuścił szybko wzrok, kiedy Freyja nagle odwróciła się i wyglądała tak, jakby patrzyła mu prosto w oczy. Dopiero po chwili przypomniał sobie o weneckim lustrze. Zwrócił się do lekarki. – Mimo wszystko zgadzam się z pani opinią, że powinniśmy trzymać się tego, co wcześniej ustalone. Kiedy, pani zdaniem, możemy spróbować ponownie?
Lekarka wzruszyła ramionami i wskazując na szybę, powiedziała:
– One wiedzą najlepiej. – Freyja i kobieta w żółtej sukience właśnie wychodziły z pokoju przesłuchań. – Sądzę, że dzisiaj raczej już nie.
– Niestety. To nie wchodzi w grę. – Huldar pokiwał głową. – Musimy porozmawiać z nią niezwłocznie, czyli jeszcze dzisiaj. Teraz liczy się tylko to, by znaleźć odpowiedzi na kluczowe pytania.
Za plecami usłyszał, że ktoś pochrząkuje. Odwrócił się. To była Freyja. Starał się na nią nie patrzeć. Wciąż tak samo piękna, jak ją zapamiętał. Znajomy zapach jej perfum przywołał wspomnienia, w tej chwili naprawdę bardzo nieodpowiednie. Musiał przestać o niej myśleć i wziąć się w garść.
– Na samym końcu Margrét powiedziała Silji po cichu coś, co ma zapewne dla was duże znaczenie.
– Co takiego? – przerwał jej Huldar. – Opisała dokładniej przestępcę? Nie tylko kolor jego skóry?
– Czy mogę dokończyć? – Freyja oblała się rumieńcem. Huldar coraz bardziej tracił w jej oczach. – No więc Margrét powiedziała, że ten czarny człowiek zamierza znowu zabić. Zabić inną kobietę.
W tym momencie to, co Freyja o nim myśli, przestało mieć znaczenie dla Huldara.