Radiostacja stała na swoim stałym miejscu, na stole. Dostrojona do islandzkiego nadawcy. Słychać było tylko regularne trzaski dochodzące ze słuchawek. Choć audycja jeszcze się nie zaczęła, Karl czuł się coraz bardziej podenerwowany i wiercił się na krześle. Czuł na sobie spojrzenia przyjaciół, którzy siedzieli z tyłu.
– Nie rozumiem tego. – Już od godziny powtarzał w kółko to samo zdanie. I nieważne, jak bardzo starałby się tego nie robić, słowa te wyskakiwały mu z ust. Jakby były ziarenkami kukurydzy, a on sam miał w sobie maszynę do robienia popcornu, która działa wbrew jego woli. – Może zacznie się o siódmej? – Była za dziesięć siódma.
Halli ziewnął za jego plecami.
– A może i nie.
Karl skrzywił się i wziął głęboki oddech. To była całkowita porażka. Dlaczego nigdy nic mu się nie udawało? Jaką szansę na sukces miał taki człowiek jak on? Marną. Jeśli w następnym dziesięcioleciu choć trochę mu się nie poszczęści, wyląduje poniżej jakiejkolwiek średniej. W każdym razie nie mógł sobie przypomnieć, żeby mu się ostatnio coś udało. Pomimo tego wciąż wpadał w mentalną pułapkę, wierząc, że w końcu się przez nią prześliźnie. Nigdy też nie przyszło mu do głowy obmyślenie planu B. Mógłby jednak być na tyle mądry, żeby z góry znieść do sutereny telewizor, dzięki czemu koledzy, czekając na audycję, pooglądaliby sobie film albo w coś pograli. Kretyn i tyle. Ledwie jednak pomyślał o telewizorze, zorientował się, że tak naprawdę nigdy by tego nie zrobił, bo chociaż nie był to staroświecki odbiornik w kształcie tuby, lecz telewizor z płaskim ekranem, miał ledwie wielkość ekranu komputera. Jeden z najtańszych modeli, tak jak i wszystko inne, co kupowała jego matka. Najdroższe w całym domu były jego radiostacje, na które sam uzbierał pieniądze.
Nic też nie dałoby zabranie kumpli na górę, aby tam pooglądali lub pograli. Nie mógł pozwolić na to, by snuli się między całym tym bezguściem. Wyposażenie mieszkania nie miało nawet takiego potencjału, że gdyby odpowiednio długo poczekać, stałoby się znowu modne, co przecież często się zdarzało. Gdy więc tylko koledzy zdjęli kurtki w przedsionku, w którym ze ściany na wpół zdziwionym spojrzeniem mierzył ich Che Guevara, czym prędzej zeszli razem do piwnicy. Wizerunek Che był jednym z dowodów niezrozumiałej dla Karla lewicowości jego matki. Poza tym przejawiała się ona głównie tym, że matka stroiła głupie miny, kiedy mówiono o Ameryce. Dziękował Bogu, że wypłowiała reprodukcja, której ramki były już w dwóch miejscach rozeschnięte, nie spadła ze ściany, gdy koledzy wygłupiali się w ciasnym pomieszczeniu. Nie zależało mu na portrecie, nie chciał tylko, by zwrócili na niego uwagę.
Sam nie mógł pojąć, dlaczego do tej pory nie usunął z domu obrazu i innych tego typu rzeczy. Lenistwo, lenistwo, lenistwo. Przecież jeśli był z czegoś niezadowolony, tylko on jeden mógł to zmienić. Raz jeden nawet podjął inicjatywę i sprowadził do siebie handlarza starociami, ten jednak przeszedł się po domu z ołówkiem i kartką w ręku, by wreszcie stwierdzić, że oprócz radiostacji, które go zainteresowały, nic nie nadaje się na sprzedaż. A przecież właśnie ich Karl nie chciał sprzedać, więc zrobiło mu się bardzo nieprzyjemnie.
Nie żeby nie przydały mu się pieniądze. Jego matka za życia oszczędzała każdą koronę, by spłacić kredyt na dom, posiadał więc nieruchomość, musiał tylko uzbierać na nowe wyposażenie. Utrzymywał się ze stypendium studenckiego i doskonale wiedział, że jeśli nie weźmie się za zdawanie egzaminów, będzie miał problemy. Szanse na to były bardzo małe, dlatego zaczął już zastanawiać się nad sprzedażą domu oraz kupnem małego mieszkania. Mógłby je umeblować po swojemu, a za resztę kasy trochę zaszaleć.
Tylko że nie mógł się zdecydować.
Tracił zapał za każdym razem, kiedy myślał o przeprowadzce, przypominał sobie, ile zachodu kosztowało go załatwienie pozwolenia na montaż ogromnej anteny radiowej, która teraz wisiała z przodu domu. Podejrzewał, że jeszcze trudniej mu będzie zdobyć zgodę na zamontowanie jej na bloku mieszkalnym. Poza tym połowa domu należała się Arnarowi, co oznaczało, że jego część spadku mogła nie wystarczyć na mieszkanko. Tu natomiast mieszkał za darmo. Przynajmniej na razie, bo trudno było przewidzieć, jak długo brat będzie to akceptował. Arnar do tej pory nie domagał się podziału majątku dlatego, że załatwienie spraw spadkowych wymagało za dużo zachodu, a nie dlatego, że troszczył się o Karla. Nigdy nie byli ze sobą zbyt blisko, a gdy Arnar wyjechał do Ameryki, więź urwała się na dobre. I tak nie było czego żałować, bo kiedy jeszcze mieszkali razem, ich obcowanie ograniczało się do kiwania sobie głową, gdy siadali do śniadania, albo pytania o to, czy jeden nie widział czegoś, co drugi gdzieś tam zgubił. Na święta Bożego Narodzenia lub urodziny poprzestawali zaś na dziękowaniu sobie nawzajem za prezenty, które matka kupowała w ich imieniu. W zasadzie nic więcej ich nie łączyło. Gdy Karl był młodszy, próbował przebić się przez skorupę obojętności starszego brata, ale bezskutecznie.
Karl miał nadzieję, że Arnar po prostu zapomni o mieszkaniu i skromnym majątku po matce. I chociaż ich kontakty trochę się ociepliły, po tym jak starszy brat wydoroślał, równie dobrze mógł się już nigdy do niego nie odezwać. Wyglądało na to, że ma już dość na głowie. Nowa kobieta, nowa praca. Zapuszczał korzenie po drugiej stronie globu. Ich rozmowy były coraz rzadsze. Arnar wprawdzie dzwonił w ostatnich tygodniach życia matki, ale przestał niemal natychmiast po jej śmierci. Kiedy próbował tłumaczyć się ze swojej obojętności, zasłaniał się różnicą czasu. To przypominało Karlowi o dzielącej ich różnicy wieku, którą w czasie, gdy dorastali, matka tłumaczyła sobie brak braterskiej więzi. Różnica czasu, różnica wieku. Zawsze będzie między nimi jakaś różnica.
Karl gapił się na krótkofalówkę Collinsa i siłą wyobraźni próbował zmusić ją do wydania z siebie dźwięku. Ale nic to nie dało, ucichły nawet trzaski. Miał ochotę krzyczeć, bo wszystko w nim gotowało się ze złości. Próbując się uspokoić, oddychał głęboko. To go odprężało. Nie miał na nic wpływu, więc niepotrzebnie się denerwował, mimo wszystko jednak czuł rozczarowanie i frustrację. Zamiast sprawić, że kumplom udzieli się jego fascynacja dziwną islandzką stacją radiową, zanudzał ich na śmierć.
Karl odwrócił krzesło w stronę kolegów. Halli spał jak zabity, rozwalony na obskurnej małej sofie. Jego łepetyna ze strzechą czarnych, tłustych włosów co chwila opadała na ścianę. Karl złośliwie cieszył się na myśl, że gdy kumpel się obudzi, będzie bolał go kark. Mógł jednak okazać minimum zainteresowania, bałwan niewychowany. Pewnie to dwa piwa, które wlał w siebie wcześniej, i trawka, którą wypalili, tak go zmorzyły. Nagle Halli zaczął rzęzić i przez chwilę wyglądało na to, że zaraz wybudzi się ze swojej drzemki. Ale tylko zamlaskał, po czym zamknął buzię i spał dalej.
W tym momencie Karl uzmysłowił sobie, że włosy Halliego pozostawią plamę na ścianie. Odkąd go znał, Halli wiązał swoje cienkie i przetłuszczające się włosy w koński ogon. A nieśmiertelna skórzana kurtka, którą nosił wiosną, latem, zimą i jesienią, miała na kołnierzu świecącą plamę w miejscu, gdzie dotykały go włosy. Ale teraz, kiedy matki nie było już na świecie, nie miał kto zwracać na to uwagi, a tym bardziej denerwować się z tego powodu. Jemu samemu na pewno nie spędzałoby to snu z powiek, nie wspominając o tym, że stan całego mieszkania pozostawiał wiele do życzenia. Na umycie czekał pełen zlew brudnych naczyń, sprzątania domagała się też pralnia, łazienka i w zasadzie całe górne piętro. Zadziwiające, jak szybko można było zamienić dom w chlew. W porównaniu z resztą suterena wyglądała jeszcze znośnie, ale to chyba tylko dlatego, że rzadko w niej jadał, bojąc się, by nie zalać lub nie zabrudzić delikatnych urządzeń.
Börkur założył nogi na oparcie krzesła, równie brzydkiego jak sofa. Przeglądając wyświechtaną gazetę, nie sprawiał wrażenia kogoś, kto się dobrze bawi. Jednak przynajmniej nie chrapał z rozdziawioną buzią.
– Jeśli nic się nie wydarzy do siódmej, to chyba pojadę do domu. – Rzucił gazetę na stolik stojący obok sofy. – A może pójdziemy do kina czy coś takiego? Strasznie chce mi się popcornu.
Börkur miał niezwykłą zdolność komplikowania prostych rzeczy, więc dążąc do celu, obierał możliwie najbardziej zawiłe drogi. Przecież można było kupić popcorn w sklepie, nie trzeba było iść do kina z tego powodu. Już lepszy był Halli ze swoimi utopijnymi marzeniami i oczekiwaniami. Tak czy inaczej, kiedy spotykali się w trójkę, Karl nie mógł oprzeć się wrażeniu, że bierze udział w jednej z tych audycji radiowych, których wierną słuchaczką była jego mama.
Nie mógł jednak wymienić ich sobie na innych, bo byli jego jedynymi przyjaciółmi. Zresztą i ci dwaj zaprzyjaźnili się z nim nie dlatego, że dobrze czuli się w jego towarzystwie, ale dlatego, że nie mieli w kim wybierać. Poznali się, będąc dorastającymi chłopcami i przez prawie dekadę nikt lepszy się im nie trafił. Na początku było ich czterech, potem przez jakiś czas do grupy należała też dziewczyna. Chociaż nie była żadną pięknością, Karl, Halli i Börkur się w niej kochali. Ona jednak nie odwzajemniała uczuć tej trójki i zadała się z czwartym kumplem, Þórðurem, a kiedy zaczęli ze sobą chodzić, szybko zapomnieli o reszcie.
To, że Þórður wypisał się z paczki, nikogo nie dziwiło. Nie podzielał ich zainteresowań i w tym był cały problem. Mało kogo coś takiego interesowało. Radioamatorstwo nie było w modzie. Karl ze zgrozą obserwował, jak Halli i Börkur też powoli tracili zapał do tego, co sprawiało, że trzymali się razem. Nie było pewne, czy przyjaźń przetrwa. Może miało to związek z tym, że w odróżnieniu od Karla obaj zdali tylko podstawowy egzamin na radiowca i odstawali z umiejętnościami. Zastanawiające, jak Börkurowi w ogóle udało się zdać egzamin. Z czasem Halli przerzucił się na gry komputerowe, a Börkur zaczął gnić przed telewizorem. Ostatnio prawie wcale nie włączali swoich radiostacji i przestali rozmawiać o radioamatorstwie. Karl też coraz rzadziej brał udział w ich bezowocnych dyskusjach o idiotyzmach zaczerpniętych z Internetu, w które Halli bezkrytycznie wierzył. Nie wyglądało to dobrze, więc chociaż Karl starał się wykazać odrobiną zainteresowania, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to początek końca ich przyjaźni. Miał tylko nadzieję, że agonia ich znajomości potrwa jeszcze jakiś czas, dopóki nie znajdzie sobie nowych przyjaciół. Dlatego też liczył, że islandzka stacja nadawcza na nowo rozbudzi w nich zapał.
– O siódmej zaczną nadawać. – W duchu zaklinał się na wszystko, by tak było. – Na sto procent.
– Mówisz? – znużonym głosem zapytał Börkur. – Strasznie chce mi się popcornu.
Karl nie chciał się przyznać, że w domu ma popcorn, bo wtedy Börkur na pewno wsypałby w siebie zawartość torebki i zaczął marudzić, że ma ochotę na coś innego. Był przekonany, że gdyby istniało urządzenie penetrujące rozum ludzki, na wzór koronografu używanego do cewnikowania serca, to jego elementy przepadłyby z kretesem w głowie Börkura. Sam Börkur sprawiał wrażenie zagubionego wśród własnych zwojów mózgowych.
– Jak myślisz, co to może znaczyć? No, ta twoja stacja. A może tylko ci się wydawało, że coś słyszysz? – Börkur pociągnął siarczyście nosem i odsunął z oczu przydługą grzywkę. Dlaczego nie mógł mieć przyjaciół, którzy dbali o wygląd?
– Nic mi się nie przesłyszało. – Karl zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć czegoś brzydkiego pod adresem kolegi. Zawsze starał się spokojnie reagować na jego debilne uwagi, a ten tak mu się odpłacał. Od unoszącego się w powietrzu zapachu trawki zaczęła boleć go głowa. – Nie jestem skończonym idiotą. Spędziłem wiele godzin, słuchając, i wiem doskonale, czego słuchałem.
Na początku godzinami przysłuchiwał się powtarzanym w kółko numerom PESEL, ale ostatnio doszły do nich jeszcze inne skomplikowane szyfry, których Karl nie był w stanie odczytać. Trzydzieści minus siedem, sześćdziesiąt trzy minus dziewięćdziesiąt dwa, dwadzieścia pięć minus siedem, szesnaście, dwadzieścia dwa minus pięćdziesiąt trzy, dziewięćdziesiąt dziewięć, dwadzieścia dwa minus pięćdziesiąt trzy. Szesnaście, trzy minus pięćdziesiąt trzy, osiem, sto pięć minus pięć, dziewiętnaście, osiemdziesiąt dziewięć minus sześć. I tak w kółko. – Musimy po prostu uzbroić się w cierpliwość.
Börkur nawet nie zdawał sobie sprawy, jak obraził przyjaciela.
– Whatever. Ale jak ci się wydaje, co to wszystko może znaczyć? I komu by się chciało robić coś takiego? Po co? Nie mogę też zupełnie zrozumieć, co robi w tym wszystkim twój PESEL?
– Ja też tego nie rozumiem. – Brzmienie głosu Karla dokładnie odzwierciedlało jego wisielczy nastrój. Było w tym wszystkim coś nieprzyjemnego. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym mniej z tego rozumiał i czuł się coraz gorzej. Wczoraj wieczorem nawet nie mógł zasnąć, tylko leżał w łóżku, gapił się w sufit i przysłuchiwał osobliwym odgłosom, które dochodziły zza okna. Oczywiście nie słyszał niczego dziwnego oprócz trzasków suchych liści w ogrodzie. Nieśmiało wyjrzał przez okno i zobaczył stąpającego pomiędzy krzakami, tłustego kocura z dzielnicy, który po chwili zniknął w ciemnościach nocy. – Wydaje mi się, że ktoś chce mi zrobić kawał. To nie może być nic innego.
Börkur machał nogami w dół i w górę na trzeszczącym pod nim krześle.
– Może. – Z jego miny można było wnioskować, że nie bardzo się z tym zgadza. – Ale komu by się chciało? Przecież nie masz wielu znajomych.
Karl przełknął ślinę.
– Znam wielu ludzi. Na przykład na wykładach siedzi ze mną jakieś dwieście osób. – Nie dodał jednak, że z całej tej masy może z dziesięciu kolegów znało go po imieniu. Nie było mowy, żeby któremukolwiek z nich chciało się poświęcić choćby dziesięć minut swego życia na przygotowanie kawału tego rodzaju, nie wspominając już o puszczeniu go w eter. Jeśli już koledzy ze studiów mieliby mu dokuczyć, zrobiliby to na uczelni. – Pomyślałem, że to mógłby być ktoś od nas, z klubu radioamatorów.
– Tak myślisz? – Wyraz twarzy Börkura mówił sam za siebie. Karl mógł równie dobrze obciążyć winą za to wszystko związek skautów. W podejrzeniu Karla kryła się jednak jakaś logika. Klubowicze wiedzieli o jego zainteresowaniach cyfrowymi audycjami, znali się na krótkofalarstwie i w przeciwieństwie do kolegów ze studiów posiadali niezbędny sprzęt. Pomimo tego trudno mu było uwierzyć, że potrafiliby wymyślić coś takiego. Przecież prawie już nie bywał na rzadko organizowanych spotkaniach klubowiczów. Ani nikt tego nie zauważył, ani nie robiono mu z tego powodu wyrzutów, ani nawet nie zachęcano, by przychodził częściej. Od czasu, kiedy Halli i Börkur przestali pokazywać się w klubie, był najmłodszym jego członkiem i nic poza bakcylem radioamatorstwa nie łączyło go z resztą zrzeszonych. Ich rozmowy kojarzyły się Karlowi z tymi, jakie musieli prowadzić mieszkańcy domu spokojnej starości, który znajdował się w sąsiedztwie.
To nie byli ludzie w rodzaju tych, którzy chcieliby mu zbiorowo dokuczyć, a już na pewno nie każdy z osobna. Jak słusznie zauważył Börkur: niby po co?
Börkur właśnie drapał się po rozczochranej głowie.
– Tam są wciąż ci sami faceci? – Wyrzucono go z klubu za niepłacenie składki członkowskiej. Ale dopiero po trzech latach, bo kierownictwo chciało za wszelką cenę zatrzymać ludzi w klubie, przymykało więc oczy na coś takiego. Karl przytaknął. – A co z tym drugim numerem PESEL. Kim jest ta kobieta?
– Mnie nie pytaj. Miałem nadzieję, że dzisiaj usłyszę nowe informacje, które pomogłyby w rozwiązaniu zagadki. To po prostu jakaś kobieta, wiem tylko tyle, że nazywa się Elisa Bjarnadóttir. Nie znam żadnej Elisy, nic mnie z nią nie łączy.
– Jesteś pewien?? Może to jest jakaś dalsza rodzina, ciocia, której już nie pamiętasz. Albo ją znasz, tyle że pod zdrobniałym imieniem czy coś takiego.
Karl nie miał pojęcia, co oznaczało owo „coś takiego”. Nie przypominał sobie żadnej cioci, która mogłaby podobnie się nazywać.
– Nie, to nie jest moja rodzina. Szukałem jej na Facebooku. Udostępnia wszystko publicznie, więc przejrzałem fotki. Nigdy w życiu nie widziałem tej kobiety ani ludzi, którzy są z nią na tych zdjęciach. Zwyczajna żona i matka z miasta…
Nie zdołał dokończyć, bo nagle zaczęło się nadawanie. Nieprzyjemnie znajomo brzmiący dźwięk pozytywki towarzyszył słowom rozpoczynającym audycję. Był to kobiecy głos, wygenerowany syntezatorem. Brzmiał pusto i odpychająco.
– Dobry wieczór. Dobry wieczór. Dobry wieczór. – Cisza. I głos zaczął wyliczanie.
Niemiłe uczucie zawsze towarzyszące słuchaniu tej audycji nie przeszkodziło Karlowi cieszyć się, że nie zawiódł przyjaciół. Udało się. Halli rozbudził się i teraz jak zahipnotyzowany wpatrywał się w radiostację, zupełnie jakby płynęły z niej odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytania. Wiedzieli jednak, że dopóki nie poznają klucza do szyfru, dopóty będą to dla nich jedynie strumienie cyfr brzmiące jak monotonny szum.