Rozdział 10

Z automatu do kawy leciał jasnobrązowy strumień. Zanim rozpoczęło się przesłuchanie Margrét w schronisku, Huldar specjalnie wpadł na komisariat, by napić się świeżej kawy. Młynek mełł jak oszalały, wydając dziwne dźwięki, co świadczyło o tym, że skończyły się ziarna w dozowniku. Trudno, postanowił zadowolić się lurą i zadanie uzupełnienia kawy pozostawić komuś innemu. Sam miał wystarczająco wiele spraw na głowie.

Idąc przez biuro, mijał ludzi, którzy pod jego kierownictwem pracowali nad sprawą zabójstwa Elisy. Znał ich wszystkich. Z niektórymi pracował od dawna, z innymi krócej, ale nigdy nie chciało mu się sprawdzać ich mocnych stron. Nie widział takiej potrzeby, bo to było zadanie szefów. Miał tylko nadzieję, że obowiązki porozdzielał według indywidualnych umiejętności. Fakt, że sam awansował, był dla niego tak nierealny, iż dotąd nie poświęcił ani chwili, by się nad tym zastanowić. Nie był pewien, czy sam starałby się o podniesienie rangi, gdyby nadarzyła się okazja. W jakimś sensie wybrał łatwiejszą drogę, w ferworze pracy przyjmując propozycję, a tym samym zgadzając się na awans. W pamięci miał jednak to, przed czym przestrzegał go lekarz sądowy, podejrzewał więc, że oto właśnie popełnił życiowy błąd, który mógł pociągnąć za sobą nieodwracalne konsekwencje.

Zresztą nie miał wiele czasu do namysłu. Prezydium działało błyskawicznie. Zgodnie z tym, co powiedział szef Huldara, Egill, powierzono mu sprawę, bazując na dwóch okolicznościach – po pierwsze był jednym z detektywów wezwanych na miejsce zdarzenia, a po drugie jego nazwisko widniało na czele ułożonej alfabetycznie listy kandydatów. Gdyby nie zgodził się poprowadzić dochodzenia, następnym w kolejności był jednak Leifur, a zatem człowiek, którego Huldar nie znosił i nie chciałby za nic być jego podwładnym. Właśnie dlatego przyjął niespodziewany zaszczyt i zawodowe wyróżnienie, które zapewne skończy się degradacją, gdy śledztwo nie przyniesie zamierzonych efektów. Oczywiście nie musiało to oznaczać końca świata i być może, nawet jeśli wszystko pójdzie dobrze, potem będzie chciał wrócić na swoje dawne stanowisko. Dowodzenie jakoś mu nie pasowało. Chciałby jedynie móc decydować sam o sobie i o tym, kiedy ma odejść, a kiedy zostać. Bez zwierzchników.

– Super odprawa. – Młoda policjantka uśmiechała się do niego. Proszę bardzo, przynajmniej jeden pracownik potrafiący docenić dzisiejszą naradę, której przewodniczył. Jemu samemu wydawała się ona nieszczególnie udana, nie lepsza i nie gorsza od tych wszystkich odpraw, w których brał udział do tej pory. Był zawiedziony, bo postanowił sobie, że będzie lepszy. Dużo lepszy. Uśmiechnął się do niej, mając nadzieję, że dziewczyna nie idzie właśnie po kawę do pustego automatu. Zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, jakiego rodzaju zadania jej przydzielił. Jeśli przyjemne, to może choć one wynagrodzą jej rozczarowanie związane z brakiem kawy.

– Jak leci? – Huldar zastygł w miejscu obok Ríkharðura. Widział, że było już za późno na udawanie pośpiechu. Czuł się udręczony ciągłym roztrząsaniem i przeklinaniem samego siebie za to, co się wydarzyło między nimi.

– Źle. Wygląda na to, że nikt nie może tego rozszyfrować, a w Islandii nie mamy kryptologów. – Ríkharður wraz z innymi pracował nad rozszyfrowaniem wiadomości znalezionej w kopercie w domu Elisy. – Pytanie, czy nie powinniśmy poprosić o pomoc kogoś z zagranicy.

– A jeśli to jest po islandzku?

Kiedy zaczęli ze sobą rozmawiać, Huldar trochę się odprężył. Uspakajało go to, jak normalny wydawał się Ríkharður, co tak naprawdę było nienormalne, bo zawsze zachowywał się sztywno i nie okazywał emocji. Normalnie nienormalny Ríkharður był dowodem na to, że nie wiedział, co wydarzyło się między jego żoną Karlottą a Huldarem. Wyglądało na to, że już wkrótce nie będzie musiał się tym martwić. Minęło wiele miesięcy, odkąd spotkał w barze Karlottę, i było mało prawdopodobne, że ich lekkomyślny i głupkowaty seks w toalecie wyjdzie na jaw. Zważywszy, że Ríkharður i Karlotta właśnie się rozwodzili. Raczej nie odważyłaby się powiedzieć mu o tym na pożegnanie.

– Mam na myśli, czy to nie jest bez sensu rozszyfrowywać kod oparty na języku, którego się nie zna? A może to w ogóle nie jest żaden kod?

– No tak. Przypuszczalnie. Ale mogliby nam przynajmniej doradzić, naprowadzić na jakiś trop. Ja w każdym razie nie widzę szans, abyśmy mogli to rozszyfrować bez pomocy z zewnątrz. – Ríkharður odsunął od siebie kopię listu z nieukrywanym obrzydzeniem. Kartka zsunęła się bez przeszkód z jego niezagraconego i zawsze idealnie uporządkowanego biurka.

Huldar schylił się po nią i położył na brzegu stołu.

– Przygotuj wniosek o udzielenie nam pomocy z zagranicy. Interpol chyba ma u siebie wykwalifikowanych ludzi, którzy mogliby nas chociaż naprowadzić na jakiś trop? – Upił łyk zimnej już lury i się skrzywił. – Do tego czasu zajmij się czymś innym. Czy wiadomo coś więcej o mężu Elisy, Sigvaldim?

– Wciąż to samo. Czyli nic. Tak jak jego żona, wydaje się bez skazy. Żadnych sporów, wrogów, prześladowców. Nikomu nie udało się czegokolwiek ustalić.

– A w pracy? Nic się nigdy nie wydarzyło? Błąd w sztuce lekarskiej albo molestowanie pacjentów? Albo coś w tym stylu?

Ríkharður pocierał nos, chociaż w jego zwyczaju nie leżało okazywanie jakichkolwiek emocji.

– Molestowanie seksualne pacjenta? On jest ginekologiem, na litość boską!

Huldar przyglądał mu się ze zdziwieniem.

– Ale wiesz, że nie wszystkie pacjentki ginekologów muszą być z automatu zarażone chorobami wenerycznymi, prawda?

– Nie, nie o tym myślałem. Wydaje mi się, że większość jego klienteli to kobiety ciężarne. Pracuje na porodówce.

– Ach tak, rzeczywiście. – Jakże mógł pomyśleć o tym, że piękny i gładki Ríkharður przypisywał pacjentkom opryszczkę czy kiłę. Takie choroby nie mieściły się w obszarze jego wyobraźni. Gładcy i piękni nie zarażali się czymś takim. – Trzeba to bliżej zbadać. Jeśli dobrze kojarzę, to właśnie położnicy mają najwięcej spraw założonych w sądach lekarskich. I wszystko jedno, czy jest to sprawiedliwe, czy nie.

– Tak, sprawdzę to. – Ríkharður wpatrywał się przed siebie, ale chyba nie patrzył na nic konkretnego. – Niezły pomysł. To musi być straszne, stracić nowo narodzone dziecko albo liczyć się z trwałym upośledzeniem, wiedząc, że można było temu zapobiec.

Huldar udawał, że go to mało interesuje. W duchu jednak błagał, by znowu nie wypłynął temat ostatniego poronienia Karlotty. Mógł być przecież potencjalnym ojcem nienarodzonego dziecka.

Strach i towarzyszący mu ból brzucha związane z tą sprawą wystarczyłyby na całe życie. Od czasu kiedy w listopadzie Ríkharður z dumą oznajmił mu, że Karlotta jest po raz trzeci w ciąży, do momentu, gdy już po cichu powiedział, że poroniła, Huldar czuł się, jakby sam nosił coś w brzuchu. Szczególnie kiedy odważył się w końcu zapytać, który to tydzień ciąży, i szybko wyliczył, że niestety mogło to być jego dziecko. Współczuł małżeństwu, ale też odczuł ulgę, gdy przybity Ríkharður doniósł mu o poronieniu. Nie chciał czekać ze strachem na narodziny dziecka, które mogłoby mieć tak jak on brązowe oczy, zamiast pięknych błękitnych po obojgu rodzicach. Odczuwał wstyd, że zdradził kolegę, z którym może nie byli szczególnie zaprzyjaźnieni, ale pracowali ze sobą dość często, dużo więcej niż z innymi policjantami. Zdrada była więc niewybaczalna i zupełnie nie rozumiał, dlaczego sobie na to pozwolił. Pomijając fakt, że Karlotta była piękna i pociągająca.

W zasadzie nie musiała niczego robić, tylko patrzeć mu w oczy i szelmowsko się uśmiechać, by zapomniał o bożym świecie i pozwolił pierwotnym instynktom przejąć nad sobą władzę. Dobrze wiedział, że Ríkharður był przez cały weekend na kursie strzeleckim, a Karlotta została sama. Lepsza okazja nie mogła się nadarzyć. Huldar odkaszlnął, czując, że zaschło mu w gardle.

– Tak. Niech któryś z naszych ludzi zajmie się sprawdzeniem list rodziców skarżących lekarzy położników. Może będą jakieś powiązania z Sigvaldim.

– Tak myślisz? Zdaje się, że on ma bardzo dobrą opinię. Swego czasu Karlotta próbowała się do niego dostać i nie miał wolnych terminów. Wygląda na to, że trzeba planować urodzenie dziecka na wiele lat naprzód, by trafić pod jego opiekę. Gdyby był kiepski, nie byłoby do niego takich kolejek.

– Sprawdź to jednak. Musimy podjąć ten trop. – Huldar się wyprostował. – Jeśli dziewczynka ma rację, że na celowniku mordercy znajduje się druga kobieta, to jest to dla nas ważne.

– Ale dlaczego ktoś, kto zabił doktorowi żonę z powodu błędu w sztuce lekarskiej, miałby znowu zabijać? – Ríkharður jak zawsze przeszedł do sedna sprawy. – Czy nie powinien był zabić lekarza? Po co mordować żonę?

– Nie mówię, że mordercę z Sigvaldim na pewno coś łączy. Ale nie możemy tego wykluczyć, chociaż wydaje ci się to głupie. – Odpowiedzi na pytania Ríkharðura dyscyplinowały jego umysł. – Na przykład nie wiemy, czy morderca nie zamierzał zabić Sigvaldiego, którego akurat nie było w domu, więc w zamian uśmiercił jego żonę. No i poza lekarzem mogą być jeszcze inni, którzy ponoszą winę za popełnione błędy. Możliwe, że zamieszana w to była położna lub pielęgniarka. A może w grę wchodzi jeszcze coś innego? – Huldar starał się zmienić temat rozmowy, bo po wszystkim, co zaszło, gryzło go sumienie, że to właśnie z Ríkharðurem rozmawiał o posiadaniu potomstwa. To już przekraczało wszelkie granice przyzwoitości. – A urząd skarbowy? Trzeba sprawdzić wszystkie sprawy, z którymi powiązana była Elisa. Może doprowadziła kogoś do furii, bo mu wymierzyła wysoki podatek lub karę pieniężną. Ci ze skarbówki potrafią doprowadzić ludzi do bankructwa, a kłopoty finansowe to klasyczny motyw zabójstwa. Słyszałeś, jak idą postępy w tej sprawie?

– Nie. Nie zajmuję się tym. Andi i Tómas dostali to zadanie.

Huldar pokiwał znacząco głową i rozejrzał się po biurze. Nie dostrzegł żadnego z nich i mógł jedynie wierzyć, że właśnie są w urzędzie skarbowym, zbierając dowody i zeznania współpracowników ofiary. Przypomniał sobie, co mówił medyk sądowy podczas sekcji zwłok:

– Odkurzacz mógłby pasować do motywów zbrodni tego rodzaju.

– Dlaczego?

– Nie wiem, czy brzmi to rozsądnie, ale może morderca użył odkurzacza, by podkreślić fakt, że skoro ona wyciągnęła mu pieniądze z konta, to on wyciągnie z niej życie. Taka metafora.

Z wyrazu twarzy Ríkharðura można było wyczytać, że nie podziela jego zdania.

– No, może. – Poruszył myszką, by wybudzić komputer z uśpienia. Na ekranie pojawiło się wypełniające całkowicie jego przestrzeń zdjęcie Karlotty. Odkąd Huldar sięgał pamięcią, zawsze miał tam jej zdjęcie, a na komputerowym pulpicie panował taki sam porządek, jak na biurku. Niewiele ikon, poukładanych w równym rzędzie po lewej stronie ekranu, dlatego też twarz Karlotty była dobrze widoczna. Ríkharður pośpiesznie wyłączył komputer.

Kiedy na początku roku oznajmił kolegom, że Karlotta odeszła od niego, Huldar przestraszył się na dobre. Po uldze, którą odczuł po nieudanej ciąży, znowu zaczął się bać. Przerażało go, że Karlotta mogła zostawić męża, bo liczyła na związek z nim. Jednakże rozmowa telefoniczna z Karlottą raz na zawsze rozwiała wszelkie jego wątpliwości. Rozwód nie miał z nim nic wspólnego. A kiedy zapytał ją raz jeszcze, dla pewności, jej ironiczny śmiech utwierdził go, że to, co mówiła, zgadzało się z tym, co myślała. Po prostu nie pasowali do siebie z Ríkharðurem. Ríkharður oczywiście nie podzielał jej zdania, co nie było trudne do zrozumienia. Oboje wyglądali, jakby byli dla siebie stworzeni. Zawsze piękna i perfekcyjna Karlotta prezentowała się jak żeńskie wydanie Ríkharðura. Huldar nie przypominał sobie, żeby na jej pomalowanych paznokciach kiedykolwiek widział choćby minimalny odprysk lakieru. Drugiej takiej Ríkharður na pewno już nie znajdzie.

Ríkharður nieprzerwanie mówił o dochodzeniu, tyle że trochę się zacinał.

– A czy rzeczywiście nie powinniśmy skoncentrować się na wszystkich czarnoskórych, którzy mogliby być powiązani z Elisą albo jej mężem? – Robił do tego uwagi już na odprawie wydziałowej po tym, jak Huldar stwierdził, że nie ma podstaw, by szukać mordercy na podstawie rysopisu podanego przez Margrét. Był on za mało konkretny, choć nie wykluczali, że w czasie ponownego przesłuchania obraz się wyklaruje. Ríkharðurowi oraz innym kolegom zarzucenie tego tropu wydawało się mało rozważne.

– Jak mówiłem, na razie się z tym wstrzymamy. Jadę teraz do schroniska, gdzie spróbują po raz kolejny porozmawiać z dziewczynką. Możliwe, że będę miał po tym lepsze rozeznanie w sprawie i okaże się, czy to wszystko nie jest po prostu jakąś bzdurą. – Huldar spojrzał na zegarek. Zaraz będzie spóźniony. – Nie chcemy, by nas posądzili o rasizm, gdyby wyszło na jaw, że widziała mordercę stojącego w cieniu i dlatego wydawał jej się czarny. Gdybyś jednak natknął się w bazie na czarnoskórego, przyjrzyj mu się uważnie.

– Do tej pory na żadnego się nie natknąłem i dopóki nie wydasz konkretnych zaleceń, na siłę nie będę szukał nikogo podobnego.

– No oczywiście, że nie. – Huldar się uśmiechnął. Trzeba było przyznać, że jak Ríkharður wzorowo wyglądał i się zachowywał, tak i wzorowo wypełniał rozkazy. Bez wyjątku. Huldar wciąż miał wyrzuty sumienia z powodu Karlotty i chciał się zrewanżować. – Chcesz iść ze mną na przesłuchanie w schronisku? – zapytał i zaraz tego pożałował, bo niepotrzebnie wprawił Ríkharðura w zakłopotanie.

– Nie dam rady. Zapowiedziałem się w tym małym centrum sklepowym, pamiętasz? Mam tam przejrzeć taśmy z kamerki bankomatowej. – Wyglądał na sfrustrowanego, jakby chciał scedować na kogoś ten obowiązek i pojechać z Huldarem na przesłuchanie. Huldar nie miał mu tego za złe, zwłaszcza że z zadaniem, które rano sam mu przydzielił, nie wiązał wielkich nadziei. Osiedlowy bankomat znajdował się przy jednej z głównych ulic prowadzących do domu Elisy, kamera mogła więc przypadkiem zarejestrować zabójcę. Jednakże bardziej prawdopodobne było to, że jej wizjer został nakierowany w dół, raczej więc nie wyłapywał ulicy. Trzeba było jednak wysłać tam kogoś, by to sprawdził.

– Jasne. Najwyżej pojedziesz ze mną następnym razem, bo coś czuję, że jeszcze się tam wybierzemy.

Huldar się pożegnał. Poszedł do swojego biura po kurtkę i kluczyki do auta. Po drodze rozglądał się za czymś, co mogłoby posłużyć mu jako tarcza przed spotkaniem z Freyją. Miał już po dziurki w nosie tak wywlekania na światło dzienne swojego życia osobistego, jak i jej jadowitego spojrzenia. Najgorsze jednak było to, że nie przestała mu się podobać i był gotów odświeżyć tę znajomość. Jednak nie wyglądało na to, żeby i ona miała ochotę. Uśmiechnął się pod nosem, gdy uzmysłowił sobie, że najwyraźniej wystroiła się przed spotkaniem z nim w domu Elisy i Sigvaldiego. Może więc jeszcze nie wszystko było stracone.