Pokój odwiedzin w więzieniu na Litla-Hraun nie mógł być bardziej obskurny. Najwyraźniej miał dawać do zrozumienia, że przestępstwa się nie opłacają. Ściany pilnie domagały się odświeżenia, a zużyte linoleum wymiany. W środku znajdowały się mały stół, rozchybotane krzesło i przykręcone do ściany, jednoosobowe łóżko, które w tej chwili służyło jako dodatkowe siedzenie. Kiedy indziej, to znaczy gdy więźniów odwiedzali małżonkowie, używano go do uciech cielesnych. U wezgłowia leżały zwinięte w worku kołdra i poduszka. Przy wejściu Freyja nie poinformowała nowego strażnika, że jest siostrą więźnia, i za każdym razem, gdy spoglądała na pościel, żałowała, iż tego nie zrobiła. Swoim zwyczajem obawiała się z góry, że nieznający jej wartownik doszukiwałby się w tym jakichś podtekstów.
To była jej specjalność: zamartwiać się rzekomymi niedopowiedzeniami. Dusić je w sobie i długo roztrząsać, chociaż wszyscy inni dawno już o nich zapomnieli. Kiedy miała dwanaście lat, przez pół zimy odczuwała bolesny skurcz żołądka, bo nie udało jej się odpowiedzieć nauczycielce od zajęć praktyczno-technicznych, czy samodzielnie zrobiła na drutach sweter, w który była ubrana. Już otwierała usta, by to zrobić, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka na przerwę. Tuż przed feriami zimowymi w końcu zebrała się w sobie, ale nauczycielka tylko patrzyła na nią szczerze zdumiona, bo nie pamiętała już o niczym. Może to z powodu rękawiczek, które Freyja wydziergała, zapominając o kciukach, nauczycielka wyparła z pamięci, że kiedyś przeceniła zdolności manualne dziewczynki.
– Jak się miewa Molly? – Baldur oparł lewą rękę na stoliku, bo w dłoni trzymał papierowy kubek z kawą, którą siostra kupiła dla niego przed przyjściem. Na myśl o psie uśmiechnął się promiennie, błyskając rzędem równych i białych zębów. Baldur zawsze był ładny: czy to jako pucułowate dziecko, czy szalejący po podwórku chłopczyk, czy skłonny do wybryków młodzieniec, czy wreszcie jako dorosły już mężczyzna. Szczególnie teraz miał ogromne powodzenie u kobiet, co w pewnym sensie mu nie służyło. Co najmniej dwie z grona przyjaciółek Freyi się z nim przespały. Trzecia, którą o to podejrzewano, wprawdzie zaprzeczała, ale cała się przy tym czerwieniła. Nie przyznała się nawet wzięta w krzyżowy ogień pytań tych dwóch, które z Baldurem spały, a działo się to podczas jednego ze wspólnych obiadów zakończonych zakupem sporej ilości alkoholu w pobliskim monopolowym. Baldur puścił oko do Freyi, tak jakby wiedział, o czym właśnie myślała. Nie mogła zareagować inaczej, jak odpowiedzieć uśmiechem, chociaż nie było jej do śmiechu, gdy wracała myślami do tamtej sprawy.
Baldur miał zdolność porywania za sobą ludzi, temu nie dało się zaprzeczyć. Gdyby wybrał w swoim życiu inną drogę, zgodną z prawem, byłby idealnym kandydatem na polityka. Szarmancki i zawsze przekonujący bez względu na to, co głupiego chodziłoby mu akurat po głowie. Nawet Freyja parę razy złapała się na tym, że początkowo dawała się porwać jego absurdalnym pomysłom i nie uważała ich za głupie.
Ale kiedy milkł, rozsądek brał górę. Magiczny czar jego słów i porywająca osobowość były jak fajerwerki, które zachwycały tylko w czasie pokazu. Kiedy ten się jednak kończył, zostawiały po sobie kłujące mroczki przed oczami i ból w uszach.
Jej brat musiał się jednak nauczyć, że liczy się nie tylko świetny plan, ale też przestrzeganie prawa. Im szybciej by to pojął, tym lepiej dla niego. Jednak szansa, że tak się stanie, była niewielka. Gdy robił te swoje szemrane interesy, otoczony wianuszkiem ludzi o podobnym nastawieniu do życia, był z siebie bardzo zadowolony. Nie tylko odziedziczył urodę po matce, ale też wyssał z jej mlekiem marzenia o życiu ponad stan oraz niekończącym się i bez wysiłku przychodzącym szczęściu. Oboje żyli teraźniejszością, z przeświadczeniem, że i kolejny dzień przyniesie im radość i powodzenie. Po co więc komplikować sobie życie zamartwianiem się o przyszłość?
– Musisz uważać, żeby nie przytyła – powiedział Baldur, przybierając zatroskaną minę. – Cholernie trudno ją potem odchudzić.
– Będę uważała. – Freyja próbowała wygodniej usiąść na łóżku. Udało się dopiero, gdy oparła się plecami o ścianę. – Ma się dobrze. Nie musisz się martwić.
– No i musisz wiedzieć, że powinna się wybiegać. Żadnego wyprowadzania na chwilę, ale porządny, długi spacer.
Freyja uśmiechnęła się nieznacznie. Baldur był rzeczywiście niepoprawnym optymistą, skoro myślał, że będzie chodziła rano i wieczorem na długie treningi z psem.
– Nie martw się. Molly jest w świetnej formie. A co u ciebie? Wszystko w porządku tak ogólnie?
– U mnie zawsze jest dobrze. Przecież wiesz. – Napił się kawy. – Już niedużo mi zostało, więc jeśli nie podpadnę, za parę miesięcy wyjdę na wolność – stwierdził i pospiesznie dodał: – Oczywiście możesz dalej mieszkać u mnie. I tak na początku będę musiał na noc wracać do więzienia, więc będziesz sama.
Freyja pomyślała o chwili, kiedy się do niego wprowadziła, a także o dodatkowym pokoju wypełnionym po brzegi cieplarkami. Skrzynek tych używał bynajmniej nie do hodowli ziół i przypraw, ale przez długi czas służyły mu do uprawy marihuany, i chociaż wyniosła je do piwnicy, jej zapach wciąż unosił się w powietrzu.
– Znajdę sobie mieszkanie. Teraz trochę opornie mi idzie, bo ludzie wolą wynajmować turystom. Zarabiają na nich lepiej, to zrozumiałe.
– Może trzeba by było pomyśleć o branży turystycznej, jak stąd wyjdę?
Freyja zajęczała w duszy. Wolała sobie nawet nie wyobrażać, jakich sposobów użyłby Baldur, by ogołocić turystów z pieniędzy. Wiedziała jednak, że tego typu działalność nie uszłaby mu płazem. Baldur odsiadywał karę za wyłudzenie kredytu pod hipotekę domu. Zrobił to ze swoim kumplem, który nieruchomości nie posiadał, ale miał imiennika i to właśnie na jego dom zaciągnęli pożyczkę. Zanim sprawa wyszła na jaw, udało im się wydać pieniądze co do grosza, a nawet zapłacili parę rat, by zyskać na czasie. Kiedy jednak kasa się skończyła, wpadli. A ponieważ jej brat miał już w zawieszeniu inny wyrok, dodano go do tego za fałszowanie dokumentów i wyłudzanie pieniędzy. Tak było od wielu lat: Baldur albo odsiadywał wyrok, albo czekał na odsiadkę.
Znowu się uśmiechnął i puścił do niej oko.
– A jak tam u ciebie? Spotykasz się z kimś wyjątkowym?
– Nie. Z nikim. Ani z wyjątkowym, ani zwyczajnym. – Freyja nie miała zamiaru opowiadać bratu o Huldarze i wiążącej się z tym kompromitacji. Po pierwsze, jej życie uczuciowe nie było jego sprawą, a po drugie, nie chciała wyjawić, że wpuściła gliniarza pod jego dach, mimo iż zrobiła to nieświadomie. – Jak na razie jest mi całkiem dobrze.
– Całkiem dobrze? Co to za bzdury? – Baldur się skrzywił. Do jego obrazu świata należało również posiadanie małżonka, żeby móc być szczęśliwym, ma się rozumieć. Choć niekoniecznie na dłuższą metę, bo urozmaicenia też były ważne. – Nie wychodzisz nigdzie? Nie znajdziesz nikogo, siedząc tylko w domu.
Miała ochotę odpowiedzieć bratu, że chociaż sam siedzi zamknięty w więzieniu, nie przeszkadza mu to w przyjmowaniu tu kobiet. Nie potrafiła pojąć, jak mu się to udawało. W ubiegłym roku miał aż cztery narzeczone. Pojawiały się jedna po drugiej, jak tylko zwalniało się miejsce. Z tego też powodu Freyja miała problemy z uzyskaniem pozwolenia na widzenie – dziewczyny były dla brata najważniejsze. Ledwie znajdował dla niej czas pomiędzy jedną odwiedzającą go kobietą a drugą.
– Nie siedzę sama w domu. Wychodzę się zabawić. Po prostu jeszcze nie spotkałam nikogo, kto byłby dla mnie atrakcyjny i do tego porządny. Przecież dopiero od niedawna jestem sama. Jeszcze nie straciłam nadziei.
– Chcesz, żebym kogoś ci załatwił? Nie ma sprawy. Oczywiście kogoś naprawdę fajnego.
– W żadnym wypadku, nie, dziękuję. – Starała się, by nie wyczuł zdenerwowania w jej głosie i domyślił się, że jego chęć pomocy wydała jej się niedorzeczna. Postanowiła zmienić temat rozmowy, aby nie zaczął wypytywać, w jakich mężczyznach gustuje, i na tej podstawie układać sobie w głowie listy potencjalnych kandydatów. – Ostatnio mam straszny kocioł w pracy.
– Co? – Baldur nigdy nie brał na poważnie tego, co robiła Freyja. Wszystkie prace, które do tej pory wykonywała, nie były z jego świata. Samo schronisko dla nieletnich wydawało mu się w porządku, ale zupełnie nie potrafił zrozumieć tego całego zamieszania, skoro gwałcicieli dzieci można było załatwić przy pomocy kija bejsbolowego bez zbędnego niepokojenia prawników i przedstawicieli służby zdrowia.
Zza ciemnych chmur, które towarzyszyły Freyi przez całą drogę do więzienia, wyjrzało słońce. Freyja nie mogła oderwać wzroku od podłogi, na którą kraty z wąskiego okienka rzucały prosty, ale jakże symboliczny cień. Poczuła ukłucie w sercu. Martwiła się sytuacją brata i jego przyszłością. Zanim tu przyszli, zobaczyli pewnego starszego więźnia, który wchodził do jednej z klitek dla odwiedzających. Przygarbiony i wychudzony, z wyblakłymi tatuażami na szyi i rękach, wystającymi spod spranej bluzy z kapturem. Wolała nie myśleć o tym, że Baldura czeka podobny los. Po prostu nie mogło do tego dojść. I chociaż było to nierealne, zdawało jej się, że zdoła temu zapobiec. Stare i jakże dobrze znane jej uczucie.
Odkąd sięgała pamięcią, czuli się odpowiedzialni za siebie. Baldur był zawsze przy niej, gdy potrzebowała obrony przed chłopakami, którzy jej dokuczali na przerwach. Nosił na plecach jej ciężką teczkę. Był od niej dwa lata starszy i czuła się przy nim bezpieczna, a podziw i absolutne zaufanie, jakimi go darzyła, dodawały mu pewności siebie i nadawały jego życiu określony cel. Kiedy jednak zaczęła dorastać, powoli docierało do niej, że brat nie był supermanem, za którego go uważała. Wręcz przeciwnie, miał mnóstwo wad, które stale się pogłębiały. W czym nie było zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę młody wiek ich matki. Miała około dwudziestu lat, gdy ich urodziła i problemy wychowawcze średnio ją interesowały. Kochali ją bezwarunkowo, tak jak tylko dzieci potrafią. Zresztą nie sposób jej było nie kochać: była wciąż zadowolona z życia, więc pomimo chaosu i problemów w domu, uśmiech nigdy nie znikał z jej twarzy.
Freyja i Baldur nie mieli tego samego ojca, ale nigdy nie traktowali się jak przyrodnie rodzeństwo, a więc niczym półbrat i półsiostra. W ich relacji nie było niczego połowicznego. Ojcowie nie odgrywali w ich życiu praktycznie żadnej roli, więc to matka była słońcem i powietrzem. To od niej dostawali wszystko, czego im było potrzeba – jedzenie, schronienie, bezpieczeństwo, towarzystwo i wsparcie, chociaż podchodziła do tego dość swobodnie. Ojcowie przychodzili i odchodzili, nie zagrzewając sobie na dłużej miejsca w ich życiu. Byli po prostu młodymi ludźmi, w zasadzie nieznającymi ich matki i bez większego zaangażowania starającymi się wypełniać swoje rodzicielskie obowiązki. Ich wkład w podtrzymywanie kontaktów z dziećmi ograniczał się w zasadzie do niechlujnie zapakowanych prezentów na urodziny i na Boże Narodzenie, a także kilku wyjść do kina, na kręgle czy na hamburgery, wypełnionych długimi chwilami milczenia i ukradkowym zerkaniem na zegarek. Potem tatusiowie stopniowo wycofywali się z ich życia, aż wreszcie definitywnie znikali, gdy zakładali rodziny, a na świat przychodziły ich inne dzieci. Matka nigdy nie naciskała, by kontakty z dziećmi były częstsze, i dopóki na jej konto regularnie wpływały alimenty, nie narzekała. Sama zakochiwała się ciągle na nowo, wierząc, iż z czasem trafi wreszcie na tego jedynego, właściwego, który przyjmie ich całą trójkę w otwarte ramiona. Na mężczyznę, który wybuduje dla nich duży dom na półwyspie Arnarnes, gdzie będą żyli długo i szczęśliwie.
W pamięci Freyi mężczyźni ci tworzyli długi, wyrównany szereg, niczym stojące na redzie statki, z których każdy otrzymywał czasowe pozwolenie na wpłynięcie do ich życia. Wszyscy pachnieli wodą po goleniu i odczuwali zakłopotanie w towarzystwie jej i Baldura. Wszyscy też czekali niecierpliwie, aż będą mogli opuścić ich ciasne mieszkanie i zabawić się na mieście z ich mamą. Żaden nie zakotwiczył na tyle długo, żeby dało się zapamiętać jego imię lub wiek. Chociaż jeden nawet podarował Freyi kotka i na początku nieźle się zapowiadał. Niestety zniknął równie szybko jak inni.
Może by ich matce udało się wreszcie znaleźć prawdziwą miłość, gdyby nie jej nagła śmierć. Miała zaledwie trzydzieści lat. Freyja skończyła wtedy dziesięć, a Baldur dwanaście. Pięknie umalowane usta, delikatny zapach perfum, grubo, lecz starannie pomalowane rzęsy, polakierowane paznokcie znikły z ich życia pewnej sobotniej nocy, kiedy jak zwykle poszła się zabawić. Na jednej z imprez w Mosfellsbær, przeznaczonej dla tych, którzy mieli jeszcze siłę pić, jej serce uznało, że już starczy, i na zawsze się zatrzymało. By przekazać tę wiadomość Freyi i Baldurowi, wyrwano ich ze snu w przygodnym domu, gdzie matka podrzuciła ich na noc.
Płakać zaczęli dopiero wieczorem, ale wtedy już nieprzerwanie. Nie tyle z powodu straty, ale ze strachu, co z nimi będzie. Pewnie płakaliby jeszcze dłużej, gdyby wiedzieli, że zostaną oddani pod opiekę dziadków, rodziców mamy. Ci, choć byli ludźmi głęboko wierzącymi, dawno temu położyli krzyżyk na córce i nie wtrącali się w jej życie. Nie byli źli, jedynie oziębli. Z perspektywy czasu Freyja oceniała ich jako zbyt spracowane, stare małżeństwo, niezdolne do opieki nad dziećmi, w szczególności nad ruchliwym i nieokiełznanym chłopcem. W dość krótkim czasie Baldurowi udało się powybijać większość kryształów i porcelany w ich mieszczańskim domu, przy czym połowę z jego przewinień Freyja wzięła na siebie, by ochronić go przed gniewem dziadków.
W sumie życie dzieci niewiele się zmieniło i choć było w nim mniej szczęśliwych chwil, Freyja i Baldur pozostawali nierozłączni i wzajemnie się chronili. Nie rozumieli wielu rzeczy, ale nikt im ich nie wyjaśniał, bo babcia z dziadkiem całą swoją miłość przelewali na niewidocznego i wszechmogącego Boga, który siedział sobie na tronie gdzieś wysoko w niebie. Rodzeństwu wydawało się to niesprawiedliwe, gdyż Bóg miał miliony innych ludzi, którzy mogli go kochać, a oni tylko to stare małżeństwo. Bóg jawił się dzieciom jako niesamowity, niebiański stwór, o którym wiedzieli tyle co nic, bo choć mówiło się, że jest wszechobecny, to nigdzie nie można go było zobaczyć. Żadne z nich nie rozumiało religijności dziadków, ale też nigdy nie odważyli się ich krytykować, co najwyżej rzucali sobie znaczące spojrzenia lub natrząsali się, kiedy starsi państwo nie słyszeli.
Nic, co dziadkowie o Bogu opowiadali, nie pasowało do tego, czego rodzeństwo doświadczyło na własnej skórze. Byli pewni tylko tego, że jeśli Bóg w ogóle istniał, to był bardzo stary, tak się przecież o nim mawiało, więc miał słaby wzrok i niezbyt dobrze widział, co działo się w ich życiu. Znaleźli też inne wytłumaczenie, dlaczego dobry i wszechmogący Bóg dopuszczał do niesprawiedliwości i zła na Ziemi: bo go po prostu nie było. To drugie wytłumaczenie istoty Boga dość szybko uznali za bardziej prawdopodobne. Było logiczne i zwalniało ich ze zrozumienia takich rzeczy, jak Duch Święty i przebaczenie grzechów. Poszli do bierzmowania, bo byli na tyle mądrzy, by nie zdradzić się przed dziadkami, że przestali wierzyć. Wywołanie burzy z tego powodu zostawili sobie na lepsze czasy.
Jakoś wkrótce po bierzmowaniu Freyja uświadomiła sobie, że Baldur nie był pochłonięty nauką tak jak ona. Najzwyczajniej w świecie nie interesował się szkołą, więc wszelkie próby namówienia go na uczenie się nie miały sensu. Powoli, ale skutecznie zamieniał się w chłopaka stwarzającego problemy.
Teraz siedzieli tu we dwoje i Freyja żałowała, że wtedy nie dość naciskała na niego, aby się przyłożył. Tak jakby mogło to coś zmienić.
– Ten pajac się odzywał? – Baldur nie musiał wymieniać imienia jej byłego chłopaka. Pajacem mógł być każdy. Ale gdy mówił „ten pajac”, zawsze miał na myśli ostatniego z jej byłych, którego nigdy nie polubił. – Wiesz, że kogoś naślę na niego, jeśli tylko będzie próbował ci coś zrobić.
Freyję to rozbawiło.
– Próbował coś zrobić? On niczego nie próbuje. Pamiętaj, że to ja odeszłam, bo był nieznośnym nudziarzem, a nie dlatego, że okazywał agresję. – Przypomniała sobie, jak bez końca marudził o najbardziej nieprawdopodobnych rzeczach i sama sobie się dziwiła, że znosiła to wszystko aż tak długo. Czym znowu wysmarowane są drzwi od lodówki? Najechałaś na chodnik? Na feldze jest wgniecenie. Jak długo mam cię prosić, żebyś odkładała na miejsce torebkę, gdy przychodzisz do domu? Dlaczego tak nielogicznie sortujesz pranie? Choć jej obecne życie nie było szczególnie ekscytujące, przynajmniej nie żyła w strachu, że ktoś mógłby jej zwracać uwagę za założenie rolki papieru toaletowego z niewłaściwej strony. – Uwolniłam się od niego raz na zawsze.
– Tu, na tym samym piętrze, w celi obok – powiedział Baldur, patrząc na nią z uśmiechem – siedzą dwaj faceci, którzy napadli i zgwałcili swoje byłe kobiety. Myślę, że one też poczuły się r a z n a z a w s z e wolne, kiedy się od nich wyprowadziły. – Baldur upił łyk kawy i spojrzał na okno. – Zamykaj drzwi na klucz i trzymaj Molly blisko siebie. Z sunią ten pajac sobie nie da rady.
Freyja wolała ukryć przed Baldurem swoje obawy, że gdyby doszło do niebezpiecznej sytuacji, Molly mogłaby obrócić się przeciwko niej. Nie było sensu mu o tym mówić. Na pewno jednak nie życzyła sobie, żeby Baldur zza krat organizował odwet na jej byłym. Choć na samą myśl o tym czuła przypływ radości, nawet większej, niż się do tego przyznawała sama przed sobą. Jednak szansa na to, że takie coś uszłoby Baldurowi na sucho, była równa zeru.
– Molly śpi na podłodze przy moim łóżku. Zanim przekroczyłby próg pokoju, zostałaby po nim kupka kości. – Uśmiechnęła się do brata. – Daj mu spokój, Baldur. On nie jest wart tego, żebyś siedział tu dłużej, niż musisz. Niczego złego nie zrobił, prócz zanudzania mnie na śmierć.
– Nie chciałaś, żebym znalazł ci narzeczonego, to chociaż pozwól mi załatwić ci ochroniarza.
– Ochroniarza? Nie, dzięki, nie trzeba. Z Molly damy sobie radę. Nie martw się. – Widziała po jego minie, że nie był do końca przekonany. Lub też nie chciał dać się przekonać. Podejrzewała, że dawało mu to poczucie, iż choć tak może pomóc siostrze w czasie swojej bezsensownej odsiadki. Dlaczego pomoc ta nie mogła się przejawiać w wypełnianiu rozliczeń podatkowych lub w wycinaniu z gazet ogłoszeń o wynajem mieszkania? Dlaczego musiały to być zawsze jakieś ekstremalne rzeczy? – Serio. Nie chcę nikogo warującego pod moimi drzwiami.
Baldur nic nie odpowiedział, po czym dalej rozmawiali o tym i owym, dopóki czas odwiedzin się nie skończył. Była w więzieniu aż do zachodu słońca, więc jechała do domu w ciemnościach.
***
Telefon zadzwonił w momencie, gdy Freyja stała właśnie przy okienku jednego z przydrożnych barów dla kierowców. Z trudnością podała kartę bankomatową przez opuszczoną szybę w drzwiach samochodu, otrzymała w zamian przesiąkniętą tłuszczem papierową torebkę i dopiero wtedy odebrała telefon.
– Halo.
– Pani Freyja? – Jej imię zabrzmiało jak pytanie. Znała ten głos, należał do jednego z pracowników Urzędu do spraw Nieletnich, ale nie mogła sobie przypomnieć jego imienia. Jednak kiedy się przedstawił, w głowie wyświetlił się jej odpowiedni obraz. Był to Jónas, niczego sobie facet, który sumiennie wykonywał swoją pracę, ale miał jedną brzydką wadę: wchodził w słowo swoim rozmówcom, czego Freyja nie mogła znieść. – Wydarzyło się coś, co ma związek z tą dziewczynką, Margrét, Margrét Sigvaldadóttir.
– Co takiego się wydarzyło? – Trzymając telefon między uchem a ramieniem, Freyja odebrała od sprzedawcy kartę i rachunek. Odjechała spod baru i zaparkowała na poboczu.
– W śledztwie zaszły jakieś duże zmiany. Nie wiem, o co dokładnie chodzi, ale wygląda na to, że mają tam niezłe zamieszanie. – Mężczyzna zamilkł, a Freyja nie miała ochoty przysłuchiwać się, jak głośno oddycha. Może czekał na odpowiedź, żeby móc jej przerwać? Postanowiła nie ułatwiać mu sprawy i poczekać, aż podejmie rozmowę. Co też uczynił. – Żeby nie przeciągać sprawy, na polecenie policji zgodziliśmy się przejąć dziewczynkę na jakiś czas. Z tego co wiem, ona sama nie chce przebywać z ojcem. Najważniejsze jednak, że policja chce, by dziewczynkę gdzieś ukryć, bo sprawa już przeciekła do gazet. Jeśli dobrze rozumiem, obawiają się, że morderca mógłby jej coś zrobić, jeśli zorientuje się, że była świadkiem zdarzenia.
– No i? Chce pan usłyszeć moje zdanie na ten temat?
– Nie. W żadnym wypadku. – Freyja postanowiła się nie obrażać. Pewnie tylko tak niefortunnie się wyraził. – Dzwonię do pani, bo mamy nadzieję, że to właśnie pani weźmie dziecko pod opiekę. Jedynie przez parę dni. Możliwe, że tylko na kilka godzin dziennie.
– Kilka godzin dziennie? – Wnętrze samochodu wypełniało się zapachem smażonego mięsa. Na szybach pojawiła się para.
– Jak tylko policja zakończy śledztwo, dziewczynka będzie mogła oczywiście wrócić do swojego domu. Przecież muszą w końcu kogoś aresztować, prawda?
– Bardzo mi przykro, ale nie mogę tego zrobić.
– To nie jest wcale takie trudne. Mamy specjalne mieszkanie przeznaczone na tego typu sytuacje. W tym momencie nikogo w nim nie ma. Zamieszkałaby pani w nim tymczasowo.
– A dlaczego nie oddacie jej do Boggi? – Bogga prowadziła dom-przytulisko dla dzieci, które prawnie odebrano ich rodzicom i nie miały gdzie się podziać.
– Tam jest przepełnienie. Ma nadwyżkę, dodatkową dwójkę dzieci wbrew przepisom.
– No tak, ale ja mam psa, którego pilnuję. Nie mogę zostawić go samego w domu.
– Możemy zapłacić za hotel dla psów.
– Jezu, naprawdę nie ma nikogo innego, kto mógłby to na siebie wziąć? Na przykład Dísa albo Elín? – Celowo nie wymieniła żadnego mężczyzny. Wiedziała, że to nie przejdzie. Wewnętrzne przepisy zabraniały mężczyznom pracującym w Urzędzie do spraw Nieletnich pozostawania sam na sam z podopiecznymi. I nie dlatego, że obawiano się, iż przy pierwszej lepszej okazji mogliby rzucić się na nie jak dzikie bestie. Chodziło o to, że niektóre z dzieci były tak straumatyzowane, iż mogłyby opacznie zrozumieć miłe zachowanie opiekuna. Oczywiście czasem to samo odnosiło się i do kobiet, chociaż w mniejszym wymiarze. – Nie ma ich w pracy? Albo Silja, wiem, że ona nie ma teraz urlopu.
Na drugim końcu linii słychać było pomrukiwania zastanawiającego się nad odpowiedzią rozmówcy.
– Ale tylko pani jest samotna. Wszystkie pani koleżanki mają dzieci. Tylko nie pani. Chcielibyśmy, aby Margrét była pod opieką kogoś, kto będzie mógł całkowicie poświęcić jej uwagę. To nie takie proste dla matek z dziećmi: opuścić dom i zamieszkać gdzieś w mieście. – Brano ją pod uwagę jedynie dlatego, że dotąd nie wydała dzieci na świat. Super. Zupełnie straciła ochotę na zjedzenie zawartości torby leżącej na siedzeniu obok. – I jeszcze ostatnia rzecz. Ten, który prowadzi dochodzenie, wyraźnie życzył sobie, by to właśnie pani zajęła się dziewczynką.
– Huldar?
– Tak. I proszę mnie nie pytać czemu, ale wygląda na to, że tylko pani ufa.
Freyja poczuła irytację. Przecież wcale jej nie znał, nie licząc tej jednej nocy. Chyba nie opierał swoich fachowych opinii o ludziach na osobistych przeżyciach z łóżka. Jeśli taki był właśnie cel tej jednorazowej przygody, to wynik testu osobowości w jej przypadku byłby następujący: jest niepohamowaną i nienasyconą osobą, bez wewnętrznych hamulców. Zaczerwieniła się i cieszyła w duchu, że nie miała telefonu z wmontowaną kamerą.
– Niestety. Musi się znaleźć jakieś inne rozwiązanie.
– Nie ma innej możliwości. – Słowa wypowiedziane zostały na bezdechu.
Chociaż próbowała dalej protestować, dobrze wiedziała, jak się to skończy. Zanim nadejdzie wieczór, dziewczynka trafi do niej. Miała tylko nadzieję, że będzie już po kolacji. Tego, co miała w papierowej torbie, nie starczyłoby dla dwóch osób.