Rozdział 21

Molly powoli otwierała oczy. Ale to, co zobaczyła, chyba jej się nie spodobało, bo zamknęła je ponownie.

– Jeśli pani chce, może ją pani tu zostawić. Będzie mogła wyspać się po narkozie. – Pani weterynarz miała około czterdziestu lat. Wyglądała na kogoś, kto nie oburza się z byle powodu, ale i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Przyglądała się Freyi i czekała na odpowiedź. Śnieżnobiały kitel, który założyła, przyjmując je do siebie, teraz, po operacji, usiany był malutkimi plamkami krwi.

Freyja starała się nie patrzeć na swoje ubranie, zdając sobie sprawę, że sama nie wygląda lepiej. Myśl o tym, że mogłaby pozbyć się Molly na jedną noc, była kusząca, jednak podziękowała i odmówiła. Znała siebie na tyle dobrze, iż wiedziała, że już w połowie drogi powrotnej zaczęłoby ją gryźć sumienie. Brat traktował tego psa jak własne dziecko i musiała to uszanować. Przecież nie zostawiłaby w szpitalu jego córki czy syna tylko po to, by móc pojechać do domu się wyspać. Już i tak wystarczająco trudne było zakomunikowanie bratu, co się stało z psem. Miała tylko nadzieję, że nie będzie próbował załatwić głupiego odwetu za okaleczenie psa. Problem polegał na tym, że na udowodnienie winy brat mógłby nie poświęcić tyle samo energii, ile włożyłby w wymierzenie kary potencjalnemu sprawcy.

– Nie, dziękuję. Zabiorę ją do domu. Ale czy pomogłaby mi pani zanieść ją do samochodu? – Pomimo dobrej formy fizycznej bała się sama nieść ciężką Molly. Nie chciała też do końca zniszczyć już i tak zaplamionych ubrań. Sierść psa w miejscu zranienia posklejana była krzepnącą krwią i innymi bliżej nieokreślonymi wydzielinami, które uchodziły z suczki, gdy pani weterynarz, uzbrojona w nóż i igłę, zabierała się do pracy.

– Jest w domu ktoś, kto pani pomoże ją wnieść?

– Nie. – Freyja poczuła, że się rumieni. Co się z nią działo? Przecież babka w jej wieku nie musiała wstydzić się, że mieszka sama. Dość było kobiet po trzydziestce rozwiedzionych lub tak jak ona niezamężnych. Cóż więc takiego oburzającego było w jej stanie cywilnym? Czy jej pokrwawione spodnie, rozczochrane włosy ani też przestraszone dziecko, które przyciągnęła tu ze sobą, nie wzbudzały większych podejrzeń i bardziej nie zasługiwały na zdumienie? Poza tym dlaczego niby miała przejmować się tym, co o niej myślą inni? Zapewne wynikało to z przemęczenia, a jej myśli były skutkiem ubocznym wieczornych wydarzeń. Choć więc pragnęła odprężyć się w wannie, zadowoli się prysznicem. Ma pod swoją opieką dziecko i zranione zwierzę. Po raz pierwszy od rozstania z byłym chłopakiem zatęskniła za nim. Przecież nie zawsze ją denerwował, były i miłe momenty, którymi się rozkoszowała, w zasadzie to dużo więcej, niż chciała przyznać przed samą sobą. – Myśli pani, że Molly ocknie się w drodze do domu?

– Radziłabym trochę odczekać. Dopiero co zaczęła otwierać oczy, ale pewnie już wkrótce oprzytomnieje na dobre. Przecież nie chciałaby pani, żeby obudziła się nagle na tylnym siedzeniu w pędzącym aucie. Przygotuję dla niej kołnierz ochronny, środki przeciwbólowe i antybiotyki. Wypiszę rachunek. Jeśli do tego czasu się wybudzi, to ją zabierzecie. Jeśli nie, to będzie musiała tu zostać na noc.

Nie było wyjścia, Freyja musiała się zgodzić. Wolała przy tym nie oglądać rachunku za udzielenie pomocy medycznej. Do zwykłych kosztów dojdzie z pewnością opłata za pracę poza godzinami przyjęć. Kiedy lekarka zapytała, czy pies jest ubezpieczony, Freyja omal nie wybuchnęła śmiechem. Wydawało jej się mało prawdopodobne, że brat przeznaczyłby pieniądze na coś takiego. Już prędzej wykupiłby polisę, gdyby wiedział, że ubezpieczalnię można jakoś oszukać. Ale z ubezpieczeniami dla zwierząt sprawa nie była prosta. Pewne było natomiast, że jego siostra będzie miała na karku niebotycznie wysoki rachunek. Dywagacje na temat wysokości opłaty nie miały jednak sensu, bo przecież rana nie zagoiłaby się samoistnie, a i Freyja nie umiałaby samodzielnie jej zaszyć. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie poprosić o to lekarki ze schroniska, ale dała sobie spokój. Od wysokich rachunków nie cierpiała bardziej tego, że była komuś winna przysługę.

Molly znowu się przebudziła. Otworzyła jedno oko i wierzgnęła tylną łapą, po czym na nowo zapadła w letarg. Jej gałki oczne poruszały się pod zamkniętymi powiekami. Na zewnętrznej stronie tylnego uda błyszczało dziesięć szwów doskonale widocznych na wygolonej skórze. Zdaniem pani weterynarz została zaatakowana ostrym narzędziem, a zatem z premedytacją. Rana nie byłaby tak czysta i równa, gdyby pies po prostu o coś zahaczył. Wszystko to wyjaśniła Freyi w czasie, kiedy oczyszczała i zszywała skaleczenie. Gdyby Freyja miała jakiś wybór, wolałaby czekać na zewnątrz, ale w przypadkach takich jak ten, kiedy wzywano lekarza poza godzinami pracy, właściciele zwierząt sami musieli asystować przy operacjach. Lekarka przyznała więc ironicznie, że właściwie najwięcej czasu zajmuje jej układanie omdlałych właścicieli czworonogów w pozycji bocznej ustalonej. Freyi też ledwie udało się uniknąć kontaktu z podłogą. Głównie dlatego, że kiedy zaczynało jej się kręcić w głowie, odwracała wzrok od pola operacyjnego. Nie mogła opędzić się od myślenia o mamie Margrét i o tym, jak jej morderca mógł być zdolny do zabicia człowieka w tak bestialski sposób. Te myśli jednak wzmagały uczucie bliskie omdlenia. Odchodziła wtedy na chwilę od stołu, by oprzeć się o szafkę i odczekać, aż odzyska siły.

Freyja liczyła na to, że Molly nie obudzi się tak od razu. Otworzyła drzwi do poczekalni. Siedziała tam Margrét i przeglądała gazetę poświęconą psom.

– Chcesz wejść i zobaczyć? Operacja się skończyła. Biedulka Molly śpi jeszcze, ale już niedługo. Jak się obudzi, to bardziej się ucieszy na twój niż na mój widok. Tylko staraj się nie zwymiotować na ranę, dobrze?

Margrét ostrożnie odłożyła gazetę, wcześniej staranie wygładzając jej okładkę, jakby chciała zatrzeć wszelkie ślady tego, że w ogóle tu siedziała. Freyja próbowała wyczytać z jej twarzy, czy wieczorna przygoda odbiła się na niej, ale nie wyglądało na to. Chyba że jej skamieniała twarz świadczyła o trwającym wciąż szoku. Po drodze do domu nie spotkały nikogo i nikt ich też nie śledził. Udało się. W czasie, kiedy krew z rany Molly sączyła się na podłogę, Freyja próbowała bezskutecznie skontaktować się z Huldarem. Musiało się stać coś bardzo poważnego albo znaczącego, bo w komendzie nie chciano jej z nim połączyć ani też powiedzieć, gdzie się teraz znajduje. Nie mogła opanować rozdrażnienia. Szczególnie że w ogóle zabroniono jej rozmawiać z policją, choć rozumiała, że chodziło o ograniczenie do minimum grona tych, którzy wiedzieli, gdzie można było znaleźć Margrét.

– No, popatrz tylko. – Freyja wprowadziła dziewczynkę do pokoju zabiegowego. – Ma dziesięć szwów.

Margrét czule głaskała psa. Na jego pysku pojawił się ledwo zauważalny grymas, tak jakby uśmiechała się delikatnie.

– Mam nadzieję, że Molly nie będzie bolało, gdy się obudzi.

– Czy ta pani wie, co się z nią stało? – Małe paluszki dziecka wędrowały w kierunku rany. Freyja czuwała, aby w razie potrzeby je odsunąć, ale okazało się to zbyteczne. Margrét naprawdę delikatnie dotykała miejsc wokół szwów. – Mówiła coś o tym?

– Nie, niczego nie mówiła. Pada śnieg, więc może Molly w coś uderzyła, bo nic nie widziała, albo ktoś w nią wjechał, trudno powiedzieć.

– A co byś zrobiła, gdybyś się dowiedziała, kto ją skrzywdził?

Freyja wzięła głęboki oddech. Zadając to pytanie, Margrét próbowała raczej ocenić własną sytuację, dlatego też musiała uważać, co odpowie.

– Wszystko zależałoby od tego, czy ten ktoś zrobił to specjalnie, czy niechcący. Jeśli niechcący, chciałabym po prostu, aby przeprosił. To by wystarczyło. Ale jeśli postąpiłby tak specjalnie, przeprosiny to za mało. Tu chodzi o poważny czyn, dlatego poszłabym na policję, żeby zbadała sprawę i wydała zasłużony wyrok.

– A co to jest zasłużony wyrok? – Dziewczynka zmrużyła zielone oczy i patrzyła na Freyję z niedowierzaniem. Jakby posądzała ją o to, że wymyśliła sobie te słowa.

– Zasłużony wyrok jest wtedy, kiedy ludzie otrzymują karę albo naganę odpowiednią do tego, co zrobili. To jest bardzo ważne: nie dopuścić, żeby czynili zło dalej albo żeby inni naśladowali ich zachowanie. – Freyja miała nadzieję, że ta krótka pogadanka wpłynie na dziewczynkę i sprawi, że mała zrozumie, jak ważne będzie wszystko, co powie o zdarzeniach tamtej nocy, kiedy zamordowano jej mamę. Następne przesłuchanie miało się odbyć jutro z rana, więc odpowiednie nastawienie Margrét zaoszczędziłoby wszystkim zbędnego nakładu czasu i sił, a samej dziewczynce strachu i cierpienia. Zakładając, że powiedziałaby wreszcie o wszystkim, co ją dręczyło. Mogło być jednak i tak, że nie miała nic więcej do powiedzenia.

– Jeśli ktoś skrzywdził Molly, to wydaje mi się, że jego też powinno się skrzywdzić. Tylko trochę mocniej.

– Tak było kiedyś, w dawnych czasach, Margrét. I jest jeszcze gdzieniegdzie na świecie. – Freyja pogłaskała Molly po uchu. Jej ciało drżało delikatnie, jakby ktoś łaskotał suczkę słomką w upalny, letni dzień. – Ale okazało się, że wymierzanie kar w taki sposób wcale nie jest dobre. Zwykli ludzie mogą stać się gorsi, jeśli robią tak samo jak ci, którzy specjalnie krzywdzą innych.

– Nie, jeśli trzeba to zrobić tylko raz.

– No, może nie. Ale istnieją lepsze metody, żeby karać ludzi, którzy są źli dla innych.

– Jakie metody?

Freyja zastanawiała się, gdzie podziała się lekarka. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby zakończyć już tę dyskusję o zbrodni i karze z dzieckiem, które było świadkiem śmierci własnej matki, dokonanej w tak okrutny sposób. Pomyślała o swoim bracie i o tym, jak Margrét oceniłaby jego postępowanie.

– Na przykład więzienie. Nikt nie chce iść do więzienia.

– Ktoś chce. Ci, co już umarli. Ci, których źli ludzie zabili. Woleliby iść do więzienia niż być martwi. – Zamilkła i patrzyła na śpiącego psa. – W każdym razie tak mi się wydaje.

Było coś w tym, o czym mówiła dziewczynka, i łatwo było zrozumieć, co miała na myśli.

– Zgadzam się z tobą. Ale niestety, nie ma takiej możliwości. – Freyja walczyła z nieodpartą chęcią pogłaskania małej główki z rudymi lokami, teraz naelektryzowanymi od czapki. – Pomimo wszystko musisz mi uwierzyć, że tych, którzy dopuszczają się strasznych zbrodni, lepiej wsadzać do więzienia niż zabijać. O wiele, wiele lepiej.

Freyja czuła, że jej głos brzmiał mało przekonująco. Oczywiście umiałaby bez problemu wskazać ludzi, którzy jak dla niej mogli zniknąć z powierzchni ziemi. Nie potrafiła jednak wytłumaczyć dziecku, i pewnie nikt inny też by nie potrafił, dlaczego pozostawienie przy życiu jest lepsze. To przekonanie wisiało na bardzo cienkim włosku. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć Margrét, że największą wadą kary śmierci jest to, że jeśli skazany zostanie niewinny człowiek, nie można już tego odwrócić. Ale nie zdążyła. Drzwi od pokoju otworzyły się i stanęła w nich pani weterynarz.

Kobieta trzymała w ręku dwie kartki papieru. Freyja domyślała się, że to rachunek. Tak jak się obawiała, nie zmieścił się na jednej kartce. Poprosiła Freyję, by wyszła z nią do poczekalni, a Margrét, by w tym czasie popilnowała Molly. Kiedy drzwi pokoju zabiegowego się zamknęły, zamachała kartkami przed oczami Freyi.

– Znalazłam to na kontuarze w poczekalni. To jest historia choroby psa, który był tu dzisiaj. Opis wydarzeń wypadku wydaje mi się podejrzanie podobny do tego, co spotkało pani psa. – Patrzyła na Freyję, mrużąc oczy. – Czy mieszka pani w Grafarvogur? Według tego, co mam w komputerze, jest pani zameldowana tuż obok domu, gdzie zraniono tego drugiego psa.

– Nie. Jak już mówiłam, mieszkam w śródmieściu. Koło Grandów. – Jej były partner wciąż zajmował mieszkanie w Grafarvogur. Jeśli sąsiedzi nie wyprowadzili się do tej pory, wiedziała, o którego psa chodziło. Okropnie rozwydrzony, wciąż przywiązany do ogrodzenia, szczekał głośno w ogródku, z którego korzystać mieli wszyscy mieszkańcy bloku. Był tak samo duży jak Molly i w zasadzie wyglądał na niegroźnego. Rozmyślanie o nim sprawiło, że się zaczerwieniła, a w jej głowie zapaliło się światło ostrzegawcze – sprawcą mógł być jej były facet. Gdy się rozstawali, był wkurzony i rzucił jej kilka brzydkich słów. Ale czy mógł być aż tak wściekły, by okaleczyć psa i by ją do tego stopnia nastraszyć? Przed atakiem zaś poćwiczyć na psie sąsiadów? Z wrażenia zrobiło się jej gorąco, a policzki już wręcz płonęły ze wstydu. Freyja czuła, że lekarka nie wierzy w ani jedno jej słowo, co ją jeszcze bardziej zawstydziło. – Już dawno temu się stamtąd wyprowadziłam. Muszę tylko zmienić meldunek w Biurze Spisu Ludności. Pod tamtym adresem mieszka tylko mój były partner.

– Tak. Rozumiem. – Spojrzenie kobiety mówiło, że tłumaczenie Freyi jej nie przekonało. – A może to pies pani partnera?

– Nie. Nie jest jego. To nie tak. Nie chodzi o jakieś kłótnie, kto ma wziąć psa czy coś w tym stylu.

– No to o co? Tu w mieście okaleczanie psów nie jest normą, więc ja bym nie lekceważyła dwóch tego rodzaju ataków w krótkim odstępie czasu. Obrażenia są do siebie podobne i nie zdziwiłabym się, gdyby chodziło tutaj o tego samego sprawcę. I jeszcze dziwnym przypadkiem jest pani powiązana z tymi psami. – Kobieta skrzyżowała ręce na piersiach. – Mówiąc szczerze, zastanawiam się, czy nie zawiadomić o tym policji. Jeśli sprawcą jest ten pani były i zamierza w dalszym ciągu to robić, lepiej powstrzymać go od razu. Jest pani pewna, że nie widziała go w pobliżu miejsca, gdzie pies został zraniony?

– Nie. Nie widziałam. Proszę mi uwierzyć, przecież nie kryłabym go, gdyby okaleczał zwierzęta. Proszę zadzwonić na policję. Zrobi mi pani przysługę.

Ciche szczekanie z pokoju zabiegowego przerwało ich rozmowę, ale było jasne, że pani weterynarz nie odpuści.

***

– Nie mogłem odebrać telefonu, ale przyjechałem od razu, kiedy zobaczyłem wiadomość w telefonie. Najszybciej, jak się dało.

Huldar stał w wejściu do mieszkania Freyi. Znów było po nim widać, że jest przemęczony, ale już nie zawstydzony. Wyglądało na to, że miał coś w rodzaju oficjalnego wytłumaczenia, dlaczego nie odbierał, co Freyję drażniło, bo nie mogła odreagować swojej uzasadnionej przecież złości. Obok Huldara stała młoda policjantka, Erla, ta sama, która towarzyszyła mu w czasie ostatniego przesłuchania w schronisku. Również wyglądała na zmęczoną, tyle że jej oczy były bardziej ożywione niż u Huldara. Tym razem ubrana była po cywilnemu, więc wydawała się drobniejsza, w dodatku mundur nadawał jej władczy wygląd, który teraz zniknął. Widać było, że przyjechała tu z domu, nieomal prosto spod prysznica, bo jej włosy były jeszcze mokre. Freyja wyczuwała bijącą od kobiety niechęć i nie mogła jej zrozumieć, bo gdy witały się ze sobą w schronisku, nie dała jej ku temu najmniejszych podstaw. Nie miała pojęcia, co takiego mogła jej zrobić. Postanowiła więc zachowywać się tak, jakby jej tam wcale nie było. Koncentrowała uwagę wyłącznie na Huldarze. To była najlepsza metoda, by nie dać się zbić z pantałyku.

Huldar wciąż przepraszał.

– Wynikły w międzyczasie pewne rzeczy…

Nie bardzo wiedziała, na co liczył i jakiej oczekiwał odpowiedzi. Dwa razy dzwoniła na jego komórkę, wysłała jednego SMS-a i raz zadzwoniła na komendę. Wiadomo, że miała ku temu poważne powody. Chciała wygarnąć mu, że nie tylko u niego wyszły przykre niespodzianki, lecz zdusiła to w sobie i w uprzejmy, ale oschły sposób odpowiedziała:

– Spokojnie. Dałyśmy sobie radę.

Zanim Huldar zdążył zareagować, głos zabrała Erla.

– Czy mogę panią o coś zapytać? – Zerkała wciąż na klatkę schodową. Teoretycznie wszyscy mieszkańcy tego bloku byli zobligowani do sprzątania wspólnego korytarza w wyznaczonych terminach. W praktyce jednak Freyja jak dotąd nie widziała kogokolwiek z odkurzaczem i ścierką w ręku. Mijały właśnie trzy tygodnie od czasu, kiedy ostatnio sprzątała i nie dało się ukryć, że sytuacja na korytarzu wymagała interwencji. Huldarowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, a już zwłaszcza wtedy, kiedy odwiedził ją z powodów bardziej frywolnych. Ale Erla to co innego. – Jak to możliwe, że pani tu mieszka? Tak mało wam płacą w urzędzie?

Freyję zalała złość.

– Chce pani zarządzić zrzutkę na moją rzecz?

Nie miała zamiaru wspominać o Baldurze i tłumaczyć się, że mieszka tutaj tylko tymczasowo. Nie, żeby się wstydziła własnego brata przed stróżami prawa, ale to nie była po prostu ich sprawa. Zmęczony duet grał w przeciwnej drużynie niż jej brat, nie zamierzała więc z nimi rozmawiać na jego temat. Pomijając, że ich odwiedziny tutaj Baldur uznałby za coś niedopuszczalnego, miała więc nadzieję, że nigdy się o tym nie dowie.

Erla poczerwieniała, zanim zdążyła odpowiedzieć, a gdy Huldar obrzucił ją morderczym spojrzeniem, zagryzła wargi. Policjant odwrócił się do Freyi całkiem zmieniony, łagodny i przyjazny.

– Proszę wybaczyć, pani mieszkanie nie jest oczywiście naszą sprawą. Jesteśmy oboje przemęczeni. Tak jak i pani z pewnością. – Huldar patrzył długą chwilę w oczy Freyi. Z jego spojrzenia wyczytała prośbę o to, by w obecności policjantki nie robiła aluzji do ich wspólnej nocy. Jeśli byli parą, to naturalnie nie chciał, aby wyszło na jaw, że ją zdradził. Przecież takie rzeczy się zdarzały.

Freyja stała się jeszcze bardziej oschła niż wcześniej.

– Nie ma sprawy. – Nie mogła się zdecydować, na które z nich była bardziej obrażona. Na Huldara czy tę niewychowaną młodą kobietę. Chyba jednak na niego. Pomimo tego starała się na nią nie patrzeć, tak jakby jej tam wcale nie było. Jeśli jeszcze raz się odezwie, zwyczajnie ją zignoruje.

Na klatce schodowej było niespotykanie cicho. Albo sąsiedzi widzieli, że tych dwoje przyjechało tu policyjnym wozem i zdecydowali się powstrzymać od hałasu, albo sami z siebie wyczuli niebezpieczeństwo. W tym domu odwiedziny policji nie były niczym innym, jak tylko realnym zagrożeniem. Freyja nie zdziwiłaby się, gdyby po zauważeniu policyjnego samochodu i wysiadających z niego funkcjonariuszy na klatce włączono ostrzegawczy alarm.

– Czy moglibyśmy wejść do środka? Muszę na własne oczy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Musimy też porozmawiać i nie chciałbym tego robić tutaj.

Dopiero kiedy Huldar zaczął w progu przestępować z nogi na nogę, zorientowała się, jak długo zwlekała z odpowiedzią. Erla natomiast stała na szeroko rozstawionych nogach z rękoma podpartymi na biodrach, jakby wydano jej rozkaz przyjęcia pozycji wyjściowej. Gdyby miała na sobie mundur, może wyglądałaby groźnie, ale w zwykłych ciuchach była jedynie komiczna.

– Proszę bardzo.

Freyja odsunęła się na bok i wpuściła ich do środka. Nie była zadowolona z siebie, że uległa. Erla lustrowała wzrokiem przedpokój i mieszkanie w środku, a Huldar usilnie starał się tego nie robić. Źle grał rolę mężczyzny, który po raz pierwszy przyszedł w nieznane miejsce i nie ma odwagi na cokolwiek spojrzeć. Dokładnie wytarł buty w wycieraczkę, po czym zsunął je z nóg, co miało oznaczać, że zamierza zostać na dłużej. Erla wyglądała na bardzo złą, ale posłusznie poszła w jego ślady. Freyja uznała, że pozwoli im zabrudzić sobie skarpetki.

– Co z psem? – Huldar patrzył w dół na kałużę krwi, którą Freyja zamierzała później zmyć z podłogi. – Wyjdzie z tego?

– Wydaje mi się, że tak. Jest jeszcze trochę splątany po narkozie i niezbyt zadowolony z kołnierza. – Molly jakby wyczuła, że właśnie o niej rozmawiano i pojawiła się w drzwiach do sypialni, gdzie do tej pory wypoczywała pod czujnym okiem Margrét. Suczka zawarczała cicho i pokazała zęby, ale w plastikowym kloszu na karku nie wyglądała szczególnie groźnie. – Molly cicho! – Freyja wepchnęła psa z powrotem do pokoju. Margrét siedziała na łóżku, trzymając w rękach tę samą książkę, co wcześniej, kiedy Freyja do niej zaglądała. Nie udało jej się namówić dziewczynki do obejrzenia filmu, który ze sobą przyniosła. – Przyszła policja z powodu tego, co się stało z Molly. Zamknę drzwi, żeby ich nie ugryzła. Nie rozumie, że próbują pomóc. – Uśmiechnęła się do Margrét, ale ta nie okazała żadnej reakcji. Kiedy zamykała drzwi, suczka i dziewczynka patrzyły na nią tak, jakby coś przed nią ukrywały i nie wierzyły, że udało im się uniknąć wpadki. Freyja miała straszną ochotę ponownie zerknąć do środka w nadziei, że przyłapie je na gorącym uczynku. Jednak dała sobie z tym spokój. Odwróciła się do Huldara i Erli. – No, teraz jesteście bezpieczni.

Huldar oderwał wzrok od plakatu wiszącego na ścianie przedpokoju. Wolał wpatrywać się w niego, niż zaglądać do sypialni. Plakat jakimś cudem uchował się w czasie wielkiej akcji sprzątania mieszkania i nawet po wprowadzeniu się dziewczynki pozostał na swoim miejscu. To była reklama koncertu grupy heavy metalowej. Takiej muzyki Freyja w życiu by nie słuchała. Gdyby jednak naszła ją ochota na hałas, już prędzej ustawiłaby się pod kompresorem powietrza. Huldar wyglądał na zdziwionego. Freyja nie mogła sobie przypomnieć, czy pamiętnej nocy wspomniała mu, że mieszkanie nie należało do niej. W końcu mieli przyjemniejsze rzeczy do roboty. Postanowiła więc utrzymywać go w przekonaniu, że jest fanką heavy metalu.

– Czy możemy usiąść? – zapytał, jąkając się, Huldar.

– Jeśli chcecie. – Wskazała im pokój gościnny i sama usiadła na jedynym krześle, które się tam znajdowało. Huldarowi i Erli została tylko sofa. Usiedli jedno obok drugiego jak dzieci w ławce. Oboje z rękoma ułożonymi na kolanach, gotowi, by w każdej chwili poderwać się do góry.

– Miałem telefon z kliniki dla zwierząt. Przekierowali rozmowę do mnie, kiedy padło pani nazwisko. – Huldar nie owijał w bawełnę. – Z tego, co zrozumiałem, pani były partner jest podejrzany o okaleczenie psa. Lekarka weterynarii, która dzwoniła, mówiła o innym psie, który też został zraniony. Jego właściciele mieszkają pod tym samym adresem, co pani były partner.

Freyja ucieszyła się, że w pokoju nie było Margrét, która przez cały czas myślała, iż Molly zraniła się sama podczas spaceru.

– Nie sądzę, by miał z tym coś wspólnego.

– Nic nie wspominała pani o byłym partnerze, kiedy prowadzono rozmowy w sprawie umieszczenia Margrét u pani. – Był na tyle mądry, by nie dodać, iż nie wspominała o tym również przy ich pierwszym spotkaniu. W końcu nie mógł narzekać, że nie usłyszał całej historii jej życia, sam przecież nie był lepszy. – Jeśli okazuje agresję, trzeba będzie się temu na nowo przyjrzeć i pomyśleć nad innym rozwiązaniem. Dziecko może być w niebezpieczeństwie. Myślę, że do chwili, gdy sprawa się wyjaśni, musimy zapewnić stały policyjny dozór pod domem.

Freyi nie przyszłoby do głowy, aby nie zgodzić się na ochronę. Huldara chyba zdziwił jej spokój, ale nie dał tego po sobie poznać.

– Świetnie. – Nie sądziła, że to jej były partner napadł na Molly. Niemniej nie mogła zaprzeczyć, że osoba ta ją znała. W każdym razie miała jej numer telefonu. Oczywiście, że numer był w książce telefonicznej i wystarczyło tylko znać jej nazwisko. – Wątpię, aby Margrét groziło coś ze strony człowieka, z którym kiedyś mieszkałam, a jednak na pewno coś nam grozi. Ktoś napadł z nożem w ręku na Molly i w tym samym czasie otrzymałam wiadomość. Proszę spojrzeć na tego SMS-a. Jeszcze rano myślałam, że dziewczynka jest u mnie bezpieczna, ale teraz nie jestem już tego taka pewna.

Huldar przeczytał tekst, pokazał Erli i oddał telefon Freyi.

– Myślę, że nie powinniśmy tego lekceważyć. To, co stało się z psem, nie wróży niczego dobrego. Jedynym sensownym powodem, dla którego ktoś mógłby zrobić coś takiego, jest potrzeba pozbycia się psa, aby ułatwić sobie atak na panią lub Margrét. Przypuszczam, że pies stanąłby w pani obronie.

– Pewnie tak. – Freyja nie chciała dzielić się z nim wątpliwościami co do tego, czy Molly faktycznie by jej broniła.

– Czy pies był wasz, jak jeszcze byliście małżeństwem, czy wzięła go pani już po rozwodzie?

– Po. I nie byliśmy małżeństwem, ściśle rzecz biorąc.

– Rozumiem. – Huldar jęknął cicho. Nie bardzo było wiadomo, z jakiego powodu. – Powinienem chyba panią poinformować, że wezwiemy pani byłego partnera na przesłuchanie. Prawdopodobnie jutro z rana. Nie sądzę, aby coś z tego wyniknęło, chyba że się przyzna, ale lepiej dać mu jasno do zrozumienia, że mamy go na oku.

– Proszę bardzo. Przesłuchajcie go, naturalnie. Żaden problem. – Freyja oparła się plecami o krzesło. – Tyle że to raczej nie ma z nim nic wspólnego. Bardzo bym się zdziwiła, gdyby tak było. Nie jest zdolny zaatakować dużego psa. Nie mówiąc już o dwóch.

– Zobaczymy. Sprawdzimy też, z jakiego telefonu został wysłany SMS, bo jeśli z jego, to wszystko będzie jasne. Nie myślę jednak, że byłby na tyle głupi. Prawdopodobnie użył jednorazowej karty telefonicznej. Jeśli tak, to ustalenie z jakiej, zajmie nam trochę czasu. Ale poradzimy sobie i z tym. Na podstawie tego, co już wiemy, najrozsądniej będzie założyć, że to sprawka pani byłego i że sytuacja może się jeszcze pogorszyć. – Gdy Huldar wypowiadał te słowa, na ustach Erli pojawił się nieznaczny uśmiech. Freyja zachowywała się tak, jak gdyby tego nie zauważyła. – Czasami ci krwiopijcy robią się bardziej agresywni w stosunku do swoich ofiar, by zemścić się za upokorzenia, których doznali podczas przesłuchania na policji.

Słowo krwiopijcy wydało się Freyi zupełnie od czapy. Przypominało znaną z dzieciństwa historię o Drakuli. Rzeczywistość jednak była o wiele, wiele straszniejsza, o czym przekonała się w swojej pracy. Wśród jej podopiecznych znajdowały się też i takie dzieci, których matki prześladowane były przez byłych mężów. Postanowiła jednak nie pokazać po sobie strachu i odpowiedziała całkiem spokojnie:

– Czas pokaże.

– Nie może się nic wydarzyć, dopóki przed domem będzie stał samochód policyjny. Gwarantuję.

Stało się jasne, że z chwilą, gdy Margrét umieszczą w innym miejscu, ochrona zniknie. Zostaną same z Molly uwięzioną w kołnierzu, przez który nie mogła nikogo ugryźć. A może temu, który okaleczył suczkę, wcale nie zależało na dziecku, lecz właśnie na Freyi. Czuła, że dłonie jej się pocą. – To wszystko czy jest jeszcze coś?

– Tak. W zasadzie. – Huldar wpatrywał się w ławę. – Sprawy przybrały nieoczekiwany obrót. Wolę, by dowiedziała się pani tego ode mnie, a nie z mediów. – Patrzył jej prosto w oczy. – Zamordowano drugą kobietę. Ten sam sprawca. To oczywiście zmienia wszystko. Margrét miała rację, że będzie więcej ofiar, i chyba nie muszę dodawać, jak ważne będą dla nas jej jutrzejsze zeznania.

Freyja potrzebowała chwili, by dojść do siebie. Co to wszystko ma oznaczać? Że ten, który napadł na Molly, był też przypuszczalnie mordercą matki Margrét? Jak wielkie niebezpieczeństwo grozi dziewczynce i jej samej? Naraz słowo „krwiopijca” wydało jej się sympatyczne. Sto razy bardziej wolałaby mieć na karku kogoś takiego niż potwora mającego na sumieniu życie ludzkie. A co dopiero dwa życia.

– Jest pan pewien, że to ten sam człowiek?

– Tak. Nie ma żadnych wątpliwości. Znaleźliśmy pozostawioną na miejscu zbrodni wiadomość bardzo podobną do poprzedniej.

– Wiadomość? Jakiego rodzaju wiadomość? – Pytanie wymsknęło się jej bezwiednie, bo wcale nie chciała wiedzieć, po co morderca zostawiał listy. Pragnęła jedynie jak najszybciej pozbyć się z domu pary policjantów i tego, żeby wszystko było jak dawniej. A najbardziej ze wszystkiego tęskniła za czymś zupełnie powszednim. Na przykład za tym, żeby zadzwoniła jej przyjaciółka Nanna i poskarżyła się, że dzieci mają znowu zapalenie uszu. Wydawało jej się teraz niemożliwością, że uznawała jej utyskiwania za nudne. Z pewnością nie. – Czego dotyczyła?

– Proszę się tym nie martwić i pozwolić nam się tym zająć. – Erla odważyła się w końcu coś powiedzieć, nieco chłodniejszym tonem niż wcześniej.

Huldar wydał z siebie taki odgłos, jakby zazgrzytał zębami.

– Jutro to z panią omówię, przed przesłuchaniem. Będziemy musieli pokazać wiadomości Margrét, bo może usłyszała coś, co pozwoliłoby nam je odszyfrować. Na razie kompletnie nie mamy pojęcia, o co w nich chodzi. Jeśli w ogóle mają jakikolwiek sens. – Radość z udzielenia Freyi pouczenia zniknęła z twarzy Erli. Oddychała przez nozdrza jak byk krótko przed atakiem na torreadora.

– Świetnie. Jeśli to już wszystko, chciałabym położyć Margrét spać. – Odczuwała nieodpartą chęć wyrzucenia ich z domu. Palce zwinęła w pięści, co nie uszło ich uwadze.

***

Kiedy Margrét była już w łóżku i wokół zapanowała absolutna cisza, Freyja stała przy oknie i patrzyła na pokrytą śniegiem dzielnicę. Przestało już padać. Świat za oknem wydawał się nieskończenie przyjazny. Nie mogła uwierzyć, że gdzieś tam na zewnątrz był ktoś, kto chciał dziewczynce, albo i jej, wyrządzić krzywdę. Ze stojącego przed domem samochodu wysiadł policjant. Oparł się o drzwi od strony kierowcy i zapalił papierosa. Popatrzył w górę i pomachał do Freyi. Ta zawstydzona zaciągnęła firankę i nie odmachała.

Żadne z nich nie zauważyło, że coś poruszyło się w ogrodzie po drugiej stronie ulicy. Ktoś tam stał blisko jezdni, a potem stopniowo wycofał się w głąb, aż na dobre zniknął w ciemności.