Rozdział 25

Przewieszone przez krzesła okrycia studentów wydzielały zapach wilgoci. Śnieg z kurtek stopniał, tworząc pod ławkami małe kałuże. Kiedy wykładowca robił pauzę, gdzieniegdzie słychać było odgłosy spadających kropel wody.

Karl miał problemy ze skupieniem. Nieważne, jak bardzo starał się śledzić slajdy prezentowane na tablicy, i tak wciąż łapał się na tym, że nasłuchuje delikatnego dźwięku. Kapanie, a nie wykład, pochłaniało całą jego uwagę. Im bardziej próbował wsłuchiwać się w słowa docenta, tym mniej rozumiał z omawianego tematu. Odkąd sięgał pamięcią, nauka była dla niego jednym wielkim wyścigiem, którego nie mógł wygrać. Kiedy udało mu się w końcu pojąć jedno, opór stawiało drugie. Czuł się wtedy jak pies, który próbując złapać własny ogon, kręci się w kółko. Zwłaszcza na takim wykładzie jak ten, kiedy nie mógł się skoncentrować. To był bardzo ważny dział, o czym nauczyciel poinformował ich już na początku. Wszystko, czym mieli zajmować się później, opierało się na omawianym dzisiaj materiale. Cholera, że też nie mógł sobie tego przyswoić.

Otwarty dokument na ekranie laptopa odzwierciedlał stan jego umysłu. Nie udało mu się niczego zanotować. Nie mógł pocieszyć się tym, że studentom siedzącym przed nim nie szło lepiej, zwłaszcza że po wykładzie nie będzie mógł wyżebrać od nich notatek. W zamian będzie musiał zadowolić się slajdami nauczyciela, które w domu przy biurku nie staną się przecież bardziej zrozumiałe. Wręcz przeciwnie.

Nazwa pierwiastka pochodzi od miejscowości Ytterby w Szwecji, gdzie w roku 1843 chemikowi Carlowi Gustawowi Mosanderowi udało się z gadolinitu wyizolować pierwiastki itr, erb i terb. Podobieństwo erbu i terbu spowodowało, że w tamtych czasach naukowcy mylili je ze sobą i…

Karl stracił wątek. Zamiast chłonąć wiedzę, która była taka istotna, co drżącym głosem wykładowca regularnie dawał do zrozumienia, myślał o stacji radiowej. We wczorajszej audycji nie było starych lub nowych numerów PESEL, tylko zupełnie nieznany i niezrozumiały dla niego ciąg liczb, który kołatał mu się teraz po głowie. Czuł, jakby utworzył w niej trzepoczące skrzydła. I chociaż same liczby wydawały mu się znajome, to wszelkie próby złożenia ich w logiczną całość spełzały na niczym. Nie mógł ich ogarnąć, mimo iż bardzo się starał.

Dziewięć, dziewięćdziesiąt dwa, sześć, dziewiętnaście, trzydzieści dziewięć, osiem, dziewięćdziesiąt dwa. Nie było żadnego systemu w tych siedmiu liczbach. Nie istniał alfabet z ponad dziewięćdziesięcioma literami, które można by podporządkować każdej liczbie. Trzykrotnie próbował na kartce podporządkować każdej literze alfabetu trzy liczby. I nic. Nawet wtedy, kiedy dołączył islandzkie litery, nie dało się z tego wyczytać niczego logicznego.

Kompletna bzdura.

W zasadzie nie powinno go to dziwić. Przecież już od lat przysłuchiwał się zagranicznym audycjom, nie rozumiejąc nawet odrobiny z nadawanych kodów liczbowych. Bez klucza nie można ich było rozszyfrować. Jakże mógł pomyśleć, że inaczej będzie z islandzkim nadawcą? Jednak cały czas nie opuszczało go wrażenie, że powinien skądś znać te kody i wiedzieć, co oznaczają. Po tym, jak rozszyfrował numery PESEL i numery osobowe, powinien dać sobie radę i z tą audycją. W głębi duszy czuł, że była skierowana bezpośrednio do niego. Po co ktoś miałby się wysilać, jeśli on nie potrafiłby tego rozszyfrować?

Dlaczego liczby te nie mogły być mu zwyczajnie obojętne? Wtedy o wiele łatwiej można by było o nich zapomnieć. Ale to nieopuszczające go uczucie, że powinien wiedzieć, jak odczytać zagadkę, wytrącało go z równowagi. Do tego dochodziło jeszcze przeświadczenie, że wiadomości miały dużą wagę i dotyczyły Karla.

Jego lub Arnara.

Karl wlepiał wzrok w przeźrocza, z których rozumiał tyle co z pisma obrazkowego Majów. Zanim się w tym wszystkim połapie, upłynie wiele czasu, teraz więc może myśleć o czymś innym. Na pewno nie o chemii. I znowu jak fala powróciło uczucie, że rozwiązanie jest tuż-tuż. Plącze się między półkulami w mózgu i nie chce stamtąd wyjść.

Wykładowca zwiększył tempo, mówił coraz szybciej i przerzucał przeźroczami, jakby pracował na akord. Świadczyło to zarówno o tym, że zajęcia wkrótce się skończą, jak i dowodziło, że jak zwykle zaplanował zbyt wiele materiału na jeden wykład. Jak nigdy dotąd Karl nie cieszył się na samą myśl, że wkrótce będzie musiał opuścić salę wykładową, która była tak samo dobra do rozmyślań, jak każde inne miejsce. Bez względu na to, gdzie akurat przebywał, i tak całą jego uwagę pochłaniały kody. Nawet dziewczyna, w której Karl się podkochiwał, nie zdołała go rozproszyć. Chociaż siedziała w ławce przed nim i liczyła, że będzie czułym wzrokiem pieścił jej odsłoniętą szyję. Poruszyła szybko głową, przerzucając długie włosy na drugą stronę. W normalnej sytuacji fruwające loki i delikatny zapach szamponu przyciągnęłyby jego uwagę, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia.

Ostatnia folia pojawiła się na tablicy. Nauczyciel monotonnym głosem zlecał zadania domowe i materiały do przygotowania na następny raz. Do Karla nic z tego nie dotarło. Naśladując innych, Karl podniósł się z ławki, podczas gdy wykładowca wciąż jeszcze mówił, choć naprawdę nikt go już nie słuchał. Dziewczyna odwróciła się i włożyła podręcznik do torebki, wyglądając przy tym na dotkniętą brakiem zainteresowania z jego strony. Nic nie było w stanie rozweselić Karla, nawet ten drobny triumf w ich nieistniejącym przecież związku.

Dziewczyna założyła spakowaną torebkę na ramię i ruszyła do wyjścia. Kątem oka widział, jak kołysze biodrami i spogląda ukradkiem, czy aby przypadkiem nie śledzi jej wzrokiem. Po raz pierwszy nie śledził, więc po chwili zaczęła iść normalnie.

Następne zajęcia miały zacząć się za kwadrans. Karl zastanawiał się, co ma zrobić. Zostać czy uciec? Uciec czy zostać? W jego głowie toczyła się bitwa o trafną decyzję. Ciało jednak sprawiało wrażenie niezainteresowanego pojedynkiem, a jego nogi krok za krokiem niosły go bez świadomego podjęcia wyboru. Zanim się zorientował, był już poza budynkiem szkoły. W myślach nadal toczył się bój, ale ciało przejęło władzę. Na zewnątrz wirowały unoszone w górę przez wiatr płatki śniegu, który spadł z rana. Idąc na parking pod szkołą, Karl przeklinał biały puch wpadający i szczypiący w oczy. Że też nie wpadł na to, by ubrać się cieplej. Zadzwonił telefon. Stojąc w białej zadymce, nie próbował nawet odczytać, kto dzwoni. Odebrał.

– Widziałeś w Internecie? – Börkur sprawiał wrażenie zadyszanego. Była dopiero jedenasta. Normalnie o tej porze jeszcze by spał.

– Co masz na myśli? – Karl czuł na języku płatki śniegu. Podejrzewał, o co chodziło Börkurowi, ale nie chciał powiedzieć, na wypadek, gdyby jednak się pomylił. Poza tym rozmowa na ten temat niczego dobrego by nie przyniosła. Musiał zachować jasność umysłu.

– Nazwisko! Nazwisko tej kobiety – Börkur nieomal eksplodował. – Ona nie żyje. Zabita na amen. Podejrzewa się, że ją zamordowano.

Karl milczał. Wiadomość, w której było nazwisko nieżyjącej kobiety, przeczytał w dzisiejszej w gazecie. Jadł w tym czasie na wpół suche musli, bo w lodówce zabrakło mleka. Płatki owsiane urosły mu w ustach, zamieniając się w betonową masę, gdy dowiedział się, że była to ta sama kobieta, której PESEL wyczytano w radiu. Elisa Bjarnadóttir. Z dużym wysiłkiem udało mu się przełknąć śniadanie i przeczytać artykuł do końca. Wspomniano w nim również o śmierci jeszcze innej kobiety, co jednak nie wzbudziło jego zainteresowania. Policja wciąż nie podała do publicznej wiadomości, czy schwytano już sprawcę. Dziennikarzowi udało się ustalić jedynie, że śledztwo jest w toku i że już wkrótce wystosowane zostanie oficjalne orzeczenie w tej sprawie. Według źródeł gazety, nikt nie został zatrzymany, a policja nie była w posiadaniu konkretnych dowodów popełnionego czynu. Pasowało to do apelu, który wystosowała do wszystkich obywateli, prosząc o pomoc i zakładając, że w zeszły czwartek w nocy ktoś mógł przebywać w pobliżu miejsca zamieszkania denatki. Karl znał ten krótki artykuł na pamięć.

– Widziałem. – Nie wspomniał o jeszcze krótszej wzmiance w gazecie, która sprawiła, że wpadł w panikę. Napisano tam, że inna kobieta zmarła w wyniku popełnionego przestępstwa. Nie podano jej nazwiska, a policja odmówiła podania jakichkolwiek informacji. Nie chciał kolegi jeszcze bardziej zdenerwować. Karl nie wiedział, w jakim stopniu oba te zabójstwa łączyły się ze sobą. – Przeczytałem dzisiaj rano.

– No i co? Co to może oznaczać?

Pytanie to nurtowało go od momentu, kiedy odstawił do zlewu, na stos brudnych naczyń prawie nietkniętą miseczkę ze śniadania.

– Nie mam pojęcia. – Karl pomyślał o bransoletce. Przeglądnął na Facebooku bardzo dokładnie wszystkie zdjęcia Elisy w nadziei, że zobaczy ją na jej przegubie. Nadzieja to nie było odpowiednie słowo. Wręcz przeciwnie. Poczuł ulgę, gdy na żadnym ze zdjęć nie natknął się na biżuterię. Bransoletka w dalszym ciągu leżała na jego biurku przy komputerze. I chociaż był prawie pewien, że nie należała do nieżyjącej już Elisy, to nie mógł się przemóc, by dotknąć jej ponownie.

– Nie zamierzasz zadzwonić na policję?

– Tak. Nie. Sam w końcu nie wiem. – Karl doszedł już do samochodu. By móc otworzyć drzwi od niego, przytrzymał telefon brodą. – I co miałbym im powiedzieć? Że słyszałem jej PESEL w radiu?

– Tak, właśnie tak. Dlaczego nie? Mogliby wtedy znaleźć tego, który nadał wiadomość.

– Ale jak mieliby to zrobić? Śledzenie takich audycji to nie bułka z masłem. Przecież nie zaczną poszukiwań tylko na podstawie jakichś moich domniemań. – W samochodzie było jeszcze zimniej niż na dworze. – Nie nagrałem tego, a Halli spał, kiedy to słyszałeś. Tylko my dwaj jesteśmy świadkami.

– Dwóch świadków to zawsze lepiej niż jeden. – W głosie Börkura słychać było przygnębienie. Zorientował się nagle, że dla Karla był nic nieznaczącą osobą. – Halli i tak nie byłby wiarygodnym świadkiem dla policji, wiesz o tym.

– Tak. Wiem. – Ale czy rzeczywiście? Przecież nie aresztowano go z powodu krzywoprzysięstwa lub składania fałszywych zeznań. Ściąganie z Internetu lub nielegalne rozprowadzanie muzyki i filmów nie było poważnym przestępstwem, chociaż osiągnęło dużą skalę. Karl zakładał, że sprawa skończy się na kolegium, gdzie zasądzona zostanie wysoka grzywna. Natomiast Halli i Börkur wmawiali sobie, że tego pierwszego czeka długa odsiadka w więzieniu. Już samo przysłuchiwanie się ich rozmowom, podczas których przypuszczalny wyrok, jaki mógł dostać Halli, coraz bardziej się wydłużał, sprawiało, że czuł się niczym na licytacji. Ale może było coś w tym, o czym mówił Börkur: Halli ze swoim wyrokiem w zawieszeniu nie byłby dobrym i wiarygodnym świadkiem.

– Hej! – Börkur na nowo odzyskał entuzjazm. – Gliny na pewno mają kogoś, kto mógłby rozszyfrować te kody. Jakichś specjalistów od szyfrów czy coś w tym stylu.

Karl zdzwonił zębami z zimna. Z dużym wysiłkiem udało mu się odpowiedzieć:

– Nie wydaje mi się. Po co policja miałaby opłacać na stałe kryptologa? Przecież to nie jest tak, że islandzcy kryminaliści używają szyfrów na co dzień. Czy to bardziej nie pasuje do szpiegów? Ale co i kto chciałby tu szpiegować? – Karl wsadził kluczyk do stacyjki. Na myśl o powrocie do domu zrobiło mu się nieprzyjemnie i nagle ucieszył się z telefonu. – Masz teraz coś do zrobienia? – Prawdopodobieństwo, że przyjaciel miałby teraz coś bardzo ważnego i znaczącego do załatwienia, było równe zeru, pytanie Karla było więc czysto formalne.

– Nie. Nic szczególnego. – Börkur w przebłysku tak rzadko się u niego pojawiającej intuicji zapytał: – Chcesz, żebym do ciebie wpadł?

– Będę w domu za dziesięć minut. Wpadaj. – Karl zapalił silnik i chociaż wentylacja wyrzucała z siebie lodowate powietrze, wiedział, że już za chwilę będzie cieplej. Wszystko będzie lepiej.

***

Karl poddał się dopiero po dziesięciu minutach czekania w aucie przed domem. Börkur mógł zjawić się niebawem, ale równie dobrze po południu, nie dało się tego przewidzieć. Zostawienie samochodu z ogrzewaniem na chodzie oznaczało koszty, a Karl nie miał za dużo pieniędzy na benzynę. Już po raz kolejny wpatrywał się w duże okno pokoju gościnnego. Czuł, jak cały sztywnieje ze strachu na samą myśl o tym, że mógłby ujrzeć w nim jakieś poruszenie. Ale ciemne szyby nie chciały zdradzić niczego, co mogło się dziać w środku. Oczywiście, że nikogo w domu nie było. Jednak natrętna myśl, że ktoś skrada się po pokoju lub że nie można go dojrzeć z zewnątrz, bo stoi za daleko od okna, nie opuszczała go. Dopiero teraz żałował, że pozbył się firan.

W pustych szybach odbijał się tylko zniekształcony obraz okolicznych domów. Od bezustannego wpatrywania się w ciemne okna Karla zaczęły szczypać oczy. To już jednak przesada, żeby bać się wejść do własnego domu. Podejrzewał, że nieprędko pozbędzie się tego uczucia. Musi minąć wiele czasu, zanim będzie w stanie swobodnie tu przebywać. Przypominało mu się zachowanie matki po włamaniu, krótko przed tym, jak zachorowała. Choć prawie niczego nie skradziono, skutki tego były takie, jakie on sam odczuwał w tym momencie: matka straciła poczucie bezpieczeństwa i wciąż obawiała się, że włamywacz powróci. Jak twierdziła, najgorzej czuła się za każdym razem, gdy wracała do domu i otwierała drzwi wejściowe. I chociaż policjant, którego wezwała, przekonywał ją, iż włamywacze rzadko kiedy wracali w to samo miejsce, nie miało to dla niej znaczenia. Karl podejrzewał jednak, choć nie było go przy tej rozmowie, że miał on przede wszystkim na myśli domy takie jak ten, z których nie było za bardzo co kraść już za pierwszym razem, a co dopiero za drugim. Teraz żałował, że zamiast przewracać oczami, kiedy matka zaczynała swoje tyrady na temat zabezpieczeń przeciwko włamaniom i potrójnych zamków, nie okazał jej więcej zrozumienia. W tym momencie zabezpieczenie bardzo by mu się przydało.

Zacisnął zęby i wyłączył silnik. Przecież nie będzie się zachowywać jak jakiś cholerny półgłówek. Wyglądało na to, że jeszcze długo będzie musiał mieszkać sam, więc lepiej było zdusić strach w zarodku, zanim rozwinie się w jakąś cholerną fobię. Niewątpliwie istniało jakieś proste wytłumaczenie tego ciągłego pukania oraz tego, w jaki sposób bransoletka wylądowała na jego stole. Nie było żadnych śladów włamania, a dom był zamknięty. To tylko jego urojenia. Beztrosko wysiadł z samochodu, ale już nie potrafił powstrzymać się do trzaśnięcia drzwiczkami, by dać o sobie znać ewentualnemu złodziejowi. Za nic nie chciał przyłapać intruza na gorącym uczynku, już wolał, by ten wybiegł tylnymi drzwiami z nic niewartymi meblami pod pachą. Niczego innego nie było, wszystko wywiózł przecież na wysypisko.

– Halo? – Cisza, żadnych kroków uciekającego złodzieja. Karl wsadził głowę do wnętrza przez uchylone drzwi. – Halo? – Nikt nie odpowiadał. Już nie mógł być bardziej pewien. Wszedł do środka.

Przywitał go znajomy zapach. Był do niego za bardzo przyzwyczajony, by móc wyobrazić sobie, jak mogliby przyjąć go inni. Nie miał też pojęcia, skąd pochodził. Wydawało mu się, że zapach zakurzonych firan i uschłych roślin doniczkowych, który rozgościł się tu po śmierci jego mamy, powoli zanikał. Prawdopodobnie już niedługo ulotni się bezpowrotnie, po tym jak wszystkiego się pozbył. Karl rzucił niedbale pęk kluczy na stojącą w przedpokoju komodę. Odbiły się od politury i zahaczyły z brzękiem o brzydki porcelanowy wazon, który stał tam jeszcze wyłącznie dlatego, że nie zmieścił się w czasie robienia porządków do ostatniego z wywożonych kartonów, a Karlowi nie chciało się składać kolejnego.

Flakon chwiał się przez chwilę i choć Karlowi na nim nie zależało, zwrócił jego uwagę. W końcu przewrócił się na bok i wylądował pomiędzy stertą nieotwartych listów i niedopitą puszką coca-coli. Cola się nie przewróciła, ale byłoby mu wszystko jedno, gdyby tak się stało. Jak dla niego komoda mogła się lepić. To inna rzecz wywołała w nim nagłe poruszenie. Karl za czymś się rozglądał, więc odsunął koperty na stronę, podniósł puszkę, odkrył parę rachunków, otwartą paczkę gum do żucia i inne drobiazgi. Ale nie było tam tego, czego szukał. Kluczy jego mamy. Z pewnością leżały tam od dnia, kiedy poszła do szpitala. Nigdzie ich nie było. Nie spadły na podłogę ani do którejś z szuflad. W kuchni też ich nie znalazł. Po tym jak wyczyścił całe mieszkanie, nabrał pewności, że nie było ich też w jej sypialni.

Klucze wyparowały.

Strach powrócił ze zdwojoną siłą. Kiedy widział je ostatnio? W pęku znajdował się klucz od wkopanej do połowy w ziemię piwniczki. Był tam krótko przed świętami po zimowe opony. Od tego czasu nie potrzebował kluczy. Zawsze leżały tutaj, mógłby się założyć, że widział je jeszcze przed tygodniem albo dwoma.

Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, skamieniał. Tak się przestraszył, że było mu obojętne, co mógłby pomyśleć sobie o nim Börkur, kiedy bojaźliwie zapytał:

– Kto tam?

– O kurczę. Czekasz na wierzycieli? – Börkur stał na schodach, trzęsąc się z zimna. Miał na sobie lekką wiatrówkę, która byłaby dobra na letnie wieczory, ale zupełnie nie nadawała się na zimową aurę. – Zamierzasz mnie wpuścić?

– Sorki. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego zapytałem – powiedział Karl i wskazał przyjacielowi komodę. – Przypominasz sobie może, czy widziałeś na niej klucze? Wtedy jak byliście u mnie ostatnio albo kiedyś tam?

Börkur gapił się na mebel, jak gdyby nigdy w życiu nie widział czegoś równie wspaniałego.

– Klucze? Tu leżą klucze.

– Tak. To moje. Szukam tych zapasowych. Były na takim ozdobnym breloczku. Z lwem, znaczy znakiem zodiaku, i gwizdkiem do robienia hałasu.

Börkur zrobił zdziwioną minę i przecząco potrząsnął głową.

– Nie. Nie widziałem. Chyba nigdy zresztą. – Nie musiało to jeszcze niczego oznaczać. Börkur pewnie nie zauważyłby nawet, że Karl wita go z kółkiem w nosie.

Karl ociągał się z pójściem do sutereny, zabrał więc gościa ze sobą do kuchni. Było mu wszystko jedno, co kolega pomyśli o jego mieszkaniu, teraz kiedy wszystkie rupiecie zostały wyrzucone. Dziwił się sam sobie, że w ogóle się nad tym zastanawiał. Przecież sam Börkur nie należał do elegancików, co to mieszkają w pałacach. Żył pod jednym dachem z rodzicami, w małym mieszkanku w bloku, które domagało się odremontowania i to już co najmniej od dziesięciu lat. Karl nie bywał tam częstym gościem. Parę razy, kiedy stał tylko w ciemnym, zadymionym przedpokoju, czekając na kolegę. Wciśnięty pomiędzy dziesiątki zniszczonych okryć wierzchnich, przed wyleniałym dywanem, trąc nos, bo gryzł go dym z papierosów. Ochrypłe, dobiegające z otchłani mieszkania głosy rodziców, wołających coś do syna dopełniały obrazu. Karl naprawdę nie miał powodów, by wstydzić się swojego domu.

Börkur usiadł przy kuchennym stole, a Karl parzył kawę. W czasie porządkowania znalazł stare, do połowy pełne opakowanie zmielonej Tchibo. Musieli się tym zadowolić. Kawa była bez smaku, brakowało też mleka, o które poprosił Börkur. Gdy tak siedzieli nad zwietrzałą lurą, Karl wyjawił mu, że wczoraj wieczorem ktoś musiał być w jego domu. Z zachowania Börkura trudno było wywnioskować, czy mu uwierzył.

To samo jak w suterenie, niczego nie można było wyczytać z jego twarzy.

– To jest ta bransoletka. – Karl wskazał na biurko, przy którym siadał, by uczyć się chemii.

– To do kogo należy? Do włamywacza?

– Nie sądzę. Wiem tylko tyle, że moja mama nigdy czegoś takiego by nie nosiła. To musiał zostawić tu ktoś inny. – Karl patrzył, jak Börkur sprawnie przebierał w palcach paciorkami bransoletki. Dokładnie tak samo, jak wierzący robili to z różańcem. Nagle przypomniał sobie o telefonie, który znaleźli w samochodzie. – Udało ci się w końcu włączyć komórkę?

– O shit! Naładowałem i totalnie o niej zapomniałem. – Börkur odłożył bransoletkę na miejsce. Jej żywe kolory zupełnie nie pasowały do samopoczucia Karla. – Postaram się pamiętać i sprawdzić. Jednak nie robiłbym sobie zbyt wielkiej nadziei, na pewno trzeba mieć PIN. Może powinieneś ogłosić to na Facebooku?

Karl starał się nie okazywać zdenerwowania. Przecież PIN-y nie pojawiły się wczoraj. Dlaczego Börkur nie powiedział mu o tym wcześniej, jak tylko wziął telefon? Pewnie już od dawna byłby w rękach właściciela, gdyby Karl zamieścił go od razu na necie. Albo zadzwonił do większości koleżanek mamy i zapytał. Teraz jednak było już za późno. Jej obciachowy telefon na klapkę wylądował na śmietniku, a wraz z nim wszystkie kontakty. Nie było więc sensu dalej się nad tym rozwodzić.

– To daj mi znać albo oddaj mi go po prostu. Sam się o to zatroszczę.

Wybiła trzynasta. Karl włączył radiostację krótkofalową Collinsa zadowolony z tego, że zwariowany kumpel był przy nim. O wiele przyjemniej było nasłuchiwać z kimś. Nawet dziwne pukanie ustało z powodu gościa w domu.

– Mam nadzieję, że będą nadawać. Mogę to nagrać na komórkę i mieć jakieś dowody, jeśli zdecyduję się zadzwonić na policję.

– Jeśli się zdecydujesz? – Börkur stracił zainteresowanie bransoletką i opadł leniwie na sofę. Jej stary stelaż zaskrzypiał. – Stary, ty musisz zadzwonić.

Karl nie zdążył odpowiedzieć. Metaliczny dźwięk pozytywki wypełnił przestrzeń pokoju. Urządzenie ustawione było na tym samym paśmie radiowym co wczoraj, ale odbiór był lepszej jakości niż zwykle. Karl nachylił się do pokrętła, by ściszyć. Znajomy kobiecy głos rozpoczął czytanie. Chłopak cofnął dłoń. Wziął telefon i już po chwili zapomniał, co wcześniej zamierzał z nim zrobić. Teraz tylko słuchał. Powtarzano wciąż ten sam rząd znaków.

– Sześćdziesiąt cztery, trzydzieści minus siedem, pięćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt trzy minus dziewięćdziesiąt dwa, jot, dziewięćdziesiąt dziewięć, dwadzieścia dwa minus pięćdziesiąt trzy, jeden, trzynaście, trzy. – Karlowi zdawało się, że brzmi znajomo, jednak nie potrafił określić, w jakim sensie. Przysłuchiwał się ponownie. I jeszcze raz. – Sześćdziesiąt cztery, trzydzieści minus siedem, pięćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt trzy minus dziewięćdziesiąt dwa, jot, dziewięćdziesiąt dziewięć, dwadzieścia dwa minus pięćdziesiąt trzy, jeden, trzynaście, trzy.

Dziewięćdziesiąt dziewięć. Dziewięćdziesiąt dziewięć. Nagle doznał olśnienia. Odłożył telefon na bok i podbiegł do biurka. Na kartce nagryzmolił liczby. Sześćdziesiąt cztery, trzydzieści minus siedem, pięćdziesiąt trzy, sześćdziesiąt trzy minus dziewięćdziesiąt dwa, jot, dziewięćdziesiąt dziewięć, dwadzieścia dwa minus pięćdziesiąt trzy, jeden, trzynaście, trzy. Myśl. Myśl. Myśl.

Powoli i spokojnie pod liczbami podpisał litery, które w jego mniemaniu odpowiadały cyfrom. Przeczytał po cichu i zamarł z przerażenia.

– Börkur, co słychać u Halliego?

– Yyy. Nie wiem. – Börkur patrzył na niego osłupiały. – Nie chciałeś tego nagrywać? – Jak na zamówienie audycja skończyła się właśnie w tej sekundzie.

– Kiedy rozmawiałeś z nim ostatnio? – Karl nie czekał na odpowiedź. Trzęsącymi się rękoma wykręcił numer telefonu Halliego. Słychać było sygnał, ale nikt nie odpowiadał, w końcu włączyła się poczta głosowa. „Abonent jest czasowo niedostępny, proszę zostawić wiadomość”. Karl odłożył słuchawkę i odwrócił się do Börkura. – Gdzie jest Halli?