Rozdział 32

Ściany małego pokoju przesłuchań wydawały się powoli przysuwać do czwórki siedzących w nim mężczyzn. Milimetr po milimetrze przybliżały się do nich, powoli, tak żeby nikt oprócz Karla się nie zorientował. Wyglądało na to, że tylko on był w stanie to widzieć. Zresztą nic dziwnego. Pomieszczenie było prawie pozbawione sprzętów, a więc i punktów odniesienia dla tego ruchu. Pomalowane na biało puste ściany, stolik i krzesła wybrane tak, aby nie przyciągać uwagi, oraz lampa zwisająca nad stołem.

Karl unikał patrzenia na nią, gdyż światło wzmagało ból głowy i pobudzało wymioty. Żołądek był już i tak pusty. Choć dawno zwrócił wczorajszą pizzę, wciąż było mu niedobrze. Nie mógł też ruszyć nieapetycznie podanego śniadania. Na podłodze w celi położono tacę, a na niej jednorazową miskę z zimną owsianką, dwie ćwiartki jabłka, które zaczęły brązowieć, i rzadkawy, żółty sok niewiadomego pochodzenia. Spróbował go wypić, ale się nie dało, od razu miał odruch wymiotny. Kiedy dla odmiany sięgnął po ciepłą wodę, okazało się, że pływa w niej czarny włos. Czuł go do teraz w gardle i dlatego odmawiał wypicia wody, martwiąc tym policjanta, który mu ją proponował.

– Proszę napić się wody, bo się pan rozchoruje.

Prawnik Karla troszczył się o udzielanie odpowiedzi i robił to zgodnie z wolą swojego klienta.

– Jemu nie chce się pić. Przecież już mówił. Jeśli coś zmieni się w tej kwestii, sam sięgnie po wodę.

Już od dobrej godziny Karl siedział nieruchomo, wpatrując się przed siebie. Oszczędzał ruchy głową na co istotniejsze pytania. Gdy kwestia była niezwykle ważna, silił się na odpowiedzi. Najgorsze jednak było, że przestał już kontrolować, co było ważne, a co mniej.

Zdawał sobie sprawę przede wszystkim z tego, jak straszliwie bolała go głowa.

Rozejrzał się ostrożnie wokół siebie, obrócił głowę i zobaczył wlepione w niego oczy. Obok siedział adwokat, łysiejący mężczyzna w średnim wieku, z brzuchem jak kobieta w co najmniej ósmym miesiącu ciąży, a naprzeciwko dwóch śledczych. Gdyby nie wiedział, jak jest, pomyślałby, że jeden z tych dwóch policjantów był adwokatem, a jego adwokat był policjantem. Ten policjant ubrany był w elegancki garnitur, zachowywał się również jak prawnik. Nie podpierał się wciąż łokciami ani nie wydmuchiwał nosa przy każdym ważnym pytaniu, jak czynił to jego obrońca. Co do drugiego policjanta nie można było się pomylić. Jak na adwokata włosy miał za długie i ciągle żuł gumę.

– Czy wszystko z panem w porządku, Karl? – Policjant przysunął gumę językiem do policzka. – Jest pan chory? – Karl delikatnie poruszył głową raz w prawo, raz w lewo. Policjant zwrócił się z pytaniem do obrońcy: – Może ma gorączkę?

– A skąd ja to mam wiedzieć? Przecież sam mówi, że wszystko z nim w porządku.

Policjant o długich włosach nachylił się przez stół i dotknął czoła Karla. Ten nie zareagował, nie odsunął się. Nie miał na to siły i było mu wszystko jedno.

– Czoło ma chłodne. Karl, czy pan coś bierze? – Już tyle razy odpowiadał na to pytanie, że nie zamierzał tego robić po raz kolejny. Zawsze tak samo. Nie. – Znaleźliśmy u pana w domu haszysz. Czy nie jest pan pod wpływem jakichś mocniejszych substancji? Może eksperymentów chemicznych własnej produkcji? – Na to pytanie też już parokrotnie odpowiadał. Zawsze tak samo. Nie.

Policjant zmarszczył brwi i zwrócił się do adwokata.

– Powinnyśmy zrobić przerwę w przesłuchaniu. Może pan w jej czasie rozmówić się ze swoim klientem. Ja zamierzam zawołać pielęgniarkę. Coś jest nie w porządku z tym chłopakiem. – Wstał od stołu. – Chyba, że jest tak dobrym aktorem.

Karl widział go i eleganckiego policjanta, jak znikają w drzwiach.

– To się na nic nie zda, udawać chorego. W niczym nam nie pomoże. Jeśli nie chce pan odpowiadać, to oni nie mogą nic zrobić. Nie musi pan do tego wykorzystywać choroby. – Mężczyzna uniósł jedną dłoń i przyglądał się jej. – Biorąc pod uwagę pańskie odpowiedzi na początku, rozumiem całkowicie, że wybrał pan teraz milczenie. Nie wygląda to dla pana dobrze. W zasadzie teraz wygląda fatalnie.

Mgła paraliżująca głowę Karla na chwilę zelżała.

– Nikogo nie zabiłem.

– Nie. Oczywiście. – Karl odniósł wrażenie, że dla obrońcy jego wyjaśnienie nie miało żadnego znaczenia. – To pan określa kierunek. Jest jeszcze dość czasu, o ile chce pan oczywiście, żeby całą sytuację odwrócić. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że dowody, którymi policja dysponuje, wskazują jednoznacznie na pańską winę.

Karlowi udało się pokiwać głową na znak, że zrozumiał. Na początku chciał tylko słuchać i oszczędzać siły, by móc później przetworzyć myśli w słowa. Przecież nie było pośpiechu. Wiedział, że złożony został wniosek o areszt śledczy dla niego, który według obrońcy z pewnością został już zatwierdzony. Na początek dostanie dwa tygodnie. Kiedy próbował dowiedzieć się, czy po tym czasie go wypuszczą, czy raczej będą dalej przetrzymywać, adwokat nie chciał się na ten temat wypowiadać. Według niego Karl powinien koncentrować się na tu i teraz i nie wyolbrzymiać problemów. Karl postanowił pójść za jego radą, sytuacja, w jakiej się znajdował, była dostatecznie beznadziejna.

– No dobrze, przyjacielu. Rozumiem, że pan się źle czuje i że znajduje się pan w szoku. Jednak powinniśmy jeszcze raz spokojnie przeanalizować to wszystko. Proszę mi przerwać, jeśli powiem coś, co nie jest zgodne z prawdą lub dowodzi, że pańska odpowiedź została źle zrozumiana. Jeśli będzie pan w stanie wytłumaczyć w jasny i logiczny sposób wszystko, co się wydarzyło, wypuszczą pana. Dla policji to żadna wygrana przetrzymywać pana, jeżeli jest pan w stanie udowodnić, że zaaresztowali niewłaściwego człowieka. Ale na razie nie wychodziło to panu zbyt dobrze. Czasami opłaca się mniej mówić. – Mężczyzna patrzył mu prosto w oczy. Jego twarz była mięsista. Nabite policzki unosiły oczy do góry, przez co jego twarz trochę przypominała azjatycką. – Zacznijmy więc od tego, co pozytywne. Do tej pory policji nie udało się ustalić jakichkolwiek relacji pana z obiema kobietami. Inaczej się sprawa ma z młodym mężczyzną, pańskim przyjacielem. Czy istnieje taka możliwość, że gdy zaczną szukać dostatecznie głęboko, znajdą jakieś powiązania z tymi kobietami?

Karl zaprzeczył ruchem głowy, który podwójnie nasilił jej ból. Przez chwilę nie potrafił myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, by skoncentrować się na oddychaniu. Poczuł ulgę. Jednak nie na tyle, żeby móc dodać, że biorąc pod uwagę wszystko, co do tej pory powiedział i czego doszukała się policja, może równie dobrze być tak, że uda im się znaleźć jakiś związek. Słowa były w tym momencie za bardzo skomplikowane, by móc wyrazić to, co chciałby przekazać. Zbyt źle się czuł.

Adwokat ciągnął dalej.

– Super. To wygląda dobrze. Gorzej tylko z pańskim przyjacielem. – Przebiegł wzrokiem po kartce z punktami, które zanotował podczas przesłuchania. – Jest pan pewien, że to pańska lutownica? – Karl pokiwał delikatnie głową. – Rozumiem. Zresztą to i tak niczego by nie zmieniło. Znajdują się na niej pańskie odciski.

Karl popatrzył na swoje zabarwione tuszem opuszki palców. Odciski pobrano wczoraj, zaraz po tym, jak przywieziono go na komendę. Później zrobiono mu zdjęcia z wszystkich możliwych ujęć. Jak rasowemu recydywiście.

– I nie najlepiej to wygląda, bo wszystko wskazuje na to, iż mężczyzna spędził dużo czasu w szopie. Pan mieszka sam w domu i dlatego ciężko sobie wyobrazić, że jakiś obcy bez pańskiej wiedzy mógł wykorzystać to miejsce, szczególnie że zamek nie został wyłamany. – Mężczyzna zrobił sobie krótką przerwę, po czym podjął: – A do tych zagubionych w czasie włamania kluczy był doczepiony klucz do szopy?

Karl pokiwał głową. W ogóle o tym nie pomyślał, kiedy policja pytała go o to. I nie było to spowodowane bólem głowy, a raczej samą myślą o Hallim, związanym tam i siedzącym w odległości ledwie paru metrów od mieszkania, z lutownicą w uchu. Jego lutownicą.

– Czemu pan o tym nie powiedział? – Adwokata wcale nie interesowała jego odpowiedź. – Super. Dobrze to wiedzieć. A pański kolega Börkur może potwierdzić zniknięcie kluczy?

Karl przytaknął ruchem głowy. Chociaż nie był do końca o tym przekonany. Börkur był nieobliczalny. Jeśli policji uda się wpłynąć na jego zeznania, może być tak zakręcony, że zacznie gadać od rzeczy. Jeszcze zanim dojdą do konkretnych wniosków, przyzna się do popełnienia legendarnego morderstwa na Geirfinnurze Einarssonie. Albo też zrzuci winę na Karla. Jedyna nadzieja w tym, że popełniono je jeszcze przed jego urodzeniem.

– Miejmy nadzieję. Jak również że potwierdzi, iż był świadkiem numerycznych przekazów, jak pan podał. To ma bardzo duże znaczenie. Domyślam się, że poza nim nikt inny tego nie słyszał?

Karl zmusił się do mówienia. Cały zdrętwiał i nie czuł już prawie jednej ręki.

– Możliwe, że inni radioamatorzy. Jest taki klub zrzeszający ich wszystkich. Tam może pan zapytać. – Dlaczego nie pojechał na zebranie i nie opowiedział im o tym? Mogli dostroić się do stacji, aby jej wysłuchać. Raczej sami nigdy by na nią nie natrafili. Nie byli zainteresowani tego typu audycjami i nie zapuszczali się w te pasma.

– Tak. W każdym razie zwrócę policji na to uwagę. – Adwokat zanotował coś i podrapał się po karku. – Jeśli twierdzi pan, że jest niewinny, to czy ma pan jakieś podejrzenia, kto mógł zamordować tych ludzi?

Karl rozmyślał o tym całą noc. Ale nie znalazł odpowiedzi na to pytanie. Nie mógł sobie wyobrazić, kto mógłby chcieć zrobić taką krzywdę Halliemu i tym kobietom. I jemu samemu też.

– Pomyślałem, że mogło to mieć związek z nielegalnym ściąganiem z Internetu. Halliego aresztowano po obławie policyjnej i tylko to mi przyszło do głowy, że kogoś sypnął. Kogoś znaczącego, kto tym wszystkim steruje. Czy coś w tym stylu. – Teoria, którą powtarzał sobie w głowie, nie wydawała mu się głupia, dopóki nie wypowiedział jej na głos.

– Tak, rozumiem. Mało prawdopodobne, ale kto wie. – Obrońca znów zanotował coś w kilku punktach i uśmiechnął się Karla. – Sam pan widzi, jak dobrze nam idzie rozmowa w cztery oczy. – Karl próbował odwzajemnić uśmiech, jednak skończyło się tylko na grymasie przypominającym psa szczerzącego zęby znad obgryzanej kości. Mężczyzna przestał się uśmiechać i mówił dalej: – Powiedział pan, że nigdy wcześniej nie widział tego kasku. Wychodzę z założenia, że jeśli nie wspominali o pańskich odciskach palców, to ich nie znaleźli. – Przejrzał notatki i ponownie spojrzał na Karla. – Jedno pytanie. Wie pan może, kiedy ostatni raz widział tę lutownicę? Jeśli zgadza się to, co pan mówi, ktoś musiał ją panu ukraść.

– Nie. – Karl oddychał głęboko zatęchłym i kwaśnym powietrzem, które nie pomagało uśmierzyć bólu. – Może przed włamaniem. Bo było u nas włamanie. Jeszcze jak żyła moja mama.

– Kiedy to się stało?

– Kilka tygodni przed świętami Bożego Narodzenia. W połowie listopada. Nie pamiętam dokładnie kiedy. – Karl przytrzymał się brzegu stołu, by móc się wyprostować. – Postaram się sobie przypomnieć. Ale nie teraz. Możliwe, że lutownica mogła zniknąć.

– Dobrze. – Obrońca zanotował sobie to na kartce. Kiedy podniósł ponownie wzrok na Karla, nadzieja, która rozpromieniła wcześniej jego twarz w związku z włamaniem, znikła. – Czy można spodziewać się pańskich odcisków palców na przykład w domu Ástrós?

– Nigdy nie byłem u niej w domu. W ogóle jej nie znam.

– Czyżby? – Adwokat wodził wzrokiem po swoich notatkach. – Ale znaleziono u pana w domu kartkę, na której napisane było jej imię. Pańskim charakterem pisma. Tak jak i imię Elisy.

– Już to wyjaśniałem. – Głos Karla brzmiał tak, jakby wydobywając się z gardła, przeciskał się przez warstwy zastygłej lawy. Popatrzył na szklankę z wodą. Sięgnął ręką po nią i wypił maleńki łyk. Gdy poczuł się lepiej, napił się odrobinę więcej, po czym jednak zrobiło mu się niedobrze, więc odłożył szklankę.

– To znaczy, że nie ma innego wytłumaczenia, jak tylko takie, że wyszukał pan ich imiona po tym, jak usłyszał pan numery PESEL wyczytywane w radiu?

– Tak.

– A jak pan wytłumaczy fakt, że sąsiedzi Elisy widzieli pański samochód przejeżdżający tamtędy? – Mężczyzna się poprawił. – Nie. Że zaparkował pan samochód przed jej domem. Adwokat nie ukrywał zmartwienia na twarzy. – To nie wróży nic dobrego i nie brzmi wiarygodnie, że postanowiliście z przyjaciółmi sprawdzić, gdzie ona mieszka, po całej tej sprawie z numerami identyfikacyjnymi.

– Börkur. Börkur może to potwierdzić.

– Tak. Börkur. Jak dobrze, że przynajmniej on zachowuje się przytomnie. Musi pan w tym względzie i nie tylko liczyć na niego. – Obrońca próbował rozluźnić atmosferę. – Mogłoby być jeszcze gorzej. Czasami nie ma zupełnie nikogo, na kim można się oprzeć w takich sytuacjach. Jednak muszę panu powiedzieć, że jeszcze nigdy nie spotkałem się z tak dziwną sprawą. Od dzisiaj wszystko co do tej pory uznałem za zdumiewające, wydaje mi się całkiem zwyczajne. – Karl udawał, że tego nie słyszał. W takiej chwili tego typu gadanie nie miało zupełnie żadnego znaczenia. Wyglądało na to, że mężczyzna w ogóle nie przejmował się brakiem reakcji ze strony Karla. – Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, ale czy nie cierpiał pan kiedyś na halucynacje? – Wpatrywał się w Karla w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Nie. Jak dotąd nigdy.

– Nigdy w dzieciństwie albo ostatnio nie zdarzały się panu jakieś urojenia, które mogły w pana opinii uchodzić za coś dziwnego?

– Nie.

– Nic, co ma związek z nadużywaniem środków odurzających, o których nie chciał pan mówić w obecności policjantów?

Karl zaprzeczył ruchem głowy.

– To nie jest tak, że chcą panu postawić zarzuty z powodu narkotyków, tu chodzi o poważniejszą sprawę niż takie drobiazgi. – Adwokat mierzył go badawczym wzrokiem. Na twarzy Karla nie było widać żadnej reakcji. To wszystko go przerastało. Obrońca wzruszył ramionami. – A jak wygląda sprawa z rodziną? Czy ktoś z pana bliskich cierpiał na urojenia lub manię prześladowczą? Takie rzeczy mogłyby nam bardzo pomóc.

– Nie wiem.

– Zupełnie nic? Nawet coś, o czym mógłby pan pamiętać z jakiegoś powodu?

– Jestem adoptowany. Nigdy nie spotkałem nikogo, z kim mógłbym być spokrewniony.

Po raz pierwszy oczy adwokata rozświetlił blask.

– Co pan nie powie?!

Karl dał sobie spokój z powtarzaniem tego samego. Oszczędzał słowa na później.

– Bardzo możliwe, że w pańskiej rodzinie był ktoś, kto cierpiał z powodu urojeń lub wykazywał się szczególną skłonnością do przemocy. A co ze znęcaniem się i maltretowaniem w dzieciństwie?

Karl wzruszył ramionami.

– Nie wiem.

– Muszę się tego dowiedzieć. – Wyraz zadowolenia znikł z jego twarzy, gdy zobaczył, jak małe zainteresowanie okazał Karl. – Czy mogę panu coś powiedzieć, mój przyjacielu? – Nie czekając na odpowiedź, ciągnął: – W Islandii dostaje się przeciętnie szesnaście lat za morderstwo. Za jedno morderstwo. Zwykłe morderstwo. Ale oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by dostać więcej. Według prawa karnego można zasłużyć nawet na dożywocie. Tylko że to się jeszcze nigdy nie zdarzyło, raz tylko jeden bardzo surowy sędzia zamiast na szesnaście skazał kogoś na dwadzieścia lat. Ten, który zamordował tę trójkę ludzi, może zapoczątkować nową erę i otrzymać najdłuższy wyrok w całej historii Islandii. Dożywocie. – Zamilkł i patrzył w twarz Karla. – Powiedzmy, że nie uda się udowodnić, iż jest pan niewinny. Ma pan teraz dwadzieścia cztery lata. Islandzcy mężczyźni dożywają przeciętnie do osiemdziesiątki. Jeśli dostanie pan dożywocie, będzie pan musiał spędzić za kratkami więcej niż pół wieku. To mniej więcej dwa razy tyle, ile pan do tej pory przeżył. Jeśli jednak skażą pana tak jak zwykle, będzie to szesnaście lat. I wyjdzie pan po dziesięciu i pół. To jest różnica czterdziestu lat. Czterdziestu lat. Dlatego wszystko, co ma szansę wzbudzić przed sądem współczucie dla pana, może nam pomóc, o ile oczywiście zostanie pan uznany za winnego.

– Jestem niewinny.

Adwokat zachowywał się, jakby tego nie usłyszał.

– Będę musiał przyjrzeć się pańskiemu pochodzeniu. Czy zna pan imiona prawdziwych rodziców? To mogłoby zaoszczędzić panu czterdziestu lat więzienia.

Ten powód był dla Karla wystarczający.

– Guðrún María Einarsdóttir. Helgi Jónsson. – Podczas bezsennej nocy w areszcie, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, dużo myślał o swoich rodzicach. Czy żałowaliby tego, że oddali go do adopcji? A w szczególności teraz, gdyby dowiedzieli się, co się z nim stało? Był wściekły na siebie samego. Dlaczego nie zainteresował się swoim pochodzeniem i nie nawiązał kontaktu z tymi ludźmi? Nie mógł mieć pewności, kiedy nadarzy się kolejna okazja, by dostać się do komputera. Czy w sytuacji, kiedy wszystko wokół niego wali się i pali, nie powinien być otoczony bliskimi? Tyle że należało odnowić stosunki, jeszcze zanim go aresztowano. Jeśli zadzwoni z więzienia, z pewnością nie będą chcieli mieć z nim nic wspólnego.

Nie miał nikogo. Nikogo.

Arnar odwróci się od niego i rozgłosi tym, którzy będą chcieli go słuchać, że nie są ze sobą spokrewnieni. Podejrzewał, że jeśli trzeba będzie, to i zezna przeciwko niemu. Kiedy pomyślał o wyrzuconych przez niego dokumentach związanych z rodzicami Arnara, ból głowy ustąpił na krótką chwilę. Ich imiona nie miały prawa zaistnieć oficjalnie. Policja zapewne zauważy, że wbijał do wyszukiwarki w swoim komputerze ich nazwiska, jednak wymyśli na poczekaniu jakieś kłamstwo. Miał wystarczająco dużo czasu, by przygotować na tę okoliczność jakieś wiarygodne wyjaśnienie.

– Dziękuję. Sprawdzę ich. Nigdy nic nie wiadomo.

– Czy mógłby im pan powiedzieć, że jestem niewinny, na wypadek, gdyby się zgłosili?

– Tak. Zrobię to. – Obrońca zastanawiał się nad czymś. – Jeśli dobrze zrozumiałem, to nie ma pan nikogo poza jednym bratem? Nie mówiąc już o dalekich krewnych?

– Zgadza się. – Karl przełknął ślinę. W gardle czuł suchość. – On mieszka za granicą i nic o tym nie wie. Proszę z nim na ten temat nie rozmawiać. Zabraniam panu.

– Nie jestem pewien, czy to mądre. Policja wie zapewne o jego istnieniu i z pewnością nawiąże z nim kontakt. Twoje zdjęcie, które pokazano dziewczynce, było z jego strony internetowej.

Pulsowanie w głowie nagle się nasiliło, Karl milcząc, czekał, aż przejdzie najgorsza, pierwsza, fala bólu.

– Nie rozumiem, dlaczego ona twierdzi, że poznaje mnie na zdjęciu? Nigdy wcześniej jej nie widziałem ani ona mnie. A już z pewnością nie byłem w jej ogrodzie czy w domu, tak jak twierdzili tamci.

– Na pańskim miejscu nie zaprzątałbym sobie tym teraz głowy. Sam pan słyszał, jak ostrożnie o tym mówili. Zaręczam panu, że dziewczynka nie była do końca tego pewna, bo wtedy inaczej by z panem rozmawiali.

Karl pokiwał delikatnie głową na znak, że zrozumiał.

– Pomimo wszystko proszę, by nie rozmawiał pan z Arnarem.

Obrońca wydawał się nieszczególnie tym zdziwiony, jakby w życiu niejedno już widział i nic nie mogło go zaskoczyć. Nie ciągnął więc tego tematu. Spojrzał na kartkę i zapisane na niej w punktach słowa.

– Wróćmy jednak do spraw najważniejszych. Rozumie pan coś z tych pytań o psy?

– Nie. – Wytrąciły go zupełnie z równowagi. Chodziło w nich głównie o to, czy Karl dokonał napaści na jednego psa z dzielnicy Grafarvogur i drugiego z Grandi. Domagano się od niego również wyjaśnienia, skąd znał nazwisko i dokładny adres Freyi, czyli adres, pod którym obecnie przebywa Margrét. Z tych pytań nawet się cieszył, bo były tak absurdalne, że musieli się w końcu zorientować, iż nie mógł być mężczyzną, którego szukali. – Nic o tych psach nie wiem.

– Tak. Miałem takie uczucie, że kiedy pan nie odpowiadał, to oni sami nie bardzo wiedzieli, co z tym począć. Jakby sami na krótko zwątpili w swoje teorie i do końca nie byli pewni swojego stanowiska. Ale to nie musi o niczym świadczyć. Może powinniśmy skoncentrować się na tym, co najbardziej istotne. Czy mógłby pan przypomnieć sobie o czymś, co mogłoby posłużyć za porządne alibi na piątkową noc, kiedy zamordowano Elisę? Zadzwonił pan do kogoś albo ktoś dzwonił do pana w tym czasie? Może był pan już na nogach, kiedy roznoszono gazety wczesnym rankiem? Cokolwiek. Jeśli korzystał pan z Internetu, można to sprawdzić w pańskim komputerze. Znów chodzi jedynie o jakiś drobiazg. To samo dotyczy nocy, kiedy zamordowano Ástrós. Słyszał pan chyba, co mówili: że zmarła chwilę po tym, jak według pańskich zeznań przyjaciele opuścili pana samochód. To nie wygląda dobrze.

Karl miał wrażenie, że usta wypełniała mu materia o konsystencji waty.

– Spałem, kiedy zamordowano Elisę. Dlaczego tak trudno w to uwierzyć? – Śpiący człowiek nie buszował po necie, nie ucinał sobie pogawędki z roznosicielem gazet i nie wisiał na kablu. Karl odchrząknął i miał wrażenie, jakby rozłupywano mu głowę na pół. Po chwili uczucie to ustąpiło i pozostał tylko okropny, gorący i tępy ból. Próbował go ignorować. – Tego wieczoru kiedy zamordowano Ástrós, podrzuciłem chłopaków do ich domów i wróciłem do siebie. Położyłem się spać. Nie korzystałem z Internetu.

– No dobrze. Ale proszę jednak spróbować przypomnieć sobie o czymś. – Adwokat ze smutną miną mówił dalej: – To nie było zbyt rozsądne, iż pan zdradził się z tym, że przejeżdżał wieczorem w chwili morderstwa koło domu Ástrós. Nie mówiąc już o słyszanym przez pana krzyku. Nie uwierzyli panu. Na przyszłość, zanim pan zacznie odpowiadać, proszę najpierw skonsultować takie rzeczy ze mną. Powinien był pan to zrobić na przykład wtedy, kiedy położyli przed panem liczby. Proszę im nie ułatwiać rozwiązywania sprawy. Liczby na pewno mają związek z morderstwami i nie należy pokazywać im, że pan rozumie te szyfry.

Obaj spojrzeli na leżącą na stole kartkę. Karl dopisał do niej cyfry, po tym jak policjanci dostarczyli mu tablicę z układem okresowym pierwiastków. Na początku z niedowierzaniem patrzyli na spokojnie rozszyfrowującego kody Karla. Stopniowo jednak ich twarze zmieniały wyraz i przypominały buzie dzieci stojących przed regałem ze słodkościami.

J, 99, 22 – 53 · 59, 30 – 7, 39, J, 99 – 16, 25, 53, 99 – 16, J · 105 – 5, 89 – 6, 74, 89 – 6, Ć 6, 30 – 7, 39 · 8, 105, 53, 99 – 16, 37 – 5, 89 – 6, Ć?

J Es T Pr Zn–N Y J Es–S Mn I Es–S J Db–B Ac–C W Ac–C Ć C Zn–N Y O Db I Es–S Rb–B Ac–C Ć?

Jest przyjemniej dawać czy odbierać?

22 – 53, 39 · 15, 53, 99 – 16, 15, 37 – 5, 30 – 7, 8, 7, 89 – 6 · 105 – 5, 30 – 7, 53, 74, 19, 8

Ti–I Y P I Es–S P Rb–B Zn–N O N Ac–C Db–B Zn–N I W K O

Ty pieprzona dziwko.

22 – 53, 39 · J, 99, 22 – 53, 99 – 16, Ś · 7, 89 –6, 16, 22 –53, Ę, 15, 7, 89 –6

Ti–I Y J Es Ti–I Es–S Ś N Ac–C S Ti–I Ę P N Ac–C

Ty jesteś następna.

8, 5, 3, 6, 30 – 7, 89 – 6, J · 52, 88, 30 – 7

O B Li C Zn–N Ac–C J Te Ra Zn–N

Obliczaj teraz.

74, 99 – 16, 22 – 53 · 30 – 7, 89 – 6 · 74, 99 – 16, 22 – 53

W Es–S Ti–I Zn–N Ac–C W Es–S Ti–I

Wet za wet.

Karl podniósł wzrok znad kartki.

– Zorientowałem się, co oznaczają, po odbiorze nadawanych na niskich pasmach wiadomości. Ten sam kod.

– Tak, to może się i zgadzać. Tyle że jest pan studentem chemii i klucz do rozszyfrowania tych kodów związany jest właśnie z chemią, a to oznacza dla nich tylko jedno – że to pan jest autorem tego kodu.

– Nieprawda. – Karl nie miał nic więcej do powiedzenia. Prawda im nie wystarczała, więc co mógł dodać?

– Najwyraźniej są przekonani, że na karteczkach z cyframi znalezionych u pana w suterenie znajdują się kolejne wiadomości, których chciał pan użyć podczas następnego morderstwa.

– To były właśnie numeryczne przekazy podawane przez radiostację. Zapisywałem je, od kiedy odkryłem klucz do szyfru. Chciałem wiedzieć, o czym mówiono. – Karl nie mógł zrozumieć, czemu miało służyć powtarzanie w kółko tego samego. Może lepiej będzie, jak zamilknie.

Obrońca nie wydawał się zbyt przekonany tłumaczeniami Karla, uniósł ze zdziwienia brwi i westchnął.

– Uważam, że nie powinien pan mówić im o tym, że brzydzi się krwi i wszelkiej przemocy. Zdaje się, że śledczy przypuszczają, iż morderca boi się krwi albo brzydzi się jej.

– To co, miałem kłamać?

– Nie. Powinien pan poprosić o rozmowę ze mną na osobności. Tak jak panu zasugerowałem i jeszcze raz powtarzam. Ale już dobrze. – Omówili prawie wszystkie zapisane w punktach słowa na kartce. Mężczyzna zamknął notatnik. – Będziemy mieli dosyć czasu, żeby omówić to wszystko później. Oni pewnie zaraz wrócą. Jeśli okaże się, że jest pan rzeczywiście chory, istnieje szansa, że będziemy mogli wszystko zacząć od początku. Zakładając, że jest pan w delirium… – Adwokat spojrzał na Karla z nadzieją w oczach.

– Boli mnie głowa. – Karl wyciągnął rękę po szklankę z wodą, licząc, że zimny płyn ukoi jeszcze raz tępy ból rozprzestrzeniający się w głowie. Ale nie trafił do szklanki. Ręka powędrowała w zupełnie innym kierunku, niż zamierzał. Spróbował po raz kolejny i tak samo się nie udało. Zorientował się, że nie widzi na jedno oko. Może to było przyczyną? Właśnie chciał powiedzieć obrońcy o swojej nagłej ślepocie, gdy z jego ust wydobyły się kompletnie niezrozumiałe słowa. Ból głowy spotęgował się podwójnie. Czuł tylko ją. Tak jakby ciało odłączono od głowy, która jako jedyna jeszcze funkcjonowała.

W momencie kiedy Karl zsunął się z krzesła, otworzyły się drzwi i do pokoju weszło dwóch policjantów. Okiem, które widziało, patrzył na ich przerażone twarze, także twarz eleganckiego policjanta. Obaj mieli otwarte usta i wydawali się coś krzyczeć, ale Karl niczego nie słyszał. Kobieta stojąca za nimi odepchnęła ich na bok i rzuciła się do niego na podłogę. Dotknęła jego twarzy, ale Karl nie czuł jej palców. Ani czegokolwiek.

Zamknął oko, którym coś jeszcze widział. Drugie nieruchomo wpatrywało się w pustkę.