Huldar wciąż nie zdobył się na odwagę, by zawiesić obraz w swoim biurze. Ociągał się również z jego zakupem. Po tym jak podejrzany o popełnienie trzech morderstw Karl Pétursson zapadł w śpiączkę podczas przesłuchania, liczył się z degradacją. Ukradkiem przeglądał nawet rządowe strony z ogłoszeniami o pracę. Sprawa z Karlem okazała się największą porażką w historii policji.
Potrzebowali dwóch dni, aby wszystko się wyjaśniło. Czuł się w pracy jak trędowaty. Nikt nie miał odwagi spojrzeć w jego stronę. Nawet Erla unikała towarzystwa Huldara, bojąc się, że popadnie w niełaskę reszty zespołu.
Najgorsze było to, że Ríkharður podzielił jego los. I choć to nie on, a Huldar ponosił odpowiedzialność za podejrzanego, uczestniczył w przesłuchaniu, w oczach kolegów był więc współwinny.
Ríkharður wmaszerował do pokoju przesłuchań w glorii bohatera dnia, a opuścił go w atmosferze hańby i skandalu. Upadek musiał być bolesny. Tyle że jak to Ríkharður, przyjął go ze stoickim spokojem, nie okazując zainteresowania, czy koledzy go pozdrawiają, czy też ignorują. Nie oznaczało to wcale, że się tym nie przejął. Tylko on jeden rozmawiał z Huldarem na komendzie i nie dało się ukryć, że los Karla bardzo nim wstrząsnął.
Rama od obrazu miała małe pęknięcie, nie bardzo rzucające się w oczy, ale jednak. Na początku postawił obraz zbyt blisko drzwi, które przy otwieraniu i zamykaniu przewracały go. Zanim okaże się, że jest za późno, musi poszukać młotka i gwoździa.
Nie był to jakiś szczególny obraz. Zdjęcie oprawione w ramy. Kupił je w sklepie z pamiątkami dla turystów, wracając z wieczornego rajdu po barach, który odbył z kolegami. To było w weekend, po tym jak wszystko w pracy wróciło do normy. Krajobraz ze słońcem wschodzącym nad wybrzeżem w Reynisdrangur, napełniający go zarówno nadzieją, jak i strachem. Nie trzeba było wielkiej intuicji, by zorientować się, z czego się brały. Słońce i wstający nowy dzień budziły nadzieję na lepsze czasy. Czarne bazaltowe słupy skał wystających z morza przypominały mu o tym, że życie nie zawsze usłane jest różami.
Na biurku przed Huldarem leżał spis przedmiotów, które zginęły z przechowalni dowodów rzeczowych. Teraz, kiedy śledztwo można było uznać prawie za zamknięte, było to zadanie, jakiemu dziś planował się poświęcić.
Oczywiście nie czuł się usatysfakcjonowany z powodu tego, jaki obrót przybrało dochodzenie, ale musiał pogodzić się z tym, że Karl nie był już zdolny do dalszych przesłuchań. Leżał w szpitalu i każdy kolejny dzień mógł być jego ostatnim.
Zebrali dostatecznie dużo dowodów świadczących o popełnieniu przez niego zbrodni, choć trzeba było pogodzić się z tym, że pewnych rzeczy nie da się już wyjaśnić. Musieli zadowolić się nagraniem z przesłuchania, przebadanym już przez armię specjalistów wszelkiej maści. W wyniku ich pracy zrodziła się teoria, że Karl używał do mordowania swoich ofiar urządzeń i narzędzi elektrycznych, by samemu nie kłuć i nie kaleczyć. Wystarczyło tylko nacisnąć na guzik i zaoszczędzić sobie ubrudzenia rąk. Huldar nie mógł uwierzyć w to, co czytał. Jak można było wychodzić z założenia, że w morderstwach chodziło jedynie o to, by nacisnąć guzik? Zanim do tego doszło, musiało się wydarzyć o wiele więcej.
Nie mógł też przestać myśleć o tym, jak wątłej postury był Karl. Jakim cudem taki chuderlak mógł obezwładnić Halliego, który był całkiem nieźle zbudowany. Nawet Elisa w porównaniu z Karlem wydawała się silniejsza. Inaczej było z Ástrós, która nie miała szans w starciu z młodszym od niej mężczyzną. W szczególnych okolicznościach złość i gniew mogły oczywiście sprawiać, że ludzie znajdowali w sobie ponadnaturalną siłę. Jeśli jednak w grę wchodziło właśnie to, należało zapytać, co mogło rozpalić w Karlu taki gniew do dwóch nieznanych mu wcześniej kobiet. Na szukanie odpowiedzi było już za późno, bo na zawsze zapadła z nim w śpiączkę. Za późno było również na wyjaśnienie, jakim sposobem Karl dowiedział się o tym, że Margrét ukryto u Freyi. Jak zorientował się, że Freyja nie mieszkała w Grafarvogur, choć ten właśnie adres podawała książka telefoniczna i inne oficjalne wykazy. W jego komputerze nie znaleziono śladów szukania informacji o niej, w każdym razie nie wpisywał do wyszukiwarki danych osobowych Freyi. Możliwe, że skorzystał z ogólnodostępnych komputerów na uczelni. Jak dotąd poszukiwania niczego nie przyniosły. Wiadomo tylko, że znalazł jej adres w Grafarvogur i zaatakował tam psa, by mieć pewność, iż nie stanie mu na przeszkodzie. Nie wiedział jednak, że tamten pies nie należał do niej. Gdy zorientował się, że popełnił błąd, napadł na właściwego psa i pod właściwym adresem. Ale jak w ogóle mogło do tego dojść? Skąd mógł wiedzieć o istnieniu Freyi i o tym, że posiada psa? Tego nikt nie potrafił wyjaśnić. I już pewnie nigdy nie uda się odpowiedzieć na to pytanie.
Dlaczego musiał akurat w tym momencie doznać udaru mózgu? Z czasem zmiękłby przecież i wyśpiewał w końcu prawdę. Oni wszyscy tak robili. Szczególnie jeśli po przesłuchaniu Börkura okazałoby się, że ten podaje inną wersję wydarzeń. Wtedy nie byłoby już nikogo, kto mógłby wspierać mistyczne historie Karla o zaszyfrowanych przekazach z eteru i innych bzdurach.
Huldar próbował sobie przypomnieć, czy brat Karla, Arnar Pétursson, miał opuścić kraj dzisiaj czy dopiero jutro. Ten dziwny człowiek dostarczył im więcej informacji o zachowaniu brata niż cała grupa specjalistów, którzy przesłuchali taśmy z nagraniami. Nic dziwnego, w końcu poznawał go przez całe swoje życie, choć od paru lat mieszkał za granicą. Nie potrafił jednak wytłumaczyć, jak doszło do tego, że jego brat z zupełnie przeciętnego chłopaka z raczej małą liczbą przyjaciół i tylko krótkofalarstwem w głowie mógł zmienić się w bezwzględnego mordercę.
Przypuszczał, że Karl musiał przejść załamanie nerwowe, gdyż wychowująca ich matka zastępcza odmówiła braciom prawa do poznania własnego pochodzenia. Słuchając Arnara, Huldar początkowo musiał powstrzymywać się od śmiechu, ale im dłużej ten mówił, tym bardziej jego teoria wydawała mu się wiarygodna. Sam Arnar sprawiał wrażenie zafiksowanego na punkcie poznania własnych korzeni. Możliwe więc, że i Karl tak się zatracił, szukając swoich bliskich, aż zupełnie postradał zmysły.
Huldar był jednak zaskoczony powodem, dla którego Arnar tak bardzo chciał poznać swoją przeszłość. Otóż Karlowi ich matka adopcyjna chciała oszczędzić wiedzy o tym dlatego, że jego biologiczna matka była nosicielką genu odpowiedzialnego za występowanie udaru mózgu. Zaszła bardzo młodo w ciążę z pracującym przy budowie dróg robotnikiem, który zresztą szybko ją opuścił. Zachorowała krótko po porodzie, a kiedy Karl skończył trzy latka, nie była w stanie się już nim opiekować. Urzędnicy państwowi odszukali ojca, ten jednak nie miał odwagi podjąć się wychowywania małego dziecka. W tej sytuacji oddano Karla do adopcji.
Powtarzające się u matki udary mózgu przyczyniły się wkrótce do jej śmierci. Niewiele później na skutek wypadku przy pracy zmarł również ojciec. Nie mogli więc teraz pomóc śledczym. Tylko dzięki usilnym staraniom policjantom udało się uzyskać względnie kompletny obraz historii Karla. Na początku policja dysponowała tylko nazwiskiem jego matki, które podał nieproszony o to adwokat Karla. Podobnie jak Huldar i Ríkharður był w głębokim szoku po tym, co zaszło w pokoju przesłuchań. Chciał jak najszybciej pozbyć się wszystkiego, co miało związek z tą sprawą, oddał im więc między innymi swoje papiery wraz z ujętymi w punkty uwagami, jakie zapisał sobie podczas rozmowy z Karlem w cztery oczy. Huldar zdążył już wszystkie pobieżnie przejrzeć, nie znajdując w nich jednak niczego interesującego. Nie było łatwym zadaniem odszyfrować, co obrońca w nich zapisał, a zwłaszcza co nagryzmolił na samym końcu.
Dane matki biologicznej Karla doprowadziły policjantów do jej żyjącego i cieszącego się dobrym zdrowiem brata. To właśnie on opowiedział im w końcu całą tę historię. Początkowa niechęć do przywoływania z pamięci minionych zdarzeń była spowodowana wyrzutami sumienia. Wstydził się, że nie wziął siostrzeńca do siebie. Na koniec rozmowy zwierzył się Huldarowi, że wtedy wydawało mu się, iż widział już wystarczająco wielu śmiertelnie chorych krewnych. Ale z wiekiem zrozumiał, że każdy z nas musi kiedyś umrzeć i nie ma znaczenia, jakimi genami jesteśmy obciążeni.
Mężczyzna dodał jeszcze, że w tamtych czasach nie było możliwe sprawdzenie, czy Karl jest nosicielem tego dziedzicznego przekleństwa. Z tego też względu niewielu było chętnych do adopcji chłopca. Nikt nie miał ochoty wziąć do siebie dziecka, które jeszcze przed trzydziestką mogło umrzeć z powodu udaru mózgu. Z szansą na przeżycie pół na pół, jak się mówiło. Według relacji stryja Karla, znalazła się kobieta, pracownica opieki społecznej, która zdecydowała się go zaadoptować, pod warunkiem jednak, że jego pochodzenie zostanie utrzymane w tajemnicy. Nie chciała, by wzrastał w świadomości o wiszącym nad nim mieczu Damoklesa. W zasadzie Huldar rozumiał tę kobietę, bo w końcu nie zostało przesądzone, czy Karl rzeczywiście był nosicielem zabójczego genu. Równie dobrze mogło być i tak, że choroba nigdy by się nie ujawniła. Zbadano sprawę i potwierdzono, że dokumenty świadczące o pochodzeniu Karla rzeczywiście zostały zniszczone, a przy okazji odkryto, iż na początku lat dziewięćdziesiątych tego rodzaju interwencje nie były rzadkością, szczególnie w przypadku ludzi korzystających z opieki społecznej lub bliskich osób publicznych. Dzisiaj zaniechano już tego typu działań i zatwierdzono prawo każdego dziecka do poznania swoich rodziców.
Dlatego też trudno było pojąć, dlaczego Arnar tak bardzo interesował się swoją własną historią. Jeśli okazałoby się, że jest podobna do historii brata, byłoby dla niego o wiele lepiej, gdyby nigdy jej nie poznał. Arnar jednak nie przestawał pytać i z uporem osła domagał się wyjaśnień, w jaki sposób udało się Karlowi ustalić nazwisko jego matki. Wielokrotnie przychodził do komendy, by sprawdzić, czy w czasie przeszukiwania ich domu nie znaleziono jakichś dokumentów. Niestety, nie można mu było w niczym pomóc. Na odchodnym mówił zawsze to samo: „Zadzwońcie, kiedy coś znajdziecie, obojętne co”.
Ríkharður przechodził właśnie obok biura Huldara, więc ten zawołał go do siebie. Po rozmowie z Karlottą udało mu się w końcu uspokoić sumienie i zepchnąć poczucie winy w najgłębsze zakamarki umysłu. Może nie do końca, bo coś się tam jeszcze w głowie tliło, na tyle jednak, żeby w miarę normalnie zachowywać się w stosunku do podwładnego. Żywił za to dozgonną wdzięczność do Karlotty.
Ríkharður sprawiał wrażenie, jakby powoli dochodził do siebie. Przestał nosić do pracy obrączkę, ale z czasem odciśnięty po niej biały ślad musiał zniknąć lub zostać przykryty inną obrączką. Zapewne nowa narzeczona nie będzie pasowała do niego tak idealnie, jak Karlotta. Ale może to i lepiej.
Dwoje tak do siebie podobnych ludzi nie mogło stworzyć dobranej pary.
Erla, która tak jak reszta kolegów odcięła się od Huldara i Ríkharðura w trudnym dla nich czasie, bezpowrotnie zaprzepaściła swoją szansę na poderwanie tego drugiego. O ile w ogóle się do tego przymierzała, musiała się liczyć z tym, że w jego sztywniackim kodeksie nie było miejsca na zdradę. Dlatego Huldar świetnie wiedział, że jego epizod z Karlottą musi na zawsze pozostać tajemnicą.
Zastanawiał się, czy nie zaproponować koledze wspólnego wyjścia w weekend na piwo. Uznał jednak, że w takim układzie sam by się nie rozerwał, bo u boku kogoś tak pięknego i gładkiego jak Ríkharður miałby małe szanse na podryw. Lepiej już będzie podjąć ostatnią próbę zaproszenia na randkę Freyi. Do tej pory odmawiała. Po pierwszej próbie roześmiała się mu w twarz, przy drugim podejściu wydawała się nim znudzona, a za trzecim razem odniósł wrażenie, że mu współczuje. Teraz zamierzał zadzwonić i zaprosić ją na drinka z okazji zakończenia sprawy, ale także pod pretekstem, że nigdy więcej się nie spotkają. Tylko to mogło jeszcze poskutkować.
Ríkharður stał niezdecydowany w drzwiach, jakby obawiał się, że gdy tylko wejdzie głębiej, Huldar wymyśli mu zaraz jakieś nudne zadanie związane z dopełnieniem ostatnich formalności. Zostało jeszcze bowiem parę drobiazgów do załatwienia.
– Kojarzysz może, kiedy brat Karla miał wylecieć do Stanów? Dzisiaj czy jutro?
– Jutro. – Ríkharður był zawsze na bieżąco. – Chcesz go znowu wezwać na przesłuchanie?
– Nie.
– Masz ostatnią szansę. Wątpię, żeby zatwierdzili nam delegację do Ameryki, gdyby okazało się, że o czymś zapomnieliśmy.
– W razie czego można zadzwonić. – Huldar patrzył na reprodukcję zdjęcia z Reynisdrungur i zastanawiał się, czy nie poprosić kolegi o pomoc w wybraniu odpowiedniego miejsca na ścianie. Zdecydował jednak, że powiesi je tam, gdzie najłatwiej będzie wbić gwóźdź. Nie za nisko i nie za wysoko. – Mamy coś, co pomogłoby znaleźć jego rodziców?
– Nie. Właśnie przeglądam raport z działu komputerowego o tym, co Karl robił w ostatnich tygodniach na Internecie. Na razie nie natknąłem się na nic godnego uwagi. Oczywiście jeszcze nie skończyłem, wątpię jednak, że coś znajdę. Może Karl nie wiedział niczego o rodzicach Arnara?
– Nie marnuj na to zbyt wiele czasu. Nie sądzę, że znalezienie przez nas czegokolwiek sprawi, że poczuje się lepiej.
– Pewnie tak. – Ríkharður nie zaprotestował, choć wyraźnie nie podzielał zdania Huldara. – W sumie można zrozumieć jego gorące pragnienie poznania rodziców. To pewnie ostatnia szansa. Wiadomo, że dowody pochodzenia zostały urzędowo zniszczone i nie będzie mógł dochodzić swoich praw w normalnym trybie.
– Kolejny powód do tego, żeby nie grzebać w przeszłości. Przecież nie zniszczono dokumentów tylko po to, aby zrobić przysługę matce adopcyjnej. Nie była aż tak wpływową osobą. Musiało być jeszcze coś, przez co uznano, iż dla wszystkich będzie lepiej utrzymać to w tajemnicy.
– Może on też ma ten gen? Gen krwotoków mózgowych.
– Niewykluczone, ale oni chyba nie są ze sobą spokrewnieni. Jeśli i jego rodzice przekazali mu dziedziczoną w genach chorobę, byłby to naprawdę tragiczny zbieg okoliczności, więc musi chodzić o coś innego. Może choroba, a może jakaś historia rodzinna?
– Ty nie chciałbyś jej poznać? Bo ja tak. – Ríkharður wygładził koszulę na piersiach. – Bez względu na to, jak smutna by nie była.
– Na szczęście nie muszę się nad tym zastanawiać. – Huldar wyczuł podskórnie, o co tak naprawdę chodziło koledze. Chciał dostać od niego zgodę na dalsze poszukiwania rodziny mężczyzny. Arnar i Ríkharður byli jak spod jednej igły. Obaj dobrze wykształceni i biorąc pod uwagę obecną sytuację, nienaturalnie opanowani – żadnych łez i emocji. W innych okolicznościach mogliby zapewne zostać najlepszymi przyjaciółmi. Zakładając, że tego typu ludzie byli w ogóle zdolni się zaprzyjaźnić. Gdyby w dwójkę poszli do baru, kobiety nie miałyby łatwego wyboru. Przy żadnym z nich Huldar nie miałby najmniejszych szans.
– Jeśli chodzi o mnie, możesz sobie szukać tak długo, jak chcesz. Skończ przeglądanie danych z komputera i zapoznaj się z tymi kilkoma dokumentami znalezionymi w domu. Karl zdążył pozbyć się prawie wszystkiego, więc nie zajmie ci to dużo czasu. Już je przeglądałem, ale niczego się w nich nie dopatrzyłem.
– Zrobię to. – Tak jak Huldar podejrzewał, Ríkharður wyglądał na bardzo zadowolonego z powierzonego mu zadania. Zanim opuścił biuro Huldara, spojrzał na stojący na podłodze obrazek i zapytał, czy aby nie czas go zawiesić.
– Tak. Teraz się odważę.
Ríkharður najwyraźniej nie zrozumiał, co Huldar chciał przez to powiedzieć. Wyszedł z pokoju ze zdziwioną miną.
Huldar podniósł się z krzesła. Zamierzał przynieść młotek i gwoździe. Śledztwo zbliżało się ku końcowi i w tym momencie wszystko kręciło się wokół mało istotnych faktów. Nie było możliwości, by pokrzyżowały im szyki. Raczej nieprędko wyrzucą go z tego biura.
***
W chwili kiedy miał uderzyć młotkiem w przyłożony do ściany gwóźdź, zawahał się. Brakowało mu w tym wszystkim jednego małego, scalającego całość elementu. By wszystko zakończyć, musiał poszukać tego brakującego ogniwa. Myśl o niepowodzeniu i o tym, że będzie musiał zdjąć obraz ze ściany i przejść z nim przez całe biuro, by upokorzony wrócić na swoje stare miejsce, była nie do zniesienia. Założył sobie, że uda mu się do wieczora rozwikłać zagadkę. Do tego czasu obraz musi poczekać na podłodze. Do biura jednak nie zaglądało aż tak wiele osób, bo część ludzi pracowała już nad inną sprawą, a Erla unikała jego towarzystwa. Zapewne wstydziła się za swoją, bądź co bądź, niewierność. Zamierzał powiedzieć jej, że nie ma to dla niego znaczenia i że przynajmniej częściowo ją rozumie. Ale to mogło poczekać tak samo jak obraz. Te dwie rzeczy będą ukoronowaniem zakończenia jego pierwszej dużej sprawy. Wbicie gwoździa w ścianę i pogodzenie się z Erlą.
Zabrał się do ponownego czytania notatek adwokata. Potem jako dowody rzeczowe w sprawie miały zostać przeskanowane, wciągnięte na listę w komputerze i zakopane na zawsze w archiwum. Nikt się już nimi prawdopodobnie nie zainteresuje, nie bez podstaw zresztą. Mieli taśmy z nagraniami z przesłuchania, a w notatkach nie było niczego nowego. Jedynie te końcowe, w punktach zanotowane słowa dokumentujące to, że obrońca próbował z oskarżonym ustalić cokolwiek, co pomogłoby w polepszeniu jego sytuacji.
Utknął na jednym z nich. Nie mógł go rozczytać. Chyba zaczynało się na N albo W, a kończyło na E. Pośrodku było albo Ł, albo T, i dwa A. Jakieś M i znowu N, które w połączeniu z I wyglądało jak M. A po nim kilka znaków zapytania. Zamiast dać sobie z tym spokój, postanowił zadzwonić do obrońcy Karla, a to na wypadek, gdyby śledztwo miało przejść przez wewnętrzną kontrolę. Nie będzie robił z siebie pajaca, tylko z czystym sumieniem będzie mógł powiedzieć, iż zapoznał się z najdrobniejszymi szczegółami.
Adwokat odebrał telefon i kiedy zorientował się, kto dzwoni, nie potrafił ukryć rozczarowania w głosie. Miał pewnie nadzieję, że jakiemuś oskarżonemu potrzebny był obrońca z urzędu. Chyba że, jak zapowiedział po przesłuchaniach Karla, wypisał się z ich listy. W mediach, które narobiły zamieszania po tym, jak będący w rękach policji podejrzany o mało się nie przekręcił, kilkakrotnie przewinęło się jego nazwisko. W niektórych artykułach jego również próbowano przedstawiać jako podejrzanego, jeden z tekstów zatytułowano nawet Spadająca gwiazda adwokacka. Treść felietonu była oczywiście przesadzona, a po jakimś czasie oficjalnie zmieniono wersję przedstawionych w nim zdarzeń. Sprawa nabrała innego wymiaru. Może nawet prawnik zdążył ucieszyć się, że raz jedyny zaliczono go do gwiazd adwokackiego Panteonu.
– „Włamanie”. Pewnie jest tam napisane „Włamanie”. – Mężczyzna nie chciał, by Huldar przeskanował i wysłał mu mailem notatkę. Nie uważał tego za konieczne, bo niestety wszystko głęboko siedziało w jego mózgu.
– Jakie włamanie?
– Karl mówił, że włamano się do nich na krótko przed śmiercią matki. Twierdził, że może skradziono wtedy również lutownicę. Nie mogę powiedzieć, żebym w czasie naszej rozmowy uważał to za wiarygodne, ale chciałem sprawdzić na wszelki wypadek.
– Tak. Rozumiem. – Huldar odsunął młotek i gwoździe na bok. Dlaczego nie wzięto tego pod uwagę zaraz po aresztowaniu Karla? Całe swoje życie przemieszkał pod jednym adresem, to powinno było już na samym początku wyniknąć z komputerowych rejestrów policji. Może nikt o tym nie pomyślał? Mieli przecież tyle na głowie, a poza tym żaden z nich nie wątpił w winę Karla. Wszyscy zajęci byli bezowocnym szukaniem motywów zbrodni i miejsca, w którym chłopak zakupił kask i taśmę. Nikt nie poświęcił nawet minuty, by pomyśleć, że mógł być niewinny. Za dużo wskazywało na coś przeciwnego. Dużo za dużo. Dlaczego, do diabła, dopiero teraz zaczął się nad tym zastanawiać? A jeśli rzeczywiście włamano się do domu Karla? I w jaki sposób mogło się to łączyć z morderstwami? Odpowiedź był prosta: w ogóle się nie łączyło. To były tylko pytania retoryczne, jak przedśmiertne konwulsje, ostatnie niekontrolowane reakcje z powodu już wkrótce mającej się zakończyć sprawy. To wszystko już za długo i za intensywnie pochłaniało całą uwagę Huldara, żeby mógł sobie pozwolić na zaniechanie dalszych czynności.
Czy to nie była właściwa odpowiedź?
Zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlający się na ekranie numer. Schronisko? Czego mogli chcieć od niego pracownicy schroniska? Może chodziło o zatwierdzenie wystawionego przez nich rachunku? I znowu te rachunki. Wydział księgowości wciąż dbał, by o nich nie zapominał. Ale to nie mogło być to, bo przecież ich placówki były urzędami państwowymi i z pewnych spraw nie rozliczały się za pomocą faktur. Przecież nie wystawi rodzinie ofiar rachunków za pracę swoich ludzi. Kiedy usłyszał w słuchawce głos Freyi, szczerze się ucieszył. Może wpadła na ten sam co i on pomysł, by uczcić wspólnie zakończenie sprawy? Ton jej głosu jednak na to nie wskazywał.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?
– Nie, ależ skąd. – Pożałował, że odpowiedział tak ochoczo. Bał się, że pomyśli, iż siedzi z nogami na biurku, radośnie pogwizdując z bezczynności. – Kończę pewne sprawy, ale to nic ważnego i może poczekać. Mam nadzieję, że wkrótce sprawa oficjalnie uznana będzie za zakończoną.
– No właśnie, z tego też powodu dzwonię. Czy w związku zakończeniem trzeba jeszcze zrobić coś szczególnego?
– Zabawne, właśnie przed chwilą o tym myślałem. – Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Jego namolne próby w końcu dały jakiś efekt. Chciała z nim świętować, a jemu było wszystko jedno, czy robiła to ze współczucia, czy też z innych względów. To był w każdym razie dopiero początek.
– O czym ty mówisz? – W jej głosie usłyszał szczere zdziwienie.
Huldar zacisnął oczy. Źle ją zrozumiał. Katastrofa.
– Coś mi się pomyliło. Przepraszam. Mów dalej.
– Chcesz od nas jakieś sprawozdanie czy coś w tym rodzaju?
Huldar otworzył oczy i kręcił głową ze złości na samego siebie. Jak mógł być takim idiotą.
– Owszem, byłoby super. Coś w stylu raportu z przesłuchań i wszystkich rzeczy, które wydarzyły się w czasie ich trwania. Mam rację?
– Tak, dokładnie. U nas są to znormalizowane protokoły. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałabym dodać moją osobistą opinię o obecnym stanie psychicznym Margrét. To może mieć znaczenie dla lepszej przyszłej współpracy między naszymi instytucjami. Żeby ludzie widzieli czarno na białym, jak ważne jest to dla dzieci, które znajdują się w kryzysowych sytuacjach.
– Oczywiście. – Huldar nie chciał jej dołować, mówiąc, iż tak naprawdę oprócz niego nikomu innemu nie będzie chciało się tego czytać. Dobrze znał swoich kolegów, a on sam był do tego właściwie zobowiązany jako prowadzący śledztwo.
– A ponieważ znam już dość dobrze Margrét, to zaopiniowałam o to, żebym dalej mogła opiekować się nią jako psycholog. Już nawet była u mnie parę razy.
– No i? – Huldar nie był do końca pewien, o co chodziło Freyi, skoro na pewno nie o randkę.
– Jest jeszcze coś, o czym chciałam ci powiedzieć, bo nie bardzo wiem, czy powinnam napisać o tym w moim raporcie. To może być dla ciebie bardzo nieprzyjemne.
– Nieprzyjemne dla mnie? – To rozbudziło ciekawość Huldara. Myśl o romantycznym, tylko we dwoje spędzonym wieczorze prysnęła jak bańka mydlana.
– Tak. Raczej. Przynajmniej tak przypuszczam. – Freyja zamilkła i po chwili wypaliła: – Margrét jest przekonana, że to ty jesteś mordercą.
– Ja? – Huldar się roześmiał. – Jakim sposobem mogło jej to przyjść do głowy? A co ze zdjęciem? Czy nie wskazała Karla?
– Trochę zaczęła się z tego wycofywać. Mówi, że się jej pomyliło. Mężczyzna jest tylko podobny do tego, który ją obserwował w ogrodzie, a poza tym nie widziała go zbyt dobrze.
– Ale chyba nie uważa naprawdę, że jestem podobny do tego mężczyzny z ogrodu?
– Nie chciała mi nic powiedzieć na ten temat. Mam zamiar namówić ją do dalszych wyjaśnień i pomyślałam, że może byś wpadł, żeby tego posłuchać. Ma do mnie przyjść później i jeśli chcesz, mogę porozmawiać z nią w pokoju przesłuchań. Tylko musiałbyś przyjść przed nią, bo pod żadnym pozorem nie może cię zobaczyć.
– Przyjdę.
– Spotkanie jest umówione na piętnastą. Czyli za dwie godziny. Mam nadzieję, że się sprawa wyjaśni i zdołam ją namówić do zastanowienia się i zmiany zdania. Przecież ona nie może trwać w przekonaniu, że morderca jej matki jest na wolności, a do tego wszystkiego jest policjantem.
– Będę o czternastej trzydzieści. – Huldar odłożył słuchawkę. Już wiedział, że obraz nie zawiśnie dziś na ścianie.
Do tego czasu skupi się na czytaniu raportu o zaginionych przedmiotach z przechowalni dowodów rzeczowych.
Lektura okazała się bardziej interesująca, niż się spodziewał.
To samo dotyczyło akt z komputerowego rejestru w sprawie włamania w domu Karla i jego matki.
Nie mówiąc już o sprawozdaniu z nielegalnej działalności internetowej Halliego, które Huldar wcześniej tylko przerzucił. Tym razem czytał dokładnie, słowo po słowie.