– Wszyscy poszli już do domu, więc włączyłam na górze system alarmowy i musimy rozgościć się tutaj. Ale bez obaw, nie zamierzam cię długo zatrzymywać. – Freyja wskazała Huldarowi pokój oględzin lekarskich. Przez chwilę zastanawiała się, czy dobrze robi, lecz blady i trochę nieswój policjant w zasadzie wyglądał na chorego. Miała nadzieję, że bakterie, które być może rozsiewał, wyginą przez noc, na wszelki wypadek jednak zamierzała przed wyjściem zdezynfekować płynem wszystko, czego dotknął.
Siedzenia, które znajdowały się w pomieszczeniu, z pewnością nie były wygodne i każde z nich służyło do czegoś innego. Były tu między innymi biurowe krzesło i hoker na kółkach służący lekarzowi przy badaniu dzieci. Wskazała mu miejsce przy biurku. I chociaż czuła się nieswojo, sama usiadła na hokerze, oszczędzając tym samym Huldarowi widoku stojącego na wprost niego pokracznego stołka do oględzin. Był to dopasowany do potrzeb pacjentów, dziecięcych rozmiarów fotel ginekologiczny. Swoim wyglądem zaprzeczał wszystkiemu, co można było uznać za normalne. Huldar czuł się już na tyle źle, że nie trzeba mu było dodatkowo przypominać o okropnościach, które czasami spotykały przywożone do schroniska dzieci.
– O czym chciałaś ze mną porozmawiać?
Ten człowiek z pewnością się rozchoruje. Może nawet ma już gorączkę? Jego głos brzmiał surowo i chłodno. Freyja znowu nie była pewna, czy dobrze zrobiła, zamierzając przyznać mu się do czegoś. Co mogła wymyślić na poczekaniu zamiast właściwego powodu, dla którego go tu ściągnęła? On jednak zaczął dalej mówić i odetchnęła nieznacznie.
– Jeśli masz wrażenie, że jestem jakiś dziwny, to dlatego że pewien szczegół kompletnie zbił mnie z tropu. Nie odbieraj tego osobiście.
Freyja roześmiała się delikatnie.
– Nie martw się, po prostu myślałam, że złapałeś grypę. – Ulżyło jej. Przynajmniej nie musiała po jego wyjściu odkażać wszystkiego. Chciała jak najszybciej wrócić do domu, gdzie czekała na nią Molly. Miała nadzieję, że nie pogryzła obcasów jej nowiusieńkich szpilek, które zapomniała schować przed wyjściem. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że wiem, co to za człowiek był wtedy w moim ogrodzie. Kiedy myśleliście, że czyhał tam na mnie. On nie ma nic wspólnego z morderstwami.
– To był twój były? – Huldar sprawiał wrażenie zupełnie niezainteresowanego jej odpowiedzią.
– Nie. Freyja pokręciła głową. – Mam brata, który czasem przesadza. Wynajął człowieka, który miał mnie ochraniać, bo myślał, że jestem w niebezpieczeństwie. Obawiał się, że mój były partner chce się na mnie zemścić. Zupełne nieporozumienie. Oczywiście zrobił to na własną rękę, choć próbowałam go przekonać, aby dał sobie z tym spokój.
Huldar oddychał z trudnością, jakby dusił się pod ciężarem zmartwień.
– Wiem, kim jest twój brat.
– Ach tak?
– Byłem ciekawy, bo adres, pod którym mieszkasz, jakoś mi do ciebie nie pasuje. Sprawdziłem, kto był tam zameldowany, no i w naszych rejestrach zobaczyłem, że jesteście rodzeństwem, czyli to nie było trudne. – Spuścił wzrok i mówił dalej: – Znam też jego historię. Nazwisko wydawało mi się jakby znajome, więc sprawdziłem jego akta. No i okazało się, że nawet raz, wiele lat temu, miałem zaszczyt osobiście go aresztować.
– Tak. Rozumiem. – Freyja nie mogła zdobyć się na pytanie, za co go zatrzymał.
– Już samo to, jak nazwał swojego psa, dało mi powód, by rozeznać się w sytuacji.
– Co masz na myśli? Przecież pies ma niecałe dwa lata.
– Nie miałem na myśli, że samo imię Molly mogło mi zdradzić, kto jest jej właścicielem. Kto mógłby nazwać swojego psa Molly? Przecież nie psycholożka z opieki społecznej.
– Co jest takiego w tym imieniu? O czym ty mówisz?
– No co ty, naprawdę nie wiesz? To uliczna nazwa MDMA, aktywnego składnika ecstasy – powiedział Huldar, dodając nieco dziwnym tonem: – Nieważne.
– Tak. Może… – Po wymianie zdań, które wytrąciły ją z równowagi, wróciła do właściwego tematu rozmowy. – W każdym razie nie musisz się już dłużej zastanawiać, czy ten człowiek z ogrodu mógł być mordercą. – Siedziała na niewygodnym hokerze bez oparcia, co teraz jej przeszkadzało. Torebka zwisająca z ramienia bardzo jej ciążyła. Za bardzo. Położyła ją na kolanach. Nie chciała odkładać jej na podłogę z obawy, że Huldar mógłby zauważyć pistolet. Zamierzała poprosić, by go zabrał i ukrył, bez potrzeby tłumaczenia się, do kogo należał. Ale teraz widziała, jak głupi był to pomysł. Nie było mowy, by nie połączył tego z jej bratem. Nie mogła mu już więcej ufać. – A poza tym to już wszystko.
Huldar patrzył jej prosto w oczy. Starała się za wszelką cenę nie odwracać wzroku, aby nie wzbudzić podejrzeń, iż coś ukrywa. Czasami wiedza zdobyta na studiach przydawała się jej w stosunkach międzyludzkich.
– Nie bardzo pojmuję – stwierdził i mlasnął językiem. – Nie mogłaś mi tego wszystkiego powiedzieć przez telefon?
– W zasadzie to mogłam. – Uśmiechnęła się zakłopotana. – Tylko chciałam porozmawiać w cztery oczy. Nie wiem, czy policja nie nagrywa wszystkich rozmów. Nie chciałam rozmawiać o moim bracie z policjantem. Chyba to rozumiesz? Tylko ze względu na ciebie zrobiłam wyjątek, biorąc pod uwagę wszystko, co zaszło. – Zamilkła, bo nie chciała rozwijać tematu. Jeśli trzeba już uciekać się do kłamstw, lepiej ograniczyć słowa, choć przez to musiał uważać ją za nadmiernie ostrożną i wyczuloną na swoim punkcie. Że też nie było jej obojętne, co o niej myślał.
– Do twojej wiadomości. Nie nagrywamy wszystkich rozmów.
– Dziękuję, dobrze o tym wiedzieć. – Odpowiedź była bez sensu, ale nic innego nie przyszło jej do głowy. Usłyszała parkujący na podjeździe samochód i poczuła ulgę, bo nadarzyła się okazja, by odwrócić uwagę od ich rozmowy. Cieszyła się pomimo tego, że mogło to dla niej oznaczać pracę po godzinach.
– Spodziewasz się kogoś?
– Nie. – Freyja podjechała na hokerze w stronę okna i przez szparę w żaluzji patrzyła na zewnątrz. – To chyba do ciebie.
– Do mnie?
– W każdym razie to radiowóz policyjny, chociaż oni zawsze wcześniej zawiadamiają o swoim przybyciu, bo nie prowadzimy tu ostrego dyżuru. – Huldar podszedł do okna niezauważony przez Freyję. Oboje patrzyli na wysiadającego z samochodu mężczyznę. Freyja nigdy dotąd go nie widziała i była zdumiona, że taki typ pracował w policji. Przypominał raczej wypielęgnowanego i elegancko ubranego bankiera. Tylko czarne, policyjne buty, które miał na nogach, nie pasowały do całości. Takie same, jakie nosił Huldar. Zanim mężczyzna wszedł do środka, przeciągnął dłońmi po idealnie ułożonych włosach.
– Shit. Shit. Shit. – Huldar odwrócił się od okna i rozglądał nerwowo po pokoju. Słyszeli, że drzwi wejściowe się otworzyły, po czym zostały delikatnie zamknięte. Huldar szeptał teraz wprost do ucha Freyi: – Schowaj się do szafy. – W dawnych czasach była to szafa na ubrania, a obecnie służyła do przechowywania jednorazowych rękawiczek i innych medycznych produktów. – Nie pytaj o nic, tylko się schowaj. Później ci to wytłumaczę. Wszystko będzie dobrze.
Freyja zamierzała już odpowiedzieć, że właśnie na to liczy, ale z wyrazu jego twarzy wyczytała, że lepiej będzie milczeć i spełnić jego polecenie. Kiedy robiła sobie miejsce obok małego białego kartonu, dziękowała w duchu, że nie uzupełniali ostatnio swoich rezerw. Pomimo tego w szafie było tak ciasno, że nie mogła ruszyć się, żeby czegoś nie dotknąć i tym samym zdradzić swoją obecność. Najbardziej bała się, że torebka spadnie jej z ramienia i przewróci stertę pudełek. Kiedy Huldar otworzył drzwi na korytarz, domknęła te od szafy. Przez cienką sklejkę słyszała, jak woła:
– Ríkharður!
Starała się cicho i wolno oddychać, nasłuchując, o czym Huldar i nowo przybyły rozmawiali, stojąc przy wejściu.
– Tak się zastanawiałem, czy nie potrzebna ci pomoc? Brzmiałeś, jakbyś był czymś bardzo zmartwiony.
– Nie trzeba było, właśnie wracałem do komendy. Nie widziałeś moich wiadomości?
– O tak. – Obaj milczeli przez moment, po czym Ríkharður podjął: – Pomyślałem sobie, że w sprawie musiało wyniknąć coś nowego, skoro znowu przesłuchiwano dziewczynkę. Jak rozmawialiśmy, kiedy byłeś w schronisku, słyszałem pytania i z ciekawości nie mogłem wytrzymać. Uważam, że powinieneś mnie informować o nowych faktach.
– Chciałem tak zrobić. Jedźmy już lepiej do komendy i tam to omówimy, bo tutaj zostać nie możemy. Zaraz przywiozą na przesłuchanie małego chłopca, który może być ofiarą molestowania.
– To gdzie się wszyscy podziali? Sam zamierzasz ich tu przywitać?
– Nie. Freyja, psycholożka, która tu przecież pracuje, jest już w drodze. Poprosili ją, by pojechała po lekarza i zaproponowałem, że zaczekam na wypadek, gdyby tamci przyjechali wcześniej.
Freyja pomyślała, że nieźle to wymyślił. W końcu miała jeszcze świeżo w pamięci, jak dobrze potrafił kłamać.
– Lekarz nie mógł przyjechać taksówką?
– Nie wiem. Co się z tobą dzieje? Po co się wtrącasz? – W głosie Huldara słychać było złość, o wiele za dużo złości. Pytania Ríkharðura były denerwujące, ale nie aż na tyle, by wytłumaczyć jego gniew. Musiała być jakaś poważniejsza przyczyna tego, że siedziała teraz schowana w szafie.
Upłynęło trochę czasu, zanim Ríkharður odpowiedział. Mówił głosem bardziej wyniosłym, a jego zrzędliwy ton gdzieś zniknął. I właśnie ten nowy, mrożący krew w żyłach sposób, w jaki mówił, był dla Freyi jeszcze bardziej nieprzyjemny.
– Poszedłem do twojego biura i leżał tam raport o zaginionych przedmiotach z przechowalni. Wszystko, co ważne, odhaczyłeś. Uważasz, że wiąże się to z morderstwami? Przecież to mógł być czysty przypadek, w końcu tyle różnych rzeczy rekwiruje się przy przeszukaniach.
– Uważam, że ma to związek z naszą sprawą i że Karl wcale nie jest mordercą.
Freyja się skrzywiła. O czym on mówił? Nasłuchiwała uważnie, aby nic nie uszło jej uwadze.
– Ale jak już mówiłem, to nie miejsce na rozmowy o tym. Jedźmy do komendy.
– Już nie musisz czekać na szefową schroniska? Na wypadek, gdyby zjawili się tu nagle mały chłopczyk i jego asysta?
– Zostawię kartkę na drzwiach.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, o co tak naprawdę chodzi? Przecież nie zajmie ci to więcej niż minutę. Nie ma znaczenia, gdzie mi o tym powiesz.
– Dlatego, że jestem za bardzo zmęczony. Powiem ci o wszystkim, tylko nie tutaj. Czy proszę o tak wiele? Odrobina cierpliwości.
– Chcę to usłyszeć tutaj, bo nie zamierzam już jechać do roboty.
– I co, pojedziesz do domu radiowozem? Dla ciebie to żaden problem, i tak przejeżdżasz obok komendy.
Znowu cisza. Kiedy zaczęli na nowo rozmawiać, Freyi wydawało się, że głosy się przybliżyły. Tak jakby Ríkharður wszedł do pokoju.
– Wiesz o czymś więcej. Dzwoniła Karlotta i opowiedziała o waszej rozmowie. – Freyja zastanawiała się, kim mogła być ta Karlotta, zakładała jednak, że nie policjantką. Zresztą nie miała szansy dłużej nad tym myśleć, bo Ríkharður zaczął mówić: – Nie jestem idiotą. Wiem, że dodałeś dwa do dwóch Ale czy nie mógłbyś zachować tego dla siebie?
Huldar parsknął.
– Zwariowałeś?
– Nie. Ale jeśli się dobrze nad tym zastanowisz, to wszyscy mogliby na tym skorzystać, oczywiście pod warunkiem, że sprawa się nie wyda. Ja byłbym szczęśliwy, Karlotta zachowałaby dobre imię, a ty zatrzymałbyś stanowisko. Tylko biedaczek Karl by na tym stracił, ale i tak już nie może grać. W zasadzie więc nikt nie przegrywa. Wszyscy wygrywają.
– Zapomnij o tym. To nie jest jakiś rachunek matematyczny. Popełniłeś zbrodnię. Najgorszą, jaką można sobie wyobrazić. I to trzykrotnie. Naprawdę myślisz, że aż tak zależy mi na jakimś stanowisku, że pozwolę, by uszło ci to na sucho?
Freyja nie mogła złapać oddechu. Zesztywniała. Mogli ją usłyszeć? O czym oni mówili? To jednak nie Karl zamordował mamę Margrét? Prawdziwy morderca stał w tym pokoju?
– Tak, taką właśnie miałem nadzieję. Jeśli ma to jakieś znaczenie, muszę powiedzieć, że nie było mi łatwo, chociaż wszyscy sobie na to zasłużyli.
– Elisa też? Co niby ci zrobiła?
– W zasadzie to nic, ale nie chodziło mi o nią. Chciałem zabić Sigvaldiego, tak jak on zabił moje dziecko. A ponieważ nie było go w domu, stwierdziłem, że to dobre rozwiązanie. Nie potrafiłem zrobić nic złego dzieciom, choć byłoby to może bardziej sprawiedliwe, ale nie jestem aż takim potworem.
Freyja poczuła, że za chwilę zabraknie jej powietrza, więc skoncentrowała się na spokojnym oddychaniu. W środku było jednak więcej powietrza niż trzeba. Oddychać spokojnie. Powietrza wystarczy.
– Przecież mogłeś sobie pójść i wrócić, kiedy on był w domu. Elisa nie zrobiła ci nic złego.
– Ale to nie o to chodziło. Nadarzyła się okazja, spadła jak łaska z nieba, jeśli wierzysz w takie rzeczy. Przejeżdżałem obok i zobaczyłem ją, jak skręca na stację benzynową, więc ruszyłem za nią i skorzystałem ze zrządzenia losu. Z kluczami od domu sprawa była o wiele łatwiejsza. Przyjście wtedy, kiedy będzie Sigvaldi, nie wchodziło już w grę. Zdążyliby zmienić zamek w drzwiach i stali się ostrożniejsi. Trudno. Nie było go w domu i tak już musiało zostać.
– Ríkharður, ale on nie zabił twojego dziecka, tylko przeprowadził zabieg usunięcia ciąży. Jedyne słuszne wyjście z tej sytuacji. Jak myślisz, dlaczego Karlotta miała jedno poronienie po drugim? Sama natura tak działała. Co, twoim zdaniem, Karlotta powinna była zrobić po tym, jak się dowiedziała o wszystkim. To była jedyna droga. I to nie Sigvaldi podjął decyzję, ale Karlotta ją podjęła, bo naprawdę nie miała innego wyjścia. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak poważna była cała ta sytuacja?
– Pytasz serio? Oczywiście, że zdaję sobie z tego sprawę. Jak myślisz, co mogłem czuć, gdy się o tym dowiedziałem? Jak mogła się czuć Karlotta? – Ríkharður roześmiał się gorzko. – Tylko sam pomyśl. Gdyby jednak nie było tego włamania do domu Karla, nic by się nie wydarzyło. Przygotowywalibyśmy się teraz z Karlottą do przyjścia naszego dziecka na świat i nikt nie musiałby umrzeć. Ale nie. Jego matka musiała koniecznie czegoś się domyślić. Dostrzec moje podobieństwo do jej starszego syna i pamiętać moje imię. Na początku z niczym się nie zdradziła, tylko wypytywała o moje życie osobiste, a ja myślałem, że to po prostu wścibska starsza pani. Jakim byłem idiotą! Podzieliłem się z nią radosną nowiną o dziecku i nawet wymieniłem imię żony, bo tak bardzo się z tego cieszyłem. Czemu się nie zamknąłem? – Freyja usłyszała głębokie westchnienie i domyśliła się, że to Ríkharður. – Po moim odejściu baba na własną rękę przeprowadziła dochodzenie i upewniła się, że miała rację. Arnar, jej syn, Karlotta i ja jesteśmy rodzeństwem. Tak, Karlotta jest moją siostrą.
– Ale przecież wiesz, Ríkharður, że wszystko inne jest o wiele gorsze. Już sam fakt, że jesteście spokrewnieni, powinien był wystarczyć do tego, żebyście się rozstali. Odsunęli się od siebie jak dwa magnesy o tym samym polu naładowania.
Freja skamieniała, słuchając tej historii.
Ríkharður jednak zdawał się nie słyszeć tego, co mówił Huldar. Dalej ciągnął swoją opowieść jakby nigdy nic:
– Matka Karla napisała list do Karlotty. Pokazała mi go dopiero, jak już pozbyła się dziecka. Kobieta opowiedziała w nim smutną historię mojej matki, naszej matki. Poradziła mojej żonie, by ode mnie odeszła i usunęła ciążę. Mieliśmy nigdy się nie spotkać po tym, jak nas rozdzielono i wysłano każde w inną część kraju. Nasze drogi nie miały prawa się skrzyżować. Ale nie wzięli pod uwagę tego, jak bardzo ją kochałem. Wystarczyło, że ujrzałem ją tylko jeden jedyny raz w bibliotece i od razu wiedziałem, że będzie moją żoną. Nawet teraz świadomość, że jest moją siostrą, niczego nie zmienia. Absolutnie niczego nie zmienia. – Ríkharður zaśmiał się paskudnie. – I jeszcze do tego ta historia naszych rodziców. Było minęło. Nasza matka nie żyje i ojciec też. Nawet nie wiem, jak mam mówić na to ścierwo. Ojciec czy dziadek? Kim on dla mnie jest?
– Jednym i drugim. Był przede wszystkim potworem, który gwałcił twoją matkę, a swoją córkę. Jej historia jest straszna i nic dziwnego, że na końcu go zabiła. Smutne też, że postanowiła odebrać życie sobie. Zasługiwała na współczucie i z pewnością dostałaby najniższą z możliwych kar. Sprawa nie nabrała rozgłosu, nie było nawet wzmianki w mediach i zamieciono wszystko pod dywan. Pewnie chciała was przed tym ochronić i zapobiec rozprzestrzenieniu się wieści o waszym pochodzeniu. Zresztą co ja mogę o tym wiedzieć?
– Zaszła w ciążę, mając dziewiętnaście lat. Pojechała do Akranesu i zamieszkała z mężczyzną, który nie chciał uznać dziecka za swoje. Tak jest w każdym razie napisane w tym liście, który dostała Karlotta. Nie miała innego wyjścia, jak wrócić do domu. Do domu człowieka, który powinien był przyjąć ją serdecznie i pomóc stanąć na nogi. Domu swojego ojca. Ale stało się inaczej. Gospodarstwo znajdowało się na odludziu, z rzadka ktoś tam do nich zaglądał. Najpierw zniszczył ją psychicznie, a potem wykorzystał. Miała z nim dwoje dzieci i była w kolejnej ciąży. Wtedy go zabiła. Zastrzeliła z jego własnej strzelby. Potem popełniła samobójstwo. Wszystko na oczach Arnara, najstarszego z nas. Ponoć jego ojcem był ten mężczyzna z Akranesu, ale nikt nam tego nie potwierdzi. Może więc Arnar też jest synem swojego dziadka.
– Ríkharður, smutny los waszej matki nie zmieni tu niczego. Jesteście z Karlottą tak blisko spokrewnieni, że nie możecie żyć jak małżeństwo. A co dopiero mieć dzieci, bo ich rodzicami byliby brat i siostra. I miałyby jedną babcię i jednego dziadka, który jednocześnie byłby ich pradziadkiem. Ástrós dobrze poradziła Karlotcie. Prawdopodobieństwo, że z dzieckiem mogło być coś nie tak, było bardzo duże.
– Ale była też mała szansa na to, że urodziłoby się zupełnie zdrowe. Ástrós nie wyliczyła jej tego prawdopodobieństwa. Zrobiła to dopiero dla mnie.
– Gdyby Ástrós wiedziała, co tym wyliczaniem na siebie ściągnie, pewnie by tego nigdy nie zrobiła. A tak pomogła tylko swojej byłej uczennicy, która będąc w trudnej sytuacji życiowej, zgłosiła się do niej po poradę. Do kogo innego miała się zgłosić? Przecież nie do jakiegoś lekarza, bo ten wymagałby nazwisk i faktów. Sigvaldiemu też nie powiedziała prawdy, a tylko tyle, że nie chce tego dziecka. I to mu wystarczyło. Ástrós była nauczycielką biologii na emeryturze i ucieszyła się, że jej ulubiona podopieczna o niej pamiętała. Próbowała jej pomóc, nie wiedząc, o kogo tak naprawdę chodziło.
– Pomimo wszystko powinna była obliczyć, jak duże jest prawdopodobieństwo, że wszystko będzie dobrze.
– Przecież znasz wynik. Tylko pomyśl trochę. – Huldar zamilkł, Freyja natomiast, wstrzymywała oddech, do chwili kiedy nie zaczął na nowo mówić. – A co z tym bogu ducha winnym Hallim, przyjacielem Karla? I z samym Karlem?
Ríkharður parsknął.
– To był prawdziwy fuks, że natknąłem się na tego Halliego. No może nie tylko fuks, bo przeglądając jego komputer w poszukiwaniu skradzionych z Internetu materiałów, natknąłem się na nazwisko Karla. Zrozumiałem, kim jest, i skontaktowałem się z Hallim. Obiecałem mu pieniądze, jeśli pomoże mi trochę przestraszyć jego kolegę. I to zupełnie wystarczyło. To on zaproponował użycie nadajnika, jako że Karl był zakręcony na punkcie radioamatorstwa. On też posiadał cały sprzęt, który był potrzebny, a nawet wymyślił szyfr. Mówił, że wpadł na ten pomysł dzięki plakatowi, który wisiał nad biurkiem Karla w suterenie. Był przekonany, że kolega z czasem go odszyfruje, a jeśli nie, to mu pomoże. Tyle że nigdy do tego nie doszło.
– A co ci takiego zrobił Karl? Potrzebowałeś kozła ofiarnego?
– Tak, doskonale się do tego nadawał. I ukradł mi brata, z którym to ja miałem się wychowywać, on nie miał do tego prawa. Zasłużył sobie.
– Masz świadomość, że jesteś chory, Ríkharður?
– Nie zgadzam się z tobą.
– Zabiłeś troje ludzi. W dość ohydny sposób, oględnie mówiąc.
– Mogło być jeszcze gorzej. Uważałem moje metody za dość przyjazne. W każdym razie dla mnie samego, bo musiałem tylko włączyć urządzenia, a one już zatroszczyły się o resztę. Nie musiałem nawet czekać do końca ani patrzeć na ich śmierć. Nie jestem żadnym sadystą i nie czerpię przyjemności z przyglądania się cierpiącym ludziom. Tu chodzi o sprawiedliwość. Nie może być tak, że ktoś niszczy życie moje i mojego dziecka, a potem nie ponosi konsekwencji. – Ríkharður westchnął. – Nawet sobie nie wyobrażasz, ile zachodu mnie to wszystko kosztowało, bo nie miałeś o tym pojęcia. Udało mi się nie spotkać z Margrét. W śledztwie wziąłem na siebie te zadania, które pozwalały mi kontrolować sytuację. Telefony na przykład. Myślisz, że chciało mi się dzwonić do tych wszystkich wariatów?! Kamera z bankomatu? Widać było na niej mój samochód, ale nawet nie musiałem niszczyć nagrań, bo mi ufałeś, a nikt inny tego nie zakwestionował. I tak dalej. Najgorsze, że na początku nie zdradziłeś mi adresu Freyi, więc okaleczyłem nie tego psa, co trzeba. Później wszystko naprawiłem. Chyba nie było ci miło, gdy wyszedłeś na idiotę, prawda?
– Ríkharður, czy byłbyś tak uprzejmy odwrócić się, przytrzymać ręce z tyłu i pozwolić mi założyć ci kajdanki? Tak jak wcześniej proponowałem, dokończymy naszą rozmowę w komendzie. – Huldar mówił to oficjalnym tonem, jednak słychać w nim było nutę urazy.
– Nie, dzięki.
– Wiesz, że się nie wywiniesz. Nie jestem jedyną osobą, która o tym wie. Karlotta z pewnością zorientuje się, o co chodzi. Margrét zeznała, że widziała twoje buty. Buty policjanta. To całkowicie niedorzeczne uważać, że może się to skończyć inaczej, więc zróbmy to teraz.
– Nie. Zastanów się tylko. Fakt, że może nie powinienem był cię obrażać, ale nawet jeśli wyszedłeś na idiotę, nie sprawiło mi to szczególnej przyjemności.
– Nie ma sprawy. A tak nawiasem mówiąc, byłem ci coś dłużny. Pieprzyłem twoją żonę. W toalecie barowej. Na jej życzenie.
Freyja zrobiła wielkie oczy. Świnia. Ale to było do niego podobne.
Ríkharður wydał z siebie przeraźliwy krzyk. Potem przez chwilę słychać było straszny hałas, trzaski i huki. Freyja domyśliła się, że to fotel ginekologiczny przewrócony został do góry nogami. Teraz dochodziły do niej odgłosy ciężkiego dyszenia i urywane okrzyki. Nie wiedziała, który z nich jęczy, a który krzyczy. Po czym wszystko ustało, a wtedy Freyja zamarła. Kiedy w pokoju rozległo się długie i ciężkie sapanie, a w tle ciche jęki, pojęła, co się stało.
Ríkharður był górą.
Huldar sapał inaczej. Dobrze pamiętała z ich wspólnej nocy.
Słyszała pobrzękiwanie w szufladach i czuła, jak wali jej serce. Czy mężczyzna szukał jakiegoś narzędzia, by załatwić Huldara na dobre? Dowiedziała się wystarczająco dużo o tamtych zbrodniach, by nie dopuścić do popełnienia kolejnej tuż pod jej nosem. W przeciwieństwie do Margrét była dorosła i nie zamierzała dopuścić, by im dwóm stało się coś złego. Jeśli Ríkharður rzeczywiście zabiłby Huldara, to zaraz potem udałby się do Margrét.
Ostrożnie wsunęła rękę do torebki i bezszelestnie wyciągnęła pistolet. Wiedziała, że jest naładowany. Czy wystrzeli, tego już nie była taka pewna. Ale Ríkharður także nie mógł tego wiedzieć.
Błyskawicznie odbezpieczyła pistolet, otworzyła drzwi od szafy i podniosła broń przed siebie. Huldar leżał na podłodze zwinięty w kłębek. Ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że oddycha.
– Odłóż nożyczki! – Głos jej drżał, nie potrafiła tego opanować.
Mężczyzna się odwrócił. Nie potrafił ukryć zdziwienia na twarzy. Szybko jednak powiedział z szyderczym uśmiechem:
– Jestem z policji. Proszę odłożyć broń i założyć ręce za szyję.
– Odłóż nożyczki. – Freyja czuła, że pistolet trzęsie się w jej rękach. Gwałtownym ruchem głowy odrzuciła włosy z ramion. – Odłóż nożyczki albo strzelam!
– Nie sądzę, by była pani do tego zdolna. Moja kochana, proszę odłożyć broń.
Zrobił krok w jej stronę.
Freyja oddała strzał. Nie powinien był nazywać jej k o c h a n a.