Należy odkurzać książki, ale nigdy nie wolno zmieniać ich miejsca – wyjaśnił mi Pablo. Muszą zostać tam, gdzie zawsze – nowe obok starych, różnej grubości grzbietów i różnej wielkości, w porządku alfabetycznym.
Jedna książka upadła i Delia ją podniosła. Wyleciała luźna kartka. Delia przeczytała ją i odłożyła na miejsce.
Odczekałam, aż wyjdzie, i otworzyłam książkę tam, gdzie znajdowała się tamta kartka. Książka była napisana po angielsku, ale kartka nie – rozpoznałam pismo Pabla i jego zielony tusz.
„– Oziębła kobieta nigdy nie bywa zazdrosna. Po prostu nie zakosztowałaś dotychczas zwyczajnych ludzkich uczuć.
– Może masz rację. Mówię tylko, że chcę, abyś ty był szczęśliwy. Nie mam ci za złe niczego, co cię uszczęśliwia.
– Szukasz jedynie wymówki. Jeśli prześpię się z kim innym, będziesz się czuła uprawniona do zrobienia tego samego, kiedy ci tylko przyjdzie ochota.
– Nie o to chodzi. Chcę, żebyś był szczęśliwy, to wszystko.
– Usłałabyś mi łóżko dla innej?
– Może”6.
The End of the Affair Grahama Greene’a. Graham to zapewne imię męskie. Żadna kobieta nie napisałaby takiego dialogu.
Poszłam po słownik. Wszystkie stały na pierwszym regale, różnojęzyczne. Poszukałam wydania Hiszpańskiej Królewskiej Akademii. „Oziębła – cechująca się oziębłością (brakiem pociągu seksualnego bądź radości odczuwanej z seksu)”.
Było to tak, jakbym się dowiedziała o istnieniu innej planety, zamieszkanej częściowo przez ludzi.
Zostawiłam miotełkę do kurzu i zeszłam po schodach. Delia spoglądała na plażę. Odwróciła się.
– Jutro pomożesz mi się ufarbować, Eliso.
Pochyliła głowę i pokazała mi swoje włosy. Centymetr ich długości, tuż przy skórze, był biały. Nigdy nie zwróciłam na to uwagi. Delia miała oczy zamglone, jakby myślała o czym innym, nie o białych odrostach na głowie.
Zostałam tam i patrzyłam, jak schodzi na plażę. Szła żwawym krokiem, wyprostowana, nie niosąc nic w rękach. Jak łyżwiarka.
Widziałam raz przedstawienie z łyżwiarkami w cyrku, który przyjechał do Temuco. Na obrzeżu miasta rozstawiono duży kolorowy namiot. Z cyrku zapamiętałam woń słoni, przerażenie, jakim mnie napawali klauni, oraz łyżwiarki. Ślizgały się na lodowej tafli tak lekko i elegancko. Tak samo przesuwała się Delia po ulicy i przez życie, mając przy sobie możliwie jak najmniej bagażu. Mama i ja wręcz przeciwnie, przybyłyśmy do Isla Negra obładowane manelami. Nie umiałybyśmy pójść na plażę czy do miasteczka bez torby w ręce. Nie rozpoznałabym mamy na ulicy bez torebki, zawsze miała ją ze sobą, podobnie jak swoje chude nogi czy cienkie usta. By się gdzieś zadomowić, musiałyśmy obciążyć się jakimś ładunkiem. Delia nie. To, czego potrzebowała, miała na sobie: zamierzała zdjąć sukienkę, więc pod spodem była ubrana w czarny strój kąpielowy. Zostawiła sukienkę obok butów na piasku, weszła do morza i ruszyła wzdłuż plaży, być może aż do statku. Wróciła sucha i złocista, ubrała się i włożyła buty, po czym przyszła do domu akurat na posiłek.