Usłyszałam, że podjechała furgonetka, a potem pod moim oknem rozległy się głosy.
– Dzień dobry. Wpadłem zapytać, czy czegoś nie potrzebujecie…
Głos Alda. Siedziałam cicho, nasłuchując.
Zapadła długa cisza. Pomyślałam, że Aldo wsiadł do furgonetki i szykuje się do odjazdu. Na dwa ostatnie wieczory poetyckie też przyjechał tym samochodem.
– Czy jest Elisa? – usłyszałam nagle. I szczekanie Chu-Tuha.
Nauczyłam się rozpoznawać jego szczeknięcia jak ludzką mowę. Nie chciał przepędzić Alda, tak jak to robił z Matilde. Tym razem szczekał na powitanie.
– Elisy nie ma – skłamał Pablo. – Wyszła.
Wtem usłyszałam głos Delii z ogrodu:
– Eliso, chodź tutaj. – Jakby nie usłyszała słów Pabla.
Pablo wszedł do domu, trzaskając drzwiami, i poszedł do swojego pokoju.
Wygładziłam sobie rękami sukienkę, poprawiłam włosy i zeszłam.
Aldo miał na sobie kraciastą koszulę. Głaskał Chu-Tuha.
– Eliso. Zrobię sobie herbaty – powiedziała Delia. – A potem chcę, żebyś mi pomogła przy roślinach.
I zostawiła nas samych.
Aldo wciąż głaskał po głowie psa.
– Cześć – przywitał się.
– Cześć.
– Przywiozłem ci prezent.
Wyciągnął z tyłu furgonetki duży pakunek i trzymał go, opierając o ziemię.
Ostrożnie rozwijałam papier, żeby nie zniszczyć tego, co się pod nim kryło. Ostatni prezent tej wielkości, jaki dostałam, to był rower, miałam wtedy jedenaście lat. Gdzie ten rower może teraz być?
To było prostokątne lustro, w ramie z ciemnego drewna. Wysokie jak ja i nieco szersze niż moje ramiona.
– Możesz je powiesić albo postawić na podłodze, oprzeć o ścianę koło regału z muszlami.
Skąd wiedział, że to jest mój pokój?
Patrzyłam na siebie w zwierciadle, jakbym się nie poznawała.
– Dziękuję. Dlaczego mi je dajesz?
– Żebyś się mogła przeglądać codziennie. Żebyś widziała, jaka jesteś ładna.
Nikt mi tego nigdy nie mówił. On powiedział, nie patrząc na mnie.
Oparł lustro o furgonetkę, odwrócił się i stanął przede mną. Ponad jego ramieniem, w oddali, po morzu płynął żaglowiec.
– Ile masz lat? – zapytałam.
– Siedemnaście. Szesnaście, prawie siedemnaście. Sam zrobiłem to lustro.
– Myślałam, że chcesz być pisarzem.
Roześmiał się. Nie byłam pewna, czy podoba mi się jego śmiech.
– W takim razie dlaczego przychodzisz na wieczorki poetyckie Pabla?
Nic na to nie odrzekł, spuścił tylko wzrok.
– Chcę być architektem. A ty?
– Nie wiem.
Zbliżył się i położył palec na moim policzku. Jakby mi przyłożył rozpaloną zapałkę. Cofnęłam się.
– Rzęsa.
Wysunęłam palec opuszką w górę, ale rzęsa już odleciała. Żadne z nas dwojga nie mogło wypowiedzieć trzech życzeń.
– Jaka szkoda – powiedziałam.
Podeszłam do lustra i podniosłam je. Było znacznie lżejsze, niż się wydawało.
– Pomóc ci?
– Nie, dam sobie radę. Dziękuję.
– Do następnego spotkania.
„Do następnego spotkania”. Nikt się nie żegna w ten sposób. Chyba jakiś bohater powieści.
Wsiadł do samochodu i odjechał. Chu-Tuh pobiegł za nim aż do końca ulicy.
Na schodach minęłam się z Delią.
– Lustro. – Nie była pomalowana.
– Podlejemy rośliny?
– A, rośliny – powiedziała, podnosząc rękę do czoła. Po czym roześmiała się. – To było kłamstwo. Nie potrzebowałam pomocy.
Postawiłam lustro obok regału z muszlami. Jeśli odsunęłam od ściany dolną krawędź, wyglądałam na wyższą i szczuplejszą. Dotknęłam sobie policzka tam, gdzie Aldo przyłożył palec.
Poszłam do biblioteki i poszukałam Lolity. Zaraz znalazłam tę scenę: profesor Humbert Humbert wyciąga z oka drobinę kurzu końcem języka.
Słowa Nabokova miały ten sam efekt co palec Alda na mojej twarzy.