2

Maura osiągnęła to, po co przyszła, i teraz zbiera swoje rzeczy: solidną brązową aktówkę i kurtkę przeciwdeszczową.

– Mauro, proszę cię. Nie możesz tego powiedzieć reszcie – domagam się.

– Ale oni są twoją rodziną. – Jakim cudem udało jej się powiedzieć to tak, że zabrzmiało jak przekleństwo? – A Hugh od dawna już nie przychodził na piątkowe kolacje. Domyślają się, że coś jest nie tak.

– Mówię poważnie. Dziewczynki o niczym nie wiedzą i to nie może dotrzeć do nich przez głuchy telefon. – Przerywam. Wolno jeszcze w dzisiejszych czasach mówić „głuchy telefon”? Lepiej nie ryzykować. – Nie mogą dowiedzieć się o tym przez przypadek. – Może to nie takie barwne określenie, ale musi wystarczyć.

– Nie powiedziałaś nawet Derry? – W głosie Maury pobrzmiewa zaskoczenie.

Derry to nasza siostra. Jest tylko piętnaście miesięcy starsza ode mnie, jesteśmy sobie bardzo bliskie.

– Słuchaj, może w ogóle do tego nie dojdzie. Może Hugh nie wyjedzie.

Po raz pierwszy na jej twarzy pojawia się współczucie.

– Tkwisz w stanie zaprzeczenia.

– W czymś na pewno tkwię – przyznaję. – Chyba w szoku. – Ale są też wstyd, strach, ból, wina i owszem, zaprzeczenie… wszystko to razem tworzy straszną plątaninę.

– Nadal możesz zająć się dzisiejszą kolacją?

– Tak. – Piątkowa kolacja w domu rodziców to tradycja, którą kultywujemy już od co najmniej dziesięciu lat. Mama nie jest w stanie obsłużyć całej gromady, która pojawia się tam co tydzień: moje rodzeństwo, ich dzieci, ich partnerzy, byli i obecni (o tak, jesteśmy bardzo nowocześni), więc na zmianę zajmujemy się cateringiem tego spotkania. – Jak myślisz, ile osób pojawi się dzisiaj? – pytam.

O’Connellowie są tak szaloną gromadą, że nigdy nie udaje się ustalić dokładnej liczby gości dla celów cateringowych. W każdy piątek esemesy śmigają tam i z powrotem, ludzie potwierdzają obecność, odwołują ją, kolejne osoby są dodawane, potem odejmowane, i tylko jedno jest pewne: ostateczna liczba nie będzie tą, której się spodziewałeś. Ale niezależnie od tego najlepiej być przygotowanym na cały tłum. Nie daj Boże miałoby braknąć jedzenia podczas twojego dyżuru: oni nigdy już nie pozwolą ci o tym zapomnieć.

– Ja – mówi Maura, zaczynając odliczać na palcach. – Ty. Hugh oczywiście nie.

Wzdrygam się.

Delikatne pukanie do drzwi przerywa naszą rozmowę. Pojawia się w nich głowa Thamy.

– Zaraz tu będzie – oznajmia.

– Musisz już iść – mówię Maurze. – Mam spotkanie.

– W piątek po południu? – W głosie Maury pobrzmiewa podejrzliwość. – Kto robi spotkania w piątkowe popołudnie? Ktoś ma kłopoty, prawda?

– Proszę, idź już.

Hatch, maleńka agencja – tylko trzech członków, w tym ja – zajmuje się wszelkimi działaniami PR, między innymi zarządzaniem wizerunkiem. Rehabilitujemy wizerunki polityków, ludzi sportu, aktorów – różnych osób publicznych, które zaznały upokorzenia. Dawniej chodziło zwykle o skandale na tle seksualnym, ale obecnie liczba sposobów okrycia się hańbą stale rośnie. Oskarżenia o rasizm, co jest grubą sprawą, mogą – całkiem słusznie zresztą – przyczynić się do tego, że stracisz pracę. Seksizm, ageizm i dyskryminacja ze względu na tuszę są ryzykowne, tak jak i tyranizowanie innych, kradzież małych przedmiotów, jak na przykład pióro Putina, czy parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych, gdy nie jest się osobą niepełnosprawną.

Rzecz jasna metody publicznego potępienia również się zmieniły: za starych, dobrych czasów ci, którzy coś przeskrobali, żyli w strachu przed pierwszą stroną niedzielnego brukowca. Ale ponieważ w dzisiejszym świecie wszystko można uchwycić telefonem, ludzie boją się, że wieści o ich występku rozejdą się szybko.

– Będzie coś za friko? – pyta Maura, kiedy wraz z Thamy przeganiamy ją przez główne biuro i kierujemy ku wyjściu.

– Daj jej majtki dla osób z problemem nietrzymania moczu – instruuję Thamy.

ZawszeSucha jest jednym z naszych największych klientów i choć brzmi to ponuro, produkty dla osób z problemem nietrzymania moczu to obszar rozwojowy.

– Hej! – mówi Maura. – Nie mam problemu z nietrzymaniem moczu. Nie ma czekolady? Och, Alastair.

Alastair wrócił właśnie z Londynu, wygląda więc szczególnie imponująco w tym swoim garniturze z wyższej półki i śnieżnobiałej koszuli. Obejmuje Maurę srebrzystymi oczami, a potem powoli wyzwala Ten Uśmiech. Jest żałosny.

– Cześć, Mauro – mówi niskim, poufałym głosem.

– Cześć – odpowiada piskliwie i oblewa się rumieńcem.

– Czekolada? – pyta Alastair. – Chwileczkę…

Hatch reprezentuje wytwórcę czekolady, co jest prawdziwą męką, ponieważ przysyłają próbki do biura i czasami to jest po prostu zbyt męczące, żeby się opierać.

Alastair wyjmuje z szafki pudełko czekoladek, a potem jeszcze kilka peelingów do ciała zrobionych z torfu (wiem to). W ramach małego przejawu buntu dokładam do tego zestawu paczkę majtek dla osób nietrzymających moczu.

Thamy prowadzi moją siostrę do schodów, żeby nie wpadła na Panią ZawszeSuchą, która przyjedzie windą. Thamy jest prawdziwym wybawieniem – ta urocza osóbka pochodzi z Brazylii i zajmuje się u nas recepcją, fakturami i przyjmowaniem towaru. Potrafi przekonać nawet najbardziej opornych dłużników, żeby wyskoczyli z kasy, nigdy nie burzy się o robienie kawy i – w przeciwieństwie do wszystkich swoich poprzedniczek – nie jest przygłupia. Wręcz przeciwnie. (Obawiam się używania słowa „przygłup” – zdarzało się już, że na kogoś spadła na Twitterze fala hejtu za mniejsze przewinienia. Przywracanie dobrej sławy ludziom, którzy się skompromitowali, sprawia, że stajesz się wyczulony na takie kwestie).

Alastair i ja kierujemy się do niewielkiej salki konferencyjnej, czyli pomieszczenia, w którym dosłownie chwilę temu Maura wydusiła ze mnie moją smutną tajemnicę. (Siedziba firmy Hatch jest maleńka, bo tylko na tyle nas stać. Weźcie pod uwagę to, że dwa dni w tygodniu pracuję w Londynie, gdzie nie możemy sobie pozwolić na jakąkolwiek przestrzeń biurową).

Nie mam czasu, żeby wyszczotkować włosy, więc pytam Alastaira:

– Dobrze wyglądam?

Kiedy ludzie się dowiadują, że pracuję w firmie public relations, z trudem przychodzi im ukrywanie zdumienia. Kobiety z PR-u zwykle są wysokie, chude, mają blond włosy i zachowują dystans; noszą obcisłe białe garsonki, które opinają ich pozbawione cellulitu tyłki; na ich twarzach widnieją chłodne uśmiechy, a otaczająca je aura jest wręcz lodowata. Przy moim nikczemnym wzroście i z tendencją do zaokrąglania się, której muszę ostro pilnować, zdecydowanie nie wyglądam jak ktoś z ich grona. Jednocześnie tak się składa, że jestem dobra w tym, co robię.

– Rozczochranie może być urocze – stwierdza Alastair. – Sprawia, że stajesz się sympatyczna. Ale… – Zaczyna poprawiać mój kołnierzyk. – …dzisiaj chyba pozwoliłaś sobie na zbyt wielki nieład.

Odsuwam jego dłoń. Zdecydowanie za łatwo przychodzi mu dotykanie kobiet. Niemniej jednak moja sukienka jest pomięta – moje wewnętrzne rozbicie nie może zacząć przejawiać się w wyglądzie zewnętrznym. W głowie robię szybki przegląd możliwych sposobów na poprawę swojego image’u. Prasowanie ubrań do pracy: to byłby dobry, porządny start.

Dźgnięta dziką nadzieją, zaczynam się zastanawiać, czy nie zrobić czegoś magicznego z włosami. Może podetnę je o kilkanaście centymetrów? Ale to byłoby równoznaczne z samookaleczaniem się – moje włosy są dla mnie niemal doskonałe. Może wymagają nieco więcej troski i – według artykułów w kolorowych czasopismach – są odrobinę za długie jak dla kobiety po czterdziestce, lecz to najbardziej olśniewająca rzecz, jaką posiadam.

A co z kolorem? Czy w końcu nadeszła pora, by odejść od ciemnego brązu na rzecz bardziej stosownych dla wieku jaśniejszych odcieni?

Mój fryzjer wygłosił mi znany już wykład na temat tego, jak to z wiekiem kobietom blednie skóra. „Jeśli nadal będziesz farbować włosy na taki ciemny kolor – tłumaczył – będziesz wyglądać, jakby cię zabalsamowano”. „Wiem, co ci wszyscy mędrcy uważają – mówię mu – naprawdę wiem, Lovatt. Ale w tym przypadku mędrcy się mylą. Jestem wyjątkiem. Albo dziwaczką, jeśli wolisz taką wersję”. Nie wolał. Zacisnął usta w wyrazie buntu i zrobił mi na głowie straszny tapir.

– Masz jakieś fajne plany na weekend? – pyta Alastair.

Myślę o planowanej przez Hugh ucieczce. O tym, że trzeba powiedzieć dziewczynkom. I o tym, że to oznacza koniec życia, jakie znałam do tej pory. Wzruszam ramionami.

– Nie bardzo. A ty?

– Kurs. – Wygląda na nieco zmieszanego.

– Kolejny z twoich wypadów w stylu „Poznaj tajemnicę szczęścia w czterdzieści osiem godzin”? Alastair – mówię bezradnie – szukasz czegoś, co nie istnieje.

Wygląda na to, że mój partner w interesach jeden weekend w miesiącu poświęca na „Uzdrawianie ran z dzieciństwa”, „Pustkę w erze nadmiaru” albo coś w tym rodzaju, ale jak dotąd żaden z tych zabiegów nie zadziałał.

– Oto tajemnica szczęścia – mówię. – Pij tak dużo, jak tylko ujdzie ci na sucho. Szalej na zakupach. I jeśli wszystko inne zawiedzie, spędź trzy dni w łóżku, objadając się pączkami. Jak według ciebie reszta z nas sobie radzi?

Zanim Alastair ma szansę się obronić, przychodzi Tim, czyli trzeci partner w firmie Hatch.

Cała nasza trójka – Tim, Alastair i ja – pracowała razem w wielkiej irlandzkiej agencji PR, ale jakieś pięć lat temu nas zwolniono. W ramach swoich nieustannych poszukiwań Alastair udał się do aśramy w Indiach, skąd go wywalono, bo nie przestawał bzykać się z wielbicielkami jogi. Spędziłam kilka lat we freelancerskiej dziczy, a Tim wrócił na studia i zrobił dyplom księgowego. To powinno wam nakreślić trzy różne osobowości, jakie Alastair, Tim i ja wnosimy do firmy.

Założyliśmy naszą małą agencję jakieś dwa i pół roku temu i chybotliwym krokiem przechodzimy z jednego miesiąca w następny, zastanawiając się, czy za kolejne trzydzieści dni będziemy jeszcze funkcjonować. Takie życie jest stresujące. Tak bardzo, że nabawiłam się wrzodów żołądka, a zantac łykam jak tic taki. Moja lekarka (ta sama od dwunastu lat) zaleciła mi wyeliminowanie z życia całego stresu – przytaknęłam jej posłusznie, ale w myślach rzuciłam sarkastycznie: „Serio?”. Potem powiedziała mi, że powinnam pozbyć się kilku kilogramów, i zachciało mi się płakać: ta nadwaga była efektem ubocznym tego, że przestałam palić. I to właśnie sprawiło, że zaczęłam rozważać robienie tych wszystkich złych rzeczy i wczesne zejście z tego świata, lecz wtedy przynajmniej cieszyłabym się życiem.

Oto pojawia się Pani ZawszeSucha, korpulentna i budząca strach, w sukience szytej na miarę, a my zrywamy się na równe nogi i witamy ją ciepło. Maura źle to zrozumiała, kiedy stwierdziła, że popołudniowe spotkanie w piątek wskazuje na kryzys: wtedy właśnie Pani ZawszeSucha życzy sobie otrzymywać miesięczne sprawozdanie z postępów naszej pracy. Mieszka w jakiejś wiosce dalekiej od idylli i jest jej na rękę przyjazd na weekend do Dublina na zakupy.

– Ty. – Wskazuje na mnie.

Cholera. Co ja takiego zrobiłam? Albo czego nie zrobiłam?

– Podobno jesteś matką Neeve Aldin – mówi. – Neeve Aldin z Weź się ogarnij!

– Och? Tak!

– Oglądam jej vlog makijażowy z moją czternastoletnią córką. Megazabawny, obie nieźle się przy tym śmiejemy.

– Cóż… świetnie.

– Wszystko fajnie, ale chyba pójdę z torbami przez kupowanie tych produktów, które ona reklamuje. Może byś ją poprosiła, żeby promowała nieco tańsze marki?

– Spróbuję! – Nie ma najmniejszej szansy na to, żeby Neeve mnie posłuchała.

– Jakim cudem ma inne nazwisko niż ty?

– Jest córką z mojego pierwszego małżeństwa. Nosi nazwisko swojego ojca.

– No i tajemnica się wyjaśniła. Zaczynajmy.

Ruszamy z raportem i Pani ZawszeSucha z zadowoleniem przyjmuje niektóre nasze postępy – wspomniano o nas w serialu Coronation Street.

– Postanowiłam, że potrzebujemy ambasadora – oznajmia. Jej słowa trafiają w ciszę pełną osłupienia. – Potrzeba nam publicznej twarzy marki.

Wiemy, kim jest ambasador, ale nie mamy pojęcia, jak jej przekazać, że raczej nie ma się co łudzić.

– To interesujące… – próbuję grać na zwłokę.

– Nie zagaduj mnie tu – odparowuje.

Alastair będzie musiał to załagodzić – ona go uwielbia.

– Pani Mullen – mówi łagodnie. – Nie będzie łatwo znaleźć osobę skłonną przyznać publicznie, że cierpi na nietrzymanie moczu.

– Potrzebujemy tylko jednej osoby – odpowiada. – Wtedy wszyscy zaczną o nas mówić.

I tu ma rację. Jeszcze nie tak dawno chorowanie na raka utrzymywało się w tajemnicy, nikt też nie przyznawał się do tego, że cierpi na alzheimera.

– Wszyscy cierpią na nietrzymanie moczu! – oznajmia Pani ZawszeSucha. Spogląda na Alastaira i ton jej głosu łagodnieje. – Cóż, może nie pan. Pan jest doskonały.

– Mam więcej mankamentów, niż mogłaby pani sobie wyobrazić. – Alastairowi wydaje się, że jest teraz czarujący, ale ja się z nim zgadzam.

Pani ZawszeSucha przygląda się Timowi.

– Pan też chyba raczej nie ma problemów z moczem.

– Jestem na to za młody – mówi Tim.

– I zbyt sztywniacki.

Wszyscy parskamy niespodziewanym śmiechem. Pani ZawszeSucha jest naszą najważniejszą klientką, lecz trudno jej nie lubić.

Teraz spogląda na mnie.

– Nie mogę powiedzieć, bym borykała się z tym problemem – mówię przepraszającym tonem – choć mój pęcherz z pewnością nie jest już tak sprawny jak dawniej.

– Może jeszcze nie wszyscy cierpią na nietrzymanie moczu – przyznaje Pani ZawszeSucha. – Lecz wkrótce będą. Ponieważ wszyscy żyjemy zbyt długo.

O tym właśnie usiłował przekonać mnie Hugh, kiedy podzielił się ze mną tą straszną nowiną. Maleńki promyk nadziei, który wznieciła wizyta Maury, zostaje gwałtownie zgaszony i znów ogarniają mnie smutek i przerażenie.