5

A oto i Maura. Psiakość!

– Słuchajcie wszyscy – syczę. – Zachowujcie się normalnie. – Obracam się do mamy. – Zwłaszcza ty.

Neeve zgarnia babcię na górę, a ja śpieszę przywitać Maurę. Starając się nie poruszyć ustami, pytam:

– Komu powiedziałaś o Hugh?

– Nikomu.

Trudno w to uwierzyć: ma taką samą skłonność do przecieków jak Julian Assange.

– I niech tak zostanie, bo dziewczynki jeszcze o tym nie wiedzą, i cokolwiek miałabyś zrobić, nie możesz powiedzieć o tym Sofie.

– Nie powiedziałam nic Sofie.

– Ale mogłabyś. A nie wolno ci – mówię zdjęta strachem.

Sofie, lat siedemnaście, jest dosyć delikatną istotką. To najstarsze dziecko nieporadnego Joego; jej mamą jest kobieta, która była przed Sieną, i z powodów, których teraz nie będę wyjaśniać, dziewczyna mieszka ze mną i z Hugh, odkąd skończyła trzy lata (czyż nie mówiłam, że jesteśmy nowocześni?).

Sofie jest niezwykle przywiązana do Hugh i nie powinna dowiedzieć się o jego „przerwie” od nikogo innego niż on sam.

– Myślałam o Alastairze – odzywa się Maura.

To jasne, że nabrała na niego ochoty – jest urodzoną mącicielką, a on jest tym typem mężczyzny, którego większość kobiet chciałaby usidlić. Ale ja go widzę niemal każdego dnia i obserwuję, jak u jego boku pojawiają się coraz to nowe dziewczyny, on zaś pozbywa się ich z taką łatwością, z jaką wyrzuca się zużyte papierowe ręczniki.

– Mauro, ogarnij się, jesteś mężatką!

– Nie dla mnie, głuptasie. Myślałam o tobie! Mój mąż nie zamierza mnie zostawić. – No jasne, że nie. Temu milczącemu Biednemu Draniowi już dawno złamano ducha. – Kiedy Hugh nie będzie, powinnaś zająć się Alastairem.

Serio, to jest chyba ostatnia rzecz, na którą miałabym ochotę. Hugh jest jedynym mężczyzną, którego pragnę, ale gdybym zdołała zmusić się do rozważenia innego, Alastair byłby na końcu listy kandydatów. Może nie na samym końcu. Nie. Ten zaszczyt przypada Richiemu Aldinowi.

– On jest bardzo… – Maura przełyka ślinę z trudnością i kiwa głową – …seksowny.

– Jest obrzydliwy. – Lubię Alastaira, ale myślenie o nim w ten sposób jest niepokojące. Po nim po prostu widać, że świetnie nadaje się do łóżkowych figli. Kiedykolwiek wyobrażam go sobie z jedną z jego panienek (co zdarza się raczej rzadko), widzę ich w pozycji na odwróconego jeźdźca, ich wyczynom towarzyszy sporo podskoków i okrzyków – szczęśliwa dama ma na sobie kapelusz kowbojski i wymachuje lassem ponad swoją głową.

Nagle uderza mnie przemożna chęć zapalenia papierosa. Dziesięć miesięcy temu rzuciłam palenie – nie żebym jakoś dużo kopciła, może trzy fajki dziennie, ale ojciec Hugh zmarł na raka płuc i dalsze palenie wydawało się oznaką braku szacunku.

Ten tydzień był dla mnie tak ciężki, że istniało realne zagrożenie, że wrócę do palenia, i żeby temu zapobiec, kupiłam papierosa elektronicznego.

– Pójdę tylko… – Kieruję się na górę, gdzie w jednej z chłodnych sypialni Neeve robi mojej mamie makijaż. Siedzą przy wielkiej, starej toaletce, która byłaby spełnieniem marzeń dla kolekcjonera staroci. Mnie ona jednak nie rusza. Za duża, za ciężka i zbyt ponura. Siadam na surowym metalowym łóżku (nie, to też mnie nie kręci – zbyt wysokie, zbyt chwiejne i za bardzo skrzypi) i się im przyglądam.

Neeve patrzy na mnie i na mojego papierosa elektronicznego.

– Wyglądasz, jakbyś grała na fujarce karła.

To, co właśnie powiedziała, jest tak bardzo niewłaściwe, że nawet nie wiem, od czego zacząć swój wywód.

– Nie można już używać tego słowa – zadowalam się taką ripostą.

– W ogóle nie można już nic mówić – odpowiada mama. – Niedługo już samo odezwanie się będzie przestępstwem. Ludzie zbyt łatwo się obrażają. Jak ich się teraz nazywa?

Krzywię się.

– Niskie osoby. Mali ludzie. Chyba.

– Ale mali ludzie to koboldy. Ktoś powinien im powiedzieć: „Bardzo nam przykro, ale będziecie musieli znaleźć sobie inny świat”.

– Przestań, mamo.

Mama spogląda na Neeve.

– Kiedy powiedziałaś „fujarka”, miałaś na myśli coś innego?

Neeve śmieje się lekko.

– Masz kosmate myśli, babciu.

– Naprawdę? – Mama wydaje się zachwycona.

– Sprośne.

Wybuchają śmiechem, a ja im się przyglądam, zawstydzona swoją zazdrością.

Gdyby Neeve była choć odrobinę tak słodka wobec mnie, jak jest wobec mojej mamy… No ale przecież wnuczki uwielbiają teraz swoją babcię. Ostatnio Sofie spędza większość czasu tutaj. Tego lata wyprowadziła się ode mnie i Hugh i przeniosła się do Urzuli, swojej biologicznej matki, w nadziei na odbudowanie ich relacji – one jednak ciągle podupadają. To było dla nas bolesne, kiedy Sofie nas opuściła, a jeszcze bardziej przygnębiające jest patrzenie, jak się miota, usiłując sprawić, by Urzula zaczęła zachowywać się jak matka. Lecz co można na to poradzić? Hugh i ja próbujemy dokonać niemal niemożliwego – oferujemy Sofie rodzinę, ze wszystkimi korzyściami i obowiązkami, jakie z tego wynikają, z jednoczesnym poszanowaniem tego, że ona ma prawdziwych biologicznych rodziców.

Sofie kursuje między Urzulą a domem dziadków, ale ja chciałabym, żeby wróciła do mnie.

Neeve przygląda się makijażowi mamy w lustrze.

– Wyglądasz świetnie, babciu. Może nakręcę z tobą vlog.

– Będę w telewizji?

– Babciu… – W głosie Neeve pojawia się nuta ostrzeżenia. – Nie każ mi znowu wyjaśniać ci, co to jest internet.

– Nie, nie. Ja to rozumiem. To magiczna telewizja dla młodych ludzi.

– Pojawisz się na moim kanale na YouTubie.

– Nie chcę tam być. Ta nazwa jest okropna i wulgarna. Jak bym miała powiedzieć ludziom, że jestem w programie Weź się ogarnij!? Co to w ogóle znaczy?

– Pokażę ci – mówi Neeve. – Mamo, spytaj, czy możesz sobie wziąć te wszystkie kosmetyki do makijażu. – Wskazuje na toaletkę, na której leży paletka z cieniami do oczu Toma Forda, podkład Charlotte Tilbury, kilka przyborów do konturowania i trzy różne szminki.

Ze znużeniem pytam:

– Neeve, mogę sobie wziąć wszystkie te kosmetyki do makijażu?

Neeve unosi dłoń, rzuca mi krzywe spojrzenie i mówi pogardliwym tonem:

– Weź się ogarnij! Rozumiesz, babciu?

– Nie.

Neeve się uśmiecha.

– Chodźmy na dół.

Wracają do tej hałaśliwej bandy, a ja siadam w cichej sypialni, palę papierosa elektronicznego i w zamyślaniu przyglądam się toaletce. Te rzeczy z pewnością zmarnowałyby się u matki. Zdecydowanie. Zaciągam się ponownie i dochodzę do wniosku, że to żałosne – zniżam się do wykradania mojej siedemdziesięciodwuletniej rodzicielce kosmetyków do makijażu.

Pod wpływem ich bliskości postanawiam obejrzeć najnowszy odcinek Weź się ogarnij! i przekonać się, co Neeve poleca w tym tygodniu. Mogę oczywiście zapytać ją o to osobiście, ale – i to jest powodem do zmartwienia – rzeczy wydają się bardziej realne, jeśli doświadczam ich za pośrednictwem mojego iPada.

W tym tygodniu tematem odcinka jest jesienny powrót do szkoły, w tle słychać muzyczkę z serialu Grange Hill, a czołówkę ozdabiają żołędzie i opadające liście – ślicznie to wygląda. I oto Neeve, ze swoimi złotorudymi włosami opadającymi na ramiona. Ma na sobie wykonane na szydełku czapkę, szalik i rękawiczki w pudrowoniebieskim kolorze, który sprawia, że zieleń jej oczu jest jeszcze wyraźniejsza. Ostatnio, poza kosmetykami, zaczęła się też zajmować ubraniami i dodatkami, i strasznie narzeka na to, co jej przysyłają.

Ale te szydełkowane rzeczy wcale nie są złe. Ozdobione skórzanymi kwiatkami, inspirowanymi produktami Fendi, są urocze, ale nie przesadnie słodkie, i całość robi tak cudowne wrażenie, że aż jęczę na widok córki. I pomyśleć, że ona dostała to wszystko za darmo!

Rzadko wchodzę do sypialni Neeve, bo jest już dorosłą kobietą i ma prawo do prywatności. Boję się, że mi odbije i się rozpłaczę albo zjem jej szminki.

Kiedy ponosi mnie fantazja, myślę, że spanie w jej sypialni musi przypominać nocowanie w wielkiej kosmetyczce – mimo że ta ciasna przestrzeń jest pełna takich rzeczy jak jej aparat, lampy i komputer, pod ścianami piętrzą się zwykłe brązowe pudełka i wszystko jest tam okrutnie racjonalne jak w małym magazynie.

Jak w pracy… bo to w sumie jest praca.

Choć nie taka, z której są pieniądze. Neeve płaci czynsz mnie i Hugh pod postacią barteru – włącza się do porządków domowych w każdą niedzielę. (To jednocześnie liczy się jako czas spędzany z rodziną).

Brak dochodu u niej jest niepokojący. Ma dyplom z marketingu, ale zamiast znalezienia sobie pracy w jakiejś międzynarodowej firmie, jak inni absolwenci jej uczelni, uznała, że nagrywanie vlogów to opłacalna ścieżka kariery.

I może tak rzeczywiście jest.

Bo świat jest inny od tego, kiedy ja byłam w jej wieku, prawda? W dzisiejszych czasach młodzi ludzie eksperymentują, trzymając jednocześnie kilka srok za ogon, i Bóg jeden wie, że Neeve ciężko pracuje. Nagrywanie i edytowanie vlogów to tylko wierzchołek góry lodowej. Większość czasu spędza na nagabywaniu ogłoszeniodawców albo na podlizywaniu się publicystom. Dodatkowo, żeby zapewnić sobie zaskórniaki, dwa wieczory w tygodniu kelneruje w jakichś podejrzanych klubach.

Teraz na vlogu dzieli się ekscytującymi nowinkami ze świata kosmetyków, zaczynając od bazy pod makijaż Marca Jacobsa. Z jej słów wynika, że produkt jest tak świetny, że aż mi kłykcie pobielały z pragnienia, by go mieć. Następnie mówi o podkładzie i ten już wywarł na niej mniejsze wrażenie. Oooch. Kompletnie jej to nie podeszło. Wygłasza zabawną tyradę na temat wad produktu i kończy to jękliwym „nie”. Rozśmiesza mnie tym sposobem mówienia. Ma naturalny talent komediowy i udaje jej się przedstawić negatywną recenzję, i nie pluć przy tym żółcią. Widać u niej ten błysk w oku, cięty dowcip i gdyby tylko nie była taka wybuchowa wobec mnie…

Wiem, że to wynika z powodów, których ona prawdopodobnie nie rozumie, ale wszystko sprowadza się do tego, że nie jestem już żoną jej ojca.

Czuję się bezsilna w tej kwestii i bezradna wobec niej i wszystkiego innego, włączając w to wyjazd Hugh. Nie lubię tych okropnych uczuć, nad którymi nie panuję, i wtedy odkrywam, że baza pod makijaż Marca Jacobsa nie leży pośród darmowych produktów na toaletce, więc klikam, żeby ją kupić, i szlag mnie trafia, kiedy widzę, że nie jest dostępna w Irlandii, nie wysyłają jej za granicę i jedyne miejsce, gdzie sprzedają ją w Londynie, to Harrods, a ja nie mogę pójść do Harrodsa, bo czuję się tam, jakbym została uwięziona w obrazie Eschera.

Napływają do mnie okropne wspomnienia poprzednich wizyt w tym miejscu, tego, jak krążyłam od jednej sali do drugiej, pełnych torebek z krokodylej skóry – każda ceną przewyższająca wartość mojego samochodu. I jak w koszmarze sennym widać tam znaki kierujące do wyjścia, ale wraz z nimi zakrada się panikarskie przekonanie, że żadne drzwi się jednak nie pojawią…

O rany, lepiej sprawdzę, jak tam przygotowania do kolacji!

Ukradkiem „uwalniam” mamę od paletki z cieniami Toma Forda i wracam do kuchni, gdzie Sienie udało się nie spalić wszystkiego.

– Dalej już ja się tym zajmę – oznajmiam.

– Ktoś musi przynieść krzesła ogrodowe do jadalni – mówi Siena nieprzytomnie.

Jest nas tak wielu, że nigdy nie starcza nam prawdziwych krzeseł.

Drzwi wejściowe trzaskają ponownie i tym razem pojawia się Jackson, czyli chłopak Sofie – czyżby miał swój klucz?

W sumie to chyba nie jest aż takie zaskakujące: jest jak najbardziej częścią tej rodziny. Przemierza kuchnię – ma boskie długie włosy i ciasne dżinsy rurki, powiewa za nim szalik – i ściska się ze mną na powitanie. Muszę przyznać, że tęsknię za nim prawie tak samo jak za Sofie.

– Sofie przyjdzie? – pytam.

– Wkrótce. Mogę tu w czymś pomóc?

– Aaa… – Siena pije wino, gapi się w swój telefon i nie wygląda na to, żeby miała pójść po krzesła. – Krzesła z ogrodu.

Jackson się krzywi.

– Myślisz, że jestem w stanie je unieść?

– Ledwie. – Ciągle żartujemy z tego, że Jackson jest słabeuszem. – Są tylko z plastiku.