7
Dwadzieścia dwa lata temu

Przyciskam plecy do drzwi, próbując powstrzymać go przed wyjściem.

– Błagam! – Płaczę tak bardzo, że ledwo widzę przez łzy. – Nie rób tego.

Chwyta mnie za ramiona i usiłuje przesunąć ze swojej drogi. Kładę dłonie na jego piersi i popycham go mocno.

– Nie możesz odejść! Nie możesz. Musisz zostać.

Znów próbuje mnie wyminąć. Nie chciał używać siły, ale był zdeterminowany i udało mu się przesunąć mnie o kilka centymetrów. Broniłam się i starałam się sobą zastawić drzwi.

– Nie. – Ochrypłam od płaczu. – Proszę.

Był silniejszy ode mnie, ale i ja miałam więcej siły niż zwykle. Mocowaliśmy się przez okropną chwilę, on mnie pchnął, ja pchnęłam jego, lecz jakimś cudem zdołał dosięgnąć zamka i otwarł drzwi.

– Poradzisz sobie – wymamrotał i się wymknął.

Wybiegłam za nim na korytarz i na klatkę schodową. Zbiegł po schodach. Popędziłabym za nim, tyko że w mieszkaniu płakała Neeve. Zawahałam się, rozdarta między dwojgiem ludzi, których kochałam najbardziej w świecie, i dokonałam wyboru.

Samo wspomnienie tego ponad dwadzieścia lat później nadal sprawia mi ból. To była najgorsza noc mojego życia.

Zaczęło się na lotnisku Leeds-Bradford. Wraz z czteromiesięczną Neeve leciałam do Dublina na Boże Narodzenie. Richie był na jakimś przyjęciu ze sponsorami klubu; miał przylecieć dzień później.

To było dwudziestego trzeciego grudnia i lotnisko, jak należało się tego spodziewać, było pogrążone w całkowitym chaosie. Wszystkie loty były opóźnione, włącznie z moim. Wejście na pokład ogłaszano i odwoływano co chwilę, aż w końcu pojawił się komunikat, że oferują vouchery wszystkim, którzy zdecydują się na lot następnego dnia. Najwyraźniej sprzedano za dużo biletów na nasz lot, ale Neeve była malutka, więc myślałam, że potraktują nas priorytetowo. Tymczasem członkowie programu lojalnościowego linii lotniczych mieli pierwszeństwo, a było ich tam strasznie dużo.

– Mam maleńkie dziecko. – Byłam bliska płaczu.

Nic mi to nie dało i powiedziano mi, że mam wrócić następnego dnia.

Kiedy wtargałam Neeve do mieszkania w jej foteliku, dobiegły mnie jakieś głosy z sypialni – Richie pewnie nie wyłączył telewizora, zanim wyszedł. Położyłam Neeve na podłodze w salonie i miałam właśnie zejść ponownie cztery piętra, żeby wtaszczyć naszą walizkę. Poszłam jednak najpierw do sypialni – ponieważ byłam naiwna, ale nie głupia.

Wygląda na bardzo pewną siebie – to była moja pierwsza myśl. Dosiadała go, poruszała się w górę i w dół. Miała sztucznie przedłużone włosy i coś dziwnego działo się z jej cyckami: zewnętrzna strona podskakiwała równo z resztą jej ciała, a środek poruszał się wolniej. Implanty, pomyślałam. Pierwszy raz widziałam je na żywo.

Na twarzy Richiego malował się grymas i było to coś, czego wolałabym nigdy nie zobaczyć. Pamiętałam ten obraz przez lata.

Wtedy mnie zauważył i zbladł. Dziewczyna – nie znałam jej – kontynuowała rytmiczne podskoki. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że coś jest nie tak. Zatrzymała się i podążyła za spojrzeniem Richiego.

– Kurwa! – wykrzyknęła, gramoląc się z niego.

Nieznajome ubrania były porozrzucane po podłodze – czarny stanik, koronkowe stringi, które nie były moje, i błyszcząca sukienka w miedzianym kolorze.

– Ubieraj się. – Zebrałam rzeczy i rzuciłam nimi w jej kierunku. – I się wynoś.

Zwinęła się w niecałą minutę – w krótkiej sukience i butach na platformie wyglądała zupełnie inaczej niż ja – a ja czekałam, aż Richie zacznie rzucać hasłami, które zwykle padają w takiej sytuacji: „To nic takiego, ona nic nie znaczy. Byłem pijany. To był tylko seks”. Zaczęłam już nawet przepraszać samą siebie za to, że mu wybaczam.

Gdy jako nastolatki wraz ze Steevie słyszałyśmy o kobiecie, która postanowiła nie opuszczać zdradzającego ją męża, wyrażałyśmy zjadliwą pogardę – za nic w świecie byśmy z takim nie zostały! Nie, byłyśmy silnymi dziewczynami, miałyśmy szacunek wobec samych siebie, nigdy nie postąpiłybyśmy tak żałośnie. Ale jest zupełnie inaczej, kiedy to dzieje się naprawdę. Gdy jesteś młoda i bezbronna. Masz dziecko z tym mężczyzną. I kochasz go tak bardzo, jak ja kochałam Richiego Aldina.

Richie zaczął się ubierać.

– Słuchaj, Amy – powiedział, nie patrząc mi w oczy – nie powinniśmy byli nigdy brać ślubu. Byliśmy na to zbyt młodzi.

– N… nie byliśmy – wyjąkałam.

– Ty masz dwadzieścia dwa lata, a ja dwadzieścia trzy – odpowiedział. – Jesteśmy za młodzi. To nie działa. Odchodzę.

Wyciągnął walizkę spod łóżka, a ja krzyknęłam:

– Nie! Nie możesz tego zrobić.

Poczułam przypływ adrenaliny i robiłam w głowie szybki przegląd rzeczy, które mogłyby skłonić go do zostania.

– Neeve – powiedziałam. – Twoje dziecko. Nie możesz jej zostawić.

– Nie chcę być ojcem.

– Wiem, że to jest trudne – błagałam go. – Ale nie zawsze tak będzie.

Cisnął trzy pary tenisówek na dno walizki, a ja rzuciłam się na niego, żeby powstrzymać go od spakowania czegokolwiek jeszcze. Zablokował mnie bez żadnego wysiłku – był niski, ale silny i wysportowany – i zaczął wyciągać rzeczy z szafy. W trakcie szamotaniny, kiedy próbowałam go powstrzymać, coś się roztargało i on wyglądał na wkurzonego. Jego ubrania stały się ostatnio o wiele droższe, choć byliśmy spłukani.

– Chodzi o tę dziewczynę? Kochasz ją? – Może ubłagałabym ją, żeby sobie go odpuściła.

– Ta, która była tutaj? – spytał Richie z rozdrażnieniem. – Ona nic dla mnie nie znaczy.

– Ale jeśli nic…

– Amy – powiedział niemal delikatnie – robię to cały czas.

Był zawodowym piłkarzem – nie z Premier League, grał w trzecioligowym klubie, lecz mimo to wokół niego zawsze kręciło się sporo fanek.

– Ale… – Osłupiałam. Zawsze przysięgał, że za bardzo mnie kocha, żeby ulec pokusom, a ja mu w to wierzyłam.

– Zdradzam cię, odkąd zaszłaś w ciążę.

– Nie. – Zaczęłam dławić się łzami.

– Żałuję, że to wszystko się wydarzyło – szepnął. – Ty, ja, ślub, dziecko.

– Ale to ty chciałeś dziecka. – Z trudem łapałam oddech. – I to ty chciałeś wziąć ślub.

Byliśmy ze sobą od ostatniej klasy w szkole i choć byłam pewna, że zawsze będziemy razem, martwiłam się, że to za wcześnie na ślub, nie mówiąc już o dziecku. Richie (pewnie pod delikatnym naciskiem ze strony swojego klubu, co odkryłam po latach) przekonał mnie, że to dobra decyzja.

Chwycił walizkę i skierował się do drzwi. Dotarłam tam przed nim i przycisnęłam się do nich plecami, zamierzając powstrzymać go przed wyjściem. Ale ostatecznie i tak wyszedł.

Miałam ochotę umrzeć, lecz z powodu Neeve musiałam przetrwać najdłuższą, najzimniejszą i najbardziej samotną zimę w moim życiu. Nikogo nie znałam w Leeds – mieszkałam tam tylko dlatego, że Richie grał w miejscowym klubie.

Maura usiłowała przekonać mnie do powrotu do Dublina, do przyjaciół i rodziny, ale przyjaciele, wszyscy w tym samym wieku co ja, zachowywali się jak normalni dwudziestodwulatkowie, korzystali z życia i robili głupoty.

Jeśli zaś chodzi o moją rodzinę – cierpieli na różne choroby (mama), pracowali całymi dniami (tata), mieszkali w Australii (Derry), byli zbyt szurnięci (Joe), zbyt młodzi (Declyn), a Maura pomagałaby aż za bardzo.

I choć Richie odmówił widywania się z Neeve czy ze mną, musiałam zostać w pobliżu na wypadek, gdyby zmienił zdanie.

Byliśmy małżeństwem tylko osiem miesięcy i Richie wyplątał się z tego superszybko – rozwód nastąpił w niecałe pięć miesięcy. Od cwanych prawników zatrudnionych przez klub nadszedł przerażający list, w którym napisano, że Neeve będzie dostawać jakieś śmiesznie niskie alimenty. Mnie nie było stać na cwanego prawnika i musiał mi starczyć taki z biura pomocy prawnej, ale walczyłam ostro i nie poddałam się, aż nie potrojono pierwotnej oferty.

Kwota ta i tak była śmiechu warta.

Lecz Neeve i ja przetrwałyśmy tę okropną zimę. Wróciłam do pracy w firmie PR, gdzie byłam asystentką, zanim poszłam na urlop macierzyński, i pracowałam na pełny etat, będąc jednocześnie jedynym opiekunem Neeve. Życie było wtedy wyczerpujące – pięć godzin snu liczyło się za dobrą noc – a mimo to na zdjęciach z tamtego okresu wyglądam zadziwiająco zdrowo i normalnie.

Oto i ja, w płaszczu w stylu Audrey Hepburn z czarnego moheru i czarnych skórzanych rękawiczkach do łokcia. Na kolejnym zdjęciu mam loczki, kucyk i jakąś wymyślną grzywkę – jakim cudem znajdywałam na to czas? Dzisiaj powiedziałoby się „inspiruję się stylem retro” – ale w tamtych czasach jedynym określeniem było „nie mam kasy na ciuchy z normalnych sklepów”.

Cholera wie, skąd czerpałam energię, lecz spędzałam weekendy na szperaniu po targach z ubraniami vintage, z Neeve uczepioną do boku, i zawsze byłam na wysokich obcasach.

Wynajdywałam tam świetne rzeczy: spódnicę z matowej satyny o fasonie przypominającym tulipan, uwodzicielską, dopasowaną sukienkę ze lśniącego czarnego atłasu, kilka krótkich sweterków z kaszmiru i autentyczną garsonkę od Givenchy: obcisłą sukienkę z uroczym żakietem o kroju pudełkowym, w pastelowym błękicie przypominającym kolor migdałów w cukrowych skorupkach.

Większości tych ubrań już nie mam – zaginęły podczas przeprowadzek albo rozpadły się od ciągłego używania – ale mimo że jest teraz na mnie za mała, nadal mam tę garsonkę. Jest niczym symbol: przypomina mi, jak ciężko mi kiedyś było. I być może też to, jak wytrzymała potrafię być, jeśli zajdzie taka potrzeba.