10
Osiemnaście lat temu

Pewnego słonecznego kwietniowego poranka w Londynie, pod koniec lat dziewięćdziesiątych, pędziłam przez Soho w granatowych rybaczkach, szpiczastych różowych szpilkach i bluzce w prążki, zapinanej na guziki. Było tam sporo młodych modnych ludzi z kubkami kawy i walizkami w stylu retro, którzy wyglądali, jakby zmierzali do pracy w branży reklamowej albo w jakieś inne, równie fajne miejsce – i ja byłam jedną z tych osób.

To był jeden z tych rzadkich dni, który wydarzył się może ze cztery czy pięć razy w moim życiu: czułam, że to chwila wprost stworzona dla mnie.

Zmierzałam do studia nagrań, w którym pracowałam nad kampanią marketingową, a w głowie już planowałam rozwiązania potencjalnych pułapek.

– Cześć. – Hugh ze studia pojawił się przede mną. Byłam zachwycona jego widokiem.

– Cześć.

Pracowaliśmy razem dosyć regularnie i wszyscy uwielbiali Hugh. Był potężny, przystojny, małomówny i pewny siebie. Ludzie ciągle mówili o jego „irlandzkich” oczach – chyba mieli na myśli to, że wydawały się roześmiane. Moim zdaniem takie jednak nie były – wyczuwałam u niego pewnego rodzaju wycofanie.

Ludzie zakładali, że moja sympatia do Hugh wynika z tego, że oboje jesteśmy Irlandczykami, ale zupełnie nie o to chodziło. Był po prostu bardzo dobry w tym, co robił – moje życie przepełniał stres, więc cieszyło mnie wszystko, co ułatwiało mi pracę. Zwykle rano, kiedy zaczynałam mierzyć się ze swoim dniem, miałam wrażenie, jakbym szła na wojnę: musiałam obudzić Neeve, ubrać ją, nakarmić, podrzucić do szkoły, potem wsiadałam do metra i jechałam do pracy, odbywałam spotkania z klientami… ale gdy miałam pracować w studiu Hugh, humor mi się poprawiał.

Kiedy Hugh kierował sprawami, wszystko zaczynało się o czasie. Jeśli scenariusz nie mieścił się w trzydziestosekundowym oknie, sugerował inteligentne przeróbki, mimo że to nie należało do jego zadań. Albo gdy mój klient zaczynał marudzić, że przekaz aktora nie ucieleśnia przesłania jego marki, Hugh interweniował i taktownie nakłaniał do zachowania większej powagi, poskromienia żwawości lub do czegokolwiek, co właśnie było potrzebne.

– Dobre wyczucie czasu – powiedział Hugh tego słonecznego poranka na Dean Street. – Właśnie szedłem po kawy.

– Najciężej pracujący mężczyzna w branży reklamowej.

Przeszliśmy kilka kroków do niechlujnego szeregowca w Soho, gdzie mieściło się studio.

– Hej, wyglądasz dzisiaj niesamowicie – oznajmił Hugh.

– Niesamowicie dobrze czy niesamowicie niedorzecznie?

– Niesamowicie dobrze.

Uśmiechnęłam się czule do niego.

– W Rocket Sounds nazywają mnie Dziewczyną Podróżującą w Czasie – powiedziałam. – Albo Rockabilly Amy. Zdecydowanie wolę to, jak jestem traktowana w twoim studiu.

– Masz swój własny styl.

Zaczęliśmy się wspinać po wąskich i stromych schodach na najwyższe piętro, gdzie znajdowało się studio.

– To przez to, że wszystkie moje ubrania pochodzą z lumpeksu, bo jestem spłukana. Jezu, te schody są straszne. – Zatrzymałam się na półpiętrze i wyjrzałam przez wąskie okno. – Spójrz na to… tyły innych domów. – Roześmiałam się. – Na pewno zdajesz sobie sprawę, że tylko udaję podziwianie widoku, żebym mogła złapać oddech. Nie planujecie zainstalować tu windy?

– To zabytkowy budynek – wyjaśnił. – W życiu by tego człowiek nie powiedział, co? – Po chwili dodał: – Gdybym mógł zrobić to dla kogokolwiek, zrobiłbym to dla ciebie.

Nagła szczerość w jego głosie sprawiła, że popatrzyłam na niego zaskoczona, przyjrzałam mu się uważniej i nie jestem pewna, co tak właściwie się stało, ale zobaczyłam go w zupełnie innym świetle. W jednej chwili z Hugh, mojego sympatycznego kolegi z pracy, stał się zupełnie innym Hugh.

Dosłownie znikąd dopadło mnie silne pożądanie, pojawiło się nagle niczym jeden z tych kwiatów pustynnych, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Pragnęłam tego mężczyzny. Byłam osłupiała. Co, u diabła, właśnie się wydarzyło?

W nadziei na oświecenie gapiłam się na Hugh. Był wysokim mężczyzną, nie miał samych mięśni, ale mimo to można by… Wyglądał na równie zszokowanego co ja. Z trudem przełknęłam ślinę, zaczęłam dalej wchodzić po schodach i nie odezwałam się do niego, aż dołączyliśmy do reszty.

Po tamtym dniu coś się zmieniło. Przez kolejne trzy czy cztery miesiące byłam oszołomiona i podekscytowana, kiedy pracowaliśmy razem – i strasznie przybita, gdy on wyjechał na wakacje i jego zadania przejął jakiś freelancer.

Fizycznie byłam nad wyraz świadoma jego obecności. Jeśli przechodził obok mnie, podnosiły mi się włosy na karku, a kiedy opuszczał pokój, stawałam się podrażniona i niespokojna, wyczekiwałam jego powrotu. Mimo że nasza więź była niedopowiedziana, kiedy mój zespół potrzebował przysługi, mówili: „Niech Amy go poprosi. Zrobi to dla niej”.

W tamtym okresie Soho było centrum bzykania. Wydawało się, że wszyscy sypiają ze sobą, jakby zbierali karty z piłkarzami: Hiszpanka, chłopak Marii, szwedzki diler koki, pomocnik kuchenny z Pollo z długaśnym fiutem, dziewczyna z baru Coach and Horses, model z Dundee i młody Japończyk z afro. Może Hugh należał do tej społeczności, a ja byłam tylko kolejną osobą do odhaczenia na liście. „Rockabilly Amy z jej szalonymi ciuchami? Tak, przeleciałem ją”.

Nie byłabym pierwszą kobietą, która przespała się z facetem, który według niej szalał za nią, by zostać olaną już w chwili, gdy on z niej schodzi. Ale moja koleżanka Phoebe poinformowała mnie, że Hugh jest singlem i nie jest dziwkarzem, i przez chwilę pod wpływem ulgi ogarnęła mnie niemal euforia.

Potem znowu dopadły mnie wątpliwości. Zdrady Richiego wszystko zmieniły: myśl o tym, że miałabym znów zaufać mężczyźnie, napawała mnie skrajnym przerażeniem.

Paradoksalnie moje życie – które funkcjonowało całkiem sprawnie – nagle zaczęło wydawać się pospolite i smutne. Miałam dopiero dwadzieścia siedem lat: powinnam była mieszkać z dwiema współlokatorkami, zalewać się w trupa i zaliczać numerek na jedną noc. Moje życie było pozbawione zabawy, spontaniczności i kontaktów. Raz jeszcze okazałam się dziwadłem.

Nie mogłam rozważać pełnego seksu romansu z Hugh. Nie chodziło tylko o Neeve, chodziło o mnie – jeszcze zanim Richie zrobił to, co zrobił, niezobowiązujący seks nigdy mnie nie pociągał. Jeśli sprawy miałyby przybrać poważniejszy obrót, Hugh musiałby wysłuchać mojej żałosnej historii. A co, jeśli podam mu się na tacy i powiem: „Oto moje rany”, a on zwieje? Czy coś takiego można było w ogóle przetrwać?

I wtedy nastał wieczór, gdy on pojawił się u drzwi mojego nędznego mieszkania w Streatham z wielką muffinką i zestawem do robienia gorącej czekolady.

Byliśmy razem przez cały tydzień – ja, mój asystent, mój klient, jego kolega, lektor oraz Hugh, wszyscy stłoczeni w studiu na poddaszu. To była trudna kampania i gonił nas termin, żywiliśmy się miśkami Haribo i dietetyczną colą, na zmiany biegaliśmy do sklepu, żeby uzupełnić zapasy. Wtedy już otwarcie cieszyłam się, kiedy byłam w towarzystwie Hugh, mimo że cokolwiek narodziło się między nami, pozostawało niewypowiedziane.

Tego wieczoru musiałam wyjść, zanim Hugh skończy codzienne poprawki, a musiałam je przesłuchać, żeby przygotować się do następnego dnia pracy.

– Idź – polecił Hugh. – Odbierz córkę. Mam ci podrzucić taśmy na rowerze, kiedy skończę?

Dałam mu więc swój adres domowy. Czy można mnie winić za to, że zaczęłam się zastanawiać, czy do czegoś mogłoby dojść? Jeśli mężczyzna odwiedza w domu koleżankę z pracy, jest to raczej uznawane za dziwne, ale kiedy pojawił się przed moimi drzwiami, pomyślałam: No to proszę, jestem gotowa. Wtedy wręczył mi taśmy oraz pyszności i odszedł, zostawiając mnie oniemiałą z rozczarowania.

Dwa dni później zakończyliśmy pracę nad kampanią, a że wyrobiliśmy się kilka godzin przed czasem, wszyscy poszliśmy do pubu. Choć raz mogłam zostać – wynajęłam opiekunkę, bo przypuszczałam, że będę pracować do późna w nocy.

Wszystkie te okoliczności uznałam za znaki, że układ planet mi sprzyja.

Nieco później tego wieczoru spotkałam Hugh na korytarzu. Szukał mnie. Zastąpił mi drogę, przesunął pod ścianę i powiedział:

– Więc…

– Więc?

– Więc, piękna Amy, co robimy?

Moje ciało przebiegł dreszcz – to się w końcu działo. Ale musiałam przecież przedstawić swoje warunki.

– Nie interesuje mnie nic przygodnego.

Chwycił mnie za ramiona i utkwił we mnie spojrzenie – jego oczy wtedy zupełnie nie były roześmiane.

– Są trzy rzeczy, które powinnaś wiedzieć. Szaleję za tobą. Myślę o tym poważnie. Jestem wierny jak pies.

– W porządku – powiedziałam.

– W porządku?

– Tak.

Och, i ten pierwszy pocałunek. Słodki i gorący, jak smakowanie trufli z ciemnej czekolady. Ten pocałunek trwał i trwał, był o wiele bardziej ekscytujący niż te z moich najbardziej lubieżnych fantazji.

Kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka, odpakował mnie niczym prezent, położył się nagi obok mnie, trzymał mnie blisko siebie i niemal boleśnie.

– Nawet nie masz pojęcia, jak długo tego pragnąłem – powiedział.

Na początku naszego związku urządzaliśmy sobie niekończące się maratony całowania. Choć były cudowne, tak naprawdę wynikały z tego, że Neeve była w domu – okazje do seksu mieliśmy o wiele rzadziej, niżbym tego chciała, więc całowanie musiało nam wystarczyć. Hugh i ja nigdy nie mieliśmy szansy, jak to bywa w przypadku innych par, na spędzenie pierwszych miesięcy naszej znajomości na wylegiwaniu się w łóżku, cieszeniu się długimi, błogimi weekendami pełnymi seksu, czytania gazet, jedzenia i jeszcze większej dawki seksu.

Od samego początku ograniczały nas obowiązki – najpierw była to Neeve, a potem, po zaledwie czterech miesiącach, zaszłam w ciążę z Kiarą. To była wpadka: brałam pigułki i coś musiało pójść nie tak, ale Hugh przyjął tę wiadomość ze spokojem.

– Może nieco wcześniej, niż byłoby idealnie, ale dzieci zawsze mieliśmy w planie, prawda?

A kiedy Kiara miała tylko dwa lata, wzięliśmy do siebie Sofie. (Joe zostawił Urzulę, gdy Sofie była wciąż niemowlęciem, a kiedy osiągnęła wiek trzech lat, ani Joe, ani Urzula nie chcieli już się nią zajmować).

Czasami żałowałam, że nie było nam dane zasmakować tego beztroskiego etapu naszego związku. Martwiłam się bardziej o Hugh niż o siebie, ale on zawsze zbywał moje przeprosiny.

– Kocham cię. Kocham cię.

A ja mu w to wierzyłam.