– Mamo! – W głosie Kiary pobrzmiewa zaniepokojenie. – Ubieraj się.
Patrzę na nią zaczerwienionymi oczami. Jaki to dzień? Poniedziałek? Pora do pracy? Nie, nadal jest niedziela – zasnęłam, pewnie dlatego, że nie spałam porządnie od tygodnia, ale zasypianie po południu zawsze jest błędem: rozbudzenie się zajmuje mi całe wieki i potem nie mogę spać w nocy.
– No dalej – mówi Kiara. – Pora na kino!
O Boże. O Boże, o Boże, o Boże. Nie mogę iść. Kilka osób z Facebooka będzie w kinie, widzieli mój wpis – będę w centrum uwagi.
– Kochanie, czy miałabyś coś przeciwko…
– Miałabym – odpowiada. – To nasze ostatnie rodzinne wyjście na cholera wiadomo jak długo, więc tak, miałabym coś przeciwko.
Wyskakuję z łóżka. Kiara nigdy nie przeklina i zawsze stawia innych na pierwszym miejscu. Ale życie, jakie do tej pory znała, ma wkrótce zostać zakłócone, być może już na stałe. Rzucam się do łazienki.
– Wskakuj pod prysznic – nakazuje. – Zrobię ci kawę i wybiorę coś do ubrania.
– Dzięki. – Mam wrażenie, że uduszę się własnym językiem.
Stoję pod strumieniem gorącej wody i cieszę się, że Kiara była ze mną taka bezpośrednia. Dostałam wyraźną wiadomość: rozsypanie się nie wchodzi w grę. Nie jestem jedyną osobą, na której odbije się wyjazd Hugh: moje obowiązki wobec Kiary, Sofie i Neeve są ważniejsze niż te wobec mnie samej.
Stoi tam z kawą i dwiema sukienkami – nieco steampunkową granatową do kolan i nieco steampunkową ciemnoczerwoną do kolan. Moja „osobista konsultantka do spraw zakupów” ze sklepu charytatywnego Wesprzyj Seniora świetnie wyszukuje ciuchy w stylu wiktoriańskim, co wypada całkiem spoko, o ile nie przesadzę potem z dodatkami. Na przykład zakładając do tego mały cylinder. Albo uzupełniając strój torbą lekarską.
– Która? – Kiara unosi obie sukienki.
Wystarczyłyby mi dżinsy, ale Kiara, jak zwykle obdarzona intuicją, dostrzega moc dobrych ubrań.
W sumie…
– Chrzanić to, dawaj kieckę z Finery!
– Wow. Wytaczamy ciężkie działa!
Kiara wyciąga z szafy ciemnozieloną sukienkę midi, wysoko zapinaną, z falbaniastym gorsetem, równie seksowną co wór na ziemniaki. Hugh nigdy nie przeszkadzało to, że unikam obcisłych kiecek. Kierował mnie ku sukienkom do połowy łydki, z ozdobnymi rękawami, bo wiedział, że właśnie w takich czuję się najlepiej. Tacy mężczyźni jak on to rzadkość.
Tak, wydaje mi się, że są tak rzadcy, że on naprawdę nie istnieje. Ostatecznie zostawia mnie przecież, żeby móc spędzać czas z dziewczynami, które pewnie będą brykać tam w króciutki spodenkach i sukienkach z lycry. Dosyć niepocieszona zakładam rajstopy.
– Jakie buty? – pyta Kiara. – Czółenka z paskiem?
Waham się. Niedawno w jakimś czasopiśmie ukazał się artykuł, według którego żadna kobieta, która ukończyła siedemnaście lat, nie powinna nosić tego typu butów, i od tamtej pory ze skruchą myślę o swoich. W innym artykule napisano, że należy odnaleźć swój styl i się go trzymać, co usiłowałam robić, lecz i tak tamten tekst o czółenkach nie daje mi spokoju.
– Może botki z Miu Miu? – Wyczuła moje wahanie.
– Botki – odpowiadam szybko.
To najlepsze botki na świecie – ciężkie, czarne, sznurowane, z masywnymi obcasami, które fajnie stukają. To prezent, który sprawiłam sama sobie, żeby uczcić zdobycie kontraktu z Perry White, ale i tak musiałam zaczekać, aż przecenią je o sześćdziesiąt procent.
Teoretycznie jestem przynajmniej o dwadzieścia lat za stara na Miu Miu, lecz w tych botkach dobrze się czuję, więc ignoruję wszelkie okrzyki typu: „Ej, dzidzia piernik!”.
Gwoli sprawiedliwości poza moimi wewnętrznymi głosami jedyną osobą, która tak naprawdę mnie wyśmiewa, jest Neeve, i nawet nie wiecie, jak się cieszę, że noszę buty o dwa rozmiary mniejsze niż ona, bo ona podkrada mi wszystkie inne dobre rzeczy. (Potem Kiara wykrada je z powrotem i kładzie mi na kolanach niczym wierny pies).
– Ta torebka? – Kiara wyciąga małą, śliczną kopertówkę.
– Zbyt wymagająca. – Dzisiaj potrzeba mi torebki, której nie będę musiała poświęcać wiele uwagi.
Mogę potrzebować wolnych rąk. Nagle nachodzi mnie niepożądana wizja, jak przeciskam się przez tłum ludzi, który napiera na mnie, by poznać wszelkie potworne szczegóły wakacji Hugh – te obrazy migają mi w głowie niczym klatki z horroru.
– Może ta? – Tym razem pokazuje solidną torbę na ramię.
– Doskonała.
Nie wybieramy się do normalnego kina, gdzie siedzi się pośród nastoletnich chłopców, którzy piszą esemesy i objadają się hot dogami. To jest klub filmowy, urządzany w naszym miejscowym kinie o siedemnastej w każdą niedzielę podczas roku szkolnego. Wznowili seanse w zeszłym tygodniu, kiedy skończyły się letnie wakacje. Wyświetlają tam (jak możecie się domyślić) filmy zagraniczne i między piwami rzemieślniczymi oraz przekąskami inspirowanymi kuchnią baskijską cała ta impreza nosi krępujące znamiona klasy średniej.
Ale naszym dziewczynkom się podoba. W sumie to uczciwość nakazuje mi przyznać, że i ja lubię tam chodzić. Wachlarz pokazywanych w klubie filmów jest niezwykle szeroki: niektóre z nich są urocze, a inne – zwłaszcza irańskie – całkowicie zaskakujące. Ale najlepsze jest to, że Neeve często dołącza do nas i przestrzega naszego zawieszenia broni. Po filmie, zazwyczaj w towarzystwie Jacksona, czyli chłopaka Sofie, chodzimy do restauracji Wagamama i rozmawiamy o tym, jak bardzo pokręcony był film (jeśli taki był, a na szczęście zwykle taki jest).
Przy normalnym biegu wydarzeń cały ten rytuał sprawia, że jestem wdzięczna za wszystko, co mnie otacza. Tak było jeszcze tydzień temu. Teraz przeraża mnie to, że nie delektowałam się każdą cudowną chwilą. Podobnie jak inni ludzie skupiałam się na swoich zmartwieniach – na Neeve, która upiera się, że jej prawdziwy tata „jest najlepszym człowiekiem pod słońcem”, na biednej Sofie i jej problemach z jedzeniem i na ciągle towarzyszącym mi niepokoju o moją sytuację finansową. Zamiast tego powinna mnie przepełniać ogólna wdzięczność.
– Chodź już! – woła Hugh z dołu. – Parking będzie pełny!
Będzie brakować mi nawet jego ciągłego podrażnienia wynikającego z tego, że mieszka w domu pełnym spóźniających się ciągle kobiet.
– Sofie dzisiaj też idzie? – pytam Kiarę.
– Nie wiem. Nie odpisuje na esemesy taty.
Wiadomości ode mnie też ignorowała i nagle znów przepełnia mnie wściekłość na Hugh, ponieważ nie zostawia tylko mnie, ale nas wszystkie. Zawsze było mi łatwiej złościć się w czyimś imieniu. Biedna Sofie, biedna mała Sofie…