– Jeśli mamy wyjść – woła z kuchni Hugh – musimy wyjść natychmiast!
Śpieszę na dół, a on stoi tam z Neeve i grzebie w stercie rzeczy koło ociekacza.
– To ten? – Podnosi błyszczyk.
– Nie – mówi Neeve.
– Ten? – Kolejna pomadka.
– Nie.
– A ten?
– Tak. – Porywa od niego pomadkę w płynie.
– Nałożysz to sobie w samochodzie! Nie mamy już czasu.
Dzięki Bogu, na ścieżce przed domem pojawia się Sofie. Ale ku mojemu ogromnemu szokowi zauważam, że zgoliła włosy.
Na swój sposób wygląda uroczo, jak kaczątko, z tą jej szczeciną w kolorze jasny blond i wielkimi niebieskimi oczami. Ale można też powiedzieć, że wygląda jak średniowieczny grzesznik, któremu przyszło odpokutować jakiś mroczny występek. Kieruje się prosto w ramiona Hugh i szlocha mu w pierś. On przytula ją mocno i pozwala jej się wypłakać. Odsuwa się w końcu od niego, poklepuje go po ramieniu, obdarza załzawionym uśmiechem i znów są przyjaciółmi.
– Coś ty zrobiła ze swoimi włosami, świrusko? – pyta Neeve.
Na szczęście ktoś spytał o to bezpośrednio.
– Planuję doczepki.
Wszyscy wybuchamy śmiechem.
– Jackson przyjdzie? – pyta Hugh, zamykając drzwi wyjściowe.
– Spotkamy się z nim już na miejscu.
– Powinnam zmienić dżinsy? – dopytuje Neeve.
– NIE! – wrzeszczy nasza reszta.
Sprzeczamy się, mówimy jedno przez drugie, robimy ostatnie poprawki w naszym wyglądzie, aż w końcu całą piątką wsiadamy do samochodu i Hugh tyłem, z piskiem opon wyjeżdża spod domu.
W kinie dziewczynki i ja zwykle idziemy razem do foyer, podczas gdy Hugh parkuje, ale dzisiaj zostałam z nim, ponieważ chcę, żebyśmy weszli tam razem i dali PWJ (Pokaz Wielkiej Jedności).
Poinstruowałam go w tej kwestii, więc wchodzimy przez drzwi automatyczne, obejmując się ramionami, i zatrzymujemy się na chwilę, żeby wszyscy zainteresowani mogli się nam dobrze przyjrzeć. Patrzcie, mój mąż może i wyjeżdża na pół roku albo nawet i na zawsze, ale mimo to tworzymy solidną jedność, prawda?
We foyer kręcą się tłumy amatorów mocnych trunków – kobiety z zapadniętymi oczami, żłopiące merlota, jakby właśnie otrzymały wiadomość, że przepadły całe zbiory winogron, oraz tatusiowie z przedmieść, którzy pozują na hipsterów, wlewający w siebie piwa rzemieślnicze i pogryzający kosmicznie drogą szynkę baskijską. („Wykarmiona butelką, zajada żołędzie, łatwo się wzrusza i lubi oglądać powtórki Columbo”).
Kilka głów obraca się w naszą stronę, ale raczej nie przypomina to sceny z Przeminęło z wiatrem, w której Scarlett O’Hara sprawiła, że uczestników balu aż zatkało, bo przyłapano ją, jak kombinuje z Ashleyem Wilkesem. (Nie pamiętam szczegółów). Hugh rusza do przodu, lecz ja ciaśniej przytrzymuję go w pasie. Jeszcze nie. Jeszcze kilka sekund, żeby nasz obraz utrwalił się w głowach wszystkich dookoła. Czuję się sztuczna i obnażona i zastanawiam się, czy tak właśnie czują się małżonkowie zhańbionego polityka, którzy pozują z tą osobą, żeby pokazać, że „u nas wszystko świetnie”, „zero homoseksualizmu czy malwersacji”.
Dobra. Wystarczy. Zwalniam uścisk i wtedy ktoś popycha nas od tyłu. Potykamy się i rozdzielamy.
– Przepraszamy! – wołają.
– Nie, nie, to my przepraszamy!
– Nie, to nasza wina.
Wszystkim nam jest przykro, ale gdy odchodzą, słyszę, jak jedna z osób mówi do innej:
– A po jaką cholerę w ogóle tam stali?
Zauważam Szykowną Petrę.
– No tak – mówię do Hugh. – Widzę Petrę. Możesz iść do baru.
Petra żłopie merlota, lecz kiedy mnie zauważa, pędzi w moją stronę.
– Skarbie. – Mówi tak, jakby starała się nie ruszać ustami. – Wysłałam ci miliony esemesów. – Przyciąga mnie do siebie. – Co się dzieje?
Po raz kolejny ogarnia mnie paranoja. Czy każda obecna tu osoba przygląda mi się ze współczuciem, zajadając się swoim kosztownym anchois? Ale szybki rzut oka na całe towarzystwo nie ujawnia niczego niezwykłego.
– Hugh wyrusza w sześciomiesięczną podróż.
– Co masz na myśli?
– To, że wyjeżdża z Irlandii i będzie odwiedzał inne kraje. Nie będzie go pół roku.
– Bez ciebie? Jak to, do kurwy nędzy?
Zwykle uwielbiam słuchać, gdy Szykowna Petra przeklina.
Wzruszam ramionami.
– Chce teraz postawić na samorealizację – mówię.
– Samorealizację? – W głosie Petry pobrzmiewa taka pogarda, że chyba lepiej będzie porzucić to hasło.
– Może zasłużył na wakacje za dobre sprawowanie – uzupełniam.
Na jej twarzy zdumienie miesza się ze współczuciem.
– Ale… wybacz, że drążę, czy to też urlop za złe sprawowanie? – Szykowna Petra jest najwyraźniej zbulwersowana. – Amy, to jest… to okropne, prawda? Dobrze się czujesz?
– Jeszcze nie wiem. Chyba się tego nie dowiem, dopóki nie wyjedzie. A to ma nastąpić we wtorek rano.
– Tak szybko?! Wiesz, że cię kocham. – Petra spogląda mi w oczy. – Nie tylko ja… masz dobrych przyjaciół. Razem się tobą zaopiekujemy.
Zwykle nienawidzę tego, kiedy ktoś mnie żałuje, ale jestem zmęczona, przestraszona i bardzo smutna.
– Jesteś u mnie mile widziana o każdej porze dnia i nocy. Możesz się nawet do mnie wprowadzić, jeśli chcesz.
Pomyślałam o fasolce. Pieczona fasolka w moich włosach.
Przyjaciółka chyba odgaduje moje myśli.
– Chodzi o te dwie małe jędze, prawda? – Jej oczy rozbłysły. – Zrujnowały mi życie, Amy. Rujnują moje przyjaźnie. Niszczą karierę. – Petra pracuje w galerii sztuki. – Przyjdziesz na otwarcie w czwartek wieczorem?
Zastanawiam się chwilę.
– Nie – odpowiadam.
– Amy, przyjdź. Będzie wino.
– W domu też mam wino.
– Dobrze ci to zrobi. Dokształcisz się.
Ta kwestia jest wiecznie kością niezgody między nami. Ja lubię obrazy z wiejskimi scenkami: sprawiają, że czuję się bezpieczna. Petra woli posępną „ambitną” sztukę. Pytanie tylko: dlaczego? Życie samo w sobie jest już trudne, więc po co dokładać sobie jeszcze ciężarów?
– Jeśli przyjdziesz – próbuje mnie kusić – spytam sprzedawcę obrazów, czy wie coś na temat twojej tajemniczej artystki.
Jedną z moich licznych obsesji jest pewna malarka z Serbii.
Kojarzycie sytuację, gdy widzicie coś wręcz fenomenalnie pięknego – jak na przykład paletkę z cieniami Toma Forda, tę z szarościami i różnymi odcieniami srebra? Albo torebki Miu Miu z ozdobami? To wywiera na was tak silne wrażenie, niemal jakbyście poczuli cios?
Cóż, tak właśnie działają na mnie obrazy tej kobiety.
Pierwszy raz zobaczyłam je na Pintereście i od razu ją wygooglowałam, lecz nie znalazłam prawie nic poza tym, że jest Serbką. Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje. A najbardziej frustrujące jest to, że nie znalazłam żadnego miejsca, gdzie można by kupić jej prace. Bóg jeden wie, czy byłoby mnie stać na choć kilka centymetrów kwadratowych jej płótna, ale chętnie bym się tego dowiedziała.
– Może – mówię. – Zobaczymy, jak potoczy się ten tydzień.
Petra usiłuje pociągnąć łyk z pustego kieliszka.
– Potrzebuję więcej wina. To pewnie wyryją mi na nagrobku.
– Pójdę z tobą do baru.
Po drodze przechwytuje mnie Jana.
– Amy, skarbie, dzwoniłam do ciebie…
– Wiem, przepraszam.
– Co się dzieje?
– Hugh wyrusza w sześciomiesięczną podróż. Urlop za złe sprawowanie. – Usiłuję się zaśmiać, ale średnio mi to wychodzi. – A potem wróci.
Wygląda na zdezorientowaną.
– Martwisz się tym?
Zakłuło mnie w sercu. Może Derry ma rację co do Jany.
– A jak sądzisz?
– Przepraszam. Przepraszam, Amy. To jasne.
– Wiem, że powiesz o tym Genevieve, ale czy mogłabyś przed nią udawać, że nie jestem zdruzgotana?
– Nic nie powiem Genevieve.
– Jano…
– Dobra – przyznaje. – Przekażę jej fakty, ale powiem, że podchodzisz do tego na luzie. Obiecuję. – Na jej twarzy maluje się szczerość i kto wie, może rzeczywiście tak zrobi. – Amy, ty też robisz sobie wakacje… no wiesz, za złe sprawowanie? Bo coś takiego istnieje, prawda?
Boże, nie. To jest niemal gorsze niż litowanie się nad kimś.
– No dawaj, dziewczyno! – Jana unosi kieliszek z winem i wydaje okrzyk, który sprawia, że ludzie obracają się w naszą stronę, po czym oznajmia głośno: – Spójrzcie na nas! Pijemy wino przed osiemnastą, zajadamy się baskijskimi przystawkami, zaraz będziemy oglądać malezyjski film, a teraz okazuje się, że jedna z nas żyje w otwartym związku małżeńskim. Musicie przyznać, że jesteśmy wyrafinowaną ekipą!