– Co na obiad? – Kiara wchodzi do kuchni.
– Jedzenie na wynos.
– W poniedziałek? – Jest zachwycona.
W poniedziałki na mnie przypada kolej gotowania. Hugh zajmuje się tym od wtorku do czwartku. Ale…
– Za cholerę nie będę dziś gotować.
Uśmiech Kiary znika.
– O w mordę.
Właśnie. Nie ma mowy, żebym przygotowała jedzenie z okazji rozpoczęcia Wielkiej Przygody Hugh.
– Co możemy zamówić? – pyta.
– Na co tylko macie ochotę.
– Nawet u Eddiego Rocketa?
– Tak.
Jedzenie z knajpy Eddiego Rocketa zamawiamy tylko na specjalne okazje, bo wszyscy jemy o wiele za dużo – nie jesteśmy w stanie przestać, nawet kiedy robi się nam już niedobrze – ale dzisiaj mnie to nie obchodzi.
– No dooobra – mówi Kiara. – A może zamówimy tylko pizzę?
– Przepraszam, skarbie. – Nie powinnam się wyładowywać na Kiarze. – Zamówcie u Eddiego Rocketa.
– Nie – odpowiada. – Przecież niczego nie świętujemy, prawda? Pizza jest dobrym kompromisem. O, tata przyszedł. Hej, gdzie byłeś?
– W klinice medycyny tropikalnej. Musiałem się zaszczepić. – Po tych wszystkich miesiącach, kiedy prawie wcale się nie odzywał, teraz tryska energią i zrobił się gadatliwy. Nienawidzę go. – Potem poszedłem do drogerii – wskazuje na torby z zakupami – i kupiłem solidną apteczkę.
Miałam ochotę zapytać, czy sprawił też sobie zapas kondomów, ale się powstrzymałam. To znaczy, mam nadzieję, że to zrobił. Jeśli wydaje mu się, że może uprawiać seks bez zabezpieczenia z niezliczonymi dziewczynami, a potem wrócić do mnie… O Boże, Hugh kochający się z innymi kobietami…
– Zamawiamy pizzę na kolację – oznajmia Kiara.
– Och? Naprawdę? – Rzuca mi niepewne spojrzenie, a ja postanawiam zająć się robieniem herbaty. – Dobra, dla mnie to co zwykle.
– A co dla ciebie, mamo?
– Nic.
– Amy… – mówi Hugh.
– Nie jestem głodna. – Nie jadłam nic przez cały dzień.
– Weź mamie pieczywo czosnkowe. – Hugh instruuje Kiarę.
– Nie zamawiaj mi żadnego pieczywa – rzucam.
Hugh pewnie boi się, że się rozpłaczę – nigdy nie radził sobie z moimi łzami. Ale nie ma się czego obawiać: jestem spięta i pozbawiona łez. Wszystkie części mojego ciała się zacięły.
– Przepraszam, skarbie – mówię do Kiary.
– Nie musisz za nic przepraszać. – Zmyka z pokoju i woła do Neeve: – Zamawiamy pizzę! Jaką chcesz?
Hugh usiłuje mnie przytulić, ale wykręcam się z jego objęć, idę do salonu i chwytam iPada. Mąż przychodzi tam za mną.
– Amy – zaczyna – przykro mi.
– Wiem. – Gdybym miała choć trochę zdrowego rozsądku, upewniłabym się, że w jego ostatnim wspomnieniu o mnie jestem urocza, ale mam już dosyć „bycia wyrozumiałą”. Narzucił mi coś naprawdę poważnego. Inna kobieta w tych okolicznościach wrzeszczałaby na niego albo zapodawała sobie dożylnie środki uspokajające. Najprawdopodobniej odmawiałaby mu kategorycznie pozwolenia na wyjazd. Ja zachowywałam się nadzwyczaj dobrze. Cóż, szkoda, że nie wytrzymałam w takim stanie jeszcze kilku godzin…
– Napijesz się wina?
– Nieee. – Boję się teraz pić alkohol, bo istnieje obawa, że się narąbię i kompletnie mi odbije.
– Mogę ci coś przynieść?
– Nieee.
– A może się położysz?
– Taaak. – Dawałam mu bardzo krótkie odpowiedzi i każde słowo kończyłam wyraźnym mlaśnięciem. To było ogromnie satysfakcjonujące. Może gdybym miała profil na Tinderze, mogłabym to wpisać jako moje hobby.
– Chodź, zaprowadzę cię na górę.
– Nieee. Bo będziesz włazić do sypialni i z niej wyłazić przez cały wieczór, kiedy będziesz kończyć swoje pieprzone pakowanie. Tak czy siak – mówię sztucznie radosnym tonem – wkrótce już cię nie będzie i będę miała pokój tylko dla siebie.
Zwiesza głowę.
– Wrócę.
Wzruszam ramionami.
– To się jeszcze okaże.
Kładę się na kanapie, odcinam się od tego całego zamieszania i wracam myślami do naszych początków. Tak, byliśmy wiecznie zmęczeni, owszem, zawsze brakowało nam pieniędzy, ale byliśmy razem.
Był taki dzień, jeden przypadkowy dzień, nie odznaczał się niczym szczególnym, jakieś dwanaście lat temu, kiedy wróciłam do domu i usłyszałam piski i wrzaski radości. Podążyłam za śmiechem na piętro i zobaczyłam, że Hugh leży na podłodze w naszej sypialni, podczas gdy Neeve, Kiara i Sofie malują jego twarz moimi kosmetykami do makijażu. To zdarzało się nieraz i Hugh często szedł do pracy z paznokciami pomalowanymi lakierem z brokatem.
– Moja droga szminka! – wrzasnęłam.
– Zobacz tę damę! – Kiara zaprezentowała umalowaną twarz Hugh (miała wtedy jakieś cztery lata). – Jest przepiękną panią.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
– Zmyj to – poleciłam. – Wychodzimy! Letni piknik w Taney!
– Zmyć, potem tonik, a na to krem! – Sofie rozkazała Hugh, po czym pobiegła po waciki.
– Wszyscy mają się ubierać – powiedziałam. – Szybko! Bo nie zostaną już żadne dobre rzeczy!
– Czyli na przykład co?
– Ciastka!
Piętnaście minut później zebraliśmy się przy drzwiach. Na twarzy Hugh nie było już makijażu, poza kilkoma śladami brokatu w jego potarganych włosach – założył T-shirt z motywem Psychedelic Furs i czarne dżinsy. Neeve ubrała swój komplet piłkarski, podczas gdy Kiara prezentowała mroczny look z lat czterdziestych – miała na sobie wyszywaną sukienkę, płaszcz w stylu marynarki wojennej, prążkowane rajstopy, czółenka i poważną czarną spinkę w schludnie wyszczotkowanych włosach. Wzięła nawet jedną ze starych torebek mojej mamy, taką ze sztywnej skóry, i powiesiła ją sobie w zgięciu łokcia.
Sofie, w przeciwieństwie do niej, wyglądała, jakby zanurzono ją w brokacie: na nogach miała gumowce w żółto-czarne pasy, do tego założyła pasujące rajstopy, błyszczącą różową spódniczkę baletnicy, zielony rozpinany sweter pokryty migoczącymi ozdobami, parę skrzących się skrzydeł, puchate czułki na głowę i całą masę bransoletek z kryształkami na obu rękach, a za sobą ciągnęła walizeczkę biedronkę na kółkach. Tata często mówił o Sofie: „Ta mała jest tak dziewczęca, że pewnie płacze brokatem”.
– Mogę przewieźć ciastka w biedronce – wyznała tym swoim chrapliwym i sepleniącym głosem.
– Dobry pomysł, moja ty Batgirl.
Przyjrzałam się naszej bandzie i szepnęłam nieco żałośnie do Hugh:
– Kiedy byłam dzieckiem, jedyne, czego chciałam, to mieć nudną rodzinkę z niewielką liczbą dzieci.
– Ależ, skarbie, spójrz na nas: jesteśmy świetną ekipą!
Miał rację. Na pewien – nasz – niekonwencjonalny sposób tworzyliśmy wspaniałą rodzinę i Hugh był klejem, który nas trzymał razem.
Miałam szczęśliwe małżeństwo. To była prawda, o której pozwalałam sobie myśleć stopniowo, bo tak bardzo się bałam, że skuszę los. Choć przez kilka lat nie byliśmy formalnie małżeństwem.
Hugh nie przejmował się tym, czy zalegalizowaliśmy nasz związek, czy nie. „Kocham cię – mawiał. – Zawsze będę cię kochał. Ale możemy to zrobić, jeśli tego chcesz”.
Zadrżałam. Nie chciałam tego. Choć brzmiało to jak szaleństwo, to tak właściwie czułam się bezpieczniej bez zawierania małżeństwa – jeśli na moim palcu pojawi się obrączka, pewnego dnia może się okazać, że trzeba będzie ją zdjąć.
Ostatecznie do tego kroku zmusiła nas szkoła. Państwowe szkoły w Irlandii są kontrolowane przez katolików, więc ludzie „żyjący w grzechu” nie mają szans na to, by ich dzieci przyjęto do tych placówek. Istniały cudne szkoły bezwyznaniowe, ale były płatne, a w tamtym czasie żałośnie brakowało nam pieniędzy.
Tak więc kiedy Kiara miała cztery lata, wzięliśmy skromny ślub cywilny. Neeve podała nam obrączki, Sofie i Kiara sypały kwiatki, a Derry i Carl byli naszymi świadkami. Miałam na sobie niebieską satynową sukienkę, a po ceremonii poszliśmy do restauracji Eddiego Rocketa, gdzie przy każdym spojrzeniu na obrączkę czułam, jakby ktoś zanurzał moją duszę w lodowatej wodzie.
– Nic się nie stanie – ciągle szeptał Hugh. – To tylko świstek papieru. To nie wzbudzi czujności losu. Nic się nie zmieni. Pamiętaj, że cię kocham, i zawsze tak będzie.