– Nie chcę żadnej płaczliwej sceny, kiedy będę rano wyjeżdżać – oznajmiam Hugh.
– W porządku – odpowiada z ulgą.
– Po prostu wstanę i wyjdę. – Mój samolot do Londynu odlatuje z Dublina o szóstej czterdzieści pięć, więc będę wstawać o piątej jak zwykle.
– Tak.
– Będę za tobą tęsknić.
– Ja też będę za tobą tęsknić.
– To dlaczego wyjeżdżasz? – Odsuwa się ode mnie. – Gdybyś chociaż porządnie mnie zostawił, wiedziałabym, na czym stoję.
– Przepraszam.
– To jest strasznie dziwne. Nie wiem, jak powinnam się czuć.
Zaskakujące jest to, jak bardzo się zmieniłam – kiedy poznałam Hugh, byłam zupełnie samodzielna. Gdzieś po drodze zostałam ponownie skonfigurowana jako ktoś, kto jest tylko połówką małżeństwa, ale ta nieustraszona kobieta może nadal tkwić we mnie – w psychologii istnieje teoria, że wszyscy nosimy w sobie nasze wcześniejsze wersje samych siebie, coś jak matrioszki. Gdybym tylko zdołała odzyskać więź z tamtą wersją mnie, wszystko ułożyłoby się świetnie.
– A co, jeśli zacznę dobrze się bawić, kiedy cię nie będzie? – pytam Hugh. – Co, jeśli wrócisz do domu gotowy, by wejść w swoje dawne życie, a ja nie będę tego chciała?
– Gdy tak się stanie, jakoś sobie z tym poradzimy.
– Jeśli to miało sprawić, że poczuję się lepiej, to nie zadziałało.
Śmieje się i nagle znów staje się Hugh, moim najlepszym przyjacielem, moją ulubioną osobą na całym świecie – i ja też się śmieję.
Kładziemy się do łóżka wcześnie, ale jestem zbyt smutna i zła, żeby uprawiać seks. Leżę w ciemności na boku, a on przytula się do moich pleców, przylegając swoim ciałem do mojego. Obejmuje mnie ramieniem w talii, przyciąga do siebie i nasze oddechy się synchronizują.
Przez myśl przechodzi mi, że to ostatni raz, kiedy tak leżymy. A może wcale nie. Może tak samo będziemy razem w jakimś niesprecyzowanym momencie w przyszłości. Lecz muszę przetrwać tak wiele okropnych rzeczy do tej chwili.
Mój budzik dzwoni o piątej, ale już i tak nie śpię – leżę skulona w milczącej niedoli i żałuję, że czas nie może stanąć w miejscu. Idę pod prysznic w nadziei, że strumień wody rozluźni ten straszny ucisk, który czuję w piersi.
Kiedy wracam do sypialni, Hugh też już nie śpi.
– Śpij – mówię. Nie odpowiada, leży tylko nieruchomo i wygląda równie samotnie, jak ja się czuję. Trudno mi zaakceptować to, że kiedy wrócę jutro wieczorem z Londynu, jego już nie będzie.
W milczeniu przygląda się, jak nakładam makijaż, a potem z impetem otwieram szufladę z bielizną i wyciągam ulubiony stanik w kolorze jasnej fuksji.
Waham się. Po raz pierwszy w życiu czuję się zażenowana tym, że jestem naga w jego obecności. Nie chcę, żeby wyjeżdżał ze wspomnieniem moich niezbyt jędrnych piersi. Pewnie wypadną blado w porównaniu z młodszymi, na które natknie się podczas swoich podróży. Zbieram rzeczy i kończę ubierać się w łazience. Potem wkładam botki, chwytam rączkę mojej walizki i – niespodziewanie – szybkim, sprawnym ruchem łapię swoją szczotkę do włosów, i rzucam nią przez pokój. Trafiam go w skroń.
– Amy! Spokojnie!
– Bolało? Świetnie. – Kieruję się do drzwi. – Cześć.
Odsuwa kołdrę i dolatuje mnie jego słodki męski zapach, rozgrzany snem.
– Chodź tu na chwilę.
– Nie.
– Proszę.
Wdrapuję się więc do łóżka, całkowicie ubrana, i pozwalam, by wziął mnie w ramiona. Przytulamy się mocno – jego ręka tak silnie przylega do moich pleców, że aż odczuwam ból. Zatapiam twarz w jego szyi i usiłuję uchwycić zapach jego włosów, skóry i oddechu, wiedząc, że będzie musiało mi to starczyć na sto osiemdziesiąt jeden dni. A może i na zawsze.
Ma twarz mokrą od łez, a mnie nachodzi pragnienie, by go pocieszyć. Ale jedynym sposobem na to, żeby mu pomóc, jest pozwolić mu, by wyjechał.
Ściska mnie w gardle, wykręcam się z jego objęć i pędzę na parter. Zamykam za sobą drzwi wejściowe i robi mi się niedobrze na myśl o tym, że kiedy otworzę je następnym razem, Hugh będzie już pochłonięty nieznanym mi życiem po drugiej stronie kuli ziemskiej. Powietrze tego wczesnego poranka jest chłodne i pachnie jesienią, co pogłębia wrażenie, że wszystko staje się coraz mroczniejsze i umiera.