No i proszę. Pierwsza noc bez Hugh. Kładę się w łóżku w pokoju gościnnym Druzie i strasznie mi dziwnie, że nie porozmawiam z nim przed zgaszeniem światła – chwila! Ktoś dzwoni do mnie na FaceTimie! Nachodzi mnie dzika nadzieja, że to Hugh.
– Hej, skarbie. Kapsztad dzwoni do ciebie.
Widok twarzy Derry jest nieoczekiwanie pocieszający.
– Dzięki. – Pewnie trudno było jej znaleźć na to chwilę.
Rola Derry w firmie zajmującej się zasobami ludzkimi wiąże się z wielkimi kontraktami: ma na przykład wyszukać pięćset pielęgniarek albo trzystu inżynierów z jednego kraju i przerzucić ich do innego. Te wyjazdy wypełnia wytężona praca – spędza po piętnaście godzin, przeglądając zgłoszenia tysięcy kandydatów; przeprowadza z nimi rozmowy, ocenia ich, wybiera i wydaje jedną opinię po drugiej, aż jej zmysł krytyczny przestaje już działać.
– Wyleciał? – pyta.
– Pewnie tak. Nie słyszałam, żeby było inaczej.
– Jak sobie radzisz?
– No wiesz. Całkiem nieźle. – To nie pora na takie rozmowy. Wygląda na zmęczoną, a to nie zdarza się często. – Kiedy wracasz?
– W piątek. Ale muszę lecieć do Dubaju w sobotę wieczorem – dodaje.
– Chryste, Der, w końcu padniesz!
– Nic mi nie będzie. Sytuacja chyba kiedyś w końcu się uspokoi, prawda?
Sporo jej płacą, lecz czy jakiekolwiek pieniądze są tego warte?
– Wiem, że mówiłaś, że nie chcesz mieć już nic wspólnego z mężczyznami poza Hugh – ciągnie – ale my, kobiety po czterdziestce, jesteśmy wręcz naładowane energią seksualną, to nasze ostatnie podrygi, zanim dopadnie nas menopauza, wszystko nam zwiędnie i umrzemy.
– Dziękuję za tę pozytywną myśl, Derry. Jesteś prawdziwym skarbem. Śpij dobrze. Kocham cię.
– Ja ciebie też kocham.
Chciałabym, żeby ludzie przestali namawiać mnie na rzucenie się w wir przygód seksualnych, ponieważ ja nie potrafię oddzielić warstwy fizycznej od uczuciowej. Niektórzy świetnie sobie z tym radzą – ktoś im się spodoba, wychodzą z jakąś sugestią i w mgnieniu oka przystępują do dzieła – życzę im szczęścia. Ludzie są różni i życie w ten sposób mogłoby być fajne, gdybym była tego typu osobą.
Ale w ciągu moich czterdziestu czterech lat spałam tylko z sześcioma mężczyznami i tylko raz zaliczyłam numerek na jedną noc. Tylko raz! Z młodym Holendrem, Elianem – nadal pamiętam jego imię, mimo że miałam wtedy siedemnaście lat, co znaczy, że było to dwadzieścia siedem lat temu. Był studentem medycyny z Delft, nasze spojrzenia spotkały się w zatłoczonym barze na Ibizie i już po chwili przedzieraliśmy się przez tłum do siebie. Wyjeżdżał nazajutrz rano i spędziliśmy całą noc, rozmawiając i się całując. Razem oglądaliśmy wschód słońca na plaży, a potem poszliśmy do jego mieszkania, gdzie uprawialiśmy seks na godzinę przez jego wyjazdem.
W ciągu tej jednej nocy zakochałam się w Elianie. No, przynajmniej w pewnym sensie.
Pożegnaliśmy się czule i słodko. Nie obiecywaliśmy sobie, że będziemy utrzymywać kontakt – nie byliśmy przecież totalnymi naiwniakami – i w ciągu kilku dni zapomniałam o nim. Ale na tę jedną noc wytworzyła się między nami więź: miałam wrażenie, że go znam, a on zna mnie.
Zawsze bardziej interesowało mnie uczucie niż pożądanie, któremu nie można się oprzeć, choć czasami te dwie kwestie się nakładały, jak miało to miejsce w przypadku Richiego Aldina.
W latach „po Richiem” i „przed Hugh” zaliczyłam tylko marne dwa romanse. Rzecz w tym, że nie miałam czasu na mężczyzn: każda sekunda każdego wyczerpującego dnia była przeznaczona na coś ważniejszego, jak karmienie dziecka albo wykonywanie pracy.
Kiedy Neeve miała trzy latka, poznałam rozwiedzionego mężczyznę z małym synkiem, na których wpadałam, gdy zawoziłam córkę do żłobka i ją stamtąd odbierałam. Przez jakiś rok wymienialiśmy uśmiechy i to rozwinęło się w obustronny układ: czasami odbieraliśmy swoje dzieci nawzajem. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy dotarło do mnie, że naprawdę go lubię, zaprosił mnie na randkę.
– Na prawdziwą randkę? – Pamiętam, że takie pytanie mu zadałam.
– Na prawdziwą – potwierdził.
Ale to nigdy w pełni się nie rozkręciło i nie trwało zbyt długo.
Był miły, ale nieco nudny, i koniec naszej relacji był równie cichy co cała ta sprawa – pewnego ranka uśmiechnął się nieco smutno i powiedział:
– Nie?
Najbardziej żałowałam tego, że już nie wypadało mi prosić go, żeby odebrał Neeve, kiedy się spóźniałam.
Mój drugi romans z czasów „przed Hugh” był zupełnie inny. Max Nicholson był odnoszącym spore sukcesy publicystą z wielkiej firmy w Londynie – z powodu pracy w tej firmie wyjechałam z Leeds. Choć był sławnym dziennikarzem, jeszcze większy rozgłos zyskiwał jako kobieciarz. Podręcznikowo seksowny, zabawny i flirciarski. Kiedy skierował na ciebie siłę swoich wdzięków, nie sposób było się im oprzeć. Spał, z kim tylko chciał, i zawsze dało się wskazać jego aktualną partnerkę, ponieważ dosłownie aż promieniała. A kiedy zaczynała mu się nudzić – a zawsze tak było – dawało się zauważyć, jak opada poziom jej energii, niczym w wyczerpującej się baterii.
Co najmniej dwie z porzuconych przez niego kobiet odeszły z firmy, by poszukać pracy gdzie indziej, jedna biedaczka zniknęła dosłownie z dnia na dzień, bo przeszła kompletne załamanie nerwowe.
I wtedy postanowił zauważyć mnie. Pewnego ranka pędem minął moje stanowisko pracy i był już kilka kroków dalej, kiedy zatrzymał się nagle, obrócił się z wdziękiem o sto osiemdziesiąt stopni i zaczął się na mnie gapić.
– Cześć, piękna.
– Cześć, piękny. – Miałam ochotę się roześmiać z tej jego przesady.
– Irlandka – powiedział z zamyśleniem.
– Anglik – powiedziałam, naśladując jego ton i nie przestawałam mu się przyglądać.
Tak to właśnie się zaczęło, a on przed niczym się nie wzbraniał. Przysyłał mi kwiaty. Były zaproszenia na wystawne randki. („Kolacja dzisiaj? W Lizbonie?”) Parę butów od Manolo Blahnika w moim rozmiarze dostarczono mi kurierem.
Codziennie Max pochylał się nad moim biurkiem i szeptał: „Wiesz, że doprowadzasz mnie do obłędu?”. Albo: „Kiedy w końcu prześpisz się ze mną i przestaniesz mnie dręczyć?”.
To było zabawne. W przeciwieństwie do wszystkich innych kobiet, które znalazły się w centrum jego oszałamiającej uwagi, ja doskonale wiedziałam, w co się pakuję – i miałam… to… gdzieś. To było jak podjęcie decyzji o zjedzeniu całego sernika – próba samodestrukcji, ale po drodze można było czerpać z tego przyjemność.
Nie onieśmielało mnie nawet moje niewielkie doświadczenie w seksie, bo gdybym miała dyplom z egzotycznych technik łóżkowych i tak przecież by mnie w końcu rzucił. To było tylko kwestią czasu.
Tylko że to ja z nim zerwałam.
Pewnego ranka w łóżku z niezwykłą rozwagą prześledził palcem srebrzystą linię na moim brzuchu.
– Rozstęp?
Tak wiele zawarło się w tym słowie: krytyka, pogarda i ciche wezwanie do tego, żebym bardziej się wysiliła. Inna kobieta, która złapała się w jego sieć, popędziłaby pewnie do sklepu po butlę jakiegoś olejku, ale pamiętam, że ja pomyślałam tylko: No i już. Sytuacja zaczyna się psuć.
Nie było od tego odwrotu: Max włączył mi cykl końcowy i odtąd miałabym już tylko do czynienia z subtelnym podkopywaniem mojej osoby, które z czasem robiłoby się coraz bardziej jawne.
Sturlałam się z łóżka i odszukałam swoją bieliznę.
– Fajnie było, Max.
– Może jeszcze to kiedyś powtórzymy.
– Nieee.
Zmarszczył brew.
– To był ostatni raz.
– Słucham?
– Przecież wiedziałeś, że to było tylko… – Moje słowa brzmiały jak cytat z romansidła Danielle Steel.
– Tylko co?
– Zabawa? – Chciałam powiedzieć „pieprzenie”, lecz stchórzyłam.
– Zabawa? Ale…
– Oboje jesteśmy dorośli, a ty jesteś świetnym facetem. – Mój głos się urwał. – Tak właściwie, Max, to nie jesteś.
Zrobił się biały jak ściana.
– Jesteś okropny, zdumiewająco okrutny. I pogrywasz sobie z ludźmi.
Nawet usta mu zbielały.
– Wszystko z tobą w porządku?
– Ze mną tak. A z tobą? Martwiłabym się raczej o ciebie.
Taki bezlitosny osąd nie był w moim stylu, ale kiedy teraz o tym myślę, była to najwyraźniej jakaś forma zemsty za wybryk Richiego: jeden kobieciarz został ukarany za zachowanie innego.
Z perspektywy czasu widzę, że moje serce było stwardniałe, zaciśnięte niczym pięść i nie ufałam nikomu. Było więc cudem, że Hugh zdołał skłonić mnie do tego, żebym rozkwitła niczym ciasny pączek, który rozpościera płatki.