28
Siedemnaście miesięcy temu

Tego strasznego wieczoru, kiedy w internecie ukazał się materiał na temat narkotykowych wybryków Premilli, czekałam zniecierpliwiona na wyjście z samolotu, przeglądałam okropne informacje na ten temat i obmyślałam strategię, którą będę musiała wdrożyć.

Trzeba było szybko przekierować uwagę z Premilli, która kupowała narkotyki na ulicy, na Premillę, którą źle potraktowało środowisko lekarskie. Może jakiś wywiad z dziennikarzem, któremu ufam? Może występ w porannym programie This Morning?

Moje oba telefony zaczęły dzwonić. Odebrałam jeden z nich na chybił trafił.

– Amy O’Connell.

– Mówi Josh Rowan.

Nie odpowiedziałam. Milczałam. Wściekła.

– Jesteś tam?

– Czego chcesz? – Nikt ze środowiska PR nie może pozwolić sobie na przysparzanie sobie wrogów w prasie, ale byłam wtedy za bardzo wkurzona.

– Przepraszam – zaczął. – Za Marie Vann. – Znów ten jego cudny akcent z Newcastle. Według niektórych ankiet jest to akcent wzbudzający największe zaufanie. – Zrobiłem, co w mojej mocy, ale Marie mnie obeszła. Mogę zaproponować coś innego. Wywiad dla „ograniczenia szkód” z Chrissy Heathers. Długi artykuł. Dwie strony w piątek. Pełen współczucia.

Rozważam to w milczeniu. Chrissy Heathers to coś innego niż Marie Vann. Artykuły Chrissy były dociekliwe, lecz zazwyczaj też wyważone i sprawiedliwe. A teraz, kiedy brudy Premilli zostały poddane publicznemu praniu, jedyną opcją, jaka nam została, było posprzątanie tego bałaganu. Ale nawet jeśli zdecydowałabym się zaufać „Heraldowi”, nie było pewności, czy Premilla zechce rozmawiać z gazetą, która ją źle potraktowała.

– Ostateczny tekst do uzgodnienia? – pytam.

Westchnął.

– Nie.

To miało małe szanse powodzenia. Dziennikarze prawie nigdy nie pozwalali na to, ponieważ oznaczało to, że wszelkie negatywne słowa mogłyby zostać – czy raczej zostałyby – usunięte z tekstu przez osobę udzielającą wywiadu, aż materiał przemieniłby się w ocenzurowane bzdury.

– Zobaczę, co da się zrobić – dodał.

– Ale nie możesz niczego obiecać – powtórzyłam jego słowa.

Nieco znużonym tonem odpowiedział:

– Tak.

Pierwszy telefon, jaki wykonałam, był do Hugh – powiedziałam mu, że nie wracam tego dnia do domu. A potem, jak tylko wypuszczono nas z samolotu, poszłam prosto do hali odlotów i kupiłam bilet z powrotem do Londynu na ostatni lot tego dnia.

Kiedy biegłam przez lotnisko, zadzwoniłam do Premilli i obiecałam jej, że już działam w tej sprawie, a potem przekręciłam do jej siostry z prośbą, żeby się nią zajęła. Później oddzwoniłam do Josha Rowana.

– Dlaczego miałabym ci zaufać? – zapytałam.

– Bo możesz.

– Właśnie pokazałeś, że nie mogę.

– Niczego nie obiecywałem. Nie mogłem. To nie ja zatrudniłem Marie, więc nie mam nad nią kontroli, ale wszyscy inni w dziale felietonów podlegają mnie.

W mojej głowie pędziły myśli. Fakt, Marie Vann zatrudnił oderwany od rzeczywistości redaktor, który nieudolnie usiłował powstrzymać obniżające się wyniki sprzedaży. Szybko zrobiłam w myślach przegląd dziennikarzy od lekkich artykułów – wielu z nich napisałoby dla mnie łagodny tekst, ale ze względu na to, że pisali dla weekendowych dodatków do gazet, na artykuł mogłabym czekać i dwa tygodnie. Ta historia musiała pojawić się w prasie natychmiast, zanim opinia publiczna na temat Premilli jako ćpuna z ulicy się skrystalizuje.

– Piątek? – pytam. – Ten piątek, pojutrze. Dwie strony?

– Ten piątek. Dwie strony. Pełne współczucia. Postaram się o zgodę na waszą akceptację treści. Tak czy siak, osobiście będę pilnować adiustatorów.

To istotny czynnik. Życzliwy artykuł mógłby okazać się bezwartościowy, jeśli adiustatorzy wrzucą jakiś typowy dla szmatławca nagłówek, jak na przykład Moja hańba ćpuna.

Moje niezdecydowanie było męczące; miałam jednak wiele do stracenia, jeśli podejmę niewłaściwą decyzję.

– Albo możesz zwrócić się do innej gazety – powiedział. – Kto by cię za to winił?

Paradoksalnie to właśnie zdecydowało. Obrona Premilli w „Guardianie” albo w „The Times” mogła wyglądać jak potyczki między gazetami. Ale jeśli artykuł na jej temat ukaże się w „Heraldzie”, może nawet uda się zneutralizować ten wcześniejszy.

– W porządku. Chrissy Heathers przeprowadzi jutro wywiad z Premillą w hotelu. – Żaden dziennikarz nie będzie miał szansy zbliżyć się do domu mojej klientki, żeby pogrzebać w jej łazienkowej szafce, a potem opisać, co tam znalazł.

– I to będzie wywiad na wyłączność. Chwila. Czy ty teraz biegniesz? – spytał.

– Tak. Usiłuję złapać ostatni lot do Londynu.

– W tych butach, które miałaś wcześniej na nogach?

– Kiedy ktoś jest tak niski jak ja, przyzwyczaja się do robienia wszystkiego na wysokich obcasach. O Boże! – Coś zaczęło mi nagle wibrować na nadgarstku.

– Co się dzieje?

– Och. Już rozumiem. – Nie zmieniłam tempa. – To moja opaska Fitbit. Pewnie wyrobiłam dzienny limit dziesięciu tysięcy kroków. To zdarza się tak rzadko, że nie wiedziałam, co jest grane.

– A mimo to żwawa zachęta nigdy nie ustaje. Podobno przeszedłem długość Wielkiej Brytanii, ale zajęło mi to jakieś trzy lata. No dobra. Czy to jasne, że to wywiad na wyłączność?

– Jasne.

Jak słońce. Istotne było to, żeby Premilla nie rozmawiała z jakimikolwiek innymi przedstawicielami mediów. Ogłuszająca cisza była jedyną sensowną odpowiedzią, aż uzyskamy ten przełomowy materiał w piątek.

Odczuwałam palenie w żołądku. Nie wiedziałam, na ile mogę zaufać Joshowi Rowanowi.

Już raz mnie wystawił.

Dobiegała północ, gdy dotarłam do mieszkania Premilli w Ladbroke Grove, żeby tam przenocować. Zgraja dziennikarzy czekała na zewnątrz, fotografowie wycelowali obiektywy aparatów w jej okna na pierwszym piętrze.

Tłum ten był jeszcze większy następnego poranka, kiedy wraz z dwoma postawnymi litewskimi ochroniarzami prowadziłam Premillę do samochodu.

– Ignoruj ich. – Powiedziałam to łagodnym głosem wprost do jej ucha. Dziennikarze obrzucali ją obelgami i oskarżeniami, usiłując za wszelką cenę wywołać u niej jakąś reakcję. Premilla obgryzła sobie paznokcie aż do krwi, a jej piękna twarz była zaczerwieniona i łuszczyła się ze stresu.

Na potrzeby wywiadu został zarezerwowany apartament hotelowy w centrum Londynu.

Kiedy Premilla stanęła pod jego drzwiami, cała się trzęsła.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniłam stanowczym tonem. – Tak będzie. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało. – Chwyciłam ją za rękę i wprowadziłam do środka.

Chrissy Heathers już tam była – jej pulchna twarz i kręcone, potargane włosy sprawiały fałszywe wrażenie kogoś zupełnie łagodnego. Byli tam też fotograf, stylistka i makijażystka oraz – oparty o ścianę i obserwujący ich – Josh Rowan. Serce załomotało mi na jego widok i zalała mnie mieszanka różnych uczuć: nieufność, uraza i pewien odcień wstydu.

Ramiona miał splecione na klatce piersiowej i pozostawał w zupełnym bezruchu mimo trwającej wokół niego krzątaniny. Nasze spojrzenia spotkały się na nieco dłuższą chwilę, niż było to konieczne, i poczułam, że moja skóra płonie. Po co on w ogóle przyszedł? Redaktorzy zwykle nie pojawiają się podczas wywiadów, niezależnie od tego, jak długi ma to być artykuł.

Zdławiony odgłos wydawany przez Premillę wyrwał mnie z zamyślenia – była tak zdenerwowana skalą całego tego przedsięwzięcia, że się rozpłakała.

– Ćśś… – powiedziałam łagodnym głosem. – Już dobrze.

Chrissy zauważyła nasze przybycie, więc zmusiłam się dla niej do wielkiego uśmiechu.

– Dostaniesz treść artykułu do akceptacji – rzuciła tylko.

Naprawdę? Wspaniała wiadomość.

– Dziękuję.

– To nie moja decyzja. – Rany, była wkurzona. – Jemu podziękuj. – Szarpnęła głową w stronę Josha Rowana, który nagle pojawił się przy moim boku.

– Premillo? Josh Rowan, jestem redaktorem działu, w którym ukaże się artykuł na twój temat. Przykro mi, że musisz przez to przechodzić. Ale zrobimy, co w naszej mocy, żeby obecny dzień był dla ciebie znośny. – Uruchomił ten swój „najbardziej zaufany” akcent, żeby ją oczarować.

Premilla przełknęła ślinę i skinęła głową.

– Chcemy tylko, żebyś dobrze wypadła – tłumaczył Josh Rowan. – A Amy dostanie tekst do zaakceptowania. To znaczy, że…

– Premilla wie, co to znaczy – przerwałam mu. Protekcjonalny dupek.

– Zaczynajmy już, dobrze? – Chrissy naprawdę nie była zadowolona.

– Chwileczkę. – Niczego nie zaczną, jeśli Premilla nie będzie czuła się komfortowo. Poprowadziłam ją do fotela. – Czego się napijesz, skarbie? Wody? A może herbaty rumiankowej?

– Herbaty.

– Ja to przygotuję – zaproponował Josh Rowan.

Czy właśnie po to tam był? Żeby pełnić funkcję chłopca od herbaty? Wątpię.

Kiedy zniknął w jakiejś innej części apartamentu, gdzie miał przygotować napój, Chrissy zaczęła strzelać pytaniami – najwyraźniej wywiad był już w toku bez jakiegokolwiek kadzenia, które zwykle odbywa się na początku.

Roztrzęsiona i przestraszona Premilla zacinała się, odpowiadając na pierwsze pytanie, a mnie dopadła wściekłość.

– Chwileczkę. – Na mojej twarzy malował się uśmiech, ale mój głos był ostry. – Chrissy, mogę prosić na słówko? Na osobności. – Opuszczałam pomieszczenie zdecydowanym krokiem. W korytarzu łączącym salon z sypialnią powiedziałam: – Rozumiem, że nie pasuje ci moje prawo do akceptacji artykułu. Ale Premilla jest teraz naprawdę bezbronna. Nie możesz być dla niej milsza?

Rzuciła mi mordercze spojrzenie, a potem na jej twarzy pojawiło się zawahanie.

– Dobra. – Westchnęła. – W porządku.

Po tych słowach wróciła do środka i kiedy ruszyłam za nią, Josh Rowan pojawił się w korytarzu i zablokował mi drogę.

– Wszystko w porządku?

Nagle znów przepełniła mnie wściekłość.

– To twoja sprawka? – zapytałam. – Pozwoliłeś Marie opublikować gówniany artykuł, żeby teraz twoja gazeta mogła zamieścić smakowity wywiad na wyłączność?

– Nie – odpowiedział uprzejmie z kamiennym wyrazem twarzy.

Brzmiał przekonująco, ale trudno go było rozgryźć.

– Co ty właściwie w ogóle tu robisz?

Zamierzał coś powiedzieć, ale tego nie zrobił i w tej przerwie, z tymi niewypowiedzianymi słowami, poczułam, że… coś, cokolwiek to miało być, pojawiło się między nami.

Wzruszył ramionami.

– Chciałem wszystko naprawić.

Skinęłam głową, lecz to nie była prawda. A przynajmniej niecała prawda.

Wróciliśmy do pokoju i wywiad zaczął toczyć się dalej, ale teraz Chrissy była już uprzejma, a Premilla wyraźnie zrelaksowana.

Josh Rowan ponownie zajął swoją pozycję pod ścianą, przyglądał nam się, a ja zastanawiałam się, co tu właściwie robi.

– Przepraszam – odezwałam się chłodnym tonem. – Mógłbyś wyjść?

– Musi zostać – odparła Chrissy. – Będzie akceptował mój tekst.

Nagle wszystko stało się jasne: jej nazwisko pojawi się pod artykułem, ale Josh Rowan będzie miał kontrolę nad treścią. No dobra – został więc.

Po jakiejś godzinie Chrissy zniknęła, żeby napisać artykuł i nadeszła pora na sesję zdjęciową, co było najmniej istotną częścią wywiadu. Stylistka przygotowała w sypialni trzy wieszaki z ubraniami – przerzuciłam je z uwagą.

– Nie, nie dżinsy. Denim wykluczony.

– A może to? – Pokazała luźną sukienkę, która była czerwona, a to kolor zbyt uroczysty.

– Przepiękna. – W moim głosie pobrzmiewała prawdziwa tęsknota. – Ale żadnej czerwieni, nic żółtego, różowego czy pomarańczowego. Żadnych jaskrawych kolorów. Pomyśl o pokucie.

– Masz na myśli ten film? Mam zieloną, ciętą ukośnie…

– Nie chodzi o film. – Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. – Chodzi o uczucie, rzeczownik, czy czymkolwiek to jest.

Coś sprawiło, że podniosłam wzrok. Josh Rowan pojawił się w pokoju. Słyszał naszą rozmowę i nawet nie musiał się uśmiechać czy wydawać jakiegokolwiek dźwięku, a ja wiedziałam, że go to rozbawiło.

Nie. Żadnych prywatnych żartów. Nie możemy być w nic zamieszani. Nie zamierzałam do tego dopuścić.

Po kilku falstartach wygląd Premilli zyskał w końcu moją akceptację – dopasowane czarne spodnie, luźna bluzka Chloé i najnudniejsze buty, jakie w życiu widziałam (czarna skóra, zaokrąglone noski i pięciocentymetrowe obcasy). Wyglądała jak w miarę elegancka dyrektorka szkoły.

Następnie dosłownie przykleiłam się do makijażystki, kiedy zajmowała się twarzą Premilli, pilnowałam, żeby zakryła czerwone placki łuszczącej się skóry, odrzuciłam zbyt jasne błyszczyki i uparłam się, żeby upięła jej włosy w zgrabny koczek. Przez cały ten czas fotograf rzucał mi surowe spojrzenia i słusznie się martwił: jak tylko zaczęły się zdjęcia, od razu zaczęłam się wtrącać.

– Nie sadzajcie jej za biurkiem – powiedziałam. – Powinna stać… nie ma niczego do ukrycia. Dobra, uśmiech, Premillo, ale bez pokazywania zębów. – Musieliśmy uważać: Premilla nie mogła wyglądać, jakby zachwycało ją bycie ćpunem, ale należało też unikać pozowania na „Premillę – postać tragiczną”. – Pokażcie, że przepełnia ją coś na kształt delikatnej nadziei.

Fotograf wręczył mi aparat.

– Świetny pomysł, może ty zrobisz zdjęcia?

– Wiem, wiem. – Uniosłam ręce i wzruszyłam ramionami w geście „co ja na to poradzę”. – Jestem koszmarna. – Owszem, nienawidził mnie, ale moim zadaniem było chronienie Premilli.

Przez cały ten czas czułam na sobie spojrzenie Josha Rowana. To wywoływało u mnie… skrępowanie. Rozżalenie. Dezorientację. Ekscytację.

Kiedy zdjęcia dobiegły końca, było już po dziewiętnastej. Wsadziłam Premillę do taksówki, która miała zawieźć ją do siostry.

– Chrissy złożyła tekst. Przesłałem ci go mailem – oznajmił Josh Rowan.

– Dzięki. Dobra, pa, pa, dziękuję. – Stylistka wraz z resztą ekipy właśnie wychodzili.

Otworzyłam załącznik i serce mi zamarło już na widok pierwszego zdania: Zwinięta w kłębek w luksusowych wnętrzach londyńskiego hotelu…

Josh też to czytał. Siedział naprzeciw mnie w salonie, w którym nagle zapanowała cisza po tym, jak wszyscy wyszli.

– Nie – powiedziałam.

– Wiem.

Rozejrzałam się wokoło.

– Wprawdzie tu jest luksusowo…

– Ale to raczej nieistotne.

– Nie może pojawić się ani jedna aluzja, że ona na tym w jakikolwiek sposób zyskała.

– Już się robi. – Napisał coś szybko.

– Wyjaśnienie, że nie zapłacono jej za to?

– Zrobione.

– Wykreślmy to otwierające zdanie i…

– Może napiszemy, jak bardzo była zdenerwowana, kiedy tu przyjechała?

– Tylko z tym nie przesadź. Musisz jasno napisać, że był to niepokój emocjonalny, a nie fizyczne objawy zespołu abstynencyjnego.

– W porządku. – Zaczął znów pisać. Wystukiwał całe serie słów, potem coś kasował, a następnie wpatrywał się w monitor, by po chwili wrócić do przerwanej czynności. – A co powiesz na to? – Przeczytał na głos: – „Premilla Routh nie tak zaplanowała sobie życie. Po długich latach ciężkiej pracy, grania w pustawych teatrach na prowincji, a potem ostrym zwrocie akcji i kręceniu czterech odcinków serialu tygodniowo trafiła na nagłówki gazet tylko dlatego, że kupowała leki na receptę na ulicy. Jest zdruzgotana”.

– Trochę zalatuje brukowcem – stwierdziłam. – Ale to jest dobre. Wytnij tylko „na ulicy” i kontynuuj.

Przez kilka następnych godzin przerzucaliśmy się z Joshem propozycjami zmian, aż w końcu przerobiliśmy cały artykuł. Oryginalny tekst Chrissy nie był podły – dostała wytyczne – ale ten nowy był znacznie bardziej przenikliwy i skupiał się na tym, jak przerażające jest uzależnienie się przez przypadek. O samym zakupie narkotyków ledwo wspomnieliśmy. Josh najwyraźniej słuchał uważnie wszystkiego, co mówiła Premilla. Jednak warto było pozwolić mu na zostanie w pokoju.

Kiedy artykuł nabierał kształtu, stało się jasne, że to coś więcej niż tylko „posprzątanie bałaganu” – być może mógłby nawet wykreować nową przyszłość Premilli. Grupa terapeutyczna dla uzależnionych od benzo wytypuje ją pewnie na swoją rzeczniczkę i być może będą przydzielać jej mroczniejsze, poważniejsze role w związku z tym, że sama przeszła własne minipiekło.

– Premilla dobrze na tym wyjdzie – przyznałam.

– To będzie najlepsze, co ją kiedykolwiek spotkało – dodał Josh.

Poderwałam głowę.

Wtedy dostrzegłam, że żartował.

– Nasz największy kryzys jest też naszą największą szansą. – Ton jego głosu był kpiąco-poważny.

– Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu – odparłam.

– Czasami trzeba źle skręcić, żeby dotrzeć we właściwe miejsce.

– Najbardziej nienawidzę tego – powiedziałam – „W życiu nie chodzi o to, by przeczekać burzę, ale o to, by nauczyć się tańczyć w deszczu”.

– A ja tego: „Nie uciekaj przed swoimi negatywnymi emocjami. Zamiast tego…”

– „…zatańcz z nimi” – dokończyłam.

Atmosfera się rozluźniła. Oboje się uśmiechaliśmy – on tym swoim jednostronnym, niechętnym uśmiechem.

– Instagram jest pełen bzdur, które mają niby być inspirujące – stwierdziłam.

– Właśnie. Nic nie jest zbyt banalne lub zbyt oczywiste, by tam nie trafić.

– Pinterest jest równie straszny. Śledzę profile palantów, których nie znoszę, tylko po to, żeby zobaczyć, jakie pierdoły tam publikują.

– Jakoś nigdy nie wkręciłem się w Pinteresta. Za dużo tam wszystkiego jak dla mnie. – Spojrzał na swój monitor. – Więc…

Więc. Wracamy do pracy.

– Kończymy – ogłosił. – Co powiesz na hasło „Mój lekarz mi to przepisał”?

– Świetne. – To skupiało uwagę na narkotyku, a nie na osobie.

– Przeczytaj całość jeszcze raz i jeśli ci to odpowiada, wysyłam.

Ponownie przejrzałam tekst. Doskonały. Skinęłam głową i kiedy wcisnął „wyślij”, dopadło mnie zmęczenie.

– Która godzina? – Zerknęłam na telefon. – Chryste. Kwadrans po dwudziestej trzeciej. Przegapiłam ostatni lot do domu. – Było też już za późno na to, żeby jechać do Druzie. – Muszę poszukać sobie hotelu.

– Jesteś w hotelu.

– Chyba masz majaki. Nikogo normalnego nie stać na to.

– Ale „Herald” już za to zapłacił. Powinnaś tu zostać. To luksusowy apartament.

Uśmiechnęłam się na te słowa.

– Owszem, jest luksusowy… ale nie mogę tu zostać, bo to byłoby niewłaściwe z wielu powodów. To ty powinieneś tu przenocować. – Oszołomiona tym, że najgorszy z ciężkich dni ostatecznie dobiegł końca, zawołałam: – Hej, a może oboje tu zostaniemy?

Na widok jego wyrazu twarzy aż zrobiło mi się gorąco.

– Chciałam tylko powiedzieć… – Co ja właściwie miałam na myśli? – Ja tylko… żartowałam.

Przyglądał mi się przez dłuuugą chwilę, po czym powiedział:

– Szkoda.