34
Szesnaście miesięcy temu

– …i przechodzimy do następnej nagrody, którą dzisiaj wręczamy. – Konferansjer przynudzał na scenie. Ceremonie przyznawania nagród dla mediów, to znaczy samo wręczanie nagród i te przemowy pełne fałszywej samokrytyki, są okrutnie nudne.

Czekałam tylko, aż się skończą, żebym mogła powałęsać się w okolicach stolika Josha Rowana. Ale to tak szybko nie nastąpi i jeśli jakieś przyjemne myśli nie pojawią się wkrótce w mojej głowie, istnieje realna obawa, że zwariuję – gdybym tak zniknęła na dziesięć minut w toalecie i poszperała sobie w internetowym sklepie Asos, to mogłoby mnie uratować.

– Idę do toalety – szepnęłam do Alastaira.

Połaziłabym po internecie przy stole, gdybym nie obawiała się, że to może obrazić gospodarza: grupę multimedialną, która zaprosiła mnie, Tima i Alastaira na tę ceremonię.

Alastair chwycił mnie mocno za ramię.

– Tylko żebyś mi tu wróciła. Nie porzucaj mnie. Nikogo nie zostawiamy, jasne?

– Jasne. – Z pochyloną głową, desperacko starając się nie nawiązać z nikim kontaktu wzrokowego i uniknąć ewentualnej reprymendy za wyjście podczas ważnej dla kogoś chwili, przemykałam między okrągłymi stolikami i kierowałam się do damskiej toalety, która była na tyłach sali bankietowej, jakieś pół kilometra ode mnie.

Trik polegał na tym, by biec w kuckach tak, żeby nikomu nie zasłonić widoku sceny. Minęłam właśnie niewidzialną linię, która wyznaczała koniec rzędu stolików. Czułam się jak ktoś, kto ucieka przed okrutnym reżimem, kiedy walnęłam głową w czyjąś klatkę piersiową.

– Przepraszam – wymamrotałam i od razu ruszyłam dalej.

– Cześć, Amy. – Ktoś mnie chwycił za ramię. Podniosłam wzrok, a to… słodki Jezu w malinach, to Josh.

– Cześć. – Nagle nie potrafiłam złapać oddechu.

Minęły prawie cztery tygodnie, a dokładnie dwadzieścia pięć dni, od wywiadu z Premillą Routh i w tym czasie myślałam o Joshu. I to całkiem sporo. Tak właściwie zakrawało to już na lekką obsesję.

Kilka dni po naszym spotkaniu podrzucił mi na Instagramie jakiś strasznie denny banał motywacyjny. To sprawiło, że wpadłam w stan podekscytowanego zawstydzenia i po tym, jak spędziłam stanowczo za dużo czasu na pisaniu i kasowaniu możliwych odpowiedzi, przesłałam mu w końcu jednego emotikona i pojedynczy „x”. Zaraz po tym zaczęłam „obserwować” go na Instagramie i na Twitterze, a po kilku minutach i on dodał moje profile do obserwowanych.

Kolejny frazes pojawił się dwa dni później. Potem zmarnowałam kupę czasu na szukanie czegoś odpowiedniego i w końcu przesłałam mu coś w podobnym tonie. Sprawy nabrały żywszego tempa, kiedy zrobiłam mu retweet filmiku z psem tańczącym do piosenki Wham!. On to posłał dalej, po czym – wychodząc z założenia, że lubię takie rzeczy – przesłał mi GIF z cocker spanielami przebranymi za pingwiny. Od tamtej pory podrzucamy sobie przez Morze Irlandzkie śmieszne rzeczy, a ich żartobliwość obniża się wraz z liczbą x-ów, którymi podpisujemy te wiadomości. Doszliśmy już do trzech.

W międzyczasie zostaliśmy znajomymi na Facebooku. Swój cyfrowy stalking trzymałam w ryzach w ciągu dnia, ale późnym wieczorem, gdy być może nieco za dużo wypiłam, zakradałam się na Facebooka – zarówno na jego profil, jak i na profil Marcii, żeby tylko zerknąć, co tam się dzieje.

Sprawili sobie niedawno szczeniaka, labradora, którego było trudno wyszkolić, ale za to dostarczał masę wesołych obrazków: przeżute buty – beka śmiechu! Nogi krzeseł pogryzione w drzazgi – same „LOL-sy”! Jakieś dwa tygodnie temu Marcia zainstalowała w ich salonie czarny piecyk na węgiel i choć w głowie mi się nie mieściło, dlaczego ktoś miałby chcieć coś takiego, ona była tym zachwycona.

Wkrótce po tym cała rodzina pojechała na narty do Utah – wydawało mi się, że w Utah jest za ciepło na narty, ale najwyraźniej się myliłam. Pojawiło się mnóstwo fotek ich czwórki w odblaskowych okularach przeciwsłonecznych i kombinezonach narciarskich na tle oślepiającego bielą śniegu; wyglądało na to, że świetnie się bawią.

To sprawiło, że popadłam w straszną udrękę, bo nigdy nie byłam fanką przebywania na świeżym powietrzu. Ale może Josh mógłby to robić ze swoimi kumplami. Albo ze swoimi synami. Dobry Boże… rozbiłam ich szczęśliwą rodzinę…

A ich rodzina naprawdę na taką wyglądała. Wydawało się, że Joshowi dobrze się układa w małżeństwie, i dlatego zdumiewał mnie flirciarski charakter naszej relacji, to przyciąganie czy cokolwiek to było, co pojawiło się między nami.

W momentach nieco mniejszego obłąkania przyznawałam, że pewnie po prostu był ruchaczem, który dobrze sobie radził z rozdzielaniem różnych sfer swojego życia.

Lecz takie myślenie nie budziło we mnie tych żywych uczuć, które tak bardzo polubiłam, i o wiele przyjemniej było w głowie obrócić całą tę historię w dziką, romantyczną fantazję.

To było pewne, że wpadniemy na siebie dzisiaj wieczorem – poczyniliśmy nadzwyczaj lekkie i niezobowiązujące ustalenia, że odnajdziemy się po przemówieniach. W wyniku tego zadałam sobie zdecydowanie zbyt wiele trudu, obmyślając fryzurę i ciuchy na tę okazję. Rzeczywiście, zanim weszliśmy na salę bankietową, Alastair zmrużył oczy i spytał:

– Co tak wywaliłaś cyce na wierzch?

– Jestem kobietą – powiedziałam, nieco wyniośle. – Mam piersi.

– Tak, ale…

Miałam też brzuch i tyłek.

– Niech no rzucę okiem. – Stanęłam przed wielkim lustrem w holu i przyjrzałam się sobie w śliskiej, obcisłej sukience o ukośnym cięciu. Rany, była nieco ciasna, i to nie tylko w rejonie cycków.

– Serio – naciskał Alastair – nie masz jakiegoś szala?

W pokoju miałam narzutkę, ale nie chciałam być kobietą, która nosi narzutki. Albo – co gorsza – bolerka. Chciałam być buntowniczą wojowniczką, która dumnie kroczy z odsłoniętymi ramionami i nie wstydzi się swojej tuszy.

Pojawił się Tim – wyglądał jak dzieciak w tym swoim smokingu i muszce na gumce.

– Tim, czy ja przesadziłam? – Wskazałam na swoje piersi, a on odpowiedział mi tylko uśmiechem, który mówił: „Wybacz, że przynoszę kiepskie wieści”. Cóż, jeśli Tim tak uważał…

Wróciłam do swojego pokoju po narzutkę gaszącą mój humor i wróciłam z nią na salę bankietową – ale teraz Josh Rowan stał tutaj i patrzył na mnie, nie puszczając mojego ramienia, a moja narzutka była daleko, daleko ode mnie, ponieważ została na oparciu krzesła.

– Świetnie wyglądasz.

– Ty też! W tym smokingu jesteś jak James Bond. Albo jak Daniel Craig. Wybacz, wybacz. – W przepraszającym geście pacnęłam się dłonią w twarz. Nie wyglądał jak Daniel Craig… W każdym razie nie przypominał go karnacją, może miał coś z jego bezkompromisowego wyrazu twarzy. Przyciągnęłam go do siebie i wyszeptałam mu do ucha: – Jestem trochę wstawiona.

– W porządku. – Odsunął się nieco, tylko na tyle, bym mogła widzieć jego twarz. – Ja też.

Jednocześnie powiedzieliśmy:

– Tylko tak da się przeżyć taką imprezę. – Wybuchnęliśmy długim i donośnym śmiechem.

Kiedy już nam przeszło, staliśmy tam, uśmiechając się szeroko do siebie.

– Wiesz co? – rzuciłam.

– Co?

– Mam pokój na górze.

– I?

– Masz ochotę dołączyć tam do mnie?