40
SOBOTA, 1 PAŹDZIERNIKA, DZIEŃ DZIEWIĘTNASTY

Co, u diabła, mam ubrać na czytanie opowieści? Pewnie coś wygodnego. Ale potrzeba mi ochrony, jaką zapewniają ładne ubrania.

Znajduję w szafie spódnicę, której jeszcze nie miałam na sobie – rozkloszowaną, granatową, z krepy, z czymś, co jest najlepszym wynalazkiem na świecie, czyli kieszeniami po bokach. To kolejne z odkryć Bronagh i naprawdę pochodzi z lat pięćdziesiątych, co można poznać po kroju, który świetnie się sprawdza u tak niskiej kobiety jak ja.

Przymierzam spódnicę z czarną bluzką w kreskówkowe koty i dochodzę do wniosku, że tak będzie dobrze. Ale bluzka ma zapięcie z tyłu i nie dosięgam tam, by zapiąć cały zamek. Nawet nie zamierzam pomyśleć o Hugh. Wychodzę na półpiętro i wołam:

– Zamek!

Neeve wyłania się ze swojego pokoju.

– Gdzie to się wybierasz w ciuchach po umarlaku?

– Wychodzę. Idę na czytanie opowieści. W centrum.

– Naprawdę? – Zapina mi zamek.

– Słyszałaś o tym?

– Tak. Pracownicy Google i im podobni lubią takie rzeczy. Wszyscy są przepracowani i zestresowani, a w przeciwieństwie do Irlandczyków nie przyswoili sobie jeszcze tego, że relaks można też sobie zapewnić ostrym piciem. – Nagle nachodzi ją chyba jakaś straszna myśl. Chwyta mnie za ramię. – Chyba nie idziesz tam sama?

– Nie, idę z Alastairem.

– Tym z pracy? Jest spoko.

Przypomina mi się, że kiedy dziewczynki pracowały jako kelnerki podczas przyjęcia z okazji założenia Hatch, Alastair wręczył im sute napiwki.

– Skoro idziesz z nim – stwierdza Neeve – możesz dobrze się bawić.

W holu hotelu Kingsley ubrany w spłowiałe dżinsy i jasną, luźną koszulę bez kołnierzyka Alastair wygląda na młodszego, modniejszego i nieco bardziej niechlujnego, niż prezentuje się w pracy. Wczoraj był ogolony na gładko, a dzisiaj jego owłosienie na twarzy mogłoby niemal zostać uznane za brodę. Jakim cudem? Stosuje coś na porost włosów?

Idziemy na górę i kierujemy się w stronę dziewczyny, która otwiera drzwi i ma na sobie największą kurtkę dżinsową, jaką kiedykolwiek widziałam – rozmiarem przypomina szopę.

Kiedy wciąż grzebię jeszcze w torebce, Alastair płaci za nas oboje i popycha mnie do środka.

– Przestań mnie popędzać. – Znajduję dychę. – Masz.

– Ja stawiam.

– Nie chcę, żebyś cokolwiek mi stawiał. Weź te pieniądze.

– Uspokój się, Amy. Serio.

– Dobra. Ale to ja kupuję gorącą czekoladę.

– Jest już w cenie.

To wielki, przytulny pokój z licznymi siedziskami, hamakami i niskimi kanapami. Światło o odcieniu różowym jest przyciemnione i wszędzie widać mięciutkie koce. Jest tam już sporo ludzi – większość mężczyzn ma brody i włosy spięte w kucyk, kobiety prezentują typową modę milenialsów, co oznacza, że wyglądają tak, jakby tego ranka założyły na siebie pierwsze, co znalazły na czyjejś podłodze: za duże kurtki narzucone na odblaskowe topy oraz rozjaśniane dżinsy o wysokiej talii albo plisowane miniówki i bezkształtne bluzy, niemal tak długie jak spódniczki.

Przyglądam się tym kobietom z zazdrością – moda grunge pojawiła się już za moich czasów: ta stylizacja nie pasowała mi wtedy i nie sprawdziłaby się dla mnie i teraz.

Mam wrażenie, że wszyscy się przemieszczają, przekraczają osoby leżące na podłodze i ściskają się entuzjastycznie.

Alastair obrzuca pomieszczenie spojrzeniem.

– Tam – mówi.

Przemykamy do małej wysepki, którą tworzą poduchy, siedziska, niski stolik i lampka nocna. Podchodzi do nas dziewczyna, która ma na sobie fartuszek typowy dla uczennicy szkoły zakonnej, i podaje nam gorącą czekoladę.

Alastair siada ze skrzyżowanymi nogami na jednej z poduszek na podłodze, a ja ostrożnie moszczę się na miękkim siedzisku. Owszem, moja spódnica jest za krótka na te wygłupy, na nogach mam rajstopy, ale klina w rajtkach raczej nikt u mnie nie wypatrzy.

– Nie ma baru.

– Co? Nie mają tu alkoholu? – Chcę iść do domu. To miejsce zupełnie mi nie odpowiada. Jestem na to za stara, zbyt sztywniacka, zbyt trzeźwa…

– Spróbuj gorącej czekolady.

Robię łyczek. No i teraz mam poparzony język.

– Przysuń się… Słuchaj, jeśli chodzi o Panią ZawszeSuchą, myślałam…

– Nie będziemy tu rozmawiać o pracy.

– Dobra, to o czym będziemy rozmawiać?

– O rzeczach niezwiązanych z pracą.

– Masz na myśli sprawy osobiste? To będę potrzebować drinka.

– Okej. Pójdę na dół do baru. – Wstaje z taką gracją, że dziewczyna stojąca obok wręcz pożera go wzrokiem.

– Na co masz ochotę?

– Na wódkę z tonikiem.

Zostawiona tam sama, rozwalona na wielkim siedzisku, czuję się nieco idiotycznie. Usiłuję przywołać na usta choć niewielki uśmiech, żebym nie wyglądała na tak skrępowaną, ale mi to nie wychodzi, więc wyciągam z torebki telefon i sprawdzam maile.

– Cześć. – Jakiś facet patrzy na mnie z góry. Wygląd ma nieco mesjański: długie włosy, broda, intensywne spojrzenie. Ile ma lat? Tego nie da się powiedzieć. W dzisiejszych czasach wszędzie widzi się młodych mężczyzn z brodami. Ale będzie miał chyba gdzieś między dziewiętnaście a trzydzieści siedem lat. – Mogę się dosiąść?

Nieruchomieję. Jaka tu panuje etykieta?

– Chyba możesz. Ale… – Dzięki Bogu, zauważam Alastaira, który idzie w naszą stronę i niesie dwie szklanki.

Facet Mesjasz podąża za moim wzrokiem.

– Przyszłaś z kimś? Spoko. Fajna bluzka.

– Czyja? Och, chodzi o moją? Dzięki.

– To koty?

– Tak.

Ma na sobie dziwaczny strój: sprane dżinsy rurki, pantofle z owczej skóry, sportowe skarpetki i ciasnawy sweter w rybackim stylu, zmechacony i skulkowany, a najśmieszniejsze jest to, że równie dobrze ta część garderoby może pochodzić z lumpeksu, co być dizajnerskim ciuchem za siedemset euro.

Wycofuje się do najbliższego hamaka, na którym buja się tam i z powrotem i przygląda mi się nieco zuchwale.

– Co jest? – Alastair podaje mi szklankę. – Uderzał do ciebie?

– Nie wiem. – Biorę haust mojego drinka, który jest przyjemnie mocny. – Może chciał tylko zachować się przyjaźnie. To podwójna wódka?

– Pomyślałem, że oszczędzę sobie drugiej wycieczki na dół.

Rozglądam się wokoło. Pokój zapełnił się znacznie i ludzie leżą już niemal wszędzie.

– To wygląda jak sceneria orgii.

– Nieprawda – odpowiada Alastair.

– Skąd wiesz?

Uśmiecha się nieznacznie.

– Naprawdę brałeś kiedyś udział w orgii? – pytam.

– A co? Miałabyś ochotę wybrać się na coś takiego?

– Za cholerę – odpowiadam stanowczo.

– Jesteś pewna? – Bawi go to. – Skąd możesz to wiedzieć, póki nie spróbujesz?

– Ponieważ – biorę kolejny łyk ze szklaneczki – szczerze mówiąc, to nie seks jako taki mnie kręci. Pociąga mnie czułość, namiętność, to uczucie, które cię ogarnia, kiedy mężczyzna mówi: „Nie mogę przestać myśleć o tobie”. Albo: „Jesteś w mojej głowie cały czas”. Rozumiesz?

– Mów dalej.

– Widzisz, jakoś nigdy nie pociągały mnie relacje lesbijskie. Nie chcę w seksie być na równej pozycji… Jezu, przez tę wódkę się rozgadałam. Lubię, gdy jestem zdominowana w łóżku. To znaczy, nie żeby ktoś panował nade mną klapsami, ale tak normalnie. Podoba mi się, kiedy facet rzuca mnie na łóżko i mówi: „Od dawna chciałem to zrobić”, i lubię czuć na sobie ciężar męskiego ciała.

Alastair zupełnie się nie rusza.

– Czyli lubisz nudne rzeczy.

– Dokładnie. Wstyd mi, Alastair, że nie kręci mnie seks grupowy, analny albo BDSM. Ja lubię oczekiwanie. Lubię seksualne napięcie. Uwielbiam być pożądaną. Ale jestem nieśmiała w łóżku. Nigdy bym się nie zdecydowała… – uważnie obserwuję jego reakcję – …na pozycję na odwróconego jeźdźca.

– Hmm, no tak. – Zamyśla się. – Raczej tego nie widzę.

Teraz czuję się urażona.

Młoda kobieta przysiada na końcu kanapy Alastaira. Zniżam głos i nachylam się do niego.

– Przyszła sama?

– Nie baw się w projekcje.

– Byłam mężatką bardzo długo – syczę. – Staram się przestawić jak najszybciej.

– I nawet jeśli ktoś przyjdzie bez towarzystwa – mówi – to nie znaczy, że wyjdzie stąd sam. A niezależnie od tego, co się wydarzy, wszyscy usłyszymy tu ciekawą opowieść i dostaniemy gorącą czekoladę. Oto i Grigori.

Wielki mężczyzna, wysoki i tęgi, przemierza pokój. Ma kręconą brodę, na jego strój składają się: lniana tunika, kamizelka z artystycznej tkaniny i workowate, lniane spodnie, powtykane do skórzanych botków.

– Och. Wygląda jak bajarz! – Jestem zachwycona.

Grigori siada na ogromnym, rzeźbionym drewnianym krześle i wyciąga z torby książkę. Pośród zebranych przechodzi pomruk podekscytowania, a potem zapada cisza. Głosem Grigori przypomina słowiańską wersję Stephena Frya, co świetnie komponuje się z czytaną opowieścią – w tej bajce występuje drwal, jest las, są sieroty, ciasto z bakaliami i marcepanem, zwierciadlane jezioro, źli ludzie, dobrzy ludzie, tajemniczy ludzie…

Zalewa mnie fala spokoju i rozluźnia się ucisk, który czułam w klatce piersiowej. Mój oddech staje się wolniejszy, miarowy i silny i mogłabym przysiąc, że czuję, jak moje wnętrzności się odprężają. Siedzisko przyjmuje mój ciężar, kiedy odpływam w rozkoszny sposób. Oczy mi się zamykają i stopniowo zapadam w zbawienny sen – ale najpierw muszę zadać pytanie. Ciągnę Alastaira za rękaw.

– Grigori jest aktorem czy jest prawdziwy?

– Jest prawdziwy.

Jest prawdziwy. Cieszę się. Przyciągam tę kojącą myśl do siebie i poddaję się błogiemu uczuciu. Dryfuję w łodzi unoszącej się na spokojnym morzu. Sen zakrada się do mnie i załatwia całą sprawę. To bez znaczenia, że nie jestem w swoim łóżku. Mogę całą noc spędzić na tym siedzisku. Zapłacę, ile tylko zechcą, za ten spokój. Żadna cena nie będzie za wysoka za tę błogość…

– Co?! – Śni mi się, że małe, kudłate stworzenia przyczepiły się do boków mojej twarzy i wyglądam teraz, jakbym miała bokobrody. Szarpię je, usiłuję zedrzeć z siebie…

– Amy… Amy…

Nie chcę być kobietą z bokobrodami.

– Nie jestem hipsterem! – wołam i nagle się budzę. Twarz Alastaira unosi się nade mną.

– Amy – mówi delikatnie. – Opowieść się skończyła. Pora się obudzić.