41
CZWARTEK, 6 PAŹDZIERNIKA, DZIEŃ DWUDZIESTY CZWARTY

Wydarzyła się przedziwna rzecz. Dostałam esemesa od Richiego Aldina: „Możemy się spotkać, Amy? Musimy pogadać x”.

Zalewa mnie fala niepokoju. Co, do diabła? Pieniądze? Tylko to wchodzi w grę. Ale jakie pieniądze? Przestał płacić alimenty na Neeve, kiedy skończyła osiemnaście lat.

Mój czwartek właśnie stał się jeszcze gorszy.

Cały tydzień przypominał marsz ćwiczebny: zamglone wspomnienie wczesnego wstawania, próby wyprawienia Kiary – oraz Sofie, kiedy nocuje u nas – do szkoły, pomaganie w szukaniu licznych rzeczy, które dziewczynki gdzieś zapodziały, karmienie całej naszej gromadki wieczorami, ogarnianie prania i reszty domowego badziewia, w tym też niezliczonych spięć i usterek, czyli sprawy, którymi zwykle zajmował się Hugh.

W poniedziałek wieczorem mama nagabnęła mnie o pilnowanie taty – kolejne wyjście na drinki z jej tajemniczymi znajomymi czy cokolwiek ona tam wyprawia.

Dwa dni spędzone w Londynie były dla mnie niemal chwilą wytchnienia, ponieważ jedyną osobą, za którą musiałam odpowiadać, byłam ja sama.

Poza tym zdobyłam dwóch nowych klientów. Sukces, jaki odniosłam przy zrehabilitowaniu Bryana Sawyera, sprawił, że zostałam dostrzeżona, a świadomość, że mam szansę na przypływ gotówki, oznacza o jedno zmartwienie mniej.

Pomimo to Hugh ciągle gości w moich myślach. Idę przez życie, w których wszystko jest takie, jak było, ale teraz zatruwa to głęboki lęk. Powstrzymywanie się od zadzwonienia do Hugh jest dla mnie zupełnie wyczerpujące.

Chęć, by znów zacząć palić, już mi przeszła, co normalnie byłoby dobrą nowiną, tylko że teraz zamieniłam to na nowe uzależnienie: moje zakupy internetowe osiągnęły poziom alarmowy. Obecnie mam obsesję na punkcie znalezienia doskonałej sukienki na rozdanie nagród w Brighton. Musi być seksowna, formalna, stosowna do wieku, wystrzałowa, długa, krótka i twarzowa. W związku z tą listą wymagań każda sukienka, która do mnie dociera, jest niewłaściwa i musi zostać zwrócona, a na jej miejsce zamawiane są trzy lub cztery inne. W ten sposób daję chyba pożądane zatrudnienie panom z DPD, UPS i Parcelforce oraz wszelkich innych firm kurierskich. Czyli działam zgodnie z zasadami gospodarki opartej na stymulowaniu przedsiębiorczości, prawda?

Pełna niepokoju piszę esemesa do Richiego: „Co tam?”.

„Nic takiego. Mogę przyjechać do Ciebie x”.

Po pracy zamierzałam iść na manikiur, ale ogarnia mnie taka panika, że chcę odwołać wizytę u kosmetyczki. Potem postanawiam, że jednak tego nie zrobię. Jakąkolwiek ma do mnie sprawę, może ona poczekać godzinę. Zbyt wiele lat tańczyłam, jak mi zagrał, i nie zamierzam tego teraz powtarzać. Choć przyznam, że nie jest to łatwe.

Piszę: „Spotkajmy się o 19:30 w Bailey”.

Po kilku sekundach odpisuje: „Za duży tłok. Marker, 19:45 x”.

Nie. Bar Marker jest zdecydowanie za daleko i w odwrotnym kierunku. Już się zmęczyłam jego krętactwem i piszę: „Będę w Bailey o 19:30”.

Od razu dostaję odpowiedź: „Okej x”.

Wysiedzenie na manikiurze i konieczność zachowywania się normalnie są dla mnie nie lada wyzwaniem. I tak nie byłoby to łatwe, biorąc pod uwagę, jak się sprawy teraz mają, ale Richie jeszcze dodatkowo mnie nakręcił. Manikiurzystka jest rozgadana, lecz pracuje szybko, więc kończymy wcześniej i dla zabicia czasu idę do sklepu Brown Thomas, żeby sobie pooglądać ładne rzeczy. Panuje straszny ruch. Tam już wyczuwa się Boże Narodzenie, choć jest dopiero szósty października. Czuję się tym wszystkim przytłoczona – dwadzieścia po siódmej poddaję się i idę do pubu.

Jest tam dużo ludzi, ale lokal jeszcze się całkiem nie zapełnił, co pokazuje, że zastrzeżenia Richiego były bezpodstawne. Od razu dostaję miejsce. Richie zawsze wykazuje silne poczucie własnego terenu: wszystko musi się odbywać na jego warunkach.

Och, już jest, również przyszedł wcześniej. Wystroił się w tweedowy płaszcz w jodełkę, wyglądający na drogi, i w coś jak szalik w kolorze khaki. Zauważa mnie, kiwa do mnie głową, a potem ktoś – kobieta – go przechwytuje. Kiedy przyglądam się ich rozmowie, widzę, że to jakaś jego wielbicielka. On mówi i się uśmiecha, a ona dosłownie się rozpływa. Teraz on się wymawia, ona zaś wygląda na przybitą.

W końcu dociera do mnie.

– Przepraszam za to. – Całuje mnie w policzek, po czym siada na najbliższym stołku i ściąga płaszcz oraz szalik. Pod spodem na fioletoworóżowy sweter w serek z jakiejś lekkiej wełny. Ten fioletowawy odcień sprawia, że jego włosy robią się jeszcze bardziej złote, a jego oczy – bardziej zielone.

Pogardliwe hasło z moich nastoletnich lat dźwięczy mi w głowie: „Gdyby był czekoladą, sam by się zjadł”.

Chwyta mnie za dłoń.

– Ładne paznokcie. Naprawdę śliczne.

– Dzięki – mamroczę, bo niegrzecznie byłoby nie odpowiedzieć.

– Świeżo zrobione?

– Tak. No i co tam? – pytam.

– Masz ochotę na drinka?

– Już mam. – Wskazuję na swoją wódkę, ponieważ to jest rozmowa, która zdecydowanie wymaga mocniejszego napoju.

– Ja tylko… – Idzie do baru i, rzecz jasna, z miejsca zostaje obsłużony, bo wraca niemal od razu ze szklaneczką czegoś, co wygląda jak woda. Poprawia swój stołek i siada dokładnie naprzeciwko mnie.

– Więc? – pytam ponownie.

– W porządku. – Rozpościera palce na udzie, robi głęboki wdech i spogląda mi w oczy. – Chcę cię przeprosić.

Z zaskoczenia i z podejrzliwości odbiera mi mowę. W końcu udaje mi się wydusić z siebie:

– Za co?

Kolejny głęboki wdech. Kolejne szczere spojrzenie.

– Za to, że cię zostawiłem. Za to, że dowiedziałaś się o wszystkim w taki sposób. Za to, że nie dawałem ci wystarczająco pieniędzy. Za to, że nie widywałem się z Neeve.

Jestem osłupiała. Otwieram i zamykam usta, po czym mówię:

– Dlaczego teraz?

– Ja…

– Masz raka? Odnalazłeś Boga? Przerabiasz kolejny etap jakiejś terapii?

– Nie, nic z tych rzeczy. Ja… po prostu jestem ci winien przeprosiny.

– Ale… – Trudno mi wydusić coś z siebie. – Przepraszasz mnie po dwudziestu latach?

– Dwudziestu dwóch.

Mniejsza o to.

– Amy, przepraszam, że tak długo nie dostrzegałem tego, jak wielkim byłem egoistą. Pewnie byłaś zdruzgotana.

– Nie byłam.

– Nie sugerowałem… – Pan Szczery się znalazł. – Przepraszam, Amy, nie zamierzałem insynuować… Chodzi o to, że byłaś taka młoda. I musiałaś sama wychowywać dziecko. To na pewno było trudne.

– Ale wszystko jakoś się ułożyło.

– Nie mam pojęcia, dlaczego tak długo zajęło mi dostrzeżenie własnego egoizmu. Nie wiem, dlaczego byłem taki podły. Kiedy Neeve powiedziała mi, że Hugh cię zostawił…

– Chwileczkę. Hugh mnie nie zostawił. Robi sobie przerwę. I ja to rozumiem. – Za żadne skarby nie będę wdawać się w wyjaśnianie tych zawiłości Richiemu Aldinowi.

– Ale Neeve powiedziała…

– Myliła się. Popełniła błąd. Mniejsza o to. Rozumiesz?

Kiwa głową.

– W porządku. Ale kiedy… omyłkowo… uznałem, że on cię zostawił, pomyślałem, jak musiałaś się czuć, gdy ja odszedłem. – Spogląda na mnie z udręczeniem. – Myślisz, że… zdołasz mi kiedykolwiek wybaczyć?

W tej chwili dociera do mnie, że wybaczyłam mu już dawno temu. Nawet nie zauważyłam, kiedy ulotniło się całe moje rozgoryczenie.

– Wybaczam ci to, w jaki sposób mnie zostawiłeś. Ale nigdy nie wybaczę ci tego, jak bardzo skrzywdziłeś Neeve.

– Wiem, rozumiem i zamierzam jej to wynagrodzić.

Zaskoczona własnymi słowami mówię:

– To niemożliwe. Tu nie chodzi o żadną złośliwość, Richie, ale takie po prostu są fakty. Nie jesteś w stanie zwrócić jej tych lat, kiedy ona chciała, żeby tata był przy niej.

– Mogę. I tak zrobię.

Siedzi tu przede mną, taki spokojny i pewny swoich słów, jego błyszczące zielone oczy są pełne dobrych zamiarów.

– Nie rozumiem – dukam. – Jak możesz uważać… Mam na myśli to, że jedynym sposobem na naprawienie dzieciństwa Neeve byłaby podróż w czasie.

Śmieje się, ale ja wcale nie jestem rozbawiona.

– Istnieją też inne sposoby – odpowiada.

– Na przykład?

– Będę z nią spędzać więcej czasu. Sprawię, że będzie szczęśliwa teraz.

– Tak, ale… – To nie zmieni tego, co się stało. – Hej, nie waż się skrzywdzić Neeve. – Obawiam się, że wtargnie w jej życie, narobi jej nadziei, a potem zniknie, jak tylko przejdzie mu zainteresowanie.

– Nie zamierzam tego zrobić. – W jego głosie pobrzmiewa zdziwienie. – Wszystko naprawię i bardzo chcę, żebyśmy byli przyjaciółmi, ty i ja…

– Dlaczego mielibyśmy być przyjaciółmi? – przerywam. – Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Ale poważnie, dlaczego mielibyśmy nimi być?

– Bo kiedyś byliśmy dla siebie wszystkim, prawda?

Ku mojemu zaskoczeniu w głowie migają mi pewne wspomnienia. Gdy byłam z Richiem, po raz pierwszy zaznałam poczucia domu. Po dzieciństwie w atmosferze wiecznej niepewności to było dla mnie niezwykle ekscytujące, że mogłam odejść od niespełniającej norm rodziny, którą narzucił mi los, i po prostu stworzyć nową. Wydawało mi się, że poznałam tajemnicę życia. Ale się myliłam. Rodzina, z której pochodzę, nie była tak kiepska, jak mi się dawniej wydawało, kiedy moja nowa się rozpadła.

– Żadne z tych uczuć już nie istnieje – odpowiadam.

– Zacznijmy więc od nowa. Jako przyjaciele.

– Ale, Richie… – Z trudem znajduję właściwe słowa. – Mam zasadę, według której muszę lubić osoby będące moimi przyjaciółmi, i nie sądzę, żebym mogła zrobić wyjątek dla ciebie.

Znów się śmieje, a ja i tym razem nie zamierzałam być zabawna.

– Wszystko naprawię. – Wydaje się tego pewien. Był czas, kiedy słysząc taką obietnicę, dosłownie umarłabym z radości. – Wszystko ci wynagrodzę.

– Nie. Proszę, Richie, nie mów takich rzeczy.

Jak tylko docieram do domu, Neeve woła:

– Mamo, wisisz mi sto dwanaście euro!

– Za co?

– Kupiłaś jakieś rzeczy z Korei?

– Tak, jedną czy dwie. Niezbędne.

– Były opłaty celne.

Naprawdę?

– Nie napisali tego na stronie internetowej! – Czuję się głupio, że dałam się naciągnąć. Wydawało mi się, że to fajna strona, prowadzona przez fajnych ludzi.

– Jest zabawny, ten George z DPD – oznajmia Neeve.

– Wiesz, jak ma na imię? – dziwi się Sofie.

– Tak często tu przyjeżdża z rzeczami dla mamy, że jesteśmy prawie jak zaręczeni. Dobra, zobaczymy, co ona tam takiego kupiła.

Dwa pudła leżą na stoliku kawowym. Kiara, Sofie i Neeve zbierają się wokół nich i je otwierają. Nie pamiętam, co było w tym zamówieniu – składałam je dosyć późno i mogłam być nieco wstawiona, no i kupuję tyle rzeczy, że wszystko mi się miesza, i… Teraz coś sobie przypominam. Sukienki, co nie? Odpakowuję jedną – długa, z czarnej koronki, z elastycznym dekoltem. A może to jest elastyczna dolna krawędź? Trudno to stwierdzić, bo sukienka jest przeogromna.

– Jaki rozmiar zamówiłaś? – pyta Neeve.

– Dziesiątkę – odpowiadam słabym głosem.

– To raczej wygląda na trzydzieści.

– Sprawdź metkę.

– Owszem, napisano tu, że to dziesiątka. Ale z pewnością tak nie jest.

– Ze dwie osoby się w niej zmieszczą – stwierdza Kiara.

– Właśnie! – Neeve wciąga ją na siebie, a potem Kiara wślizguje się pod spód i po chwili jej głowa pokazuje się obok głowy Neeve. Elastyczny dekolt obejmuje ich ramiona i dziewczyny dostają ataku śmiechu. – Chodźcie! Mamo, Sofie, zmieścimy się tu wszystkie!