43
SOBOTA, 8 PAŹDZIERNIKA, DZIEŃ DWUDZIESTY SZÓSTY

Sobotni poranek – leżę w ciemności i choć nie wypiłam wczoraj wieczorem ani odrobiny alkoholu, łupie mnie w głowie. To pewnie kac cukrowy.

Zwykle nie ciągnie mnie do słodkości. Wolę raczej rzeczy pikantne. Uwielbiam kiełbaski w cieście – ale, tak czy inaczej, zeszłego wieczoru dorwałam mieszankę żelków Haribo, potem pochłonęłam czekoladę, a na koniec przegrzebałam wszystkie szafki w poszukiwaniu herbatników.

I nie było nikogo, kto mógłby mnie powstrzymać, ponieważ Neeve, Sofie i Kiara wyszły – opiekowały się diabelskimi bliźniaczkami Szykownej Petry. Ku mojemu zszokowaniu słyszę czyjś oddech – ktoś jest ze mną w łóżku! Kto? Moja ręka strzela spod kołdry i trafia na czyjeś ramię, szczupłe, zbyt szczupłe, by mogło należeć do Hugh – nie wrócił więc do domu w środku nocy i nie wślizgnął się do łóżka, żeby mnie zaskoczyć. Wiem, że to raczej mało prawdopodobne, ale na Boga, bolesne ukłucie zmiażdżonej nadziei…

– Słodki Jezu! – Neeve odzywa się w ciemnościach. – Te pieprzone bliźniaczki.

Pomimo wszystkiego zaczynam chichotać.

– Mogłaś nas ostrzec – mówi.

– Przecież to zrobiłam.

– Sofie ma po tym traumę.

– Chyba nie zrobiły…

– Wywaliły pieczoną fasolkę na jej głowę? Owszem, zrobiły to.

– O nie.

Myślałam, że bezkompromisowość Neeve i słodycz Kiary będą dobrym zestawem w starciu z tymi dziećmi szatana. Nie byłam pewna, czy wystawianie Sofie na kontakt z nimi to dobry pomysł, ale przez to, że jest u nas tak często, całkiem naturalnie przychodzi włączanie jej do wszelkich rodzinnych aktywności.

– Żałuj, że nie widziałaś Szykownej Petry, kiedy wróciła do domu – mówi Neeve.

– Co z nią?

– Totalnie napruta. Była tak pijana, że nie była w stanie chodzić i musieli ją wnieść do domu, to znaczy Szykowny Peter i taksówkarz. Nieśli ją jak rannego żołnierza! Spoko, ja tam nikogo nie oceniam. Gdyby to były moje dzieci, odsiadywałabym pewnie podwójne zabójstwo. Nie śpisz już? Dobra, idę do swojego pokoju. Potrzebuję więcej snu.

Wychodzi. Nie mam pojęcia, co ona w ogóle tu robiła – czasami wędrujemy po różnych łóżkach w domu. Spoglądam na zegar: jest czwarta trzydzieści siedem rano, w sobotę. Mogłabym wstać, ale co miałabym robić?

Pamiętam czasy, kiedy szczęśliwa zapadłabym znów w sen. Och, jakże uwielbiałam swoje łóżko! Zwykle z radością turlałam się w ciepłe ramiona Hugh, ale odkąd wyjechał, w tych chwilach tęsknię za nim najbardziej. Późny wieczór i pierwsze momenty poranka są najgorsze. Chyba przez to, że są to pory dnia, gdy w mojej głowie nie kłębi się wystarczająco dużo innych myśli, by mogły maskować prawdę. A już weekendowe poranki to największa katastrofa. W inne dni wyprawiam dziewczynki do szkoły albo pędzę na lotnisko czy też przemierzam ulice Londynu.

W sobotnie i niedzielne poranki mogę jednak się wylegiwać, tylko że teraz wolne chwile są czasem do zabicia, a wszelkie interakcje społeczne wydają się niemal nie do zniesienia. Nie przestaję się starać, prezentuję fałszywą wersję siebie, po czym uciekam wyczerpana w odosobnienie i zakupy internetowe.

Pogardzam sobą za to, że nie wykorzystuję lepiej tej niespodziewanej przerwy. Ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że w tej chwili nie jestem w stanie więcej zrobić – pojawiam się w ważnych miejscach, czyli na przykład w pracy.

Odpalam iPada i po raz kolejny sprawdzam profil facebookowy Hugh: żadnych nowych wpisów, żadnej aktywności, niczego. Wszystko jakby zamarło. O to w sumie prosiłam, lecz jest to niewiarygodnie dziwne, prawie jakby nie żył.

Chyba wolałabym zobaczyć zdjęcie, na którym siedzi na jakiejś tropikalnej plaży, sączy piwo, otoczony przez nowych, młodych znajomych, tylko po to, żeby wiedzieć, że u niego wszystko w porządku. Tęsknota za nim staje się coraz trudniejsza. To jest dla mnie jak tortura. Sięgam po telefon – już chyba po raz milionowy – i wyobrażam sobie, że dzwonię do niego. Gapię się na jego imię. Mogłabym po prostu dotknąć ekranu i wsłuchiwać się w dzwoniący sygnał, w kliknięcie, które rozlegnie się, kiedy odbierze, i w jego – o rany! – w jego głos mówiący: „Amy?”.

Przepełniają mnie ogromne zdumienie i bolesna tęsknota, kiedy myślę, jak blisko mnie jest. Tylko jeden ruch palca wystarczy, by to się stało. „Wracaj do domu” – powiedziałabym, a od odparłby: „W porządku”. I wszystko zostałoby naprawione.