No dobra, poniedziałkowe poranki nigdy nie są powodem do świętowania, ale jak tylko docieram do swojego biurka, dostaję mail od Richiego Aldina. Co znowu? Szybka lektura pozwala mi ustalić fakty. Bezczelny drań! Zaprosił mnie na bal charytatywny!
Wydaję z siebie oburzony odgłos i Alastair podnosi na mnie wzrok.
– Co się dzieje?
– Richie Aldin zaprosił mnie na imprezę w przyszłym miesiącu.
Alastair wygląda na zdezorientowanego.
– Kto? Ach! Ten Richie Aldin, za którego wyszłaś za mąż, kiedy miałaś jakieś jedenaście lat. Skąd ten pomysł?
Rzucam ukradkowe spojrzenie najpierw przez jedno ramię, potem przez drugie.
– Gdzie jest Tim?
Alastair przyjmuje pasujący do sytuacji konspiracyjny ton i szepcze:
– Wyszedł.
Bardzo dobrze. Nie lubię rozmawiać o sprawach osobistych w obecności Tima.
– Richie chce, żebyśmy zostali przyjaciółmi. Twierdzi, że wyjazd Hugh uświadomił mu, jak musiałam się czuć, kiedy on mnie zostawił.
– Ale Hugh przecież nie wyjechał na dobre.
No chyba że jednak tak zrobił.
– Wiesz, Alastair – krzyknęłam – myślę, że z Richiem jest coś nie tak! Z jakiegoś powodu dopadło go w końcu poczucie winy i to mu się nie spodobało, więc wydaje mu się, że może się go magicznie pozbyć przez wmanewrowanie mnie w przyjaźń z nim. Ale przecież nie może tak po prostu postanowić sobie, że zostaniemy przyjaciółmi, prawda?
– Nie, jeśli ty tego nie chcesz.
– Tak bardzo się przyzwyczaił, że życie toczy się po jego myśli, że wydaje mu się, że sama jego wola wystarczy, by coś się wydarzyło. Ale ja nie muszę się do tego dostosować, prawda? To tak, jakby mi mówił: „Zraniłem cię i teraz czuję się winny, więc zmuszę cię, żebyś się ze mną zaprzyjaźniła. Wiem, że tego nie chcesz, ale moje życzenia są ważniejsze”.
Teraz Alastair pewnie zastanawia się, dlaczego wyszłam za takiego człowieka.
– Szalałam za nim – mówię niespodziewanie. – Chyba nigdy nikogo nie kochałam tak jak jego. Nawet Hugh.
– Pierwsza miłość. – Alastair jest niewzruszony.
Nagle w mojej głowie pojawia się wspomnienie tego, jak seksualnie pobudzona byłam z Richiem – miałam siedemnaście lat i byłam nienasycona, nieustannie na granicy orgazmu.
– Co? – pyta Alastair.
– Zanim się pobraliśmy…
– Ile lat wtedy miałaś?
– Dziewiętnaście. Totalne szaleństwo.
– Rodzicie ci na to pozwolili?
– Mama po raz kolejny była w szpitalu, a tata stracił czujność. Wykorzystałam to. Wściekli się, kiedy się o tym dowiedzieli. Ale wcześniej Richie i ja mieszkaliśmy ze swoimi rodzicami i mieliśmy ograniczone sposobności do uprawiania seksu. Pewnego razu dosłownie wciągnęłam go do szafy, żebyśmy mogli… no wiesz, zrobić to. Innym razem namówiłam go, żebyśmy zwinęli łódkę z portu Greystone i odpłynęli trochę od brzegu, żeby móc się w niej pieprzyć.
Alastair przygląda mi się badawczo.
– Z nikim seks nie był taki jak z nim.
– Nikt nie wiąże się na stałe ze swoim najlepszym partnerem seksualnym, ponieważ tkwi w tym element seksu podszytego nienawiścią.
– Nie nienawidziłam go – mówię. – Nigdy tak za nikim nie szalałam.
Zakochaliśmy się w sobie podczas ostatniego roku liceum i gdy inni ludzie nie znali swojej przyszłości, my zaplanowaliśmy swoją z niezwykłą precyzją: on miał być piłkarzem pierwszej ligi, ja – projektantką i mieliśmy już zawsze być razem.
Miałam tylko dziewiętnaście lat, kiedy uciekłam do Leeds i wzięłam z nim ślub w urzędzie stanu cywilnego, ale nie czułam się młodo: wydawało mi się, że znajduję się we właściwym miejscu, we właściwym życiu.
– Co zamierzasz zrobić? – pyta Alastair. – Z tym balem charytatywnym?
– Zignoruję ten mail.
– Może to uznać za twoją zgodę.
Alastair ma rację: Richie tak właśnie może pomyśleć. Więc szybko stukam odpowiedź: „Nie, dziękuję”. Wysłane. Mam nadzieję, że to wystarczy dla okazania mojej urazy.
– Możesz dzisiaj posiedzieć z tatą?
– Mamo, muszę dopilnować zadania domowego dziewczynek, a jutro wstaję o piątej, bo potem lecę do Londynu.
– Wrócę do domu przed jedenastą.
Nie wróci. Ostatnim razem pojawiła się bliżej północy, a ja później musiałam pół godziny wracać do domu.
– Dlaczego Dominik nie może tego zrobić?
– Dominik – w jej głosie niemal słychać gorycz – jest na jakichś stałych „występach”. Takiego właśnie używa słowa, jakby był Brunonem Marsem. Pilnuje jakiejś starej wiedźmy w Ballybrack, żeby jej syn mógł pójść na zajęcia z zumby. I jeśli uwierzysz w to, uwierzysz we wszystko.
– Mamo, to brzmi wiarygodnie.
– Facet? Tańczący zumbę? Daj spokój! Tak czy inaczej, wszyscy wiedzą, że szał na zumbę już się skończył.
Martwię się o nią. Widać, że stres ją przygniata.
– Mamo, gdzie ty właściwie chodzisz podczas tych swoich wieczornych wypadów?
– Po prostu wychodzę! Wychodzę, i już!
– Z kim?
– Ze znajomymi.
– Jakimi znajomymi?
Po długim milczeniu odpowiada, ostrożnie dobierając słowa:
– W czwartki rano ja i tata chodzimy na spotkania z innymi starymi ludźmi, którym pomieszało się w głowie. Siadamy w kółku i śpiewamy piosenki z naszej młodości. To zakrawa na desperację albo kompletne szaleństwo, jeśli tak wolałabyś to określić. Cóż, ja i kilkoro innych opiekunów, którzy jeszcze nie dostali na głowę, zakumplowaliśmy się. Chodzimy na gin z tonikiem i rozmawiamy o tym, że mamy ochotę pozabijać naszych partnerów. To jest cudowne, Amy. To daje mi chęć do życia.
Cóż mogę powiedzieć?
– Przyjadę o siódmej.