46
Piętnaście miesięcy temu

– Więc gdzie miałoby do tego dojść? – zapytałam Derry.

– U Druzie? – W jej głosie słychać było powątpiewanie.

Pomysł sprowadzenia Josha Rowana do pokoju gościnnego Druzie na zakazany seks był niewłaściwy pod wszelkimi względami.

– Nie.

– U niego w domu?

W domu Marcii? Mam przebywać w jej przestrzeni? I jeszcze może oglądać jej piecyk na węgiel?

– Wykluczone.

– W takim razie hotel.

– To wydaje mi się strasznie tandetne i plugawe.

Derry nie odzywała się przez chwilę. Musiała przetrawić moje słowa. Tandetne. Plugawe.

– Taka jest rzeczywistość, kiedy wiążesz się z czyimś mężem, a sama też jesteś mężatką. – Potem szybko dodała: – Nikogo nie oceniam. Tylko…

Nie wytrwałam długo w moim postanowieniu, żeby trzymać się z dala od Josha Rowana. W rzeczywistości już po dwóch dniach od tamtej ceremonii wręczenia nagród niezręcznie wplotłam jego nazwisko w rozmowę podczas roboczego śniadania, usiłując w ten sposób zdobyć jakieś informacje.

Od tamtej pory podczas każdego spotkania z przedstawicielem brytyjskiej prasy rozmowa dosyć szybko była nakierowywana na temat Josha – czasami strasznie niezręcznie.

„…więc jest dobrym szefem, prawda?”

I: „Poznałaś jego żonę. Jaka ona jest?”.

Oraz: „Dlaczego mnie interesuje? Nie, tu nie o mnie chodzi. Po prostu mam klienta, który rozważa podjęcie u niego pracy, i chciałabym się dowiedzieć, z kim przyjdzie mi się zadawać. Nie żebym dosłownie miała się z nim zadawać. To tylko taka metafora, prawda?”.

Pojawiło się kilka podejrzeń, ale i tak udało mi się sporo dowiedzieć. Podobno Marcia „odpłacała mu pięknym za nadobne”. Co by się zgadzało z efektami mojego internetowego stalkingu – wyglądała na kobietę „z jajami”, pewną siebie. Ze skąpych wprawdzie informacji stworzyłam sobie obraz ich małżeństwa: byli jedną z tych par, które często ścierają się ze sobą, dochodzi między nimi do głośnych kłótni, a konflikty przeplatają się u nich z pożądaniem.

Bardziej przykre było to, kiedy podczas mojego nieudolnego przepytywania pewna dziennikarka wyznała, że wie o romansie Josha i dwudziestoośmiolatki z innej gazety. To było nie tylko potwierdzenie tego, że jest niewierny – co mnie zasmuciło, gdy mi o tym powiedział – ale jak miałabym konkurować z dwudziestokilkuletnią kobietą?

Jednakże zakończył to i moja powiernica powiedziała: „Cytuję jego słowa: «Świetna z ciebie dziewczyna, ale jesteś dla mnie zbyt optymistyczna»”.

Zaśmiałam się zaskoczona.

– A co to w ogóle ma znaczyć?

– Poznałaś go, Amy. Raczej nie jest radosny niczym promyk słońca.

Gwoli sprawiedliwości naprawdę wyglądał, jakby trapiło go jakieś skrywane cierpienie. Ale to była tylko wyssana z palca gadka, coś, co pomyślałaby kobieta, która spędza za dużo czasu na fantazjowaniu i układaniu w swojej głowie romantycznych scenariuszy. Pewnie większość ludzi wygląda tak, jakby coś ich dręczyło. Nie możemy wszyscy być dalajlamami.

Wtedy Josh zaprosił mnie na lunch.

Podobał mi się pomysł z lunchem. Nie przypominał randki. Nie był więc czymś, co mogłoby wzbudzać poczucie winy. A mimo to była to szansa na pokazanie się w najlepszej wersji samej siebie i przekonanie się, czy mam jeszcze jakąś moc – moc jako kobieta. Mogę to zrobić i być może będzie to ostatnia okazja ku temu.

Spotkaliśmy się w małej, przytulnej knajpce na Charlotte Street, gdzie Josh zasypywał mnie pytaniami, a ja dzieliłam się opiniami na przeróżne tematy, jak na przykład że nie podoba mi się to, że obecnie naciska się na jedzenie kolacji w określony sposób.

– Najpierw muszę usiąść prosto przy stole, co zwykle już jawi się jako kara. Potem podawane jest jedzenie i oczekuje się ode mnie, że będę gapić się na swój talerz przynajmniej jedenaście sekund. Później mój zmysł węchu zaczyna się w to angażować. A kiedy w końcu można już jeść, pozwala się tylko nabierać na widelec maleńkie porcje, z których każdą trzeba przeżuwać bardzo wolno…

Uśmiechnął się lekko na te słowa – tylko prawa strona jego ust nieco się uniosła.

– Ja lubię jeść kolację zwinięta na kanapie, gdy jednocześnie przeglądam w internecie nowe ciuchy i pakuję w siebie jedzenie, jakby ogłoszono, że zbliża się klęska żywiołowa. Właśnie to sprawia, że czuję się szczęśliwa. A mimo to ciągle prześladuje mnie poczucie, że zawalam życie.

– Dokładnie. – To jedno słowo było bardzo wymowne, a uśmiech z jego twarzy zniknął.

Ale Josh rozchmurzył się, kiedy opowiedziałam mu o jednodniowym kursie uważności, na który wysłał mnie Alastair.

– Przez pół godziny jedliśmy jedną rodzynkę. Potem przez godzinę podziwialiśmy jeden kwiatek. Czymś, czego ci spece od życia chwilą chyba nie pojmują, jest to, że potrafię zachwycać się szybciej. Mogę zobaczyć kwiatek i pomyśleć: „O, śliczny. Dobra, następna rzecz”. Nie muszę zatrzymywać się w miejscu i… nie wiem, dosłownie lizać każdy płatek.

To sprawiło, że uśmiechnął się szeroko, błyskając białymi zębami, i to było dla mnie niczym nagroda.

– Jaki jest twój ulubiony film? – spytał.

Chwyciłam się za głowę.

– Przestań – jęknęłam. – Nie rób tego. Nie jesteśmy dziećmi. Za chwilę poprosisz mnie o kasetę ze składanką muzyczną. – Zerknęłam na niego przez palce. Wyglądał na urażonego.

– Chcę tylko lepiej cię poznać.

– Uwielbiam filmy Wesa Andersona – powiedziałam szybko. Po czym dodałam nieco defensywnie: – Wiem, że przejawia się w nich przerost formy nad treścią, ale kocham wręcz ich atmosferę.

– Przynajmniej nie wymieniłaś czegoś, w czym występuje Jennifer Aniston.

– Jennifer Aniston też lubię.

Kiedy na jego twarzy pojawił się wyraz „chyba żartujesz”, rzuciłam:

– Naprawdę.

– Dobra…

– A ty? Który film jest twoim ulubionym? Nie! Niech zgadnę. – W myślach zrobiłam przegląd standardowych kandydatów: Ojciec chrzestny, Wściekły byk, Obywatel Kane… Nagle poczułam całkowitą pewność. – Życie na podsłuchu.

Zbaraniał. Minęła dłuższa chwila, zanim się odezwał.

– Skąd o tym wiedziałaś?

To nie było takie trudne. Większość mężczyzn, których znałam, miałaby ten tytuł na swojej liście. (Choć akurat w przypadku Hugh było to To wspaniałe życie).

– Tak wyszło – odparłam. – No wiesz…

– Wow. – Pokręcił głową. – To świetny film, prawda?

– Ja… nie widziałam go.

– Jezu – zbulwersował się. – To skandal.

– Filmy to twoja pasja?

– Pasja? – Zatrzymał się przy tym słowie, jednocześnie patrząc mi w oczy. – Jedna z wielu. Scenopisarstwo… owszem, uwielbiałem to. – Zmienił temat. – A sztuka? Ulubiony artysta?

– Wszyscy pewnie wymieniają Picassa albo van Gogha i ja też lubię ich prace… – Zawahałam się przed dalszą częścią wypowiedzi.

– Co?

– Nie poszłam na studia. Jestem nieco przewrażliwiona w tej kwestii… ludzie zachowują się, jakbyś był wychowany przez stado dzikich psów… i martwię się, że będziesz mnie przez to oceniać.

– Nie oceniam cię za to, że lubisz Aniston.

– Troszkę jednak tak. – Uśmiechnęłam się do niego. – Ale z pewnością nie słyszałeś o mojej ulubionej malarce. To Serbka, Dušanka Petrović.

Niestety pokręcił głową.

– Maluje w stylu prymitywistycznym. Jej obrazy widziałam tylko na Pintereście, ale jestem nimi zachwycona.

– Urządza wystawy swoich prac?

– Znalazłam jedynie te w serbskim mieście Jagodina. Napisałam do nich maila z pytaniem o możliwość zakupu reprodukcji, ale pewnie nie rozumieją angielskiego. Próbowałam też dzwonić do nich, lecz nikt tam nie odbiera.

– Może zamknęli to miejsce.

– Coś tam jednak się dzieje na ich profilu na Facebooku. Nie rozumiem ich języka, ale wygląda na to, że profil aktualizują.

– Twoja artystka pewnie ma jakąś stronę internetową?

– Serio, nie ma strony. Może w ogóle już nie żyje. Ale pewnego dnia wybiorę się na wycieczkę do Jagodiny.

Poczułam ukłucie rozżalenia. Moje cele podróży wakacyjnych były wybierane, by zadowolić dziewczynki i Hugh – zwłaszcza dziewczynki, prawdę mówiąc – i wszystko było ważniejsze niż to, czego ja chciałam.

Hugh i ja nigdy nie mieliśmy kasy na weekendowe wypady do europejskich miast. Czasami zdarzało się, choć raczej rzadko, że jedno z nas wysyłano do pracy w jakimś atrakcyjnym miejscu i wtedy to drugie dojeżdżało tam na dzień lub dwa pod koniec.

Ale jedyny raz, kiedy mieliśmy nadwyżkę pieniędzy – niespodziewany zwrot podatku – i spytałam Hugh wprost, czy moglibyśmy wybrać się do muzeum w Jagodinie, odpowiedział: „Przykro mi, kochanie, ale Serbia jakoś mnie nie kręci. Myśl o tym, że mielibyśmy wydać pieniądze na taką podróż, zamiast wybrać się do Marrakeszu albo do Porto…”.

– Wszystko w porządku? – Josh przyglądał się mojej twarzy.

– Tak. – Za nic w świecie nie mogłabym mu skarżyć się na Hugh. Josh zmienił temat i spytał o moje ubranie. Opowiedziałam mu o Bronagh i kiedy mówiłam, przyglądał mi się żywo, podziw w jego oczach kontrastował z kamiennym wyrazem twarzy.

Cała ta poświęcana mi uwaga była atrakcyjna. Możecie uznać, że jestem żałosna, ale przyjemnie było zobaczyć siebie jako interesującą kobietę w oryginalnych ciuchach vintage, której ulubionym artystą nie był ktoś oczywisty, tylko mało znana Serbka. Prawda była jednak taka, że byłam spłukana i niezbyt wykształcona, ale kluczem do wszystkiego jest prezentacja.

Na koniec lunchu powiedziałam:

– Udało mi się przetrwać spotkanie z tobą bez składania ci żadnej propozycji. Robię postępy.

Kolejny szeroki uśmiech.

– Możesz mi składać propozycje, kiedy tylko chcesz.

– Ha, ha, ha. – Oblałam się rumieńcem i on to zauważył.

– Amy… – Dotknął kłykciami mojej rozpalonej twarzy.

– Muszę już iść. – Zwiałam.

Od tamtej pory spotkaliśmy się na lunchu jeszcze trzy razy, zawsze we wtorki, zawsze w tym samym miejscu i to zawsze głównie ja mówiłam, a on mi się przyglądał, jakbym była najbardziej interesującą kobietą na świecie. Pytał mnie o rzeczy, które zwykle nikogo innego nie ciekawiły.

Próbowałam odwrócić role i maglować jego, ale on nie dzielił się tyloma informacjami o sobie co ja. Mimo wszystko zdradził kilka rzeczy: uwielbia morze, jego najukochańszym miejscem na ziemi jest wybrzeże Nortumbrii, cierpi na pewien rodzaj bezsenności – budzi się za wcześnie, rzadko płacze, ale jeśli już to się zdarza, to zazwyczaj w wyniku wiadomości o rannych dzieciach („Widok tego chłopczyka w karetce w Aleppo totalnie mnie przybił. Kiedy ma się swoje dzieci, wszystko bierze się do siebie”). Atmosfera zrobiła się nieco niezręczna po tej uwadze, ponieważ przypomniała nam o naszym innym życiu, w którym oboje mamy swoje dzieci i małżonków.

Derry byłą jedyną osobą, której powiedziałam o tych lunchach, i to bardzo jej się nie podobało.

– Jak byś się czuła, gdyby Hugh spotykał się z jakąś kobietą w taki sposób, w jaki ty umawiasz się z Joshem Rowanem? – spytała.

Aż mnie skręciło na te słowa. Poczułabym się głęboko zraniona i ogromnie zmartwiona.

– Do niczego nie doszło – wyjaśniłam. – Nic się nie wydarzy. To tylko nieszkodliwy flirt.

Tyle że to nie było czymś nieszkodliwym. Miałam ochotę wsadzić sobie palce do uszu i śpiewać głośno, żeby zagłuszyć prawdę, że coś takiego jak zdrada emocjonalna jednak istnieje. Może nie jest czymś tak złym jak ta cielesna, ale i tak jest niewłaściwa.

– Powiem ci, jak według mnie postępujesz – oznajmiła Derry. – Wdrażasz się powoli w romans z nim i robisz to przez normalizowanie nieprawidłowych zachowań.

Znałam ten zwrot – pochodził z kręgów osób borykających się z uzależnieniami; oznaczał, że ktoś pewnego wieczoru nie położył się do łóżka zupełnie zdrowy, a następnego dnia obudził się już jako pełnoobjawowy nałogowiec. To jest coś, co dzieje się podstępnymi etapami. Taka osoba odstąpiła tylko o jeden krok z właściwej drogi i dopiero gdy to nie wydawało jej się nienormalne, postawiła kolejny. Ponownie odczekała, aż poczucie strachu i wstydu nieco opadnie, i kiedy tak się stało, ośmieliła się zrobić następny krok, przez cały czas oddalając się od właściwej drogi.

– Nic się nie stanie – powtórzyłam. – Hej! Chciałabyś zobaczyć jego zdjęcia? – Już sięgałam po swój iPad.

– Nie. Amy, weź się w garść. Posłuchaj mnie, to nie jest pierwszy taki wybryk dla Josha Rowana. Niedługo będziesz musiała pójść z tym dalej. Nie znam go, ale jedno mogę ci powiedzieć. Nie wchodzi w to dla trzymania się za ręce.

– Nie trzymaliśmy się za ręce. Nie robimy tego. Nawet nie cmokamy się na odległość przy powitaniu.

– Faceci lubią pieprzyć wszystko.

– Och, Derry!

– Ty i on nie różnicie się niczym od innych ludzi, jeśli chodzi o pozamałżeńskie rżnięcie. – Celowo była taka okrutna. – Poważnie, Amy, nie próbuj ubierać tego w gadkę o wyjątkowej więzi i przyciąganiu, któremu nie można się oprzeć.

Te słowa mnie przygnębiły, bo właśnie to dokładnie robiłam.

– Mogę spytać dlaczego? – powiedziała. – Chodzi o Hugh? Czy on… sama nie wiem, nie sprawdza się?

– Nie chodzi o Hugh. – Upierałam się twardo. – Czymkolwiek to jest, to moja wina. Czy to możliwe, że znudziła mi się monogamia?

– To byłoby zupełnie do ciebie niepodobne. Ale to wszystko jest nietypowe. Może to przez twój wiek? Może twoje ciało wie, że zaczyna podupadać, i zachęca cię, żebyś zaszalała po raz ostatni.

– Sama nie wiem… Chyba tylko tyle mogę powiedzieć, że chcę czegoś dla siebie. Chcę, żeby choć jedna część mojego życia nie należała do nikogo innego.

Czułam się tak, jakby moja własna dusza nie należała do mnie. Dziewczynki beztrosko przywłaszczały sobie moje rzeczy – nawet moje buty zostały pożyczone koleżance Neeve – a mój czas przejęto z beztroskim lekceważeniem: wszyscy żądali podwożenia i odbierania ich z różnych miejsc i nikt nigdy nie pytał, czy mi to pasuje.

Z Hugh nasz wieczny brak seksu tak dał mi popalić, że mój ulubiony sposób na relaks – czyli leżenie w łóżku z iPadem – wpędzał mnie w poczucie winy. Po winie przychodziło rozżalenie, kiedy mąż przychodził i robił nieco lubieżne sugestie, że zamierza do mnie dołączyć. Myślałam sobie wtedy: na miłość boską, mam tyle na głowie, nie możesz mnie zostawić w spokoju, żebym mogła sobie bezmyślnie poskakać po różnych artykułach i nie przejmować się niczym choć przez chwilę?

Derry wyglądała na zamyśloną.

– Naprawdę dużo pracujesz.

– Ciągle jestem zmęczona. Nieustannie się czymś martwię. Żołądek prawie nie przestaje mnie boleć… ale przez to, że ten ból cały czas mi towarzyszy, już właściwie go nie zauważam. Nigdy nie mamy odpowiednio dużo pieniędzy. Zawsze brakuje na coś czasu. I cokolwiek bym robiła, to nigdy nie wystarcza. Mój dom jest wiecznie zaniedbany. Nigdy nie wyrabiam normy dziesięciu tysięcy kroków dziennie. Jeśli odniosę jakiś sukces w pracy, to i tak się nie liczy, bo nadal nie mamy zbyt wielu klientów. Martwię się o Neeve, martwię się o Sofie, gardzę sobą za takie marudzenie, podczas gdy mamy co jeść i nie panuje u nas wojna, ale…

– Mhmm…

– A kiedy pozwolę sobie na jakąś przyjemność, na drinka, papierosa czy obżeranie się popcornem w kinie, wpędza mnie to w poczucie winy. Powiesz mi, jak to było u ciebie?

Derry była od ośmiu lat związana z Markiem, kiedy zaczęła potajemnie spotykać się z kimś innym. Ten nowy facet – Steven – był żonaty.

– Było chujowo – odpowiedziała. – Okłamywanie Marka wywoływało u mnie wyczerpujące poczucie winy. Bycie plugawym sekretem Stevena wydawało się czymś haniebnym. A jeszcze bardziej godna pogardy czułam się wobec Hannah. – Hannah była żoną Stevena. – Nigdy nie chciałam być złodziejką mężów, kobietą, która przyczynia się do rozpadu czyjejś rodziny. Ty jesteś znacznie bardziej sentymentalna niż ja, więc dla ciebie to będzie o wiele trudniejsze.

– Ale przecież musiały być jakieś dobre strony, bo inaczej byś tego nie zrobiła, prawda?

– Owszem, były, ale to wszystko nie było prawdziwe. Na przykład czekałam godzinami na wiadomość od niego i kiedy w końcu do mnie napisał, czułam się, jakbym była na haju ze szczęścia. To było niczym narkotyk. Wiesz, chodzi o prawdziwy związek chemiczny: dopaminę.

Wiedziałam, co to jest dopamina. Psychologia kłaniała się po raz kolejny. Proste wytłumaczenie było takie, że to związek chemiczny wytwarzany przez mózg w reakcji na pewne bodźce, który sprawia, że odczuwamy przyjemność. I kiedykolwiek Josh przesłał mi mailem filmik z tańczącym psem albo obraz z widokiem serbskiej wsi, mój nastrój gwałtownie się poprawiał.

– Z każdym esemesem od Stevena odczuwałam przypływ dopaminy – ciągnęła Derry. – A wyczekiwanie naszego kolejnego spotkania nakręcało mnie na wiele dni.

Fakt. Czekanie na te wtorkowe lunche wywoływało u mnie podenerwowanie i podekscytowanie.

Westchnęła.

– Byłam chyba od tego uzależniona. I zobacz, jak to się u mnie potoczyło.

Zostawiła Marka; Steven odszedł od Hannah; Derry i Steven ujawnili swoją relację. Ich związek przetrwał niecały rok.

– Tego właśnie chcesz? – zapytała Derry. – Powiedzieć Hugh? Chcesz go zostawić? Żeby zamieszkać z Joshem Rowanem?

Jezu. Ta myśl sprawiła, że włosy stanęły mi dęba. Wcale tego nie chciałam. Nie. Josh Rowan był tylko obiektem mojego fantazjowania.

– Chcę tylko poczuć, że seksowny mężczyzna szaleje za mną. Co w tym złego?

– Ostrożnie, Amy. Masz sporo do stracenia.

– Derry, jak związkom udaje się przetrwać, kiedy jedna osoba ma romans? Nawet jeśli ta druga osoba się nie dowie. Pojawia się jakaś strata, prawda?

– Oczywiście. Ginie niewinność. Ginie zaufanie.

– Ale czy to naiwne oczekiwać czystego konta? Czy ludzie nie powinni po prostu przyjąć, że we wszystkich związkach z długim stażem zdarzają się rozłamy i trzeba po prostu z tym żyć? To jak z bliznami na ciele, skazami na ręcznie tkanym chodniku. Przecież jedna trzecia kobiet w średnim wieku ma za sobą romans.

– Myślę, że powinnaś przestać się z nim spotykać.

– Nie potrafię trzymać się od niego z daleka.

– Dopamina – rzuciła chłodno.

– Spotykamy się tylko na lunchu.

– Więc przerwij to.

– Nie chcę.

– Dopamina.

Zacinając się, powiedziałam:

– Pragnę tylko trochę niewinnej zabawy.

– Chcesz niewinnej zabawy? – Derry pokręciła głową ze znużeniem. – Kup sobie trampolinę.