– Czy na tej imprezie będzie alkohol? – pytam i w tym momencie Kiara, Neeve, Sofie i Jackson zaczynają wyć ze śmiechu.
– „Czy na tej imprezie będzie alkohol?” – powtarza Neeve, parodiując mój głos jako staruszki.
– Och, mamo! – Kiara aż się trzęsie ze śmiechu.
Z wielką powagą kontynuuję szorowanie pieca. Co w tym było takiego śmiesznego?
– No jasne, że będzie tam alkohol! – śpiewa Kiara.
Każdy rodzic chce, żeby jego dzieci były niezależne. Ale nie jestem pewna, czy mi się podoba, że zachowują się, jakbym była jakimś nieporadnym dinozaurem, którego trzeba poprowadzić przez współczesny świat.
Podczas sprzątania domu rozmawialiśmy o imprezie halloweenowej, na którą wybiera się Kiara. To dopiero za dwa tygodnie, ale ona już zaczęła planować swój strój. Powiedziała, że pewnie Derry ma jakąś sukienkę, którą mogłaby pożyczyć, a wtedy ja wyskoczyłam z tym pytaniem o alkohol.
– Wiesz przecież, że alkohol to stały element takich imprez – mówi Kiara. – Zrobiłaś się bardzo surowa.
– Kiedy nie obsypujesz nas kasą – dodaje Sofie.
Być może to i prawda, ale coś wam powiem – to nie jest łatwe, kiedy zostaje się samotnym rodzicem. To prawie tak, jakbym musiała uczyć się wszystkiego od nowa. Nie wystarczy, że po prostu dalej będę robić swoje, ponieważ Hugh i ja dzieliliśmy się obowiązkami. Razem sprawnie wprowadzaliśmy zasady i nagrody, a teraz, kiedy zniknął z naszego życia tak nagle, odpowiedzi, które wcześniej wydawały mi się intuicyjne, już takie nie są.
– Będą tam też chłopcy. – Kiara droczy się ze mną, ale teraz zaczynam się naprawdę martwić. Rozpoczęła już współżycie seksualne? Jak bardzo jest aktywna? Powinna zacząć stosować pigułki? Sofie od roku je bierze i ta rozmowa – rozpoczęta przeze mnie, kiedy mówiłam, że seks jest sposobem na wyrażanie czułości i miłości – była tak niezwykle trudna, że musiałam się potem położyć. Podobna rozmowa z Kiarą powinna być łatwiejsza, ponieważ ona jest o wiele bardziej otwartą osobą.
Ale czy to nie za wcześnie? Nigdy nie miała jeszcze chłopaka, a przynajmniej takiego, o którym ja i Hugh byśmy wiedzieli. Pośród jej znajomych jest jednak sporo chłopaków, więc może już nadeszła pora na taką rozmowę. Ciekawe, co na ten temat sądzi Hugh.
– Odbębniłam swoje piętnaście minut! – oznajmia Neeve, odchodząc od deski do prasowania.
– Tylko dwanaście. – Jackson patrzy na stoper.
Przestaję skrobać piec – te okręgi przypalonego jedzenia są bardziej odporne niż stwardniała lawa – i spoglądam na zegar.
– To było tylko dwanaście minut.
– Właśnie! – przytakuje Kiara.
– Dwanaście – potwierdza Sofie. – Ale możesz już iść. Nie mam nic przeciwko prasowaniu.
– Dziwaczka – stwierdza z czułością Neeve.
Wszyscy mają swoje preferowane prace domowe – ja chętnie zajmuję się piecem, Jackson sprząta łazienki, kiedy jest u nas, a Neeve lubi wycierać podłogi – ale że prasowanie jest tak nielubiane, każde z nas musi odrobić swoje piętnaście minut.
Nie mam pojęcia, czy Sofie znów oficjalnie tutaj mieszka. Jest u nas kilka poranków w tygodniu i przychodzi w większość wieczorów, żeby odrabiać zadania, ale czasami znika na dwa, trzy dni, które spędza u Urzuli albo u moich rodziców. To zagmatwana sytuacja i z pewnością nie jest to dla niej dobre, ale ja jestem tylko jej ciotką.
Gdyby był ktoś, komu mogłabym się wygadać… lecz przebywanie z ludźmi jest teraz dla mnie trudne. Mimo że Szykowna Petra wydaje się cały czas zestresowana i nieszczęśliwa, jest jedną z niewielu osób, przy których potrafię się odprężyć. Wczoraj poszłyśmy na spacer, tylko we dwie. Żadna z nas tak naprawdę nie chciała iść, ale ona stwierdziła, że to będzie dla nas dobre.
„Przyroda, tlen i tak dalej. To będzie dla mnie odmiana po upijaniu się w trupa”.
„Dla mnie też”. Tak właściwie to się nie upijam w trupa. No dobra, nieco tam popijam, ale nie za dużo, bo potem czuję się jeszcze gorzej następnego dnia. Tu jednak wykazałam zarażenie afektywne, coś, co obserwuje się w świecie zwierząt – robią to dla wzmocnienia więzi. (Po raz kolejny kłania się psychologia).
Poszłyśmy do jakiegoś lasu, gdzie Petra wpatrywała się w szybko płynącą rzekę, jakby rozważała rzucenie się w jej nurt.
„Żałuję, że nie zdecydowałam się na aborcję” – oznajmiła posępnie.
„Nie, Petro, nie mów tak!”
„Naprawdę, Amy. Żałuję, że tego nie zrobiłam. A rozważałam to”.
Wiedziałam o tym. Wałkowałyśmy ten temat przez kilka tygodni, zanim w końcu uznała, że niespodziewana ciąża w późnym wieku i dzieci mogą okazać się błogosławieństwem.
„Kobietom wolno żałować, że poddały się aborcji – stwierdziła. – A co z tymi z nas, które żałują, że tego nie zrobiły?”
„Petro, może powinnaś pójść do lekarza? Może przepisałby ci jakieś tabletki?”
„Cyjanek? Dla mnie czy dla nich? – Wyciągnęła z torebki małą butelkę wina. – Chcesz trochę? Błagam, powiedz, że nie”.
– Wszystko w porządku, Amy? – pyta teraz Sofie.
Trwam w nieruchomej pozie niczym manekin w sklepie.
– Tak, świetnie. – Włosy mam mokre od potu od tego szorowania pieca.
– Gdzie są rękawice gumowe? – pyta Jackson. – Zajmę się teraz toaletą na dole.
Wzdrygamy się, a on się śmieje.
– Zwiąż też sobie włosy – sugeruje Sofie. Wyciąga z kieszeni gumkę i delikatnie zwija lśniące loki Jacksona w kok na czubku głowy. Pocierają się nosami i chichoczą.
– Ej! – woła Neeve. – Żadnego mi tu publicznego okazywania uczuć.
– Oto i one. – Kiara znalazła dla niego parę rękawiczek, wrzuca je do miski ze środkami czystości, a potem zatrzymuje się w momencie przekazywania tego Jacksonowi. Smutnym głosem mówi: – Ciekawe, czy tata myśli o nas. Zastanawiam się, czy tęskni za nami.
Ściska mnie w sercu.
– Jasne – oznajmia Neeve. – Tęskni za tym. – Wskazuje na naszą piątkę ubraną w gacie z dresu i koszulki, z czerwonymi twarzami i przywiędłymi włosami. – Kto by tam chciał tropikalnego raju, kiedy może zamiast tego czyścić lodówkę?
Wszyscy wybuchamy śmiechem, nawet Kiara.
Rozlega się dzwonek do drzwi. Przerywamy nasze czynności i zaniepokojeni spoglądamy na siebie.
– Pewnie Maura – stwierdzam.
– Dlaczego?
– No tak… po prostu…
– Właśnie, to do Maury podobne – mówi Neeve i cała trójka piszczy ze śmiechu.
Mocno się staram, żeby nadążać za ich tokiem myśli, ale jakoś nie załapałam, co miało znaczyć to zdanie. I nie zamierzam się o to pytać, nie tak zaraz po tym, jak mnie wyśmiali po moim pytaniu o alkohol na imprezie.
Kiedy przemierzam przedpokój, modlę się, że jeśli to nie Maura, niech to nie będzie kolejny „zatroskany” sąsiad.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu w październikowym chłodzie stoi tam chuda jak szkielet matka Sofie.
– Urzula, cześć – dukam. – Eee… wejdź!
Podaje mi coś w worku na śmieci.
– Rzeczy Sofie. I rzeczy tego chłopca, Jacksona.
– Och… – Co jest grane? Wywala Sofie z domu?
– Urzulo, wchodź, zapraszam. – Powinnyśmy o tym porozmawiać.
– To trudna dziewczyna.
Nie chcę, żeby Sofie cokolwiek z tego usłyszała, więc wychodzę na zewnątrz i zamykam za sobą drzwi.
– Nie, nie jest taka.
– To bardzo trudna dziewczyna.
– Nie, Urzulo, ona jest prawdziwym skarbem.
Urzula kieruje uwagę na mnie i obrzuca mnie spojrzeniem, w którym mieszają się pogarda i troska.
– Amy, jestem dietetyczką. Powinnaś mnie słuchać, gdy mówię, że małe lody Magnum dają równie wielką przyjemność, co duże.
Nie wiem, jak mam na to odpowiedzieć. Pomijając zniewagę, to jawna bzdura.
Dociera do mnie coś jeszcze: kiedyś myślałam, że linia oddzielająca normalnych ludzi od wariatów jest wyraźna – zdrowy na umyśle albo niezdrowy, żadnych niepewności. Ale teraz nagle dostrzegam, że ta szara strefa jest przeogromna. Rozciąga się w różnych kierunkach na wszystkie sfery życia. Szaleńcami nie są tylko ci biedacy z oddziałów zamkniętych. Szaleńcy są wszędzie, żyją pośród nas, udają nieszaleńców. Szaleńcy zajmują pozycje dające im władzę i wpływy, a czasami też ich własny program w brytyjskiej telewizji, gdzie obśmiewają grubasów, a potem zmuszają ich do odchudzania. (Przynajmniej tymczasowo: przeczytałam kiedyś artykuł, w którym napisano, że jak tylko ci ludzie wyrwą się ze szponów Urzuli, większość z nich je więcej niż kiedykolwiek wcześniej).
– Kocham Sofie – oznajmiam. – Ogromnie się cieszę, że znów będzie mieszkać z nami.
– A twój Hugh? – To jej przebiegłe spojrzenie! – Nie ma go tu, by też mógł się tym ucieszyć, prawda?
– Hugh wróci.
– Hugh znów cię zostawi, kiedy zobaczy efekty twojego obżerania się lodami.
Jeśli jestem gruba, a nie jestem pewna, czy jestem – prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, jaka jestem, bo zupełnie straciłam kontakt ze swoim ciałem – to głównie wina sera i chipsów, a nie lodów.
– Może jednak wejdziesz i porozmawiasz z Sofie? Nie próbuję cię przekonywać do niczego, ale przynajmniej powinnaś porozmawiać z nią osobiście.
– Nie.
– Mam przekazać jej jakąś wiadomość od ciebie?
– Możesz jej powiedzieć, że jest trudna. – Obraca się do wyjścia.
– Urzulo, proszę, zaczekaj… – Ale już jej nie ma.