55

Nie mogę wracać do domu samochodem. Wypiłam stanowczo za dużo, więc ruszam w drogę pieszo, w butach na zbyt wysokim obcasie. Kiedy już wystarczająco oddalam się od moich towarzyszek brunchowych – które oblewają test Bechdel – łzy zaczynają spływać mi po twarzy.

Kiepsko sobie tam poradziłam. Jest mi wstyd, ale też przepełnia mnie uraza. Zachowuję się defensywnie, lecz również jest mi smutno. Steevie i ja przyjaźnimy się od bardzo dawna i nagle to się spieprzyło. Wszystko się teraz rozleci? Czy wyjazd Hugh zapoczątkował jakiś wielki rozpad?

Nienawidzę konfrontacji, nie trawię rozgoryczenia, jestem słaba i mam mdłości.

Kuśtykając w moich źle dobranych butach, mijam Marley Park i postanawiam dać odpocząć swoim stopom, a może nawet nieco wytrzeźwieć.

Zauważam ławkę koło wielkiego drzewa – to chyba dąb – i siadam na kilka minut. Na moich oczach listek odrywa się od gałęzi i wirującym ruchem opada na ziemię. Ten ma już pozamiatane. Leci kolejny, pociemniały i zeschnięty. I jeszcze jeden. I jeszcze. Wszystkie umierają, jakby nagle zaczął padać deszcz liści, a ja tak strasznie tęsknię za Hugh. Oddałabym wszystko, co mam, żeby tylko wrócić do domu i zastać go tam kręcącego się po kuchni, czytającego gazetę albo słuchającego muzyki.

Hugh zapewniłby mi antidotum na tę nieciekawą sytuację ze Steevie. Posadziłby mnie sobie na kolanach i przytuliłby, ciepłem swojego ciała odparłby przenikający mnie do głębi chłód. Pozwoliłby mi się wyżalić, może nawet zaserwowałby jakiś spokojny kontrargument. Ale przecież go tam nie ma.

Tak naprawdę był dla mnie niedostępny znacznie dłużej niż od ostatnich sześciu tygodni. Dociera do mnie, że „wyłączył się” już w sierpniu zeszłego roku, kiedy dowiedział się, że jego ojciec jest umierający.

Zastałam go w sypialni, siedzącego sztywno, a wyraz jego twarzy – dziwny i zimny – sprawił, że pomyślałam: Dowiedział się o Joshu. Mimo że minął już ponad miesiąc od chwili, gdy skończyłam wszystko z tamtym, poczucie winy nigdy tak naprawdę mnie nie opuszczało.

– Co się dzieje?

– Tata. Jest chory. – Na twarzy Hugh nie malował się wcale chłód, ale okropny szok. Moje poczucie winy wypaczało rzeczywistość.

– Na co jest chory?

Rak. Wiedziałam, jeszcze zanim to powiedział.

– Chodzi o jego płuca. Jest źle, Amy.

– Ale chemia…

– Nie. On… umiera. Na pewno umrze.

To nie była pora na żadne frazesy.

– Mów.

– Trzy miesiące.

– Może ma więcej czasu, lekarze często się mylą.

– Za trzy miesiące mój tata już nie będzie żył. – Hugh zmarszczył brew i wymamrotał: – Dwanaście tygodni. To strasznie dziwne.

Kiedy jego mama, Sandie, zmarła osiem lat wcześniej, było to bardzo bolesne przeżycie. Miała sześćdziesiąt dwa lata, czyli była szokująco młoda. Cudowna osoba – ciepła, rozsądna, przyjazna. Prawdziwe serce ich rodziny.

W ciągu roku Durrantowie przearanżowali swoje życie w związku z jej dotkliwym brakiem, utworzyli nowy zespół, który łączyły chyba jeszcze bliższe więzi niż wcześniej. Nigdy nie zapominali o stracie, jaką ponieśli, ale znów byli rodziną.

Być może to dziwnie zabrzmi, lecz Hugh wzorowo przeszedł żałobę po mamie: często płakał, miewał napady niewyjaśnionego szału, za które przerażony natychmiast przepraszał, przeglądał stare zdjęcia i przywoływał ciepłe wspomnienia związane z nią. Opłakiwaliśmy ją razem, ponieważ ja też ją kochałam. Tak właściwie to śmierć Sandie dotknęła chyba bardziej mnie niż jego. Miałam wrażenie, jakby w moim wnętrzu doszło do trzęsienia ziemi, jakby jakieś płyty tektoniczne zderzyły się i zapadły we mnie, co odbierało mi sen, sprawiało, że się przejadałam i przestawałam dostrzegać sens czegokolwiek. To wszystko minęło, lecz reperkusje tego odczuwałam jeszcze przez kilka lat i od czasu do czasu zdarzają mi się trzy bezsenne noce z rzędu.

Jednakże silne przeczucie podpowiadało mi, że tym razem Hugh przeżyje to inaczej. Może dlatego, że to był jego jedyny żyjący rodzic. Niezależnie od przyczyny wiedziałam, że tym razem będzie to mroczniejsze, bardziej przykre i straszniejsze. Musiałam być oparciem dla Hugh, w pełni poświęcać mu uwagę. To nie była pora na paradowanie w kuchni w staniku i snucie fantazji o Joshu. To, że zerwałam z nim, przyniosło mi teraz ogromną ulgę.

– Musimy zadbać o to, żeby te trzy miesiące były cudowne – powiedziałam.

Ale nie mieliśmy szansy na wypełnienie ostatnich dni Roberta przyjemnościami, nie udało nam się odhaczyć niczego z jego skromnej listy „rzeczy do zrobienia przed śmiercią”. Od samego początku był potwornie chory. Przeżył dwa miesiące i strasznie w tym czasie cierpiał. Każdego ranka modliłam się po cichu, żeby mógł odejść tego dnia. Bycie świadkiem tego, jak druga osoba doświadcza bólu nie do zniesienia, bezradne trwanie przy jej łożu i słuchanie, jak błaga o morfinę, było wręcz niewyobrażalnymi katuszami.

Carl, brat Hugh, odważył się powiedzieć coś, o czym wszyscy myśleliśmy:

– Nie można czegoś zrobić? Żeby… to skończyć? Zabrać go do tego miejsca w Szwajcarii? Co o tym sądzisz, Hugh?

Hugh sztywno pokręcił głową.

– Nie – przyznał Carl ze łzami w oczach. – Powiedziałem tak tylko z…

– Desperacji – podszepnęłam.

– Właśnie. – Spojrzał na mnie z wdzięcznością, ale Hugh już się wyłączył. Zamknął się w sobie. Prawie nie rozmawiał z braćmi i ku mojemu zaskoczeniu odtrącał moje próby przekonania go do rozmowy. „Przestań, Amy. Musimy po prostu przez to przejść”.

W końcu, pewnego niezwykle wietrznego dnia w październiku, Robert opuścił swoje ciało, a mnie ogarnęła tak wielka ulga, że dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że on umarł. Strasznie płakałam – był taki miły, ta jego skrzynia z narzędziami i kiepskie żarty.

Wydawało mi się, że tak jak śmierć uwolniła Roberta, tak samo uwolni i Hugh: mój mąż zamknął się w sobie, żeby jakoś przeżyć cierpienie ojca, a teraz przejdzie w nową fazę żałoby, zdrowszą, bardziej oczyszczającą emocjonalnie. Lecz on pozostał w swojej skorupie, zatopiony w niewypowiedzianych myślach i niewyrażonych uczuciach, daleko, daleko ode mnie.

Czasami miałam wrażenie, że pojawia się szansa na przełom – jak tamtego wieczoru, kiedy w trakcie oglądania Gry o tron oznajmił nagle:

– Miał siedemdziesiąt trzy lata. To żaden wiek.

– Był stanowczo za młody, żeby umierać. – Chwyciłam pilota, gotowa do podjęcia rozmowy od serca, ale Hugh po prostu wstał i wyszedł z pokoju.

No i jeszcze ta noc, gdy w ciemnościach powiedział:

– Teraz kolej na mnie.

– Na co? – spytałam, choć dobrze wiedziałam, co miał na myśli. Jego milczące zaabsorbowanie śmiercią przenikało wszystko. – Skarbie… – Próbowałam przytulić się do niego, ale on leżał spięty i nie reagował.

Włączyłam światło, lecz on od razu je wyłączył.

– Dobranoc, Amy.

– Hugh… – Odwrócił się już plecami do mnie.

Okres od momentu, kiedy Robertowi postawiono diagnozę, przepełniała… Tak, chyba samotność będzie tu właściwym słowem. Ale nie musiałam tak naprawdę się z nią mierzyć, ponieważ Hugh i ja nadal mieliśmy nasze wspólne życie. Był tu nadal ciałem, mieliśmy swoje zwyczaje i byliśmy dla siebie mili.

Wszystkie związki przeżywają wzloty i upadki – ja to naprawdę rozumiem. Nie chodzi tylko o małżeństwa, ale na przykład o moje relacje z Derry, z Alastairem i innymi ludźmi. Czasami masz wrażenie, że serce wręcz pęcznieje ci z miłości do kogoś, a potem czujesz się spięty, jak tylko ta osoba wchodzi do pokoju. Myśl, że Hugh i ja przechodzimy fazę oddalenia się od siebie, tliła się gdzieś w mojej podświadomości. To wydarzyło się już kilka razy: kiedy Hugh skończył czterdzieści lat, zamknął się w sobie na kilka miesięcy. Gdy pięć lat temu straciłam pracę, nastąpiły ponure trzy miesiące, kiedy czułam się oderwana od wszystkich, w tym nawet od Hugh. Zawsze jednak, koniec końców, udawało nam się odbudować łączącą nas więź. Ale tym razem tak się nie stało.